– Kochanie, obudź się.
Janek podźwignął się na łokciu i przetarł oczy. Po chwili przywykły do ciemności na tyle, by rozpoznać siedzącą na krześle obok łóżka sylwetkę rysującą się na tle wpadającego z korytarza światła.
– Już północ? – zapytał. W jego stonowanym ociąganiu było coś z dzikiego zwierzątka, którego spokój został zmącony przez nachalnych turystów.
– Tak, kochanie. Szczęśliwego Nowego Roku.
Magda zapaliła lampkę przy jego łóżku. Janek skrzywił się, nie tyle w reakcji na nagłą zmianę oświetlenia, co w dezaprobacie dla niedelikatności tego gestu.
– Przyniosłam ci trochę szampana – oznajmiła Magda, podsuwając mu pod nos wysoki kieliszek. Chłopiec ujął go niezdarnie w sposób, w jaki dzieci zawsze chwytają podtykane im kieliszki. Zajrzał nieufnie do jego wnętrza, lecz nie zdecydował się skosztować.
– Jak noga? – spytała Magda. – Dalej boli?
Janek zaprzeczył ruchem głowy. Bolała, ale przecież by się nie przyznał.
– Może zejdziesz do nas na moment się przywitać? Pani Nowakowska bardzo chciała cię zobaczyć. Nawet coś dla ciebie przyniosła.
Zerknął w kierunku korytarza, ociekającego ciepłą żółcią hedonistycznie chłepcącej prąd lampy i jak gdyby dopiero teraz otwarły się jego przewody słuchowe, zdał sobie sprawę z kakofonii muzyki, śmiechu i przekrzykujących się głosów, które wspólnie pobrzmiewały mnogimi kolorami frymuśnych przekąsek i zapachem rozlanych drinków wsiąkających w tapicerkę kanapy. Pani Nowakowska była najgłośniejsza.
Raz jeszcze pokręcił głową. Nie miał ochoty się z tym wszystkim mierzyć. A poza tym musiałby zejść po schodach, a przecież bolała go noga.
– Nie szkodzi, ja też najchętniej bym tam nie wracała – powiedziała Magda z uśmiechem legitymującej się telewizyjnym dyplomem dentystki z reklamy pasty do zębów.
– Mamo, czy to naprawdę Nowy Rok? – zapytał Janek powoli. Czasem zaraz po przebudzeniu trudno było mu mówić, jak gdyby mięśnie jego twarzy potrzebowały trochę więcej czasu, by dojść do siebie niż umysł.
– Tak, przed chwilą wybiła północ. Słyszysz, jak strzelają fajerwerki? Może podejdziemy do okna je pooglądać?
Janek odstawił kieliszek na szafkę nocną i opadł na poduszki, znużony.
– Już wczoraj je wszystkie widziałem – mruknął.
– Dzisiaj jest więcej – odparła kobieta. Odgarnęła mu włosy z czoła, a kiedy poczuła, jak harpunopodobny paznokieć napotyka opór jego gładkiej skóry, rzuciła przepraszającym tonem: – Ojej, zadrapałam cię?
– Chyba nie. – Janek nawet nie drgnął. – Mamo, a czy w Chinach też jest Nowy Rok?
Zastanawiała się przez chwilę, usiłując sobie przypomnieć, w którym kierunku działa różnica czasu, ostatecznie jednak znalazła lepszą odpowiedź.
– W Chinach obowiązuje trochę inny kalendarz. Nie obchodzą Nowego Roku wtedy co my.
– Czy ten rok naprawdę jest nowy?
Magda ściągnęła brwi, przyozdabiając czoło eleganckimi falami zmarszczek, układającymi się niemal równie stylowo, co fale jej puszystych, świeżo rozjaśnionych włosów, których świetlista barwa miała przez jakiś czas maskować tajemnice nachalnych odrostów.
– Co masz na myśli, kochanie?
– Wczoraj też strzelały fajerwerki – wyjaśnił Janek. – I wczoraj też cały dzień przeleżałem w łóżku. A ty też miałaś rozmazane prawe oko. Ale to wcale nie był Nowy Rok.
