Ciuchy, bielizna, zeszyty, kartki, książki rozrzucone po wszystkich kątach, co tworzy niespójną całość. Wokół krzesła przewrócone, chcące uciekać przed niebezpieczeństwem. Cisza, która zabija pozytywną aurę, wywołuje lęk i niepokój. Niegłośny zegar wystukujący pełne godziny – pierwsza, druga, trzecia… Dźwięk fotelu bujanego, raz w jedną stronę, raz w drugą i tak na przemian, jakby ktoś w nim siedział. Nikogo tam jednak nie ma. Zamknięte okna tworzące klaustrofobiczną przestrzeń na wzór więzienia. Brakuje tylko krat. Odór i zaduch panujący we wszystkich sześciu pomieszczeniach, począwszy od salonu, sypialni, skończywszy na kuchni i pokoju gościnnym. I trzy fotografie w ramkach, które spokojnie wiszą na ścianie w głównym pokoju.
Każda oprawiona jest w identyczne ramy wyglądające jednak na nie za stare, ale i nie za młode. Na szkle chroniącym zdjęcia można było spostrzec kurz, który musiał zbierać się tam od dłuższego czasu. Obok nich zarzucona sieć pajęcza. Pod palcami odczuwało się ilość brudu, jakby ktoś o nich całkowicie zapomniał. Ot tak. Nagle.
Pierwsza z nich: Albert i Margot (pod fotografią widać podpis autorów) uśmiechają się do aparatu. Mężczyzna ma na sobie dość obcisłą koszulę w kratkę z niedbale założonym krawatem, spodnie typu jeansy, butów nie widać. Wygląda na dość młodą osobę, lecz nie wydaje się pochodzić ze współczesnej dla niego epoki. Nie może mieć jednak więcej niż dwadzieścia pięć lat – góra dwadzieścia siedem. Blond włosy i blada cera idealnie kontrastują z ciemną odzieżą. Uśmiecha się on zalotnym spojrzeniem do Margot. Ta zakochana do głębi kobieta wydaje się być od niego młodsza, jakby dopiero uzyskała prawną pełnoletność. Czy ów wiek, jednak wpłynął aż na tyle na jej wygląd? Może mieć tutaj nawet piętnaście lat, nie powinno się przecież od razu zakładać, iż jest pełnoletnia. Na jej ciele leży sukienka w delikatnych odcieniach, niczym niewielkiej wielkości poszczególne kwiaty lawendy kołyszącej się na brzegu morza, wokół którego uderzają z mocną siłą fale wody. Jest to brunetka, a jej loki wydają się poruszać w rytm nut muzyki klasycznej, coś na wzór Beethovena, albo nawet bardziej – połączenia symfonii Beethovena z Szopenem.
Wydają się być w sobie całkowicie zakochani, co każdy zauważy po ich wzroku łączących ich w jedną spójną (czy, aby na pewno?) całość. Ich spojrzenia wskazują na oddanie i pożądanie nie dające się do zatrzymania – zupełnie tak, jakby przyciągała ich do siebie jakaś niewidzialna siła. Potrzebowali siebie nawzajem, a do tego świat poza nimi nie istniał, a oni wzbijali się ponad nim. Gdzieś tam, w górę, w szczyty drzew, w najbardziej wysunięte na północ liście, w obłoki.
Ich związek małżeński, a może jedynie swobodna relacja (kto wie?) wydaje się wprost idealna – idealnie się prezentują i równie idealnie do siebie pasują. Czego chcieć więcej w życiu, niż zdrowa relacja i miłość, której wszyscy potrzebują?
Wzrok podąża jednak dalej, poszukując kolejnych fotografii, jako elementu niezbędnego życiu ludzkiemu. Pomimo obecnego dysonansu, spojrzenie zatrzymuje się na kolejnej fotografii. Kolejnym momencie życia.
Drugi obrazek, już nieco inny, przedstawia tą samą parę, choć w innym ujęciu i do tego innym momencie czasoprzestrzennym, lecz nadal są identycznie uśmiechnięci. Czyżby była to ustalona przez nich mina, by stworzyć wrażenie harmonijności i namiętności ich relacji? Dokładnie takie samo spojrzenie. Zgadza się nawet ułożenie kącików ust – co do najmniejszego milimetra. Czy może z drugiej strony dojrzałe kobiety faktycznie oczekują radośnie na macierzyństwo? Większość z nich na pewno tak, zresztą przyjście na świat nowego człowieka jest doprawdy ekscytującym doświadczeniem dla płci pięknej – tak, jak dla Margot.
