Ludzie[1] / Piotr Kotlarz

0
72
Obraz Loryn z Pixabay

 

  1. Zabawa
– Po wszystkim. Nareszcie koniec. Ależ mi się dłużył ten czas. Myślałem, że ta impreza nigdy się nie skończy.
– Jestem zmęczony jak cholera. Przydałoby się gdzieś wyskoczyć.
– Może „Kwadratowa”?
Dziś już nie wiemy, kto pierwszy rzucił propozycję? Tak Edward, jak i Bogdan byli tamtego dnia już bardzo zmęczeni, sądzę też, że każdy z nich myślał wówczas o tym samym. Skończyli ostatnią tego dnia imprezę. Trzecią, każda trwała ponad dwie godziny. Bogdan grał na pianinie i śpiewał, był przecież na co dzień solistą w operze. Edward z zawodu… no właśnie, trudno dokładnie określić jego zawód… działacz w tzw. sferze kultury, grał wówczas jednocześnie rolę Mikołaja i był konferansjerem. Wraz z nimi występowała w tych programach również Monika i Marek. Skecze, występy iluzjonistyczne, taniec. Cztery osoby wystarczą, by zorganizować zabawę choinkową. Znali się od dawna. Wspólnie pracowali, często też razem spędzali wolny czas. Tym razem jednak Monika wraz z Markiem zaraz po swoim ostatnim występie, nie czekając nawet na koniec imprezy i rozdanie paczek, wyjechali do domu. Byli małżeństwem, tego dnia mieli przyjść do nich rodzice Marka i dlatego tak bardzo się śpieszyli. Wyszli znacznie wcześniej, mimo iż zazwyczaj po imprezach, wspólnie z Edwardem i Bogdanem wybierali się na dyskotekę w „Sabie” lub przynajmniej do pobliskiej kawiarni, by po pracy wypić wspólnie kawę i po lampce wina, by odreagować stres i porozmawiać o ewentualnych planach przyszłych imprez.
– A może do „Saby”?
Tak, teraz już wiem, „Kwadratową” z pewnością zaproponował Edward. Bogdan nie lubił tego miejsca, dziwił się zresztą, z jakiego powodu Edward wyskoczył z tą „Kwadratową”, przecież do „Saby” było znacznie bliżej. Było znacznie bliżej, a także – o czym nie mówił – już od dawna podobała mu się Beata, kelnerka w „Sabie”.  Bogdan znał ją już wcześniej, chodzili do tej samej szkoły i choć była od niego o dwa lata młodsza, zapamiętał ją, gdyż już wówczas była bardzo ładna.
– Zgoda, niech będzie „Saba”. Może uda nam się wyrwać jakieś panienki. mam wolne mieszkanie, żona wyjechała. Zabawimy się odparł Edek – Masz wóz? – spytał.
– Mam. Świetny pomysł, kupimy gorzałkę, weźmiemy panienki i jedziemy do ciebie.
W „Sabie” Beaty na szczęście nie było. Na szczęście, gdyż Bogdan od chwili gdy usłyszał o wolnej chacie u Edka bardzo się tego obawiał. Przecież Beata pracuje aż do czwartej, fajnie by było z nią porozmawiać, ale ona z nim do Edka nie pojedzie. Nie chciał przy tym, choć nie wiedział dlaczego, by widziała, że wyrywa jakieś panienki. Też, podobnie jak Edward, był żonaty i właściwie, myślał, to, co sądzi Beata, nie powinno go obchodzić. Nie powinno, a jednak liczył się podświadomie z jej zdaniem. Beaty jednak na szczęście nie było. Klub był jeszcze pusty. Dyskoteka miała się zacząć o dwudziestej. Prawie pusty, oprócz ich tylko trzy stoliki zajęte, tylko parę osób. Siedzieli, zamówili po fikołku i – rozglądając się dyskretnie po twarzach innych gości – czekali aż zacnie się impreza. Od razu zwrócili uwagę na trzy dziewczyny siedzące przy stoliku niedaleko baru.
