Gnałam labiryntem uliczek wśród gęstej zabudowy, sprawnie przedzierając się między blokami, by za chwilę postawić stopę na rozległych, bijących zielenią polach i łąkach. Szczególnie wieczorem, podczas zachodu słońca, gdy po przejrzystym dniu niebo przybierało morelowy odcień, z trudem szło oderwać się od hipnotyzującego widoku, chłodu rześkiego wiosennego powietrza otulającego całe ciało, śpiewu ptaków i zapachu trawy pokrytej rosą oraz wilgotnej ziemi. W tym miejscu, obróciwszy głowę, można było ujrzeć rozpościerające się za plecami długie rzędy jednakowych budynków mieszkalnych, a w tle oddalone o parę kilometrów śródmiejskie drapacze chmur. Tętniąca życiem metropolia przenikała się z zaciszną prowincją.
Zarówno wyobrażenia o nadchodzących dniach, jak i co istotniejsze wspomnienia zarysowały się przed moimi oczami. Niegdyś chadzałam tędy na spacery z rodzicami, na wycieczki szkolne do pobliskiego lasu, później przesiadywałam z chłopakiem na polance. Gadaliśmy, śmialiśmy się, odpoczywaliśmy. Zastanawiało mnie, kiedy nastanie ten następny raz. Kiedy znów położymy się w cieniu naszego drzewa. Kiedy, spędzając wspólnie czas, zupełnie znikąd dotrze do mnie, w jak szybkim tempie upłynął kolejny rok.
Odczuwałam ogromną wdzięczność z powodu, iż dane mi było doświadczyć tak wielu przepięknych, zapierających dech w piersiach, niemożliwych do zapomnienia chwil. Teraz, mając do dyspozycji ostatnie pięć miesięcy, coraz częściej oddawałam się rozmyślaniom. Zegar tykał nieubłaganie. Odliczanie zbliżało się ku końcowi.
Od zawsze wiedziałam, że moje dni tutaj są policzone. Jak każdego z nas. Nie musiałam podsłuchiwać rozmów rodziców, aby zdać sobie sprawę z tego, co mnie czeka. Tak potrzebują robić inne dzieci. Dzieci takie jak ja, z rodzin takich jak moja. Z tą właśnie różnicą, iż moja nie skrywa żadnych tajemnic.
Do rzeczy! Nasi opiekunowie dzielą się na wiele grup. Pierwsza z nich pragnie tylko i wyłącznie szczęścia swoich pociech, nie zważywszy na okoliczności. Czasem przesadza, jest nadopiekuńcza, nie rozumie słowa „umiar”. Choć umówmy się, to dobrzy rodzice, tylko momentami zbyt mocno przejęci sytuacją dzieci, które, bądź co bądź, są ich jedynym sensem życia. Druga to zupełne przeciwieństwo pierwszej. Dorośli skupieni wyłącznie na własnych potrzebach, pozostawiający synów i córki na pastwę losu, nieprzejmujący się ich samopoczuciem, dokonaniami i przyszłością. Bywa, że jest to pewien rodzaj maski, reakcja obronna na przeszywającą bezradność. Nie ingerują w życie potomków w strachu przed porażką wychowawczą. Istnieją jednak i przypadki, w których, istotnie, dzieci są rodzicom po prostu obojętne. Pomiędzy pierwszą a drugą znajduje się multum grup mających w sobie cechy zaczerpnięte z obu. Raz przeważa charakter jednej, raz drugiej, jednak zawsze jest to nowa mieszanka, dająca dzieciom odmienne możliwości i perspektywy.
W jakim celu poruszyłam ten temat? Otóż wśród nich mieści się również grupa wybierana przez Firmę, organizację tworzącą ludzi do niesienia światu rozrywki, radości, nadziei, do ulepszania go i zabawiania innych. Czy to poprzez sztukę, wykorzystując swoje nieograniczone pokłady kreatywności, poprzez przełomowe wynalazki i technologie wprowadzane w życie dzięki wcześniej zdobytym wszechstronnym umiejętnościom, czy poprzez bycie przykładem wytrwałości, mając na koncie liczne osiągnięcia sportowe. Firmie nie chodzi o to, aby z naznaczonych osób zrobić celebrytów. Tak może się zdarzyć, jasna sprawa, jednak sława nigdy nie była dla niej pierwszorzędną kwestią.
