Sojusz świata pracy z kulturą / Piotr Kotlarz

0
705

Autobus JELCZ wynajęty zapewne w PKS-ie, a może użyczony przez jakiś zakład pracy, czekał na nas wcześnie rano, o siódmej, przy LOCIE. Było to ponad czterdzieści lat temu, dlatego też kilka słów od razu muszę wyjaśnić.  W czasach, które tu opisuję na polskich drogach można było spotkać tylko dwa rodzaje autobusów: JELCZE i AUTOSANY, wycieczki zagraniczne były bardzo rzadkie i nawet w Gdańsku autobusy zza Odry bywały stosunkowo nieczęsto. Choć pod koniec lat siedemdziesiątych niemieccy turyści przybywali tu częściej. Zagraniczne autobusy stały jednak głównie na przyhotelowych parkingach. Na przykład przed wybudowanym już w latach siedemdziesiątych hotelem NOWOTEL. Autobusy produkowane w ówczesnej Polsce, jak na dzisiejsze standardy były bardzo przaśne. Stosunkowo małe okna, kryte dermą siedzenia, słabo wygłuszony hałas silnika.

PKS (Polska Komunikacja Samochodowa) było ogólnopolskim przedsiębiorstwem zajmującym się transportem drogowym, tak towarowym jak i osobowym. Obok niego własny transport osobowy posiadało wiele zakładów pracy. Musiały zapewniać przywóz i powrót zatrudnionych w nich pracowników z okolic miasta, czasem dość odległych. Rynku mieszkaniowego praktycznie nie było, a budowane przez państwo w ramach spółdzielni mieszkania powstawały bardzo powoli. Pewnym rozwiązaniem były hotele robotnicze, ale i w nich trudno było zakwaterować takie masy ludzi. Sama Stocznia Gdańska nosząca szczytną nazwę „ im. Lenina”, zatrudniała wówczas około 20 tysięcy robotników, a przecież Polska była krajem w budowie, wciąż powstawały nowe zakłady pracy. To też ciekawe – pojęcie zakład pracy. Pojęcie to pozostało w mojej świadomości właśnie z tamtego okresu. Nie nowe przedsiębiorstwa, lecz „zakłady pracy”. Język danej epoki dużo mówi o niej samej. Pisząc o zakładowych autobusach przypomniałem sobie jeden z nich, na którym w ramach prac studenckiej spółdzielni Techno-serwis wykonywaliśmy napis „CUKROWNIA LUBLIN”, wzbudzając zainteresowanie dumnych ze „swego” autobusu pracowników tejże cukrowni, przejawiających też swego rodzaju zazdrość, że tego rodzaju dobrze płatną prace wykonują studenci, a nie oni.

O budynku LOT-u pisać nie muszę, straszy swą brzydką architekturą w ważnym punkcie Głównego Miasta do dziś. To budynek zastępczy, prowizorka. Jak mówi znane porzekadło: prowizorki trwają najdłużej. Widocznie jakoś nikt nie potrafi rozwiązać związanych z terenem, na którym stoi, problemów własnościowych.

Podzieliśmy się na grupy już przed wejściem do autobusu. Ja rozmawiałem z Mietkiem, dlatego też i w autobusie zająłem miejsce obok niego. Za i przed nami usiedli inni młodzi twórcy. Mietek, wybitny poeta i malarz, uważany był przez nas za swego rodzaju guru, mistrza. Był przez nas bardzo ceniony, mimo, że wiedzieliśmy, że nadużywa alkoholu…, często zresztą nadużywaliśmy go wraz z nim. Być może i w bezpośrednim wyniku tego nałogu Mietek stracił dwa dolne przednie zęby, być może był to tylko skutek pośredni, parodontozy wynikającej z niewłaściwej diety. Fakt pozostaje jednak faktem. Mietek wówczas tych właśnie zębów nie miał.

 – A wiecie, chłopy, że szpara między przednimi zębami świadczy o tym, że człowiek ten jest fałszywy? Powiedział Mietek. Wzbudzając nasz powszechny śmiech. Trudno było spotkać człowieka bardziej szczerego, bezinteresownego niż on.

