– Ja… nie mogę. Przepraszam, już tego nie czuję.
Wciąż pamiętam, jak stała w progu mojej niewielkiej pracowni ze łzami w oczach. Próbowała powiedzieć coś więcej, ale chyba ścisnęło ją w gardle; mnie zresztą tak samo, choć dopiero po jej wyjściu padłem na kolana i wygrażałem Bogu pięścią. Ona powinna być moja, postawiłeś ją na mojej drodze i tak po prostu pokazałeś jej inny szlak?! Jesteś niesprawiedliwy, podły!
W furii potargałem delikatny materiał zwieszający się na manekinie obok mnie. Darłem go tak długo, aż zostały z niego zaledwie strzępy, podobnie zresztą jak po mojej poukładanej przeszłości. Uszyłem jej przecież suknię ślubną! Czy nie zrozumiała, jak bardzo mi na niej zależy? Nie zrozumiała, że ten gest jest równoznaczny z oświadczynami i że nie widzę życia bez niej? Chyba nie, skoro wyrzekła tamte słowa. A przecież tyle nas łączyło, nasza przyszłość wydawała się tak pewna…
Kiedy pierwszy raz odwiedziła mój zakład krawiecki, nawet nie skojarzyła faktu, że jestem właścicielem. Rozglądała się wśród rzędów sukienek, dotykała pieszczotliwie zwojów materiału na półkach, przewracała strony albumów z fasonami strojów, których nie było aktualnie na wystawie i podziwiała korpusy manekinów stojących na metalowej nodze. W końcu coś zajęło ją na dłużej – dotarła do kreacji, nad którą pracowałem najdłuższej. Była niemalże tak intensywnie niebieska jak kolor oczu klientki, szybko to spostrzegłem. Wydawała się nawet tak leciutka i smukła jak ona.
– Podoba się pani? – zapytałem, chyba nieco zaskakując kobietę swoją obecnością.
– Niesamowicie. Uszyć coś, co wygląda jak dzieło sztuki… Wie pan, kto jest projektantem?
Już spoglądała na metkę z ceną i wiedziałem, że nawet, jeśli okaże się ona za wysoka, to klientka nigdy w życiu nie zapomni o tej sukience. Rzadko wymazujemy z pamięci to, czego tak bardzo pragnęliśmy. Ja na przykład wciąż nie wyrzuciłem z głowy swojej wybranki, wręcz przeciwnie – z każdym dniem chciałem widzieć ją bardziej. Z czasem pokochałem nawet jej specyficzne imię, które z początku przyprawiało mnie o ironiczny uśmiech. Judyta… niczym biblijna femme fatale. Ciekawe iluż to mężczyzn straciło dla niej głowę?
– Właściwie to ja ją uszyłem. – Nie umiem opisać radości, jaką sprawił mi wyraz jej twarzy.
– Ma pan wielki talent. Szkoda, że nie mogę jej kupić, jest bardzo droga. Ale warto było tutaj przyjść choćby po to, żeby popatrzeć. – Uśmiechnęła się i już chciała podziękować, kiedy dotknąłem jej ramienia, dając niemy znak, żeby została.
– Mogę obniżyć dla pani cenę – wypaliłem, a ona zarumieniła się i wbiła wzrok w ziemię. Wciąż nie wiem czemu, to tylko drobiazg. – Trzeba by tylko zrobić przymiarkę. Za rogiem jest parawan, jeśli pani…
Nawet nie ruszyła się z miejsca. Po prostu pozbyła się wierzchniej warstwy swojego okrycia i chwilę potem stała przede mną w samej bieliźnie, prawie w pełnej okazałości. Wyglądała zjawiskowo, już wtedy mnie zachwyciła, ale dla przyzwoitości nie spoglądałem na nią zbyt długo. Zdjąłem sukienkę z manekina i pomogłem założyć ją kobiecie.
– Jest trochę za luźna w talii, ale zaraz coś z tym zrobimy. – Uśmiechnąłem się, lecz Judyta jakby w ogóle się tym nie przejmowała. Wszystko okazało się dla niej idealne.
– I będę mogła ją mieć… od pana? Bo pan ją stworzył – poprawiła się szybko, a ja skinąłem głową.
Po tamtej wizycie przychodziła do mojej pracowni codziennie, mówiąc, że tylko ogląda. Nowy projekt pojawiał się raz na jakiś czas, a ona i tak obserwowała wszystko ciekawskim wzrokiem, jakby nigdy wcześniej niczego stąd nie widziała. To było nawet urocze, zwłaszcza że ja też zawsze patrzyłem na nią.