Rodzice powtarzali mi tę historię, odkąd pamiętam. Zostali wybrani przez Firmę, a co za tym idzie, ja również. Ich zadaniem było przygotować mnie do dorosłego życia, które rozpocząć miałam w innym mieście. Tam Firma zobowiązała się przejąć nade mną opiekę, chociaż nikt z nas nie widział nigdy żadnego jej przedstawiciela. Ona po prostu istniała, z ukrycia przewodziła dziejami setek, tysięcy, kto wie, może milionów ludzi.
Kroczyłam przed siebie powoli, uważnie przyglądając się otoczeniu. Niebo robiło się coraz ciemniejsze, zza widnokręgu wyłaniały się ostatnie promienie słońca. Mijałam spacerujące, biegnące i jadące na rowerach osoby, zastanawiając się, co czują. Wszyscy mają swoje życie, osobistą historię, własne wspomnienia. Tak proste, a jednocześnie niesamowite.
Nie spieszno mi było do domu. Chciałam delektować się dzisiejszym wieczorem jak najdłużej, mając z tyłu głowy, że jest to jeden z ostatnich spędzonych w tym miejscu. Niedługo wyjadę, skoczę na głęboką wodę i prawdę powiedziawszy, nieważne, ile poświęciłabym na przyszykowanie, nie było opcji, żebym kiedykolwiek poczuła się w pełni gotowa.
Od Firmy dostałam osiemnaście lat i parę miesięcy. Czas żartobliwie zwany przeze mnie i rodziców „okresem próbnym”. U niektórych trwa on dłużej, u innych krócej. Rzeczywiście było to coś w rodzaju procesu adaptacyjnego, podczas którego miałam nauczyć się zasad działania naszej rzeczywistości, zdobyć potrzebne umiejętności i zaczerpnąć inspiracji, bo przecież kariera rozpoczęta z zupełnie czystą kartą, bez krzty doświadczenia, skazana jest raczej na porażkę.
— Prawie wszystkie dzieci dorastają w niewiedzy — zaczął tata pewnego mroźnego zimowego wieczoru. — Taką wiadomość od Firmy przekazał nam lekarz, kiedy oczekiwaliśmy twojego przyjścia na świat.
Dwa dni po moich urodzinach, tydzień do świąt. Dopiero co skończyłam jedenaście lat. We trójkę siedzieliśmy na kanapie, rozmawiając na różnorodne tematy. Śnieg padał obficie, wiał silny wiatr, natomiast my, opatuleni kocami, rozkoszowaliśmy się ciepłem panującym w mieszkaniu.
— To by było straszne, gdybyś musiała nagle wyjechać, bez żadnego ostrzeżenia! — dodała mama, niemal wykrzykując ze wzburzenia trzy ostatnie słowa. — Mielibyśmy wsadzić cię do pociągu, nie mówiąc, na jakiej stacji wysiądziesz?
— Dlatego powiedzieliśmy ci prawdę — tata kontynuował. — W ten sposób jest dużo lepiej, nie sądzisz? — Skinęłam głową. — Większość dzieci, wiedząc, że ma zapewnioną udaną przyszłość, nie chciałoby chodzić do szkoły, na zajęcia dodatkowe, uczyć się… Robić cokolwiek! — Spojrzał mi prosto w oczy, mrużąc przy tym swoje, jednak zaraz uśmiechnął się łagodnie, aby dać mi do zrozumienia, że problem nie dotyczy mnie. — Ale wtedy, skąd mają czerpać wiedzę, żeby ta przyszłość naprawdę mogła być udana?
Zerknęłam w stronę okna. Latarnie oświetlały prószący śnieg, którego cień padał od zewnątrz na roletę. Aromat piernikowej świeczki spowijający całe pomieszczenie sprawiał, że dom stawał się jeszcze bardziej przytulnym miejscem, niż był on zazwyczaj. Zacisnęłam dłonie na miękkim materiale koca, owijając się nim ciaśniej. Pogrążona w zadumie, słuchałam donośnego dudnienia wichury i obserwowałam unoszące się w powietrzu śnieżynki. Jednym słowem, przepełniała mnie radość.
