Dziś o Przejęzyczeniach – czyli wywiadach Zofii Zaleskiej z dwunastoma tłumaczami.
Polecam tę książkę w nadziei, że kogoś do translatorskiej roboty nakłoni, ośmieli, dostarczając przy okazji wielu cennych wskazówek. Tłumaczenie zawiera w sobie duży udział pracy twórczej i nazwisko tłumacza winno być umieszczone pod tytułem niewiele mniejszymi literami od autora.
To zrozumiałe, że rozmówcy sympatycznej reporterki prezentują różne poziomy, wszak od dawna wiadomo, że ludzie nie są równi (deklarowana równość jest wątpliwa nawet w egzekucji prawa). Tak więc prezentujący się w Przejęzyczeniach tłumacze robią wrażenie różne. To nieuniknione, że jedni w naszych subiektywnych oczach wypadają lepiej od innych. I pewnie zdziwieni bylibyśmy, gdyby te różnice nie były widoczne w ich przekładowej robocie. Innymi słowy, gdyby ci, co tu słabiej jako rozmówcy wypadają, byli znakomitymi tłumaczami, i vice versa. Chociaż różnych już doznawałem zaskoczeń i zdarzało się. że intrygujący rozmówca o rozległej wiedzy i dogłębnej znajomości języków, okazywał się lichym tłumaczem. Znajomość języków, po których się porusza, jest warunkiem koniecznym i poza dyskusją, jednak to za mało i do udanego tłumaczenia potrzebny jest talent podobny do pisarskiego. I muzykalność.
Tłumacz przenosi z języka do języka nie izolowane pojęcia (jak to ma miejsce w słownikach), a nawet nie tylko sens w złożeniach tych pojęć, lecz także rytm i melodię, klimat, nastrój i drgnienia ironii, które składają się na dzieło. Jak trudne jest to zadanie można sprawdzić zdając się na tłumacza Google. Długo jeszcze maszyna znająca wszystkie słówka nie poradzi sobie z tym problemem.
Myślę, że są teksty łatwiejsze i trudniejsze do translacji; zapewne najtrudniej przenosić poezję, więc także i prozę, w której udział poezji jest znaczący. Czasami wydaje się to wręcz niemożliwe, gdy tekst zasadza się na grze homonimów, homofonów, kalamburów, a tym bardziej neologizmów o niejasnym znaczeniu, np. Słopiewnie. Udany przekład jest wówczas odrębnym tworem talentu dorównującego autorowi pierwowzoru. Zawiła to krzyżówka – gra między znaczeniem myśli, a walorami prozodii.
Znalezienie różnic w kilku przekładach tego samego tekstu to pouczająca zabawa: może być ciekawsza od samego tekstu; powiedzmy, ciekawsza inaczej, bo okazałoby się, że z tego samego oryginału wyczytać można treść odmienną, gdyż siłą rzeczy zawartą w nowej formie. Wymyśliłem nawet, żeby jakiś niedługi a przystępnie napisany tekst przekładano zygzakiem między dwoma językami, ale za każdym razem przez innego tłumacza (lub w innej wersji – żeby przebył translatorską drogą przez kilkanaście języków i na koniec został przetłumaczony z powrotem na jęsyk wyjściowy – taka łańcuszkowa zabawa w głuchy telefon) – w obu wypadkach wynik byłby intrygujący. Podejrzewam, że po takiej rundzie niewiele z pierwowzoru by zostało.
Czy byłoby to potwierdzeniem, czy zaprzeczeniem tezy o nierozerwalności związku treści z formą. Każde odejście od pierwotnej formy modyfikuje jej treść, dlatego łatwo się godzę na pojęcie treścio-formy, które zaznacza ich nierozerwalność. Taki pogląd zwany jest hilemorfizmem.
To jest trudny do rozwiązania problem tłumacza. Właściwie tworzy on nowe dzieło o jakimś stopniu przybliżenia. W szczególnych przypadkach może ono dorównać oryginałowi, i na tę okoliczność mamy określnik „kongenialny” (przekład, nie tłumacz!). Ocena wyniku może być jedynie arbitralna, emocjonalna, której zobiektywizować się nie da, więc i kłócić się nie warto.
Niewątpliwie interesujące byłoby porównanie translacji nie tylko między sobą, ale ich odniesienie do oryginału. Wiele by się objawiło w tym trójkącie, co rzuciłoby światło (a właściwie cień) na wiarygodność komunikacji w jakimkolwiek języku naturalnym. Czy nie to miał na myśli jeden z prezentowanych tłumaczy, Ireneusz Kania, mówiąc że tak naprawdę nie wiemy, co czytamy?
Od dawna jestem tego świadomy, więc niewiele mi to przeszkadza: jeśli tekst świetnie się czyta i on pobudza do przemyśleń, to przekład gruntownie spełnia swą rolę, jeśli zaś coś mnie w nim razi, przeszkadza, powoduje zniechęcenie do kontynuowania – wówczas beztrosko zganiam to na tłumacza i książkę odkładam. Mógłby mi ktoś zarzucić brak dociekliwości, to znaczy odrzucenie wartościowego dzieła tylko ze względu na nieudany przekład. Gdybym ja chcial być dociekliwy zawsze, gdy się nadarza po temu okazja, daleko bym nie ujechał. Preferuję i polecam czytanie tylko tekstów które wciągają (dajmy im cierpliwie kilkanaście stron), ale też zawierają możliwy do pokonania stopień trudności. To powinno przypominać wspinaczkę, która bez wysiłku się nie obejdzie, ale przyjemność z niej winna przewyższać zmęczenie. Zmęczenie jest wartością dodaną trudu czytania.
Niech piszący jak mogą kontrolują swoich przekładowców. Albo niech wzorem Jamesa Joyce’a odpuszczą. On lekceważył tłumaczy swych książek śmiejąc się, że to i tak im się nie uda. Wówczas jednak otrzymujemy produkt nieautoryzowany, a więc niepewny.
Tłumacze są różni, natomiast prowadząca z nimi wywiady autorka zbioru zachowuje poziom równy i wysoki, i dzięki niej książka jest równa. Zna miarę, nie wysuwa się na pierwszy plan (nie gwiazdorzy) a pytania zadaje jasno, zwięźle i ze znajomością tematu. Takie mam wrażenie, porównując ją do redaktorek w TV i w innych tabloidach. Zważywszy jej młody (relatywnie i chwilowo) wiek, jestem pełen uznania dla jej umiejętności.
Równość!!!? Tego by jeszcze brakowało. Mieliśmy już wizję równości w Ludzie jak bogowie Herberta Wellsa, książce głupiej lecz świetnie napisanej, i w jej ripoście – Nowym wspaniałym świecie Huxleya, w wymowie mądrzejszej, ale napisanej licho (jak sprawdziłem po latach, bo w pierwszym czytaniu podobała mi się). My mieliśmy szansę doświadczyć dobitnej realizacji utopii komunizmu; niestety, ustrój powszechnego uszczęśliwienia przez równość, nie spełnił nadziei ani równości, ani tym bardziej szczęścia. Nie dziwi mnie, że usiłowano tę utopię wdrożyć akurat w krajach mało kapitalistycznych, bowiem w tych rozwiniętych opór kapitalistów był silniejszy; było ich znacznie więcej, silniejsze były ich związki z politykami i większą dysponowali potęgą dla obrony swych interesów.
Czesław Kabala