– Może zostanie pani moją modelką? – spytałem jakoś po miesiącu jej odwiedzin. Z początku stawiała lekki opór, ale w końcu przystała na moją propozycję. Od tamtej pory wszystko szyłem na niej. Nie pamiętam już projektu, który powstałby oddzielnie. Ona była lepsza od jakiegokolwiek manekina, była żywa i tak piękna!
Kiedy robiłem przymiarki, zawsze rozmawialiśmy. Mimowolnie poznawaliśmy każdy skrawek swojego prywatnego życia, zaczęliśmy spędzać razem więcej czasu. Bywało nawet, że po opuszczeniu zakładu błądziliśmy razem po mieście, oglądając witryny sklepowe i zachwycając się każdą gwiazdą na niebie, każdym najmniejszym szelestem wokół nas.
A teraz ona już nic nie czuje. Jak mogła, skoro przepełniał ją zachwyt nad wszystkim dookoła? Dlaczego zgasł w momencie, kiedy patrzyła na mnie, dlaczego?!
Bez niej wszystko stało się puste, bez wyrazu i bez smaku. Nie potrafię już nawet zszyć materiału tak, jakbym chciał. Każdy manekin wydaje mi się zbyt szeroki, niepowabny, paskudny wręcz. Nawet każda klientka sprawia wrażenie niewłaściwej. Mogłaby mieć kręcone włosy, ale nigdy nie wyglądałyby tak jak jej własne. Mogłyby, a nawet miały, niebieskie oczy, ale to zupełnie nie taki odcień jak twój! Myślałem, że to kwestia czasu, ale tak bardzo się myliłem! Ból narasta z każdą chwilą, a ja nie mam przy sobie nawet cząstki tych szczęśliwych dni. Choć… zaraz! A gdybym tak uszył maleńką ciebie?
Zabieram się do pracy jeszcze tego samego dnia. Wywieszam na drzwiach pracowni tabliczkę z napisem „zamknięte”, zapalam maleńką lampkę na biurku i szukam odpowiedniej igły. Tym razem nie zamierzam posługiwać się maszyną, to ma być moje dzieło, tylko i wyłącznie moje, niedostępne dla nikogo innego.
Na wolnym materiale, który odcieniem najbardziej przypomina jej mleczną skórę, rysuję ledwie wyraźny kształt. Dokonuję wielu poprawek, a wycinam jeszcze zupełnie inaczej. Zaszywam tylko dół malutkiej Judytki i wypełniam całą postać gąbką upchniętą gdzieś na dnie szuflady. Kiedy ogólny kształt laleczki przypomina już pierwowzór, przystępuję do szukania dla niej ocząt. Najpierw przeglądam błękitne guziki, potem decyduję się na ozdobne kamyczki i przyszywam je do sztucznej twarzy. Usta przewlekam grubą, malinową nitką, a głowę przyozdabiam drobno pociętymi paskami jedwabiu.
Postać gotowa, teraz kolej na ubranko – robię dokładnie takie samo jak tamta sukienka, którą kupiła jako pierwszą, tyle że w wersji miniaturowej. Voilà! Nowa ty gotowa. Od dziś to mój talizman szczęścia. Wygląda trochę jak voodoo i po części żałuję, że to nieprawda. Z tą myślą dla zabawy nakłuwam lalkę w pięciu miejscach, kończąc na sercu. Tam powinno boleć najbardziej.
Później zaczynam płakać. Co ja też najlepszego zrobiłem, moja biedna Judytka! Ratuję ją a potem długo całuję po całym ciele, żeby wiedziała, że żałuję. Wybacza mi i uśmiecha się szeroko, cały czas się uśmiecha! Nie protestuje, kiedy wkładam ją do kieszeni i zabieram wszędzie ze sobą. Sadzam ją sobie na ramionach, kiedy robię przymiarki dla klientów. Często nie chce mi się gotować, więc razem idziemy do baru lub restauracji, gdzie Judytka zajmuje miejsce obok pieprzniczki i solniczki, patrząc z rozmarzeniem, jak jem. Jest tak rzeczywista, taka promienna i rozsiewająca wokół siebie optymizm!
– Mamusiu, tamten pan rozmawia z lalką – odzywa się jakaś mała dziewczynka z siedzenia obok.
– Pewnie ci się wydaje, skarbie.