Magda przesunęła palcem pod dolną powieką, by zetrzeć dowody niesubordynacji jej psotnego tuszu. No pięknie, pewnie całą imprezę przesiedziała, wyglądając jak panda!
– A poza tym w Chinach jeszcze nie ma Nowego Roku – ciągnął Janek. – Więc niby dlaczego tutaj jest, skoro wszystko jest tak samo jak w starym?
– Tak się przyjęło – odrzekła Magda. – Spytaj jutro tatusia, to ci wytłumaczy, mamusię teraz trochę boli głowa.
– To pewnie od tej muzyki – domyślił się chłopiec.
– I od ględzenia pani Nowakowskiej – dodała z łobuzerskim błyskiem w oku.
– Możesz posiedzieć tu ze mną, mamo.
– Chwileczkę mogę. Ale nie za długo, pewnie jesteś śpiący.
– Wcale nie. – Potrafił się rozbudzić w jakieś dwie sekundy. – Możesz tu posiedzieć tak długo, jak chcesz. Możemy nawet pooglądać te głupie fajerwerki, jeśli chcesz.
– Wczoraj mówiłeś, że ci się podobały – przypomniała mu.
– Tak, podobały – przyznał Janek. – Mamo, czy ja naprawdę nie mam złamanej nogi?
– A co, boli cię?
Zacisnął usta, które, nienawykłe do kłamstwa, niechętnie godziły się na demonstracje męstwa, dyktowane przez jego twardniejący system wartości. Zmobilizował się jednak na tyle, by odpowiedzieć:
– Nie. Ale jak wtedy spadłem, to tatuś powiedział, że na pewno złamałem nogę.
– Nic nie złamałeś, tylko skręciłeś sobie kostkę. Pamiętasz, co powiedział pan doktor? Że to tylko skręcenie. Pokaż no mi ją, zeszła ci już trochę opuchlizna?
To powiedziawszy, sięgnęła pod kołdrę i wyciągnęła na wierzch nogę chłopca. Chociaż chciała obejrzeć tylko kostkę, podwinęła nogawkę aż powyżej kolana. Janek miał na sobie swoją ulubioną piżamę – z jakąś setką miniaturowych kowbojów, z których każdy rozgrywał swój kameralny, jednokadrowy western, kręcąc lassem nad głową lub galopując na swym wierzchowcu przez rozległe połacie granatowego materiału. Była już sprana i przymała, ale Janek za nic nie pozwalał matce się jej pozbyć.
– Cała fioletowa! – wykrzyknęła Magda na widok sinej kostki Janka. Ów przyjrzał się jej z fascynacją, jakby należała do kogoś innego.
– Jak te kwiatki, które wiosną wyrosły u nas w ogrodzie, pamiętasz, mamo?
– Krokusy – odparła machinalnie Magda, przejęta tym makabrycznym widokiem. – Mam wrażenie, że jest jeszcze większa, niż była. Naprawdę cię nie boli?
– To było śmieszne, prawda? Wyrosły zaraz przed schodami, jakby chciały wejść do domu. A nikt ich przecież nie zapraszał.
– Masz szczęście, że to tylko skręcenie. – Magda pokręciła głową nad lekkomyślnością syna. Mąż ciągle zarzucał jej, że jest nadopiekuńcza i za bardzo wszystkim się martwi, ale jak miała się nie martwić przy takim niezrównoważonym małym dzikusie? – Powiesz mi w końcu, co ci strzeliło do głowy, żeby włazić na to drzewo?
– Nie powiem – oświadczył Janek. Już tyle razy powtarzał, że jej nie powie. – To sekret.
– Aha, sekret. – Sięgnęła po kieliszek i odruchowo upiła łyk musującego, złotawego płynu. – A dlaczego nie możesz mi go zdradzić? Przecież nikomu nie wygadam.
– Bo powiesz, że to głupie.
– Nie powiem.
– No, dobrze – uległ w końcu. Magda wpatrzyła się w niego wyczekująco, lecz na twarz chłopca wstąpił grymas wątpliwości. – Ale to długo potrwa.
