Zapomniany smak malinowej nalewki / Natalia Fabicka

0
758

Malinowe poletko rozciągało się aż pod stary, drewniany dom Dionizego. Jego niewielki ogródek był odgrodzony od słodko-kwaśnych krzewów jedynie niewysokim, lichym płotkiem. Nachalny pies, jakiś mieszaniec, niby po części owczarek niemiecki, przeskakiwał czasem mały płotek. Jego ciężar niszczył krzaki pełne owoców, a on piszczał głośno uciekając spomiędzy szarpiących go roślin. Zapominał o tym zaraz, gdy znów stawał mocnymi łapami na swojej ziemi. Kilka chwil później znów lądował pomiędzy malinami.

Stary Dionizy przysnął na chwilę zapadnięty w rozkładane, wędkarskie krzesło. Po drzemce nadal siedział na swym miejscu i palił skręcany w kalendarzowe kartki tytoń, obserwując swojego przygłupiego psa. 

Przy nodze starca zawsze stała butelka pełna wiśniowej nalewki, którą najpierw przyrządzał jego ojciec, a później on sam.

– Skoczylas! – wołał co chwilę psa, jedynie po to, by pogłaskać go po grzbiecie i rzucić mu kawałek gałęzi.

Skoczylas przybiegał z nadzieją w oczach, której pozazdrościłby mu niejeden człowiek. Merdał ogonem na wszystkie możliwe strony świata i nigdy nie siadał przy właścicielu. Był energiczny i gdy tylko Dionizy wypowiadał jego imię, wariował z radości, zachowując się przy tym jak szaleniec.

– No, biegnij! – Dionizy nakazał psu, gdy ten zjawił się przy nim.

Zwierzę skakało na jego stare, wytarte już spodnie sącząc ślinę z niezamykającego się pyska. Mężczyzna rzucił przypadkowy patyk w kierunku krzaków malin. Pies bez zastanowienia wydarł tam prędko. Już po chwili wskoczył z powrotem na podwórko, z donośnym piskiem. Stary Dionizy śmiał się ochryple i raz po raz łykał słodki trunek.

Było już południe, a Julia jeszcze nie wróciła. Starzec spojrzał na swój zegarek, który nosił na ręce od ponad dwudziestu lat. Skóra pod nim była blada, niczym mleko. To była jedyna pamiątka, która została mu po ojcu. Nie licząc przepisu na wiśniową nalewkę.

– Skoczylas, gdzie ona jest? – pytał psa.

Zwierzę wskoczyło mu na nogi swymi przednimi łapami.

– Złaź! – krzyknął Dionizy.

Wstał z rozkładanego, wędkarskiego krzesła i chwiejnym krokiem ruszył do domu. Na stole w kuchni leżał telefon. Dionizy dostał go od córki dwa lata wcześniej. Był to jego pierwszy smartfon w życiu. Z początku nie rozumiał, jak można zrobić na nim cokolwiek. Nie miał przecież klawiszy. Po jakimś czasie nawet polubił to ustrojstwo. Córka pokazała mu, jak serfować po Internecie, szukać przydatnych rzeczy, informacji i wiadomości ze świata. Z czasem nauczył się nawet robić zakupy przez Internet. Cacko – mawiał, pokazując go Józkowi, który co tydzień zjawiał się w domu Dionizego na wieczorne smakowanie nalewki.

Starzec wziął do ręki komórkę i wybrał numer Julii i nacisnął przycisk połączenia. Gdy w jego telefonie odezwał się sygnał, usłyszał dźwięk telefonu żony z sąsiedniego pokoju.

– No tak. – westchnął i się rozłączył.

Zapalił skręta z tytoniu, który sprzedawał Józek i wyszedł przed dom. Skoczylas znalazł się obok mężczyzny w mniej niż trzy sekundy.

– Idziemy na spacer?

Na dźwięk tych słów, pies zaczął kręcić się w kółko. Był głupi, ale i szczęśliwy.

