Książki można dzielić na wiele kategorii i gdybym miała o każdej napisać słów kilka, prawdopodobnie powstałaby nam kolejna książka. Jednak powiem w wielkim skrócie – są takie, które nas momentalnie porywają w swój świat i takie, do którego wchodzimy powoli, a niekiedy obserwujemy go jedynie zza szyby. Po długiej przerwie w czytaniu, gdy nie trafiałam na nic konkretnego czy interesującego, bliska znajoma i zarazem moja książkowa bratnia dusza, poleciła mi „Margo”. Pożyczyłam, zaczęłam czytać i… wpadłam jak śliwka w kompot.
Margo żyje w Bone. To miasteczko, o którym zapomniał Bóg, pełne patologii i tajemnic, o których istnieniu każdy wie, lecz nikt nie mówi. Matka Margo jest prostytutką, cierpiącą na depresję. Swoją córkę traktuje jak służącą. Obydwie mieszkają w domu, który Margo nazywa „pożeraczem”. Jej egzystencja jest pełna wszystkiego, co najgorsze, dopóki na swojej drodze nie spotyka Judaha – niepełnosprawnego chłopca z sąsiedztwa, który zostaje jej przyjacielem. Nie jest to jednak historia miłosna. Być może taka właśnie by była, gdyby nie porwanie siedmioletniej dziewczynki, która wydawała się być jednym dowodem na istnienie dobra dla głównej bohaterki. Policja zawodzi, więc Margo postanawia szukać porywacza na własną rękę.
Największym marzeniem Margo jest wydostanie się z Bone i uwolnienie się od wszystkiego, co jest z nim związane. Tylko jak od niego uciec, jeżeli jest nim wypełniona do szpiku kości?
Książka dosłownie „połyka” czytelnika już na samym początku. Podejrzane miasteczko, nieidealna główna bohaterka (w końcu!), matka z problemami natury psychicznej, sprzedająca swoje ciało i nie kryjąca się z tym. To dość zaskakujący start i myślę, że to już jest moment, w którym czytelnik zdecyduje czy jest to książka dla niego, czy nie. Ma specyficzny klimat, a to, co się w niej dzieje, nie jest ani dobre, ani akceptowalne społecznie. Autorka zadbała o to, aby każdy mógł choć w małym stopniu utożsamić się z bohaterką, bądź wydarzeniami. Sama postać Margo jest kwintesencją nieszczęścia – dziewczynę „goni” jedna trauma za drugą, nie wie jak to jest być kochaną, nie potrafi zaakceptować samej sobie oraz rzeczywistości, w której się znajduje. Stara się z tym jednak walczyć… I to w jaki sposób!
„Margo” nie jest książką dla każdego. Chociaż jest uznawana za literaturę młodzieżową, to polemizowałabym mocno z tą klasyfikacją. Jest to trudna lektura, nad którą trzeba się poważnie zastanowić, a czasem być może nawet zrobić sobie od niej krótką przerwę. Autorka powiedziała w posłowie, iż Margo była wszystkim tym, czym ona nigdy być nie mogła w realnym świecie, nawet gdy bardzo chciała. Pewnie stąd ta ilość agresji i scen, które sprawiały, że człowiek chciał oderwać wzrok od tekstu, jakby co najmniej był naocznym świadkiem tych wydarzeń.
Ale jest to dobra książka. Sama pochłonęłam ją w dwa dni. Nie potrafiłam przestać o niej myśleć, chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Jedynym „ale” może być fakt, że na koniec nieco przestałam się zgadzać z Margo i jej postępowaniem. Trochę mnie przytłoczyło i nie uważałam go za wystarczająco uzasadnione. Nie zmienia to jednak faktu, że „Margo” pozostanie w mojej pamięci na długo. Nie jest to książka, którą można zamknąć po przeczytaniu, odłożyć na półkę i o niej zapomnieć. Jeszcze długo będzie tkwić człowiekowi w głowie i wiercić dziurę w brzuchu. Jest jednak ważna – chociażby ze względu na to, że autorka pokazuje nam czym naprawdę jest człowiek. Bo w tej książce niewiele rzeczy jest wziętych z Księżyca. Tacy właśnie są ludzie. My tacy jesteśmy, a Margo po prostu wyszła temu naprzeciw.
Jedyne pytanie, jakie mi się nasuwa po przeczytaniu to: Czy to aby na pewno Margo była potworem?
Zachęcam do przeczytania i odpowiedzenia sobie na to pytanie.
Autor: Tarryn Fisher
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Ilość stron: 352
Rok wydania: 2017