Poniedziałek. Rozpoczyna się kolejny tydzień monotonii, która trwa nieprzerwanie od rana do wieczora, wieczora do rana. I tak ciągle. Nie ma chwili na wzięcie głębszego wdechu, zrobienie pauzy – zatrzymać życie i na chwilę się położyć lub, choćby wyspać się. Przemieniam się powoli w bezsenną istotę, nocną marę przyjmującą pozornie blade odcienie, jakby ktoś chciał zmazać ostre rysy, tworząc jednocześnie coś w rodzaju dysonansu między mną a otoczeniem. Może to tylko mi się wydaje, może to tylko ja mam chore wizje, których nie jestem w stanie wytłumaczyć. Ludzie nie są ludźmi i przypominają mniej więcej takie istoty, jak ja, albo tak mi się tylko wydaje. To zapewne tylko te chore wizje.
Świat wydaje się bezbarwny, jak niestarannie nalana woda do szklanki z umywalki, z której można pić bez wcześniejszej filtracji, albo jak roztrzaskane naczynie wielkości dużego dzbanka i widoczna na podłodze plama przezroczystego napoju. Gdzie podziały się więc kolory?
Przebudzasz się i odwracasz w moją stronę. Masz na sobie dokładnie identyczną minę, jaką miałeś w dniu wcześniejszym. Nic się w twoim wyglądzie nie zmieniło, wyglądasz nadal nieidealnie, jak sobie kiedyś ciebie nie mogłam wyobrazić. Nie jesteś tym, za kogo kiedyś cię uważałam. Nie pozostawiasz bez odpowiedzi mojej wcześniejszej pobudki.
– Coś się stało?
Patrzę się na ciebie i nie odpowiadam. Nudzą mnie twoje słowa i wydają się na tyle błahe, że przypominają mi wszystkie rzeczy, których nie miałam ochoty robić, a nawet zmusić się do zrobienia czegokolwiek w ich stronę. Sądzę, iż nie ma sensu na głębszą analizę. Ta jednak pojawia się mimowolnie.
Coś się stało? – co to za pytanie i dlaczego miałoby się coś stać? Czy wyglądam na kobietę zdeterminowaną, jaką należałoby zapytać z czystej ciekawości, albo bardziej grzeczności: co się stało? Co z tobą jest nie tak? A może próbujesz mi przez to wmówić, że to ze mną jest coś nie tak? Zaczynam się coraz bardziej irytować, jakbyś dopuścił się niemoralnego czynu. Ja chcę tylko odpocząć.
Odwracam się od ciebie i przesuwam nogi w swoją stronę, które wcześniej były wyciągnięte i skrzyżowane na wysokości kostek. Zamykam oczy.
Poniedziałek. Rozpoczyna się kolejny tydzień monotonii, która trwa nieprzerwanie od rana do wieczora i odwrotnie. I tak ciągle, nie ma chwili na wytchniecie, zrobienie krótkiej pauzy, by zatrzymać życie i pozwolić sobie na krótki odpoczynek. Przemieniam się znów w bezsenną istotę, coś na zasadzie nocnej mary o bladym odcieniu, jakby ktoś chciał zmazać moje ostre rysy, tworząc jednocześnie dogłębny dysonans między mną a otoczeniem. Może to tylko objawy obłędu, może mam chore wizje, których nie jestem w stanie wytłumaczyć. Ludzie nie przypominają ludźmi i są mniej lub więcej podobni do mnie, albo mi się tylko tak zdaje. To pewnie tylko te chore wizje, jakie miewam na co dzień.
Świat nie ma kolorów zupełnie tak, jak wylana woda w szklance do umywalki, z której można pić bez wcześniejszej filtracji, albo jak płyn znajdujący się na podłodze po stłuczeniu szklanki. Gdzie się podziały więc kolory?
Przebudzasz się i odwracasz się w moją stronę, jak wtedy. Masz znów dokładnie identyczną minę, jaką miałeś w dniu wcześniejszym, jakby był to ustalony przez ciebie znak rozpoznawczy, może próbujesz mnie w ten sposób przekonać do siebie. Nic nie zmieniło się w twoim wyglądzie, który nadal jest nieidealny, choć takiego ciebie sobie nie wyobrażałam. Nie pozostawiasz w milczeniu mojej dość wczesnej pobudki po upojnej nocy spędzonej wspólnie.
– Czy coś się stało, kochanie?
Patrzę na ciebie i nie potrafię nie odpowiedzieć, ale nie chcę równocześnie odpowiadać. Nudzą mnie twoje słowa, choć z drugiej strony nawet ciekawią. Wydają się dość błahe i nie ma sensu głębiej ich analizować. Jednak analiza przychodzi mimowolnie, jakby stanowiła swego rodzaju zaprzeczenie mojej świadomości, a jednocześnie potwierdzenie podświadomości.