Wieś Dionizego nie była miejscem, w którym psy prowadzano na smyczach i z kagańcami. Pies to pies i albo ugryzie, albo nie – mówili okoliczni mieszkańcy, nawet matki z małymi dziećmi. Wiedziały, że psy tam gryzą jedynie nieznajomych pijaków. Natomiast przy znajomych pijakach, zwierzęta warowały godzinami i czasem całymi nocami, gdy ci zasypiali w rowach. Nigdy nie zdarzyła się sytuacja, w której pies zrobiłby krzywdę jakiemukolwiek dziecku. Szybciej inne dziecko, by to zrobiło.

Dionizy i Skoczylas szli spokojnym krokiem przez polną drogę. Pachniało latem i gnojem z okolicznych pól, a upał wzmagał ten zapach. Mężczyzna i pies kierowali się w stronę małego domu, w którym Julia zjawiała się każdego ranka i spędzała czas aż do południa opiekując się schorowaną siostrą. Z oddali już mogli dostrzec jego nowy, czerwony dach, na którym ktoś umieścił panele fotowoltaiczne.

– Głupota. – mruczał pod nosem Dionizy – Wydać kupę kasy na to gówno, jedynie po to by nie płacić przez następne lata drobnych pieniędzy.

Pies wpatrywał się w niego z zauroczeniem, jak gdyby chłonął każde słowo swego właściciela i je w pełni rozumiał.

Wędrówka przez upalną, polną drogę stawała się nie do zniesienia. Pies dyszał coraz głośniej, a język zwisał mu tak nisko, że niemal dotykał ziemi. Nogi Dionizego stawały się coraz cięższe i z każdym kolejnym krokiem odmawiały posłuszeństwa. 

Kilka metrów przed nimi, jak gdyby spod ziemi, wyrosło wielkie drzewo. Lipa była stara. Starsza nawet od ponad siedemdziesięcioletniego Dionizego i trzyletniego Skoczylasa razem wziętych. Usiedli w jej cieniu, by złapać oddech. Starzec wyjął pełne opakowanie tytoniu i zmiętą kartkę z kalendarza. Skręcił papierosa i go odpalił. Zaciągał się dymem mocno i namiętnie. Nawet nie pamiętał już ile lat trwał w nałogu. Ale jakie to miało wówczas znaczenie? Był zdrowy jak ryba, nie biorąc pod uwagę zwykłych oznak starości.

Skręt poparzył go w palce. Wyrzucił niedopałek i gwizdnął do zasypiającego w cieniu psa. Ten zerwał się na równe nogi i skoczył Dionizemu na spodnie.

– Odejdź. – warknął starzec wstając.

Ruszyli dalej w kierunku domu z czerwonym dachem. Droga zdawała się być coraz cięższa. Upadł nie odpuszczał, a południowy wiatr w tym nie pomagał. Był gorący i tylko drażnił ciała dwójki towarzyszy, zamiast je chłodzić.

W końcu panele na czerwonym dachu zaczęły wydawać się nieco lepiej widoczne. Można było dostrzec szpary między nimi i układ nowoczesnej dachówki.

– No, już jesteśmy. – powiedział do Skoczylasa Dionizy.

Pies podskoczył, jakby rozumiał słowa właściciela.

Stanęli w cieniu krzywej, starej gruszy, która wychodziła z posesji na drogę przed domem. Dionizy przyglądał się oknom, próbując dostrzec w nich Julię. Firanka w jednym z nich lekko się poruszyła. Po chwili Skoczylas usłyszał dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Na ganek wyszedł młody mężczyzna. Zniechęconym wzrokiem spojrzał na starca i psa. Machnął do nich ręką na przywitanie i uśmiechnął się niemrawo. Zaczął iść w ich kierunku.

– Dzień dobry panie Dionizy! – krzyknął uprzejmie będąc w połowie kwiecistego podwórka.