Magda westchnęła.
– A nie możesz mi tego opowiedzieć w skrócie? Muszę wracać na dół.
– Dlaczego?
– Bo jest już późno i powinieneś iść spać – odburknęła ze zjadliwą błyskawicznością, którą można opanować wyłącznie na drodze intensywnej praktyki na stanowisku niecierpliwej matki, podbudowanej doświadczeniem niecierpliwej żony. Te słowa pozostawiły na czubku jej języka cierpki posmak opryskliwości, który zmyła z pomocą szampana. Jego neutralizujący wpływ pozwolił jej zmiękczyć swój ton. – Poza tym goście na mnie czekają, kochanie.
– Przecież nie chcesz z nimi siedzieć – zauważył Janek.
– Nie, ale skoro ich zaprosiłam, to przecież nie mogę od nich uciekać i przesiadywać tu z tobą, prawda?
– Przecież nie chciałaś ich zapraszać.
– Ale zaprosiłam, więc nieładnie by było, gdybym ich teraz zostawiła.
– To tata ich zaprosił. To jego goście, więc niech on sobie z nimi siedzi.
Magda parsknęła krótkim, życzliwie protekcjonalnym (czy też może protekcjonalnie życzliwym) śmiechem. Dla dzieci wszystko jest takie proste!
– To po co ja malowałam sobie te paznokcie i kręciłam włosy, hm? Żeby siedzieć tu z tobą?
– Zrobiłaś to dla nich?! – zawołał Janek, oburzony, jak gdyby słowa matki złamały mu serce.
– Tak, żeby ładnie wyglądać, jak przyjdą goście. Nie mogłabym ich przecież przyjąć w kapciach i szlafroku, co? Jak myślisz, co by powiedziała pani Nowakowska?
– Co za różnica? – Janek wzruszył ramionami. Dla dorosłych wszystko jest takie skomplikowane! – Po co wyglądać ładnie dla gości?
– Bo to Sylwester. Obchodzimy go tylko raz do roku, więc taką okazję trzeba uczcić.
– Tak się przyjęło?
– Tak, dokładnie. To taki zwyczaj.
– Czy wszystkie zwyczaje są takie głupie?
Magda westchnęła raz jeszcze.
– Nie powinnam cię była budzić. Nie wyspałeś się i jesteś marudny. – Ponownie wyciągnęła dłoń w stronę kieliszka, lecz nim go ujęła, zerknęła na syna i zapytała: – Nie chcesz spróbować? Specjalnie dla ciebie przyniosłam.
Janek potrząsnął głową. Zawieszona w powietrzu dłoń Magdy, skrząca się od przyozdabiających ciężką bransoletkę błyskotek, dosięgła celu. Gdy przechyliła kieliszek, odbijające się w szkle światło lampki ujawniło tłuste odciski palców.
Tymczasem Janek zamruczał coś pod nosem.
– Co tam mruczysz pod nosem? – spytała Magda.
– Mówię, że ten rok wcale nie jest nowy – powtórzył głośniej. – A ty wcale nie wyglądasz ładnie. Nie podoba mi się twoja fryzura. A twoja sukienka nie podoba mi się jeszcze bardziej.
– No wiesz? – Z brzdękiem odstawiła kieliszek z powrotem na stolik. Opinia kilkuletniego chłopca nie powinna jej zaboleć, a jednak otwarta na wszelkie głosy próżność Magdy zapiekła nieznacznie pod tym niewinnym ukłuciem. – Mi się nie podoba twoja piżama, ale ci tego nie mówię.
– Mówisz.
– Pamiętasz, jak przed świętami poszliśmy na zakupy i widzieliśmy tę ładną piżamkę z tym bohaterem, jak mu tam… Chcesz, możemy w tym tygodniu tam podejść i zobaczyć, czy jeszcze ją mają.
– Ale ja lubię moją piżamę.
– Wiem, skarbie, ale rośniesz i potrzebujesz nowych ubrań.