Gdy opuszczałam salę po ostatniej lekcji gitary, dysponowałam jeszcze trzema miesiącami „okresu próbnego”. Pożegnałam się z nauczycielem, podarowałam mu jego ulubioną czekoladę z marcepanem i obiecałam, że mój wyjazd w żadnym wypadku nie będzie oznaczać końca naszej znajomości. Przecież niedługo znów się spotkamy, może na jakimś koncercie, może na jednej z prób jego zespołu, w których od czasu do czasu zdarzało mi się uczestniczyć. Wiem, pewnie znaczna większość ludzi stwierdziłaby, że takie deklaracje to tylko słowa rzucane na wiatr, ale ja przepełniona byłam wiarą, iż uda mi się obejść tę pozbawioną sensu zasadę.
Mój chłopak czekał przy drzwiach, w jego oczach dostrzegłam troskę.
— Jak było? — zapytał, kiedy przytuliliśmy się na powitanie.
— Dobrze — odparłam zwięźle. Brakło mi słów. Z jednej strony mogłam rozwodzić się godzinami nad dzisiejszymi zajęciami, a z drugiej nie byłam pewna, czy to, co powiem, zabrzmi odpowiednio.
On tylko zacieśnił uścisk, nie oczekując niczego więcej. Rozumiał mnie. Pragnęłam zrelacjonować mu wszystko, każde wrażenie, wszelkie przemyślenia, ale nie byłam w stanie. Nawet sześćdziesiąt minut temu nie pomyślałabym, że ta jedna rzecz, jedna ostatnia lekcja, wywoła we mnie tak mocne i ciężkie do zrozumienia emocje.
— Nie wierzę, że to już zaraz — rozpoczęłam rozmowę na nowo, odsunąwszy się lekko od chłopaka. Wciąż dotykałam jego ramienia, nie chcąc całkowicie rezygnować z dotyku.
— Poradzimy sobie, przecież o tym wiesz. — Uśmiechnął się pogodnie, jakby żadne problemy nie istniały.
— Wiem. Tylko… Boję się.
— Będę z tobą. — Kojący głos rozbrzmiał w moich uszach. Mimo że wypowiedział tylko trzy wyrazy, niosły one w sobie coś nadzwyczajnego.
Kilka dni później miałam sen. Nasz mózg zawsze przetwarza silne przeżycia i wyciąga na powierzchnię najgłębiej schowane uczucia właśnie w nocy, gdy próbujemy zregenerować siły, wyciszyć się. Choć tym razem wcale nie walczyłam z ukrytymi zmartwieniami. Był to sen o mojej przyszłości, o której przecież bez przerwy myślałam. Nic więc dziwnego, iż to właśnie ona się w nim pojawiła.
Weszłam do niewielkiego pokoju przez szeroko otwarte drzwi. Przedtem nigdy go nie widziałam. Białe, skromne umeblowanie, ściana wyłożona połyskującą na złoto tapetą. Moją uwagę przykuła, aczkolwiek, stojąca w pomieszczeniu postać. Byłam nią ja sama. O mniej więcej dziesięć lat starsza, jednak wyglądałam niemal identycznie jak teraz.
— Powiedz mi, co osiągnęłaś? — spytałam bez zastanowienia.
Starsza ja zaśmiała się pod nosem i odrzekła:
— Tego nie mogę ci zdradzić.
— Dlaczego? — Podeszłam bliżej, wlepiając w nią błagalne spojrzenie.
— Żebyś sama mogła dojść tam, dokąd jest ci pisane.
— Ale ja muszę wiedzieć! — krzyknęłam zdesperowana.
— Dowiesz się, jak tylko cierpliwie poczekasz.
— Nie mogę czekać, nie mam czasu. Powiedz mi, co takiego się stanie?
— Już ci tłumaczyłam, nie powinnam — mówiła z niezachwianym spokojem. — Rób to, co uważasz za słuszne.
— Skąd mam mieć pewność, że jest słuszne? Proszę cię. Akurat ty, która jako jedyna zna prawdę, chce ją przede mną ukryć? — Załamałam ręce. — Gdybym spotkała młodszą siebie, powiedziałabym jej wszystko! Jak możesz być tak okrutna?
— Wręcz przeciwnie. Nie jestem okrutna. Sądzisz, że kilka lat temu, słysząc o tym, kim jesteś obecnie, skakałabyś z radości?