Nasza wyprawa, wycieczka, do Żarnowca zorganizowana została przez Zarząd Związku Literatów Polskich zapewne przy współpracy z jakąś partyjną „komórką”. Wydziałem do spraw kultury, lub tym podobnie. Pracownicy tych wydziałów musieli zapewne wykazać się jakąś pracą, dlatego też we wszystkich (wówczas już 49) województwach realizowano program „Sojusz świata pracy z kulturą”. W województwie gdańskim (to nazwa z czasów ówczesnych) postanowiono, że w ramach tego programu pisarze środowiska gdańskiego odwiedzą Żarnowiec. Najnowocześniejszą wówczas budowę w naszym województwie. Budowę elektrowni szczytowo-pompowej, obok której w przyszłości miała powstać również elektrownia atomowa. Do Żarnowca zaproszono przede wszystkim członków Związku, ale też postanowiono, że w wyprawie mogą wziąć udział członkowie dość licznego wówczas przy ZLP Koła Młodych, mogły też dołączyć się i osoby luźno tylko z tymi środowiskami związane. W ten sposób znalazłem się w tej grupie i ja, bliski wówczas kolega Mietka Czychowskiego, niewiele ode mnie starszego Stasia Gostkowskiego i kilku członków Koła Młodych, zwłaszcza Jurka Kamrowskiego, który w tym gronie był dość szanowany. Byłem początkującym pisarzem, ale z jakiegoś powodu wzbraniałem się przed przynależnością organizacyjną.

Przecież Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie” spalił Związek Literatów, lubiłem żartować, powołując się na modną wówczas powieść.

Podróż do Żarnowca minęła nam prawie błyskawicznie. Wspaniałe towarzystwo, znalazła się i jakaś butelka wódki. Żarty, anegdoty. Mietek jak zwykle wyciągał ze swej przepastnej pamięci kolejne wiersze Norwida, Czechowicza, Jesienina – znał ich dziesiątki. Nowymi wierszami, które czytał z pomiętej kartki, chwalił się Jurek.

Dojechaliśmy, autobus zatrzymał się przed postawionymi na potrzeby budowy barakami. Stało już ich kilka. Budynki socjalne, magazyny, biura.  Nas zaprowadzono do tego, w którym znajdowała się dość duża stołówka, a może sala konferencyjna przystosowana tylko, w związku z naszą wizytą, na stołówkę. Zgodnie z przygotowanym programem nasz pobyt miał rozpocząć się od swego rodzaju wycieczki po ogromnym placu budowy.

Elektrownia Wodna Żarnowiec miała być pierwszą w Polsce elektrownią szczytowo-pompową. Czym jest takowa mieliśmy dopiero się dowiedzieć. Budowano ją w Czymanowie, małej wiosce nad jeziorem Żarnowieckim. Budowę elektrowni rozpoczęto w 1976 roku, my przyjechaliśmy tam w maju, dwa lata później.

Z pobliskiego wzgórza, na której utworzono ogromne sztuczne jezioro, na dół prowadziły dwie rury o znacznej średnicy, dwie dalsze, pod które przygotowano już podłoże miały być montowane już niedługo. Widać było już fundamenty przyszłej elektrowni. Jezioro u góry to swego rodzaju akumulator. W godzinach nocnych, małego poboru energii przez pomorskie zakłady przemysłowe produkowana stale przez elektrownię energia miała być wykorzystana do przetransportowania wody z jeziora na dole do jeziora na górze. Później, w godzinach szczytu spuszczana z góry miała napędzać turbiny elektrowni. Woda miała też służyć w przyszłości do chłodzenia kolejnej planowanej w tym miejscu wielkiej inwestycji, elektrowni atomowej. Mnóstwo ciężarówek i wywrotek przewożących piasek, cement, stalowe pręty i inne materiały. Ogromne kombajny-koparki na dnie przyszłego jeziora. Krzątający się wszędzie robotnicy.

