Pisadło / Justyna Luszyńska

0
356

Chwała słowom. Naprawdę, gdyby nie one, jestem całkiem pewna, że moja rodzina od dawna funkcjonowałaby w okrojonym składzie. Chwała im, albowiem potrafią rozładować napięcie, ukoić i sprawić, że zamiast się wściekać, kołyszę się to w przód, to w tył, sprawiając, że wszyscy omijają mnie szerokim łukiem, ponieważ przypominam obłąkaną. Chwała im, chociaż bywają okrutne, jak wczorajszej nocy, kiedy słabe światło lampki raziło w oczy, a opuszki palców nie mogły wydusić z siebie zdania. I tak jak Poświatowska pisała, że ona kochała życie i nawet, gdy ją zraniło, nie odwróciła się od niego, tak ja ją rozumiem, bo moje życie to słowa. I mogą mnie ranić, mogą wbijać nóż w moje plecy, a ja wyjmę go delikatnie, opatrzę ranę, zaś na koniec spytam je uprzejmie, czy z kolejnym ciosem zaczekają, aż się zaleczy.

Czy zwariowałam? Być może.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie wydaję się normalna, to miała być pewnie obelga. Ale czy rzeczywiście postradałam zmysły? Tak, zdaje się, że to możliwe. Zdaje mi się nawet, że to wiele by tłumaczyło. Dwie noce temu przebudziłam się nagle krok od snu, aby na skrawku papieru w świetle księżyca zapisać wiersz, a ja przecież nie piszę poezji.

To jeszcze nic!

Nie dalej jak tydzień temu przyszedł do mnie przyjaciel. Przyjaciel, nie przyjaciel, właściwie nie umiem wejść w relacje, jakoś mnie przewyższają. Ludzie lubią mądre nazewnictwo, lubią tytuły, lubią gierki, a ja jakoś tak niekoniecznie odnajduję się w tym wszystkim. Skoro jednak nazwał mnie (dość odważnie) podczas spotkania przyjaciółką, postanowiłam, że nazwę go tutaj przyjacielem. A zatem przyszedł i spytał, co u mnie. Proste? Proste!

– Fantastycznie! – odparłam bez zastanowienia, jako że rzeczywiście czułam się całkiem nieźle. – Napisałam dzisiaj piękny rozdział!

Popełniłam dwa błędy.

Po pierwsze, jeśli przekroczysz pewien wiek, pracujesz na siebie i tracisz zniżkę studencką, a w autobusach musisz płacić stawkę za normalny bilet, zapomnij o tym, żeby cieszyć się z życia. Od tej pory możesz tylko narzekać na dorosłość i mówić, że jesteś zmęczony. Moje „fantastycznie” nie było zatem pożądane i wywołało lekkie uniesienie brwi, które szybko zostało zamaskowane. Jednakże niewystarczająco szybko, bym nie zauważyła.

Drugim błędem, do którego nie powinnam była dopuścić, było potraktowanie pytania o życie jako pytania o pisarstwo. Nazbyt często zdarza mi się, że nie odpowiadam, jak się czuję i czy w krzyżu nie strzyka, a zamiast tego wypalam, że stworzyłam pełnowymiarowego bohatera z traumą, ale i bezbłędnym poczuciem humoru. Okazuje się, że ludzie wcale tego nie chwytają.

Może dlatego mam tak niewielu znajomych.

Czasem, no rzadko – powiedzmy sobie to wprost – bywa tak, że ludzie mnie jednak czytają i komplementują. Zdarza się, że też nie komplementują, ale nie zamierzam zajmować się takimi głupstwami. A więc, chociaż nie zaczyna się zdania od „a więc”, mówią wówczas naprawdę miłe rzeczy. Chwalą moją wrażliwość i delikatność. Myślę sobie wtedy, że całe szczęście, że czytają moje słowa, a nie widzą mnie samej, ponieważ ich światopogląd mógłby ulec lekkiej deformacji.

No bo jak wyobrażać sobie pisarkę, która pisze delikatnie i wrażliwie? Widziałabym ją gdzieś w pięknym białym domu z tarasem. Miałaby wielkie niebieskie oczy, lekko potargane włosy, lecz nie dajmy się zwieść pozorom, nie byłyby tak naprawę potargane. Nie tak jak moje dzisiejszego poranka, kiedy przez piętnaście minut szukałam grzebienia, który w nich utknął.

No i ta wrażliwa pisarka z pozornie potarganymi włosami, dużymi rozmarzonymi oczyma i rumieńcami na policzkach, tworzyłaby gdzieś na wsi, w tym domku, na tym tarasie, uderzając lekko w klawisze…

Nie, klawisze komputera nie są romantyczne.

Ona by to pisała ręcznie. Piórem. Ręce poplamiłaby atramentem. Och, zapomniałam o piegach! Oczywiście, że każda szanująca się wrażliwa dusza ma piegi. Nie wiem, czy wiele osób tak myśli, ale ja swoim bohaterkom piegów nie żałuję. Niech mają.

To tragedia, że we współczesnym pisarstwie nie ma tyle romantyzmu, co w kiedyśniejszym. Tak, wiem, że takie słowo nie istnieje. Word mi je podkreślił na czerwono. I o tym właśnie mówię! Żaden program nie podkreślał obcych wyrazów Szekspirowi, może dlatego chłop dodał do słownika języka angielskiego aż dwa tysiące nowych słów! Bo żaden pieruński program go nie ograniczał!

Ale ja nie o tym. Nie o Szekspirze. Nawet nie jestem pewna, czy go lubię. Wiem, że to geniusz. Niechętnie przytakuję filmom dokumentalnym i przypadkowym ciekawostkom znalezionym w odmętach sieci, ale jakoś nie umiem się przekonać. Zupełnie inaczej rzecz ma się z taką Jane Austen. Jane na bank tworzyła w uroczym domku i brudziła palce atramentem. Cała otoczka w postaci odbierającego radość z życia patriarchatu jest mniej romantyczna i raczej każdorazowo, kiedy o tym myślę, działa mi na nerwy, niemniej sam atrament i pióro nadają wszystkiemu lepszego wydźwięku.

Mogłabym kupić takie pióro. Może byłabym wtedy bliżej ludzkiemu wyobrażeniu o mnie. Kiedyś pisałam o tym, że nie chcę być wyobrażeniem w niczyjej głowie, ale perfidnie kłamałam. Oczywiście, że chcę. Wyobrażenie nie zawodzi, nie poci się i nie spala czajnika, bo

zapomniało nalać do niego wody i zajęło się pisaniem. Wyobrażenie nie budzi się obślinione i nie klnie jak szewc. Mogłabym być tylko wyobrażeniem i niczym więcej.

Nie, to też nieprawda. Czyli jednak tak jest. Obłąkana. Postradałam zmysły, może od tego stukania w klawiaturę? To bardzo możliwe i zupełnie nieromantyczne.

Ale o czym to ja?

Ach! Słowa! Chwała słowom! Naprawdę, gdyby nie one, chyba bym oszalała.

                                                                          Justyna Luszyńska

Obraz wyróżniający: pexels-jonas-togo-3072141