– Niezłe, co? Zapraszamy je dziś do nas? – spytał Edek.
– Czemu nie, startuj. Ty masz większe wzięcie. – odpowiedział Bogdan.
Wbrew pozorom, wobec kobiet był dość nieśmiały i w tych sprawach o ile mógł wyręczał się innymi, w tym wypadku Edkiem.  Po cichu bardzo mu zazdrościł. Próbował go naśladować, jednak jak wyrobić sobie taki uśmiech? Z takim luzem trzeba się jednak urodzić. O właśnie, Edek podchodzi do stolika dziewczyn.
– Dobry wieczór. Panie same? – uśmiechnął się. – Myślę, że na pewno same. Takie ładne dziewczyny samotnie? Gdyby było inaczej, na pewno bym zauważył. Myślę, że nie mieszkacie w Gdańsku? – szybko, bez żadnych ceregieli przyjął tę bezpośrednią formę. Miał wyczucie, już po pierwszej ich reakcji, wiedział, że nie zostanie odrzucony. Dziewczyny uśmiechały się i widać było, że nie oczekiwały na kogoś konkretnego. Na stoliku stały trzy kawy i trzy lampki wina, przy stoliku były tylko cztery krzesła. Edek usiadł na czwartym.
– Spróbuję zgadnąć skąd jesteście? Aha, właśnie, nie przedstawiłem się, jestem Edward, a wy?
– Ewa.
– Ja Irena.
– Teresa. No, ciekawe, czy zgadniesz?
– Z Gliwic. Czekałem aż coś powiecie. Jesteście ze Śląska.
– Blisko, ale nie z Gliwic. Z Katowic. Masz nosa.
– Może poprosimy do nas mojego kolegę. Bogdan śpiewa w operze. Fajny facet – powiedział Edek i nie czekając na odpowiedź zawołał – Bogdan, chodź do nas. Weź ze sobą szklanki – od razu też dostawił do stolika jeszcze jedno krzesło.
Był zadowolony. Dziewczyny ładne i do tego przyjezdne. Był prawie przekonany, że uda im się je wyrwać. Jedyny problem, że było ich trzy, a ich tylko dwóch. Nie takie problemy jednak załatwiał, załatwiały się zresztą zazwyczaj same. Na pewno przyjdzie któryś z kumpli. Zawsze bywali w tych samych lokalach, znajomych bez liku, aż dziw, że dziś jeszcze nikt nie przyszedł.
Bogdan był  trochę sztywny, ale później, gdy zaczęła się muzyka rozkręcił się. Pracował w operze, był świetnym tancerzem. Tańczył prawie cały czas z Ewą. Spodobała mu się. Zresztą również świetnie tańczyła.
– Świetnie tańczysz – powiedział.
– Przesadzasz. Komplemenciarz z ciebie. Naprawdę pracujesz w operze?
– Pracuję. Już trzy lata. Dziś jednak wracamy z chałtury. Jakoś trzeba żyć.
– Tak mało zarabiacie?
– Nie jest tak źle, ale wiesz, potrzeby rosną w miarę jedzenia. Latem wyjeżdżamy do Niemiec, myślę, że się nieco odkuję. A ty gdzie pracujesz?
– Znacznie skromniej. Zwykła codzienność, proza. Pracujemy w handlu, jesteśmy ekspedientkami. Nie dostałyśmy urlopu latem i dopiero teraz możemy wykorzystać zaległy urlop. Nigdy nie byłyśmy nad morzem i mimo, że jest zima postanowiłyśmy wybrać się do Gdańska.
– Może i lepiej, że zimą. Latem jest u nas straszny tłok. A jak zakwaterowanie i jedzenie?
– Wspaniale, myślałyśmy, że będzie gorzej.
– To szkoda – Bogdan mówiąc to uśmiechnął się – szkoda, bo myślałem, że mogłybyście wpaść do nas.
– Czy nie za szybki jesteś? Dopiero się poznaliśmy, a tu już taka propozycja?
