Zła kobieta / Katarzyna Fląt

0
764

Kraków o siódmej rano w niedziele jest najpiękniejszy. Zawsze jest piękny i klimatyczny, ale o tej godzinie w taki dzień jest naj….. Puste ulice, delikatnie ukrywające się za wieżą mariacką słońce, cisza kostki brukowej na którą nie wjechały jeszcze konie gotowe do przewożenia turystów i te widoki. Jedyne i niepowtarzalne. A mówią, że Polska jest nudna i nie ma tutaj nic godnego uwagi, nie ma co zwiedzać. Ten kto tak twierdzi, chyba nigdy nie był w Krakowie. Tym bardziej, że do tego miasta przyjeżdża się po raz pierwszy po to by zwiedzać a okazuje się, że przyjechało się po to by się w nim zakochać. W dodatku jest to miłość od pierwszego wejrzenia, za którą się tęskni i którą się wspomina, o której się pamięta i którą się pielęgnuje stale do niej wracając. To jest właśnie Kraków. Nie jakieś Turcje czy Egipty z Faraonem. Daję wam słowo, że Faron z naszym ziejącym smokiem nie ma żadnych szans.

Poza tym Kraków to za każdym razem inna historia. Można usłyszeć tysiące opowieści, ale te najbardziej nieprawdopodobne zdarzyły się w Krakowie.

                                                                       ***

Wysiadłam na Stacji „Dworzec Główny” w Krakowie. Była pierwsza w nocy a temperatura wprost wrzała w termometrach. Odgarniając blond kosmyki z czoła z ogromną tęsknotą spojrzałam na mój ulubiony zegar. Wyraźnie wskazywał na pięć po pierwszej w nocy. Nocą wyglądał najładniej i najbardziej tajemniczo. A magii dodawał mu nie tylko okrągły kształt i zwisanie z dachu na peronie, ale też znajdujące się za nim latarnie, na które patrząc z ukosa układały się w jedno pasmo światła.

Jak na tę godzinę było dziwnie pusto. Był środek tygodnia a na peronie zawsze ktoś czekał albo na pociąg albo na kogoś a tym razem byłam tylko ja i zegar. Popatrzyłam chwilę na niego i szarpiąc się ze swoją walizką pognałam na Stare Miasto szukając miejsca, gdzie zjem coś na szybko. Stare Miasto z kolei tętniło jak zawsze swoim życiem. Pełno młodych i ciut starszych ludzi. Francuzi upojeni alkoholem, Ukraińcy dopiero wybierający się do pracy, Polacy integrujący się między swoimi. Wszystko było tak jak zawsze. Gwarno, ciepło i pięknie. Weszłam do kawiarni, która oferowała kanapki na ciepło. Skuszona ofertą siadłam przy oknie w oczekiwaniu na razową bułkę z warzywami i polędwicą na ciepło. Moją uwagę przykuł szczupły chłopak, siedzący w drugim końcu sali. Nie wyglądał na biedaka, ale też nie na kogoś kto może sobie pozwolić na taką kanapkę. Pierwsze skojarzenie „student”, uciekło szybko z głowy, bo studenci nawet ci najbiedniejsi zawsze trzymali się razem.

Chłopak zauważywszy, że mu się przyglądam usiadł na krześle w taki sposób, że widziałam tylko i wyłącznie jego plecy oraz czarne włosy. Zszokowana zachowaniem po prostu odebrałam swoje zamówienie i zajęłam się konsumpcją. Nawet nie zorientowałam się kiedy wyszedł.

Po kanapce zostały tylko okruchy. Złapałam torbę i krzycząc głośno dziękuję, wybiegłam z kawiarni. Przez te kilka minut zdążyła popadać mżawka, bo od razu wyczuwało się ten jedyny i charakterystyczny zapach w powietrzu. „Kwiaty dla pięknej damy”, jakiś młody chłopak próbował naciągnąć na kupno parę, która na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest w najlepszej relacji i nawet mały kwiatek nie dał by rady tego zmienić. Powolnym krokiem szłam w stronę Wisły, bo tam wynajęłam pokój. Zrobiło się nieco chłodniej i sięgnęłam po szalik. Zaraz, zaraz….. Ale gdzie moja chusta?! Przecież w kawiarni ją jeszcze miałam. Cała beżowa w niebieskie kropki w dodatku to bliski mi prezent od babci na urodziny. Przeszukiwanie torby niestety zakończyło się fiaskiem, chusty nie ma. Nie tego oczekiwałam od ukochanego miasta i to w zaledwie dwie godziny po przyjeździe. A może tak działał czar Krakowa? Może pochłonięta tym, co się działo dookoła po prostu ją zgubiłam?

Gdy dotarłam do hotelu, okazało się, że w jego piwnicy jest klub i oczywiście głośna impreza. Na portierni nie było widać żywej duszy. Klikając w dzwonek raz za razem, wyłonił się wysoki chłopak…. Ale jak to, był to przecież ten dziwny chłopak z kawiarni i to z moim szalikiem!

– Oddawaj mój szalik! – krzyknęłam nie tłumacząc po co tu jestem i dlaczego. Nie miało to w tym momencie żadnego znaczenia. Chęć odzyskania wartościowego szalika robiła swoje.

– To…. To… t… to… – zaczął się jąkać.- To twój szalik? – wybełkotał w końcu powoli.

– Oczywiście, że mój! Nie udawaj, że o tym nie wiedziałeś. Dobrze wiem, że byłeś w kawiarni w tym samym czasie co ja…..