Po wycieczce zorganizowano dla nas krótki wykład o budowie. Oczywiście niczego…, prawie niczego, z niego nie zapamiętałem, myślę, że moi koledzy pisarze również. Kogóż mogły interesować szczegóły techniczne. Dziś, gdy piszę to opowiadanie, tę opowieść, mogę jednak sięgnąć do Internetu. Myślę, że nie zaszkodzi podać tu kilka z informacji, które zapewne wówczas nam przekazano.  W początkowym okresie elektrownia miała spełniać rolę akumulatora energii dla mającej powstać w pobliskim Kartoszynie Elektrowni Jądrowej Żarnowiec. Do najokazalszych konstrukcji wchodzących w skład elektrowni szczytowo-pompowej, którą właśnie zwiedzaliśmy,  należy zbiornik górny. Jest on tworem całkowicie sztucznym i pełni funkcję akumulatora energii elektrycznej w ilości 3,6 mln kWh. Ilość wody pozwala na zasilanie przez około 5.5 godziny systemu elektroenergetycznego mocą 716 MW. Szczytowe zapotrzebowanie mocy w województwie pomorskim osiągało wówczas wielkość 600 MW (zimowy szczyt wieczorny). Porównanie tych dwóch wielkości daje wyobrażenie, jak dużym źródłem mocy jest Elektrownia Wodna Żarnowiec. Dno opróżnionego zbiornika pomieściłoby 130 boisk piłkarskich, a powtórne uzupełnienie wody w zbiorniku górnym wymaga około 6,5 godziny.

Nie zapamiętałem wówczas tych informacji, ale zapewne musiały robić wrażenie. Panująca w ówczesnych polskich mediach propaganda sukcesu znajdowała swoje potwierdzenie. Wieńczono sukces. Polska, nasz kraj, w czołówce myśli technologicznej. Dla celów budowy nabyto najnowocześniejszy w świecie sprzęt. Sprowadzono ze Szwecji ogromne kombajny, wysyłano tam na szkolenia robotników do ich obsługi. Do budowy przygotowywano się już od kilku lat. Widzieliśmy te kombajny, były rzeczywiście ogromne. Konieczność przerzucenia iluś tam… nie wiem… nie pamiętam tych szczegółów… myślę, że nikt z nas nie pamięta… a więc konieczność przerzucenia ogromnych ilości metrów sześciennych ziemi. Zwiezienie piasku, roboty budowlane… Elektrownia była, jak nam mówiono, wielkim osiągnięciem ówczesnej myśli technicznej. Jedna z pierwszych i jedna z większych tego typu inwestycji w świecie.

Nasz, naszego społeczeństwa ówczesny dostęp do informacji… Niewiele wiedzieliśmy o problemach związanych z budową… z sytuacją gospodarczą kraju. Niewielu też miało świadomość problemów związanych z energetyką atomową. Kwestiami utylizacji, bezpieczeństwa reaktorów… Katastrofa czarnobylska będzie miała miejsce dopiero dziesięć lat później.

Po wykładzie obiad, a właściwie długa biesiada przy suto zastawionym stole w dużej, mieszczącej się tuż obok salki konferencyjnej, sali, w której przebywaliśmy. Towarzyszyli nam przedstawiciele dyrekcji i jak się zorientowałem wybrani robotnicy. Posiłki, alkohol, toasty. Moim sąsiadem był operator kombajnu. Niewysoki mężczyzna z dużą głową. Przypominał mi aktora, Romana Kłosowskiego. Byli do siebie bardzo podobni. Robotnik ten był działaczem związku zawodowego. Pracował jako operator kombajnu. Szkolono go w Szwecji. Zarobki ich były tu bardzo…, jak na polskie realia, bardzo znaczne. Jemu pozwalały na zaoszczędzenie pieniędzy na zakup mieszkania na warszawskiej starówce, które wciąż spłacał. Czuć było jego dumę… wzbudzał nawet pewną zazdrość. Któż nie chciałby mieszkać w takim miejscu. Taka cena wymagała jednak znacznych wyrzeczeń… dwuosobowy pokoik w hotelu robotniczym, nieczęste wizyty w domu. Coś za coś… ale gratulujemy sukcesu. To za przyszłośćza spełnienie marzeńza budowę. Kolejne toasty. Głowy wszyscy mieliśmy dość dobre. My pisarze, kadra kierownicza… robotnicy.

Powrotu z Żarnowca do Gdańska właściwie nie pamiętam. Wsiedliśmy do autobusu, zajęliśmy te same, co poprzednio, miejsca i większość z nas szybko zapadła w drzemkę. Był już późny wieczór, długi pobyt na świeżym powietrzu, intensywność wrażeń… alkohol… mieliśmy prawo być zmęczeni. Obudziłem się, a mówiąc precyzyjniej, zostałem obudzony, tak jak i większość z nas, już w Gdańsku, przed Lotem. Było już ciemno. Mietek śpieszył się na tramwaj, ja i Jurek mieliśmy do swoich mieszkań znacznie bliżej.