– Źle mnie zrozumiałaś – próbował się wycofać – Edek mieszka sam, ma świetną kolekcję płyt. „Sabę” zamykają o dwunastej. Szkoda takiej nocy.
– Może i szkoda. Zobaczymy. Nie wiem, co planuje Irena z Teresą. Zobaczymy.
– Trzymam za słowo. Może wrócimy do stolika, zamówię jeszcze wino?
Przy stoliku towarzystwo powiększyło się. Przybył jeszcze Krzysiek, który zainteresował się Ireną. Bogdan znał Krzyśka i ucieszył się, że to właśnie on został tym trzecim.
– Ustaliliśmy, że jedziemy do mnie – poinformował ich Edek.
– Ale chyba zostaniemy tu do końca? – spytał Bogdan.
– Oczywiście. Świetne nagrania, a i disc jockey całkiem niezły. Wczoraj byłyśmy w „Schroniku”. Tam było znacznie gorzej – powiedziała Ewa.
– Bo nas nie było – odparł Krzysztof.
– No, no, nie bądź taki zarozumiały – odpowiedziała mu Irena.
Atmosfera wspaniała, dziewczyny niebanalne, a przy tym ładne. Świetny wieczór. Wypili jeszcze po kilka lampek wina. Edek z Bogdanem jeszcze po dwa fikołki. Potańczyli i ani się spostrzegli, gdy disc jockey zapowiedział ostatni utwór. Była dwunasta. Krzysztof znał barmana i załatwił u niego dwie butelki wódki. Edek miał w domu wino. Mogli jechać dalej.
– Jak jedziemy?
– Taryfą?
– Mam samochód – powiedział Bogdan.
– Ale przecież piłeś – stwierdziła Teresa.
– No i co z tego. Bogdan jest świetnym kierowcą, nie tak wstawiony wspaniale prowadził – odpowiedział jej Edek.
– Rzeczywiście, piłem. Pojedziemy taksówką.
– Jaki masz wóz?
– Volkswagen Passat.
– To jak, jedziemy?
– Jedziemy.
– Zmieścimy się w sześcioro?
– Musielibyśmy wziąć aż dwie taryfy.
– Bogdan poprowadzi.
– Jakoś to będzie.
– Jedziemy.
Wsiedli do Passata. Bogdan prowadził, obok niego usiadł Krzysztof, był najgrubszy. Trzy dziewczyny i Edek z tyłu. Ruszyli pełnym gazem. Bogdan był świetnym kierowcą, zresztą dziewczyny i alkohol, a przy tym lubił imponować. Ruszyli z fasonem.
2. Edek
Zobacz, zbliżają się święta, a ja nawet nie mam nowych spodni. Mała renta i te pól etatu w klubie. Jestem inwalidą, spróbowałbyś ty wyżyć z tak małej renty. Półtora tysiąca, w klubie dorabiam dwa, razem trzy i pół. Utrzymaj tu za to żonę i dziecko. Zniszczył mi życie. Pił, więc mógł nie prowadzić. Rozbił się na pierwszym drzewie. Siedziałem z tyłu, a mimo wszystko wypadłem przez drzwi, które jakoś się otworzyły. Uderzyłem głową. Trepanacja czaszki. Przez dwa tygodnie lekarze myśleli nawet, że nie przeżyję. Dziś czuję się już nieźle, mam jednak druga grupę inwalidzką i mogę pracować najwyżej na pół etatu. Jestem jeszcze dość młody, mam dopiero trzydzieści siedem lat. Wypadek mieliśmy trzy