— Oczywiście! — wrzasnęłam, obficie gestykulując. — Odzyskałabym nadzieję, której wtedy tak bardzo potrzebowałam!
— Nie możesz być tego taka pewna.
— Mogę! Świadomość, że nareszcie jestem z siebie zadowolona, zmieniłaby wszystko.
— Tak, masz rację. Zmieniłaby wszystko. Zmieniłaby ciebie. I kto wie, czy wtedy byś nie zbłądziła?
— To na nic. — Westchnęłam, będąc na skraju poddania się. — Zdradź mi przynajmniej tyle: Żałujesz jakichś decyzji?
Od rozmówczyni otrzymałam natomiast wyłącznie kolejny, prawie niewidoczny uśmieszek. Z pozoru wyrażał lekceważenie, ale mógł ujawniać również pozytywne emocje związane z przeczącą odpowiedzią, która pojawiła się w głowie kobiety, lecz w żadnym wypadku nie mogła jej opuścić. Wciąż nie rozumiałam. Dlaczego? Dlaczego starszej mnie nie wolno było uchylić rąbka tajemnicy? Jasne, „zbłądziłabym”, pytanie tylko, z jakiej racji ona miała prawo to wiedzieć.
Przeszły mnie ciarki, kiedy uświadomiłam sobie, że powód jej milczenia mógł być znacznie poważniejszy. Co, jeśli zatajając informacje, próbowałam uchronić samą siebie przed rozczarowaniem, ponieważ w rzeczywistości niczego nie osiągnęłam? Stchórzyłam, porzuciłam marzenia, zawróciłam na drodze do celu i zdecydowałam się wieść najprostsze, monotonne życie, w którym każdego dnia przeklinam własną egzystencję. Firma mnie porzuciła. Największy koszmar się spełnił.
Padłam na kolana, nie będąc w stanie ustać, gdyż w ułamku sekundy straciłamczucie w nogach, a cała energia wypełniająca przedtem moje ciało wyparowała. Z trudem potrafiłam wziąć wdech. Zaczęłam się dusić. Ledwie słyszalnie wychrypiałam:
— Zawiodłaś mnie.
— Spokój! — Kobieta podniosła głos, sprawiając, że wcześniejsze opanowanie całkowicie zniknęło.
— Nie pozwolę… — Resztkami sił oparłam dłoń o zimną posadzkę. — Nie pozwolę sobie stać się tobą!
Rozmówczyni prychnęła pogardliwie, wykonała dwa kroki w przód i zatrzymała się, z niecierpliwością wyglądając mego upadku. Po chwili jednak, walcząc z dokuczliwą niemocą, ostrożnie wstałam.
— Co ty właściwie robisz? — spytała starsza ja, jak gdyby uznała to wszystko za mierne przedstawienie.
— Nic nas nie łączy. Ty nigdy nie istniałaś. I nie będziesz istnieć — wydukałam, wciąż nie mogąc nabrać do płuc odpowiedniej ilości powietrza. — Uwierz mi, choćby nie wiem co, nie poddam się.
Zbudziłam się z ostatnimi słowami na ustach i, nadal tkwiąc myślami w białym pokoju, powtórzyłam je szeptem: „Nie poddam się”. Zaraz jednak oczy zamknęły mi się powtórnie, a rano z intensywnego snu zostało, całe szczęście, tylko wyblakłe, pozbawione emocji wspomnienie.
Wraz z kończącym się odliczaniem, mając do przeprowadzki zaledwie parę tygodni, które i tak upłyną, nim zdążę się zorientować, spędzałam jak najwięcej czasu z bliskimi. Obawiałam się wyjazdu. Nieustannie kontemplowałam nad tym, czy na pewno podjęłam właściwą decyzję. Jestem egoistką? W końcu opuszczę wszystkich, aby podążać za własnymi marzeniami. A jeśli zostanę? Wtedy zmarnuję swój potencjał. Pozwolę, by koszmar się spełnił. Sprawię zawód tym, którzy we mnie wierzyli.
— Nie myślisz o tym, prawda? — zagadnął chłopak.
Sierpniowy upał dawał się we znaki. W poszukiwaniu cienia usiedliśmy pod naszym drzewem.