– Przepraszam panią bardzo, ale nie znalazłem go w kawiarni. Leżał przy zegarze na dworcu. Odbierałem kilka minut temu stamtąd moją siostrę. – Zmarszczyłam brwi, ale przez chwilę poczułam się niepewnie. Nie wiedziałam czy mu wierzyć. Robił pierwsze złe wrażenie, ale zrobiło mi się żal, że oceniłam chłopaka tak szybko po pozorach.

– Czy mogę odzyskać mój szalik? – zapytałam, spuszczając głowę. Nie miałam odwagi przeprosić, nie miałam odwagi powiedzieć nic więcej. Głos mi się załamał a struny głosowe ani drgnęły by powiedzieć, coś więcej.

– Proszę – podał mi go ręki i popatrzył na mnie smutnymi, zielonymi oczami. Przyglądał mi się przez chwilę i wyciągnął kluczyk z numerem dwadzieścia trzy.

– Nikt inny nie rezerwował o tej porze pokoju, więc to zapewne pokój dla pani Kwiatkowskiej. Korytarzem prosto a potem w lewo – odwrócił się na pięcie i wszedł do gabinetu zapewne kontynuować drzemkę.

Wzięłam kluczyki do których był przyczepiony breloczek w kształcie zamku i szybkim krokiem udałam się do pokoju. Nie mogłam przestać myśleć o tym, co przed chwilą się wydarzyło a zwłaszcza o tym smutnym spojrzeniu. Wyszłam z pokoju i zadzwoniłam dzwonkiem ponownie kilka razy. Mężczyzna wyłonił się lekko zaspany, ale chyba przez tę chwilę czasu nie zdążył zasnąć.

– Co tym razem zgubiłaś…. Albo przepraszam, co tym razem ukradłem? – zapytał sarkastycznie.

– Ja…. Ja… – tym razem to ja zaczęłam się jąkać aż w końcu oboje wybuchneliśmy z tego powodu śmiechem.

– Marcelina Kwiatkowska – przedstawiłam się i podałam rękę.

– Janek…. Po prostu Janek – odwzajemnił uścisk. Miał ciepłą, przyjemną w dotyku dłoń.

– Janek, bardzo cię przepraszam, ale ten szalik jest dla mnie niezwykle cenny i chyba przez to ta reakcja. Nie powinnam….. Nie wiem co powiedzieć – wypowiedziałam wszystko na jednym wdechu.

– Nic nie mów. Zapomnijmy już o tym.

– Na dole jest klub…. Ale ty w pracy jesteś, bo pomyślałam…. – nie wiedziałam, co się ze mną dzieje i dlaczego proponuje wyjście do klubu dopiero co poznanemu chłopakowi.

– Nie moje klimaty. Ale i tak dziś już nikt nie zadzwoni, możemy iść na spacer. Nie ma lepszej rzeczy niż spacer po Krakowie o czwartej nad ranem – uśmiechnął się szelmowsko a ja poczułam, że chyba właśnie poznałam swoją bratnią duszę, w dodatku kochającą Kraków jak ja.

Gdy tylko otworzyliśmy drzwi hotelu buchnął na nas podmuch świeżego, wilgotnego po mżawce, powietrza. Impreza na dole nie kończyła się, raczej rozkręcała się mimo środka tygodnia w najlepsze.

– Chodź pokaże ci coś…. – pociągnął mnie za rękę. Udaliśmy się w kierunku galerii krakowskiej. W środku spał ochroniarz, ale poziom chrapania był tak głośny, że słychać było go już sto metrów przed wejściem.

– Tymi drzwiami, tylko cicho i wchodź od razu na drabinę – rozkazał Janek. Wspięłam się zwinnie po drabinie i czekałam na dalsze instrukcje. Nagle chłopak złapał mnie mocno od tyłu i zakrył mi dłonią oczy. Przysunął swoją twarz do mojego ucha i szepnął – Tylko nie piszcz. Obudzisz wszystkich – nie będąc świadoma, co się dzieje, posłuchałam go i potulnie szłam przytulona swoim ciałem do jego w nieznanym mi kierunku.

– Teraz popatrz….. – odsunął rękę a moim oczom ukazał się Kraków w całej okazałości. Zaparło mi dech w piersiach. Mimowolnie z zachwytu ścisnęłam go za rękę.

– To jest niesamowite. Gdzie my jesteśmy? Jak tu pięknie. Wszystko widać…. Cały…. Wszystkie uliczki z każdej strony… – kręciłam się jak szalona.

– Jesteśmy na dachu galerii. Zgadzam się, jest pięknie. Często tu przychodzę, ale nie miałem okazji nigdy tu nikogo przyprowadzić. Jesteś pierwsza – poczułam dziwny ścisk w żołądku. Nie sądziłam, że zgubienie szalika może spowodować takie następstwa wydarzeń.

– Chyba powinnam częściej gubić ten szalik…. – powiedziałam z uśmiechem na ustach. Usiedliśmy na dachu przytulając się do siebie i patrzyliśmy raz w niebo, raz w miasto analizując to co się działo obecnie w mieście. Pierwszy raz nie interesowało mnie, co będzie dalej, pierwszy raz tak szybko przestałam ukrywać emocje przed kimś kogo nie znałam. Pierwszy raz czułam, że to może być miłość. Unosiła się powoli w powietrzu, wnikając powolutku do naszych serc.

– Kraków…. – szepnęłam. – Magiczny Kraków. Takie rzeczy tylko tutaj.

                                                                              Katarzyna Fląt