Janek nic nie odpowiedział, tylko wtopił się mocniej w pościel, wlepiając wzrok w jakiś nieokreślony punkt przed sobą. Należał do tych dzieci, które rzadko pyskują, za to często milczą, co – przynajmniej dla Magdy – potrafiło być jeszcze gorsze od gwałtownych awantur.
– Dlaczego ci się nie podoba? – zapytała, gładząc sylwestrową kreację opinającą się na jej krągłych biodrach, które, najeżone cekinami, przypominały kulę dyskotekową. – Dlatego, że tak błyszczy? Wiesz, raz do roku można sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa.
– Nie podoba mi się, bo jest głupia – wyjaśnił Janek.
– Pięknie, co za elokwentna odpowiedź – prychnęła Magda. – Nie masz do powiedzenia nic poza tym, że jest głupia?
– Czemu mam nie mówić, że jest głupia, skoro jest głupia?
– Bo samo nazywanie czegoś głupim niczego nie mówi. Może jedynie coś na temat twoich manier. Chcę, żebyś mi powiedział, co dokładnie jest w niej takiego głupiego.
– To, że nie wyglądasz w niej jak ty – wyjaśnił Janek. – Ja w mojej piżamie przynajmniej wyglądam jak ja. Dlatego ją lubię.
– W innej piżamce nadal wyglądałbyś jak ty – zapewniła go Magda, ale myśli chłopca pobiegły już innym torem.
– Dlaczego musisz siedzieć z gośćmi, skoro nawet ich nie lubisz?
– To nie tak, że ich nie lubię – zaprotestowała od razu. – Po prostu niektórzy z nich po jakimś czasie robią się trochę męczący.
– Ja nie lubię ludzi, którzy są męczący i od których boli mnie głowa – powiedział Janek. – I dlatego nigdy ich do siebie nie zapraszam ani z nimi nie przesiaduję.
– To w takim razie ty chyba nikogo nie lubisz, bo nigdy nie zapraszasz do siebie żadnych kolegów – odcięła mu się. Czasami zdarzało się, że po alkoholu stawała się wobec Janka uszczypliwa i zawsze miała z tego powodu wyrzuty sumienia, które uciszała bezwstydnym paroksyzmem czułości. – Kochanie, proszę, powiedz mi jedną rzecz. Czy ty chciałeś zrobić sobie krzywdę, jak skakałeś z tego drzewa?
– Nie skoczyłem – sprostował Janek. – Spadłem.
– Proszę, Janku, powiedz mi prawdę. Bardzo się o ciebie z tatusiem martwimy. Czy ktoś wyrządził ci jakąś przykrość? Czy ktoś powiedział ci coś niemiłego?
– Nie, mamo.
Zafrasowana, przyjrzała się jego spokojnej, bladej jak księżyc twarzy, przywołującej do siebie długie cienie, które wyciągały się na niej niczym kot wygrzewający się w cieple bijącym od kominka. Zawsze był taki spokojny, małomówny i skryty w sobie. Matka Magdy cały czas powtarzała, że należałoby go zbadać pod tym kątem. Magda dotychczas bagatelizowała te sugestie, ale może… Zwłaszcza po tym, jak ostatnio… Tyle się przecież mówi o…
Głowa Magdy pulsowała z bólu i szumiała od alkoholu. Coś obijało się w niej bezwładnie jak zmarznięta ćma usiłująca sforsować kuszącą, rozświetloną szybę. Nie powinna była tyle pić, ale jakoś musiała przetrwać tę noc. Na szczęście potrafiła upijać się z klasą. Na pierwszy rzut oka nikt by nie odgadł, że wlała w siebie coś ponad tę obowiązkową odrobinę szampana, wysączoną, gdy obie zegarowe wskazówki uroczyście wystrzeliły ku wyczekiwanej dwunastce. Tyle tylko, że jej myśli spowalniały, a zmartwienia przybierały na sile.
– To powiedz, co się takiego stało? – indagowała dalej.