— O czym? — dopytałam, nieco zbita z tropu.
— Żeby zostać.
— Szczerze, myślałam.
— Wiesz, że nie możesz? Zapomnij o tym — rzekł poważnie, lecz z dostrzegalną gdzieś w jego głosie nutką humoru.
— Jejku, spokojnie. Myślałam. Teraz nie myślę.
— I dobrze, tak ma zostać.
— Zostanie. Wszystko jest już przecież załatwione.
— Nie chodzi o to, czy załatwione, czy nie. Ty sama masz być w stu procentach pewna swojego postanowienia. Rozumiesz? — Non stop lustrując mnie wzrokiem, zmarszczył brwi. Na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech.
— W stu procentach? To niemożliwe. — Pokiwałam głową. — Co będzie z nami? Nie zastanawiasz się?
— Jasne, że się zastanawiam. Ale mówiłem ci, poradzimy sobie. Chcę, żebyś skupiła się na swoich planach, okej?
Tak też zrobiłam, gdy odliczanie dobiegło końca – umieściłam moją przyszłość na pierwszym planie. Chociaż, chwila… Niezupełnie. Przysięgłam w duchu, że przeszłość nigdy nie odejdzie w zapomnienie. Wezmę ją ze sobą do przyszłości, by we dwie mogły wykreować idealną teraźniejszość.
Wsiadłam do pociągu. Pożegnałam się z rodzicami i chłopakiem. Przyjadę za tydzień lub dwa, obiecuję. Ile razy już opuściłam miasto bez niczyjego towarzystwa? Dzisiejsza sytuacja była jednakowa. Wyruszyłam w podróż, niedługo wrócę. Później znowu wyjadę, by za jakiś czas ponownie zawitać w domu.
Wyjrzałam za okno i odetchnęłam głęboko. Dziś zaczęłam nowy etap. Choć zdawałam sobie w pełni sprawę z tego, iż rodzice stworzyli bajkę o Firmie, aby zachęcić mnie do działania i pomóc wejść w dorosłość, lubiłam przywoływać ją w myślach. Czułam wtedy, że wszystko jest pod kontrolą, że nade mną ktoś czuwa. Realnie jednak to ja czuwałam nad sobą. Firma znajdowała się we mnie. Nazwałabym ją motywacją, poczuciem sprawstwa, zdolnością do marzeń, które zaszczepili we mnie rodzice. A co gdyby nie oni? Pewnie sama musiałabym znaleźć Firmę, otworzyć z impetem drzwi jej siedziby, zająć wygodne miejsce i każdemu, kto próbowałby mnie z niej wyrzucić, do znudzenia powtarzać: „Nigdzie się nie ruszam!”.
Znów nadeszła wiosna. Trwałam w bezruchu na ukwieconej łące, dokładnie w miejscu, w którym przystanęłam rok temu podczas samotnego spaceru. Dotrzymałam słowa. Wróciłam. Nie pierwszy raz, ponieważ odwiedzałam rodzinną okolicę regularnie. Dzisiejsza okazja była jednak wyjątkowa. Pragnęłam obejrzeć zachód słońca, poczuć się jak kiedyś, wchłonąć panującą na polach atmosferę. Nic się nie zmieniło. Może prócz miejskiego pejzażu roztaczającego się z tyłu, wzbogaconego o kilka niedokończonych bloków wyrastających z ciasnej zabudowy mojej dzielnicy.
Uśmiechnęłam się do siebie. Szłam w dobrym kierunku, miałam powód do dumy. Nie poddałam się. Strach zupełnie zniknął. Chłopak dołączy do mnie za kilka miesięcy, wyjedziemy razem. Nie mylił się, poradzimy sobie. Plany na przyszłość wydają się oczywiste, a ich realizacja niebywale prosta. To tylko chwilowa ekscytacja, można by pomyśleć. Prawda, chwilowa ekscytacja. I co z tego? Dzięki niej żyję, pracuję, nie przestaję się rozwijać. Dzięki niej wiem, że obrałam właściwą ścieżkę.
Ruszyłam prosto kamienistą dróżką, rozkoszując się każdym najmniejszym elementem otaczającego mnie krajobrazu. Jeszcze chwila, nim wrócę do codzienności. Na razie jestem tutaj.
Barbara Gratkowska