Młoda kobieta, mająca na sobie koronkową bieliznę podkreślającą jej sylwetkę i biust, stoi bowiem na środku fotografii i spogląda w dół na Alberta. Mężczyzna obejmuje jej ciążowy brzuch i wyraża swoje zadowolenie. Czyż tak nie wygląda szczęśliwy związek? Najważniejsze przecież jest poczucie bezpieczeństwa (na tym można zbudować zdrową relację). Wydaje się więc, że tak.
On tym razem jest ubrany już nie tak bardzo elegancko, choć nie jest to styl luźny (bardziej należałoby stwierdzić, iż częściowo zwyczajny i częściowo elegancki) i ma na sobie kamizelkę w stylu vintage.
Ta fotografia wydaje się być nieco szczersza od poprzedniej, choć to mogą być pozory. Dlaczego fotografie w ramkach wiszą na ścianie, a wokół panuje chaos wskazujący jednak na emocjonalność i gwałtowność relacji? Czy to jest ta tak zwana pozorność? I nic więcej? [Uczucie rezygnacji, jakby tu chodziło o coś większego, a przede wszystkim głębszego. To „coś”, czego nie da się wyrazić słowami, to właśnie ta postawa dekadencji].
Zostało ostatnie zdjęcie, jedyne, które jest faktycznie autentyczne i nie ma nic z fałszu i obłudy obecnej wcześniej. Jedyne mogące przedstawić rzeczywistość taką, jaką jest. Jest to pusta fotografia – w znaczeniu bez członków rodziny tych dwojga. Nikogo na niej nie ma oprócz natury. W tle widać jedynie nią – dużo zieleni, kwiatów różnych gatunków (jest ich na tyle dużo, że nie jest się w stanie rozpoznać choćby części z nich; można odnaleźć gatunki z różnych krajów; jest to wszystko to, co człowiek mógł sobie kiedykolwiek wyobrazić) i drzewa kołyszące się na wietrze. Nic więcej i aż tyle. Co się stało z domownikami? I gdzie ich dalsze losy ujęte na fotografiach?
Pomieszczenia stoją puste, jakby wszyscy ich domownicy odeszli, choć wydaje się nadal, że wszyscy są w środku i żyją tak, jak za dawnych czasów.
Jednak nadal ubrania, zeszyty, kartki, książki są rozrzucone po wszystkich kątach, co tworzy w takim samym stopniu, co wcześniej niespójną całość. Wokół nadal krzesła przewrócone, chcące uciekać przed niebezpieczeństwem. I ta cisza, która zabija pozytywną aurę, wywołuje lęk i niepokój. I nawet można usłyszeć niegłośny zegar wystukujący pełne godziny – pierwsza, druga, trzecia… W tle dalej dźwięk fotelu bujanego, raz w jedną stronę, raz w drugą i tak na przemian, jakby siedziała na nim Margot z dzieckiem na rękach. Nikogo tam jednak nie ma, a fotel oczekuje na swojego właściciela nieprzerwanie od pokoleń. Nikt nie otworzył okien, co tworzy klaustrofobiczną przestrzeń na wzór więzienia, lecz bez krat. I znów ten odór i zaduch panujący we wszystkich sześciu pomieszczeniach, nie omijając żadnego z nich. I nadal trzy fotografie w ramkach, które spokojnie wiszą na ścianie w głównym pokoju, jakby chciały coś zapowiedzieć. Pytanie jednak brzmi: co?
***
– Jest to budynek, w którym zostali zamordowani kochankowie wraz z ich pięcioletnim synem przez znanego całej policji seryjnego mordercę. Od tej chwili dom stoi pusty, a fotografie w ramkach wiszą na ścianie i postacie z nich są jedynymi mieszkańcami tego domu – powiedziała przewodniczka, oprowadzając turystów zainteresowanych zjawiskami paranormalnymi, którzy zgromadzili się w salonie.
Maja Myślińska
Obraz wyróżniający: Obraz Emelie Westman z Pixabay