– Nic się nie stało – odpowiedział Janek i w tej chwili w jego oczach zakwitło coś, co sygnalizowało, że oto właśnie przeskoczył na niewydeptaną, porośniętą gąszczem paproci i bujnych krzewów, niedostępną dla Magdy ścieżkę, by zagłębić się w odległe mroki pulsującej życiem dżungli swojego dziecięcego umysłu. – To śmieszne, ty i tata sami zaprosiliście sobie gości, ale ty wcale się nie cieszysz, że przyszli. A ja nie zapraszałem wtedy tamtych fioletowych kwiatków, ale bardzo się ucieszyłem, jak je zobaczyłem.
– To były krokusy, synku – wtrąciła Magda, na moment oddając się rozpuście sennego otępienia. Lecz to rozkoszne zawieszenie już po sekundzie na powrót ustąpiło miejsca macierzyńskiej trosce. – Posłuchaj. Obiecuję, że nie będę się gniewać, więc bądź ze mną szczery, dobrze? Wiem, że ostatnio z tatą nie poświęcaliśmy ci wiele czasu. I wiem też, że dzieci wpadają na różne pomysły, kiedy chcą przyciągnąć uwagę rodziców. Powiedz, to dlatego skoczyłeś z tego drzewa? Nie będę się na ciebie gniewać, w końcu też kiedyś byłam dzieckiem i…
– Ale ja nie skoczyłem – przerwał jej Janek. Już tyle razy mówił jej, że nie skoczył. – Tylko spadłem.
– Dobrze. – Magda wyprostowała się na krześle i złożyła dłonie na udach, jak gdyby wierzyła, że panując nad swoją fizyczną postawą, zdoła też zapanować nad sporem, który toczyły ze sobą jej wrodzona łagodność i równie wrodzona popędliwość. – To dlaczego w ogóle się tam wdrapywałeś?
Janek przygryzł wargi, a może raczej zagryzł je i pożarł, bo nie pozostało po nich nic poza wykrzywioną od dylematu cienką linią. Wlepił w matkę swoje wielkie, zwilgotniałe wątpliwościami oczy i po krótkiej sesji negocjacji z samym sobą ostatecznie skapitulował, bezsilny w obliczu onieśmielająco wszechmocnej i niezrównanie przekonującej potęgi władzy rodzicielskiej.
– Bo coś tam zobaczyłem.
– Gdzie? – podchwyciła niezwłocznie Magda, wiedząc, że w przypadku Janka okno kooperacji szybko się zamyka. – Na tym drzewie?
Chłopiec pokiwał głową z takim entuzjazmem, że zdawało się, że jego cienka szyja nie wytrzyma tego impetu.
– Co takiego zobaczyłeś?
– Sikorkę bogatkę – oznajmił. – Wiem, że to była sikorka bogatka, bo tata mi to kiedyś powiedział.
Magda oklapła na krześle jak folia bąbelkowa, w której ktoś wypstrykał wszystkie powietrzne kieszonki.
– Chryste! I z tego powodu postanowiłeś wspiąć się tak wysoko? Przecież widziałeś te ptaki już setki razy.
– Ale nigdy z tak bliska – odparł Janek, a jego oczy ożyły, przeobrażając się w dwa wewnętrzne projektory odtwarzające niemal namacalne w swojej świeżości wspomnienie. – I nigdy na tym drzewie. I nigdy tej konkretnej sikorki bogatki. Była bardzo piękna.
Magda czekała, spodziewając się jakiegoś rozwinięcia. Janek też był trochę zaskoczony – jednak nie trwało to aż tak długo, jak sądził. Nie otrzymawszy dalszych wyjaśnień, Magda westchnęła, kręcąc głową. Chwyciła kieliszek, ale nic już w nim nie zostało. Westchnęła raz jeszcze.
Przyjemnie pobudzona twarzyczka Janka zmarkotniała w zderzeniu z tym brakiem zainteresowania.
– Wiedziałem, że powiesz, że to głupie.
– Nic przecież nie powiedziałam – zaoponowała Magda. – A poza tym to nieładnie tak ciągle powtarzać, że coś jest głupie. Muszę cię tego oduczyć.