lata temu. Jeszcze nie mam czterdziestki, mógłbym zrobić karierę, a tak co? Przez swoją nieodpowiedzialność zniszczył mi życie. Został teraz dyrektorem domu kultury. Słyszałem, że buduje sobie dom. Podobno pomaga mu ciotka z Ameryki. Dostał kilka tysięcy dolarów. Inni mówią, ze zarobił w Niemczech. Co mnie to obchodzi? Ważne, że ma pieniądze. Niech płaci. Powodzi mu się świetnie. Znów ma samochód. Jeździ Fiatem. Buduje sobie dom, a my co? Dwa maleńkie pokoiki z kuchnią. Zastępcze mieszkanie. Bieda. Fakt, że mam niezły księgozbiór. Trzy tysiące książek i to jakich książek. Gromadziłem je przez całe życie. Lubiłem książki. Myślałem, że kiedyś będą dla syna, dla Tomka. Ileż trudu musiałem sobie zadać, by mieć znajomości prawie we wszystkich księgarniach Gdańska. Przypuszczalnie w przyszłym roku dostaniemy wreszcie mieszkanie spółdzielcze. Trzy pokoje. Skąd wezmę na meble? Wszystko drożeje. Zaskarżyłem go. Wypłacił mi już dziesięć milionów i musi płacić co miesiąc dodatek do mojej renty. Co to za kwoty? Jakieś grosze. Cholerna inflacja, aż trudno się przyzwyczaić do tych nowych liczb. Miliony, a jednak grosze. Doszły cztery zera, właśnie zera. Niby milion, a jednak tysiące. Co to jest dziś dziesięć milionów? Co ja za to kupię? Ledwie wiążę koniec z końcem, a on rozbija się nowym samochodem i buduje sobie dom.  Mój adwokat chce go jeszcze skarżyć, mówi, że możemy uzyskać jeszcze około dwudziestu. Przecież Bogdan zniszczył mi życie. Niech płaci. Ma pieniądze. Chodzi teraz i szkaluje. Mówiłem mu jak ma załatwić sprawę w PZU, a on poszedł tam i obrobił mi dupę. „Proszę pana, co on na pana naopowiadał, ile psów na panu nawieszał?” Świnia. Był pijany, mógł pomyśleć, że odpowiada za ludzi. Jak można być aż tak nieodpowiedzialnym? Przecież w tym wypadku mogłem stracić nawet życie. Mój adwokat mówi, że powinienem wygrać sprawę. Poprzednią wygraliśmy bez trudu. Wygraliśmy, ale co dziś znaczy taka suma? Wszystko drożeje. Sąd uznał go winnym. Prowadził samochód pod wpływem alkoholu i spowodował wypadek. Twierdzi, że to ja namawiałem, że jechaliśmy do mnie na chatę. Wolałbym jechać tramwajem. Bezczelność. Zresztą według prawa to nie ma znaczenia. On był kierowcą, on odpowiadał za bezpieczeństwo jazdy. Mógł nie pić. ZUS płaci mi rentę. Odszkodowanie ściąga z niego komornik. Bogdan był pijany, a więc jego odszkodowanie mu przepadło. Stracił samochód, dwa lata więzienia w zawiasach. I tak mu się upiekło. Należało mu się. Mógł nie pić. A jeśli pił, mógł nie brać pasażerów. Jak można być aż tak nieodpowiedzialnym? Niech teraz płaci.