– Nie, posłuchaj!
Potem obie siedzą w ciszy, którą wreszcie przerywa opiekunka wścibskiego urwisa.
– Może masz rację… Trochę jak obłąkany. Lepiej chodź do mnie bliżej.
Na dźwięk tych słów chce mi się śmiać, bo przecież nie jestem obłąkany, a szalenie zakochany! To naprawdę duża różnica, ale zdarzają się ludzie, którzy tego nie rozumieją. Moja mała Judytka na szczęście wie, co mam na myśli i znów się uśmiecha. Nigdy nie jest smutna, już nie. Nie lubi jednak, kiedy ktoś nam przerywa, a klienci są niekiedy naprawdę namolni. Czasem ich odpędzam, bo wolę słuchać, co moja ukochana szepcze mi do ucha, w końcu to ona jest najważniejsza i staram się okazywać jej to w każdym względzie. Pewnie dlatego nie opieram się, kiedy składa mi specyficzną propozycję.
– Stwórz moją pełnowymiarową wersję!
Jak mógłbym nie spełnić jej zachcianek? Jestem cały dla niej, na zawsze. Jeszcze tego samego wieczoru siadamy razem w pracowni przy niewielkim świetle wśród porozrzucanych kartek z projektami, a mała Judytka patrzy na mnie oczami przypominającymi duże kamyki. Pozuje mi i wciąż mówi, co mogę poprawić, co zmienić, co zrobić. W końcu manekin nabiera odpowiednich kształtów, na zapleczu znajduję nawet jej odzież, którą kiedyś u mnie zostawiła. Ubieram ją jak małe dziecko, a ona jest mi wdzięczna.
– Teraz jesteś już dużą Judytką – mówię ze wzruszeniem. Przepełniają mnie emocje.
Znów możesz być przy mnie, teraz nigdy nie pozwolę ci odejść! Ubiorę cię w twoją ślubną suknię, sprowadzę księdza i będziemy żyć długo i szczęśliwie jak w bajkach! Już zawsze będę cię pieścić, obsługiwać, będziesz mogła zrobić ze mną, co tylko chcesz, bo znów jesteś! W dodatku tak piękna i zmysłowa, ja… brak mi słów, choć tyle chciałbym ci powiedzieć. Jesteś cudem, jesteś czymś więcej niż kobietą, jesteś idealna jak sztuka, którą tworzę, jesteś wszystkim! Ale… mamy jeden problem. Malutki problem, jeśli o to pytasz. Ktoś próbuje się pod siebie podszyć, oszukać mnie. Tak, chodzi mi o tę na biurku, o tę małą Judytkę.
– Co mówisz? Głośniej, skarbie, głośniej! Naprawdę mam to zrobić? Czy tego właśnie chcesz? Dobrze, w takim razie ja… zabiję ją. Zaraz będzie po sprawie.
Odstępuję o krok od mojej dużej Judytki i szukam noża. Nigdzie go nie znajduję, więc zadowalam się dużymi nożycami. Rozchylam je, biorę zamach i choć laleczka próbuje mi uciec, już jest po niej. Ostrze kaleczy też blat roboczy, ale to nic. W tym momencie stajesz się niczym, zawsze byłaś tylko marną imitacją.
– Ty zaś jesteś wszystkim co najlepsze. Jesteś wspanialsza niż wszystkie dramaty sceniczne, niż poezje przesycone erotyką, niż powieści, które kiedyś muszą się skończyć, a nawet niż muzyka nużąca odbiorcę po pewnym czasie. Jesteś tak idealna, jakbyś nie należała do tego świata, tak się cieszę, że cię mam!
Przytulam się do ciebie, a ty obejmujesz mnie swoimi twardymi rękami. Kiedy przychodzi pora snu, czuwam nad tobą, bo oddychasz tak cicho, jakbyś nie robiła tego w ogóle. Nie masz jednak ostatnio apetytu, a to naprawdę mnie martwi. Wszystko, co wkładam ci do ust, natychmiast wypluwasz. Proponowałem ci już wizytę u lekarza, ale twoje milczenie jakoś mnie przestraszyło, więc nie poruszam ponownie tego tematu. Poza tym odzyskujesz rumieńce, gdy noszę cię na rękach czy zabieram na piknik, podczas którego leżysz na moich kolanach, więc chyba wszystko w porządku.