Złośliwy tusz sklejał jej powieki, podsuwając propozycję udania się na spoczynek. Czuła się jak przepalającą się żarówka, ostatkiem sił wypluwająca z siebie resztki światła. Chyba już minęły te czasy, gdy mogła bez problemu pozostać na nogach do tak późna. Ścisnęła grzbiet nosa, o mało nie wydłubując sobie przy tym oczu swoimi długimi paznokciami. Zapuszczała je całymi tygodniami, pilnując, by się nie połamały, ale tego dnia zdawały się jej zawadzać przy każdym ruchu.
– Chodź, pooglądamy fajerwerki, zanim się skończą – zaoferowała pojednawczo. – Przy okazji sprawdzimy, jak tam twoja noga.
Pomogła Jankowi dźwignąć się z łóżka i podprowadziła go do okna. Stanęła za nim, składając dłonie na jego ramionach.
– Boli?
– Nie.
Stali tak przez jakiś czas, wypatrując pojedynczych barwnych rozbłysków, które rozświetlały niebo już tylko sporadycznie, niczym samotne, rozpędzone świetlne smugi podczas deszczu meteorów. Szczelnie otuleni miękką, przytulną ciemnością, wsłuchiwali się w kołysankę stłumionych wystrzałów. Żadne z nich się nie odzywało, jak gdyby pogrążeni byli w jakimś hipnotycznym transie, z którego Magdę wyrwał dobiegający z dołu skrzeczący chichot. Skrzywiła się, przytłoczona brutalnością tego powrotu do rzeczywistości. Jej zmęczenie w jednej chwili się podwoiło i przygarbiło jej piękne łopatki, wyeksponowane przez wycięcie z tyłu sukni.
– No dobrze, wskakuj do łóżka – zwróciła się do Janka. – Jeszcze raz posmarujemy ci kostkę i możesz iść spać.
Chłopiec posłusznie położył się z powrotem i pozwolił matce natłuścić opuchniętą nogę cuchnącą brązowawą mazią. Magda z rezygnacją pogłaskała go po czole, niezdolna dłużej odcinać się od tego harmidru, który sprawiał wrażenie, jakby wzmagał się z każdą minutą, wzywając ją do siebie. Westchnęła, rzucając okiem w kierunku drzwi.
– Nie chcesz wiedzieć, co ci kupiła pani Nowakowska?
Janek pokręcił głową. Z kolei Magda pokiwała swoją. Cmoknęła syna w policzek, życząc mu dobrej nocy, po czym zostawiła go, obciążonego balastem dobrodusznie niewypowiedzianych pretensji i wyrozumiałego niezrozumienia, by wrócić do własnego jarzma, które czekało na nią w hałaśliwie upojonym salonie.
Janek przeleżał tak chwilę, wpatrzony w drzwi, jakby chciał się upewnić, że matka nie wróci. Gdy upłynęło już dostatecznie dużo czasu, wstał i raz jeszcze pokuśtykał do okna. Kiedy się bardzo postarał, nawet udawało mu się na moment przestać odczuwać ból w kostce. Sztuczne ognie zniknęły, ale nie bardzo go to obchodziło. Przysiągłby, że już wczoraj widział je wszystkie. Za to żadna z gwiazd nie wydała mu się znajoma. Dostrzegał zarys swojego drzewa, które pozdrawiało go, majestatycznie unosząc rozłożyste, wyłysiałe gałęzie, ale było zbyt ciemno, by stwierdzić, czy na którejś z nich przycupnęła jakaś sikorka bogatka.
Ostrożnie zsunął spodnie, uważając, by nie nadwyrężyć przy tym uszkodzonej nogi, a następnie ściągnął przez głowę górę od piżamy. Przezornie obrócił się przez ramię, ale jego wzrok napotkał tylko ciemny, milczący prostokąt drzwi, odgradzający go od pochłoniętego zabawą towarzystwa. Przepuszczał do środka tylko tyle wrzaskliwego światła, ile zdołało umknąć warcie czujnej szpary nad podłogą. Janek otworzył okno na oścież, podniósł z podłogi piżamę i cisnął ją na zewnątrz, powierzając ją kojącemu mroku dostojnej zimowej nocy, a potem położył się spać.
Julia Hinc
Obraz wyróżniający: Obraz bohacekmarek z Pixabay