– Kim pan jest? – zdziwił się starzec.

Skoczylas oparł się przednimi łapami o drewniany płot i dyszał ciężko. Wydawało mu się, że zna tego młodego, przystojnego mężczyznę, ale reakcja Dionizego wprowadzała go w błąd.

-Szuka pan Julii? – zapytał mężczyzna.

-Tak. Miała wrócić jak zwykle o szesnastej. Jest jeszcze u Marii?

– Jest Wiola u pana? Powinienem po nią zadzwonić. Poinformuję ją, że pan tu jest. – mówił, jakby nie usłyszał pytania starca.

– Przecież ona mieszka w Opolu. Studiuje tam. – wyjaśniał Dionizy.

– Wejdzie pan na kawę? – zaproponował młody mężczyzna.

Dionizy spojrzał na rozochoconego psa. Jego zwierzęcy wzrok już dawno dostrzegł kolorową piłkę pośrodku podwórka.

Z domu wyszła dziewczynka z długim niemal do kolan warkoczem. Skoczylas szczeknął do niej radośnie. Teraz Dionizy nie miał już wyjścia, musiał skorzystać z zaproszenia.

Starzec usiadł przy dębowym stole i czekał aż kawa w kubku się zaparzy. Lubił zapach unoszący się w powietrzu. Nic nie równało się mocnej, parzonej kawie. No może jedynie wiśniowa nalewka z przepisu jego ojca.

– Słodzi pan? – zapytał gospodarz.

– Julia by mnie chyba zabiła, gdyby się dowiedziała, że sypałem do kawy cukier. – zaśmiał się.

Młody mężczyzna usiadł naprzeciw Dionizego i spoglądał przez okno za plecami starca. Widział jak jego mała córeczka bawi się ochoczo z psem. Zawsze chciała mieć zwierzę, a on nigdy nie mógł zorganizować czasu na zakup.

– Maria śpi? – zapytał Dionizy upijając łyk gorzkiej kawy.

Młody mężczyzna nie odpowiedział. Uśmiechnął się serdecznie do starca i chwycił do ręki swój telefon. Wybrał numer do Wioletty, córki Dionizego i zadzwonił.

Srebrny opel podjechał pod ich dom pół godziny później. Wysiadła z niego solidnie zbudowana kobieta w średnim wieku. Miała nowoczesną, krótką fryzurę w kolorze soczystego buraka i kolczyk w ustach. Dionizy nigdy nie mógł zrozumieć, skąd moda na okaleczanie się i to w dodatku na twarzy. Przez pierwsze tygodnie próbował namówić córkę do zdjęcia tego metalowego ustrojstwa. W końcu, po kolejnej kłótni odpuścił.

– Cześć, tato. Przepraszam za spóźnienie. – powiedziała Wiolka wchodząc do kuchni.

– Jakie spóźnienie? Miałaś dziś przyjechać? – zdziwił się starzec.

– Dziękuję ci, że do mnie zadzwoniłeś i że ugościłeś tatę. Znowu… – zwróciła się do młodego mężczyzny.

– Żaden problem. – uśmiechnął się – Klara lubi Skoczylasa. Ile on ma lat? Chyba jest młodziutki? Dogadują się jak rówieśnicy.

– To gówniarz. Trzy lata jakoś. – powiedział Dionizy – Trochę przygłup, ale kochany. – zaśmiał się.

– Jeszcze raz dziękuję i przepraszam. – przerwała im Wioletta – Tato, chodź. Odwiozę cię do domu.

– Poczekaj. A mama?

– Pewnie zaszła dziś do pani Jadzi. Dziś piątek, a w piątki mają spotkanie klubu książki. Pamiętasz?

– Rzeczywiście. – zamyślił się Dionizy.

Cała trójka wyszła na ganek. Dionizy wyjął tytoń i kartkę z kalendarza. Skręcił papierosa i włożył go do ust.