Czy coś się stało, kochanie? – co masz na myśli i dlaczego uważasz, że mogło się coś stać? Jakim prawem zwracasz się do mnie w taki sposób, skoro nam o nic więcej nie chodziło, jak o zwykły seks? Czy wyglądam w tym momencie, kiedy na sobie mam twoją za dużą na mnie koszulę i dość rozczochrane włosy, nietworzące niczego konkretnego, na tyle zdesperowaną, albo co gorsza – zdeterminowaną, aby zadać mi takie pytanie? A może to z tobą jest coś nie tak i próbujesz mi wmówić, że to ze mną jest problem? Irytuje mnie to, nie tyle pytanie, ale przede wszystkim sposób, w jaki to powiedziałeś. Twój ton wydaje się dość nieprawdziwy, próbujący udawać swego rodzaju zaangażowanie. Oboje wiemy, że tak nie jest, a może znów to tylko moje chore myśli popchnięte na drogę pełną możliwości, która rozciąga się tak, jak autostrada A4.
Kolejny raz trzeba udawać kogoś, kim się nie jest, jakby to sprawiało komuś radość. Może społeczeństwo objęło taką taktykę, by podniecić idealistyczne żądze jakiegoś reżysera-masochisty, który w ten sposób może się zaspokoić seksualnie. Na dworze panuje gwar miasta. Jest to naturalny fragment życia każdego mieszkańca dużej metropolii, więc nie robi to na mnie żadnego wrażenia. W tle da się słyszeć dźwięki przemieszczających się aut, które najwyraźniej śpieszą się do pracy. Staje się to dla mnie całkowicie obojętne, jakby ktoś wyciągnął ze mnie wszystkie emocje, a do tego empatię, pozostawiając jednak na miejscu pustkę i swego rodzaju niepokój. Wbijam paznokcie w skórę, choć nie przynosi mi to oczekiwanej ulgi.
Tym razem jednak odwracam się do ciebie, przesuwam nogi w swoją stronę, które wcześniej wskazywały na postawę spokoju, nie próbując udawać nieśmiałości. I tym razem jestem sobą w całej, własnej postaci. Nie obchodzą mnie prawdopodobne scenariusze, jakie mogą się spełnić po tym, co zaraz ode mnie usłyszy. Pragnę być najbardziej rzetelnym odbiciem własnego sumienia, własnych myśli i własnego serca, chociaż w dzisiejszych czasach szczerość nie jest popularna.
Może nie powinnam, może tak nie wypada, może to kogoś zrani, może zniszczę przygotowany przeze mnie bieg wydarzeń, może stracę ciebie. Tych może jest znacznie więcej, ale zawsze tak jest. W każdym przypadku, kiedy chcę być wobec kogoś maksymalnie szczera, powracają te destrukcyjne myśli, jak karma przychodząca do tych, którzy na to zasłużyli sobie, czy jak dziecko, które właśnie zdało sobie sprawę ze swojej winy w celowym zbiciu wazonu zakupionego przez rodziców, albo co gorsza – zbicia urny z prochami dziadka.
Nie jestem idealna i nigdy taka nie będę, ale szczerość była odwiecznie moją główną zaletą. Chociaż, prawdę powiedziawszy, jest to jedyna dobra cecha mojego charakteru, jaką posiadam. Tylko ona może przebić się przez hałas słyszalnych radiowozów na sygnale, których dźwięk przyprawia mnie o dreszcze – nie wiadomo przecież, czy nie łapią jakiegoś mordercy, a może i zbiegłego szpiega politycznego. Możliwości jest wiele, ale decyzji – mało. Są one zazwyczaj krótkie, jasne i klarowne, sprowadzające się najczęściej do paru zdań, w których nie ma nic więcej, niż – to jego wina, on zawinił, to nie moja sprawa. I tak w kółko jest to powtarzane, jak mantra mająca na celu coś odmienić, a nawet zmienić. Jak nie zmienić, to przynajmniej coś uświadomić. Błagam… ile w tym prawdy? Już te zwroty wydają się nadzwyczaj fałszywe i pełne sarkazmu stanowiącego punkt odniesienia.
Mam dość wszystkiego i wszystkich, niemniej jakby znudziła mnie ta codzienność i widok ciebie śpiącego tuż obok mnie. Życie wydaje się powtarzaniem jednego dnia, który nie może się skończyć i dobiec ostatecznie końca. Codziennie pojawia się to pytanie, czy coś się stało? Jednak czasami dodajesz jeszcze: kochanie. I codziennie ono mnie irytuje w równym stopniu. Nastanie jednak dzień, w którym w końcu odpowiem i jednocześnie spytam się: czy możesz iść spać, abym mogła odpocząć?
Maja Myślińska
Obraz wyróżniający: Zdjęcie dodane przez Eren Li: https://www.pexels.com/pl-pl/zdjecie/mezczyzna-lozko-sypialnia-ranek-7241267/