Życie z tobą to raj na Ziemi, jestem podniecony perspektywą każdego wspólnie spędzonego dnia. Nikt mnie nie rozumie, ale nie zrażam się tym, ja mam ciebie. Tylko czemu tak usilnie nie chcesz się do mnie odzywać? Niby się uśmiechasz, niby okazujesz emocje, a jednak boisz się przyznać, że mnie kochasz. To przecież nic wstydliwego, nic trudnego, prawda? A może potrzebny ci jakiś specjalny bodziec? Tak, tak, na pewno!
Na wieczór szykuję więc kolację przy świecach i… siebie. Rozbieram się prawie do naga i podchodzę do ciebie z pękiem róż. Rzucasz je bezlitośnie na ziemię, a mnie kraje się serce. Dlaczego to zrobiłaś? Czy jeszcze za mało dla ciebie robię? Jeszcze za mało ci dałem?
Wyciągam do ciebie ręce, ale ty nie robisz ani kroku w moją stronę. Zupełnie mnie ignorujesz. Dlaczego, no dlaczego?!
– Judytko, co się z tobą dzieje? Czym sobie na to zasłużyłem? Błagam, powiedz, że mnie kochasz. – Rzucam się do jej stóp i je obejmuję. Natrafiam jednak tylko na jedną, w dodatku metalową. – Co…? Co to takiego? Co się stało z twoimi nogami? Boże! Boże, moja Judytka! Kto tak bardzo cię skrzywdził? Znajdę go, obiecuję, daję ci słowo, odzyskam twoją drugą nogę!
Właśnie wtedy dzwoni telefon. Rzucam się na niego w przypływie desperacji i naciskam zieloną słuchawkę.
– Czego?! – wrzeszczę rozedrgany.
– Halo? Co się u ciebie dzieje? To ja, Judyta…
– Nie! Byłaś taka piękna, byłaś moim dziełem sztuki, a teraz co?! Boże, byłaś moim ideałem!
– Przecież przeprosiłam, ja…
– Milcz! W końcu znajdę twoją drugą nogę, znajdę ją, cholera, tylko daj mi trochę czasu, naprawię cię i znów nic nas nie rozłączy!
Rzucam słuchawką, ale telefon dzwoni znów. Tym razem to ktoś nieznajomy.
– Dzień dobry, interesowałaby mnie koszula wizytowa…
– Nie mam czasu na koszulę! Muszę znaleźć nogę mojej ukochanej, żegnam!
Zaczynam się szaleńczo śmiać, a kiedy kończę, spoglądam na Judytkę. Jest jakaś taka przygaszona.
– Nie martw się, kochanie. Dla mnie wciąż jesteś najwspanialsza. Nikt nie potrafi wywołać we mnie tylu emocji co ty, choćby i brakowało ci kolejnej nogi, rąk i serca. Na szczęście je masz, jesteśmy razem, a czego chcieć tu więcej?
Kilka słów od autora: Katarzyny Rapacz
„W tym roku zajęłam wyróżnienia w dwóch konkursach literackich obejmujących zasięgiem całą Polskę; „Pigmalion fantastyki” oraz „Piórem malowane”, a także drugie miejsce w konkursie wojewódzkim: „Literacki Fenix”. Największym jednak sukcesem jest to, że jestem tutaj i wciąż wznoszę się ponad wyznaczone poprzeczki.
Zaczęłam pisać za sprawą miłości do książek. W wielu z nich odnajdowałam jakąś cząstkę wpływającą na moje życie i to był impuls, przy którym pomyślałam: „Rany, to jest właśnie to, co chcę robić – uwrażliwiać. Nie mogę operować ludzi, bo zbyt boję się krwi, nie mogę budować im domów i chronić ich przed chłodem, bo ze mnie chucherko, ale mogę odciągnąć ich od własnych problemów, pozwolić na chwilę oddechu!”
Czerpię pomysły z wszystkiego, co mnie otacza. Sporą rolę odegrały przy tym powieści grozy, ale też literatura wojenna czy każde inne pojedyncze dzieło. Inspiruje mnie również muzyka, przeważnie zespoły rockowe lat 80-tych i 90-tych. Podchwytuję także urywki rozmów, co czasem przeraża moich bliskich, a mimo tego, jeśli należysz do osób odważnych, możesz napisać do mnie tutaj:katrap.wobec@gmail.com – w sprawie tekstów czy zapytań. Tylko uważaj, bo w końcu i Ty możesz znaleźć się w opowiadaniu! :)”
Katarzyna Rapacz