– Chce pan? – młody mężczyzna wyjął paczkę papierosów.

– Ten wasz sklepowy tytoń to słabiocha. – starzec machnął ręką.

Gdy skończyli palić, Wioletta ruszyła do samochodu. Dionizy poszedł za nią i zawołał psa. Zwierzę niechętnie oderwało się od zabawy z dziewczynką. Jednak było wierne swemu panu.

Dojechali do domu, gdy słońce na niebie wpadało już w blady pomarańcz. Skoczylas wybiegł z samochodu jako pierwszy i rzucił się do miski pełnej wody.

– Jadłeś coś dzisiaj? – zapytała Wioletta.

– Mama zrobiła wczoraj rosół. Jadłem go dzisiaj na śniadanie. Rosołu nigdy za wiele. Szczególnie latem, kiedy ciało się bez przerwy poci. – powiedział starzec.

– Zjemy go jeszcze na kolację?

– No, podgrzej.

Wioletta niosła właśnie dwa talerze pełne parującego rosołu. Postawiła je na stole stojącym na tarasie.

– Tato! – zawołała Dionizego, który siedział na wędkarskim, rozkładanym krześle nieopodal krzaków malin.

Wstał ociągając się i podszedł do drewnianego stołu. Pachniało domowym rosołem. Mężczyzna poczuł, że robi się głodny. Usiadł biorąc do ręki łyżkę. W ciągu kilku sekund, tuż obok jego nogi pod  stołem zjawił się Skoczylas. Wiolka wyjęła z garnka obgotowaną kość, którą rzuciła psu.

– Smacznego. – powiedziała do ojca.

Starzec kiwnął głową, mruknął coś i wziął się za jedzenie.

– Jak ci minął dzień? – zapytała kobieta.

– Emerytura jest nudna.

– Dobrze, że masz kogoś kto cię zabawia. – wskazała na gryzącego kość Skoczylasa.

– Najbardziej podobają mu się te krzaki malin za płotem. Głupi jest. Wskakuje i piszczy, bo cały zad sobie tam odrapie. Ale zaraz zapomina i znów wskakuje. – zaśmiał się.

– Może czuje tam jakiegoś kreta?

– Może… – Dionizy wzruszył ramionami i dalej jadł.

Po posiłku Dionizy wyjął z barku dwa kieliszki i kolejną butelkę wiśniowej nalewki.

– Spróbujesz specjału ojca? – uniósł flaszkę.

Wiolka uśmiechnęła się i kiwnęła głową.

– Na lepsze spanie. – powiedział – Nie chcemy skończyć w rowie. Nie jestem pewien, czy ten gamoń, by nas pilnował. – zaśmiał się ochryple.

Opróżnili tego wieczoru pół półlitrowej butelki. Skoczylas spał już w swojej budzie, kiedy Wioletta zanosiła puste talerze do domu.

– Późno już. Mama na pewno jest na zebraniu książki? Może zadzwonimy tam? – Dionizy niepokoił się o żonę.

– Zaraz zadzwonię. – kobieta przytaknęła z rezygnacją w głosie.

– Zapytaj się od razu o maliny. Czemu nie są jeszcze zebrane? Zaraz zaczną fermentować. Ja jej przepisu na malinową nalewkę nie będę podbierał, a ta z tamtego roku już się prawie skończyła. – machał palcem – Ja mam swój przepis, ona ma swój. I koniec, i kropka. 

-Dobrze, tato.

Dionizy poszedł do swojej sypialni. W głowie delikatnie szumiało mu od mocnej nalewki i zmęczenia. Nie był już młodziakiem, który przetrwałby litry alkoholu, nawet gdyby najpyszniejszego, jak wiśniowa nalewka.

Rankiem Wiolka wstała dość wcześnie. Mimo że była sobota, nie potrafiła spać dłużej niż do szóstej. Wstawiła wodę w metalowym czajniku. 