Jeszcze jedna odbyta akcja. Organizatorzy… ci z partii i ci ze służb mogli być zadowoleni. Zapewne byli. Statystyki… tylu a tylu gości, tacy to a tacy robotnicy, Tyle a tyle posiłków, alkoholu. Jak znam życie, ktoś załatwił sobie przy okazji skrzynkę na boku, na koszt tej imprezy…  Można będzie spotkać się z kolegami na działce, może wymyślić kolejną taką akcję. Ktoś zapewne zrobił inne sprawozdania. Ten i ten zachował się tak a tak, ten powiedział to, a tamten tamto. Służba, to służba. Ot zwykłe procedury pracy aparatu bezpieczeństwa drugiej połowy lat siedemdziesiątych XX wieku. Może nawet uważali oni, że wykonują ważne zadania. Pisarze, robotnicy… przecież ktoś musi wiedzieć, co oni naprawdę myślą. Sojusz świata pracy z kulturą. Udana impreza, udana akcja.

Nie dostrzegłem tego, by nasza wizyta w Żarnowcu zaowocowała powstaniem jakiegoś opowiadania, wiersza, reportażu. Mnie od tego czasu problemy tej budowy interesowały nieco bardziej, ale i u mnie zainteresowanie to ograniczało się tylko do tego, że przeglądając prasę, w której od czasu do czasu pojawiały się informacje o kolejnych etapach tej budowy, nie pomijałem ich, lecz przynajmniej próbowałem je przeczytać. Zresztą wkrótce okazało się, że wszystko nie jest tak piękne, jak starano się nam wmówić. Pojawiły się pustki w sklepach, drożyzna… pierwsze strajki. Wreszcie ogromne strajki sierpniowe. Rok napięć i „Stan wojenny”. Elektrownię z powodu tych problemów uruchomiono dopiero w 1983 roku. Ta działa do dziś. Druga, atomowa, która miała być z nią związana nie powstała.

Budowę elektrowni atomowej rozpoczęto z hukiem zaraz po zawieszeniu „Stanu wojennego”. Budowano ją kilka lat. Wokół powstały całe osiedla, na które jak wszyscy prawie wiedzieli trafiał cement i piasek, a może i stal, przeznaczane na budowę atomowej elektrowni. Nisko opłacani robotnicy, kadra kierownicza…, wszyscy dorabiali na boku. Każdy chciał żyć… W 1986 roku świat obiegała informacja o katastrofie w Czernobylu. Poznaliśmy drugą, straszną stronę tej technologii. Ryzyko było ogromne… budowa elektrowni w Polsce przestała już tylko fascynować. Pojawił się strach. Im bardziej zbliżał się czas ukończenia bodowy, tym aktywniejsi stawali się ekolodzy. Wreszcie zorganizowano referendum. Wzięło w nim udział niewiele ponad czterdzieści procent uprawnionych i właściwie można było je pominąć. Cóż to zresztą za pomysł, organizować referendum pod koniec inwestycji? Wówczas, gdy wydano na nią, jak słyszeliśmy, miliard dolarów. Dwudziestą część całych ówczesnych polskich długów. Podjęto decyzję o zaprzestaniu budowy. Elektrownia w Żarnowcu nie powstała. Myślę, że słusznie. Bałagan końca PRL-u przyczynił się do tego, że fundamenty mogłyby nie wytrzymać… przecież ktoś liczył ilość cementu, która miała być użyta na budowę. Każdy też wiedział, że z czegoś musiały powstać liczne domy w jej okolicy. Były czasy niedoboru… zakup cementu, piasku, cegieł, często graniczył z cudem. Te jak widać się zdarzały. Mogła powstać nie elektrownia, a bomba z opóźnionym zapłonem… prędzej czy później w wybudowanej w taki sposób elektrowni musiałoby dojść do katastrofy.

Miliard dolarów wydanych na zakup licencji, nabycie sprzętu, materiałów i urządzeń, roboty budowlane i wiele innych celów… w tym jak przypuszczam również  i tę mikroskopijną w skali całych wydatków kwotę, jaką wydano naszą wizytę utopiono w żarnowieckich piaskach.

                                                                                                       Piotr Kotlarz

Obraz: Autorstwa Powolniak z projektu polski Wikipedia, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=6560911