3. Bogdan
Wczoraj dostałem zawiadomienie. W lutym kolejna sprawa. Znów chce pieniędzy. Wciąż mu mało. Mało mu jeszcze napchałem? Dziesięć milionów odszkodowania, co miesiąc komornik ściąga z mojej pensji na dodatek do jego renty, a temu wciąż mało. Mało, mało. Co za bezczelność. Przecież piliśmy razem. Sam namawiał. Jechaliśmy do niego na chatę. Już wtedy miał dwa pokoje, a teraz słyszałem, że ma dostać mieszkanie spółdzielcze. Ciągle mu mało. Musiałem sprzedać nasze mieszkanie w mieście. Piękne mieszkanie stracone, samochód rozbity. Też byłem ranny. Pęknięcie szczeki i wybite zęby. Moja kariera solisty została przekreślona. Wyjechałem na prowincję. Dostałem tu pracę dyrektora domu kultury. „Dom kultury”, jak to szumnie brzmi. Kilka salek i malutka kawiarenka. Brak sali kinowej i podstawowego sprzętu, ot – większy klubik. Miałem trochę szczęścia. Przez prawie rok pracowałem w Niemczech i przywiozłem parę marek. Tu uzyskaliśmy kredyty, pomyślałem, że możemy zdecydować się na wybudowanie domku. Teraz mamy tu tylko służbowe mieszkanie. Dwa maleńkie pokoiki. Mam z Moniką…, Ela, moja pierwsza żona po tym wszystkim odeszła. Cóż, nie winię jej. Wybrała, miała takie prawo. Jakie perspektywy dla trzyosobowej rodziny? Przecież mogłem trafić nawet na dwa lata do paki, może nawet na dłużej. Monika ma córkę z pierwszego małżeństwa. Też jest nas troje. Jakie perspektywy dla człowieka płacącego alimenty i utrzymującego nową rodzinę? Może wyjedziemy do Australii? Nich spróbuje nas tam ścigać… Świat jest dość duży. Ciągle mu mało. Już myślałem, że lepiej by było, gdyby cała ta sprawa skończyła się gorzej. Wówczas, jeszcze przed rozprawą, codziennie odwiedzałem go w szpitalu. Bałem się, że umrze. Ale.., najwyżej dostałbym wyższy wyrok, poszedłbym siedzieć na dwa trzy lata, później może amnestia, zmniejszenie wyroku za dobre sprawowanie… Wypadek mieliśmy trzy lata temu. Dziś mógłbym zaczynać od początku, jakby nic nie było. Nie, tak nie można. Odrzucam tę myśl. Niech sobie żyje. Dlaczego jednak nie chce mi dać już spokoju. Przecież ciągle płacę na jego rentę. Będę musiał płacić całe życie. Nie, tym razem nie odpuszczę. Tym razem i ja wezmę adwokata. Ależ dałem się oszukać na pierwszej rozprawie… Poczucie winy. Wiedział, że najbardziej boję się wyroku. Zresztą i panienki chciały mnie naciągnąć. Zniszczenie urody. Jedna pozostała z niewielką blizną na twarzy, prawie jej nie było widać, druga miała bliznę na udzie. Głupie gęsi. Jak tak, to imponowała im szybka jazda, ale później… jak poczuły szmalec…  Spłaciłem je po cichu. Każda wzięła po dwie dychy. Gdyby się procesowały na pewno by tyle nie dostały, ale chciałem mieć je po swojej stronie. Dostałem dwa lata w zawieszeniu na trzy i dwie stówy grzywny. Jakoś się wykręciłem, gdy ten wyskoczył z powództwa cywilnego. Chciałem polubownie. Wypłaciłem mu nawet cztery stówy, ale on myślał o rencie. Czułem się winny. Nie broniłem się. Niech ma, myślałem. Ale on chce więcej. Więcej, więcej, wciąż więcej. Przecież piliśmy razem. On namawiał. Słyszałem, że w Niemczech pijany pasażer odpowiada na równi z kierowcą. Szkoda, że u nas jest inny kodeks, inne prawo. Nie, tym razem będę się bronił. Udowodnię mu, że to on namawiał. Przecież jechaliśmy do niego. Nie stać mnie na to, by mu ciągle płacić. Muszę się bronić. Muszę walczyć.

Piotr Kotlarz

[1]  Pierwotnie dałem temu opowiadaniu tytuł „Wilki”, z jakiego jednak powodu wilki? Przecież zwierzęta te tak się nie zachowują, to postawy wyłącznie ludzkie. Samozakłamanie jest cechą raczej ludzką niż zwierzęcą. Obecny tytuł jest znacznie bliższy treści tego opowiadania.
[Powyższe opowiadanie ukazało się pierwotnie w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych  w tomiku „Odejście i inne opowiadania”. Przypuszczam, że powstało jeszcze w latach osiemdziesiątych, stąd np. kwestia tak wysokiej inflacji, podawanie kwot w milionach.]