Głośny gwizd obudził Dionizego. Mężczyzna spojrzał na pustą poduszkę po drugiej stronie łóżka. Podniósł się prędko, odpalił skręconego papierosa i wyszedł z sypialni.

– Tato, proszę nie pal w domu. – Wiolka wyczuła drażniący ją w nos zapach dymu.

– Gdzie mama? – ojciec nie zwracał uwagi na jej prośbę.

– Napijesz się kawy?

– Córka, odpowiedz mi! – wrzasnął.

Kobieta spojrzała w oczy przejętego starca. Zaciągał się co chwilę mocno papierosem i czekał na odpowiedź. Wzrok Wioletty przyprawiał go o dreszcze. Był zagubiony i zmęczony.

Kobieta podeszła do szafki kuchennej i wyjęła z niej puste butelki po nalewce. Postawiły dwie z nich na kuchennym stole. Upiła łyk gorzkiej kawy, a drugi kubek przysunęła bliżej Dionizego. Podszedł do stołu niepewnie i wziął do ręki jedną z butelek. Przyglądał się napisowi na kartce przyklejonej do szkła.

– Sprzed dwóch lat. – powiedział – Gdzie są z tamtego roku?

– Nie ma.

– Julia zawsze dorabiała nowe.

Wioletta spojrzała w oczy starca. Wiedziała czego się po nim spodziewać. Znała te dramatyczne poranki lepiej niż ktokolwiek inny. A na pewno lepiej niż Dionizy, choć każdego dnia również w nich uczestniczył.

Wioletta opowiedziała ojcu wszystkie zdarzenia ostatnich dwóch lat. Powiedziała mu o śmieci mamy, pogrzebie i jego chorobie, przez którą często na nowo musi przechodzić żałobę. Dionizy płakał i palił skręty jeden po drugim. Tęsknota i strach o samego siebie zalewały go od środka niemal zatapiając.

Godzinę później starzec siedział na lichej ławce przed szarawym nagrobkiem. Ze zdjęcia na płycie uśmiechała się do niego Julia. Czuł ból, jakiego nie pamiętał w swoim życiu, choć prawie każdego dnia przeżywał go od nowa. Skoczylas, jak nigdy wcześniej leżał obok jego nóg i po prostu był.

Po powrocie do domu, Dionizy usiadł na rozkładanym krześle naprzeciw malinowego poletka. Skoczylas znów wskakiwał w owocowe krzewy i wyskakiwał z nich jak poparzony.

– Może zrobimy nalewkę malinową? Szkoda by było, żeby owoce się zmarnowały. – zaproponowała Wiolka.

Dionizy kiwnął głową i zaciągnął się mocno papierosem.

Następnego dnia, gdy starzec wstał, zobaczył pełne wiadra malin w kuchni. Zjadł garść owoców i zrobił sobie kawę. Spojrzał za okno za skaczącego w krzaki psa. Był pewien, że Julia napełnia kolejne wiadra.

Tego dnia Wioletta powiedziała mu:

– Mama pojechała z panią Ulą po cukier. Pewnie zostaną w mieście do wieczora u tej koleżanki z przystojnym synem.

Oboje zaśmiali się na tę myśl.

– W tych krzakach na pewno jest kret. – powiedział Dionizy widząc skaczącego w krzaki Skoczylasa – Teraz pytanie, czy ten dureń pierwszy połamie krzaki, czy kret je zniszczy?

Pies zaszczekał głośno na coś, co znajdowało się między malinami. Jego zwierzęcy wzrok przyglądał się temu czemuś uważnie. Schylił łeb i ustawił się do ataku.

– O, chyba coś w końcu złapie. – starzec się zaciekawił.

Skoczylas warknął i nastroszył uszy. Po chwili jednak ułożył się na ziemi, głowę układając na przednich łapach.

– No dureń. – prychnął Dionizy.

Natalia Fabicka

Obraz wyróżniający: Obraz Peggy z Pixabay