Dlaczego więc czuję pustkę? / Wiktor Karczewski

0
815

[Poniższe opowiadanie wyróżniliśmy w IV edycji Konkursu im. Bolesława Prusa. Właściwie powinienem je tylko zamieścić, bez komentarza. Ponieważ jednak otrzymuję wciąż na adres Konkursu kolejne maile z pytaniami, postanowiłem, że tym razem pozwolę sobie na rodzaj rozmowy (może tylko monologu) z twórcami nadesłanych opowiadań.

To przypadkowy wybór, ale spośród wyróżnionych opowiadań dziś trafiłem na opowiadanie Wiktora Karczewskiego. Napisane w pierwszej osobie opowiadanie jest swego rodzaju alegorią. Rozważaniem na temat sztuki, tworzenia.  Potrzebą takiej aktywności, motywacji dla niej i… zderzenie jej ze „zwykłym życiem”, jego i przyrody pięknem. Podobne zagadnienia, choć wzbogacone o postawy moralne stawiał Szaniawski w dramacie „Adwokat i róże”, też będącym alegorią. Tam, to właśnie róża symbolizuje to, że właśnie uczucie, prawda, empatia są najważniejsze. Warsztatu (malarza, pisarza, dramaturga) można się nauczyć, również hodowli róż, wrażliwość, empatię trzeba mieć w sobie. Sukces…? Nie, on nie jest najważniejszy.

Opowiadanie Wiktora Karczewskiego zostało wyróżnione, równie dobrze moglibyśmy mu przyznać I miejsce. Tych jednak w każdym konkursie nie można dawać zbyt wiele… konkurs ponadto nie jest wyścigiem, uprawianie sztuki (malowanie, pisanie, komponowanie…) jest potrzebą… potrzebą wyrażania siebie i świata… próbą zrozumienia.

Takich opowiadań na nasz konkurs napłynęło wiele. To wielka radość dla nas jurorów i organizatorów. Pokazuje to, że nasza praca, nasz wysiłek, miały sens.                          Piotr Kotlarz]

Dlaczego więc czuję pustkę?

Galeria im. Edgara Degasa. Nie sądziłem kiedykolwiek, że będę tu, abym mógł zgłosić własny obraz – a mimo to, stałem na szarych płytkach salonu sztuki – by dostać więcej informacji na temat konkursu dla artystów amatorów. Nie mogę w to uwierzyć, jednak istniała szansa, żeby moja praca zawisła w prawdziwej galerii.

Przechadzałem się korytarzami, oglądając przeróżne dzieła. Właściwie, od kiedy chcę, żeby mój obraz zawisł w galerii? trudno powiedzieć. Teraz, z perspektywy czasu… Z pewnością pomysł narodził się podczas nauki w liceum, nie chciałem wykonywać konwencjonalnie przydatnej pracy – wbrew moim rodzicom, którzy, jak na złość, oboje zajmowali się medycyną. Oczekiwali więc tego ode mnie. Dopiero teraz, na studiach, zacząłem się spełniać. Mimo to nie sądzę, żebym nagle chciał być artystą – był to raczej proces. W końcu od dziecka lubiłem książki z obrazkami – oczywiście nie był to jeszcze van Gogh, ale niedługo, obrazki z książek zmieniły się w prawdziwe obrazy. W przerwach na naukę, oczywiście. A mimo to, dalsze zgłębianie konkretnych stylów, kierunków, artystów było niezwykłą ucieczką od codzienności.

Sztuka jest dla mnie… cóż, szansą. Z jednej strony, szansą by przekazać to, co nigdy do końca potrafiłem powiedzieć słowami. Z drugiej natomiast – i to dużo, dużo ważniejsze – szansą, by pozostawić coś na świecie. Oczywiście, nie mam nawet odwagi, by porównywać się do wielkich artystów, lecz gdybym był w stanie komukolwiek zapaść w pamięć, lub mieć możliwość przedstawiania swoich myśli każdemu, kto wszedł do galerii… Znaczyłoby to dla mnie wszystko… Że jestem zapamiętany. Że jestem czegoś wart.

Ale cóż, zgaduję że nie mają sensu rozmyślania pokroju: "Jak się tu znalazłem" – ważniejsze jest to, co przede mną. A przede mną stał stojak z ulotkami, wliczając tę z informacjami na temat konkursu. Wyjąłem jedną i zacząłem ją studiować z lekkim podekscytowaniem. Obraz musi reprezentować styl impresjonistyczny, temat – szczęście. Pracę mogę zgłaszać do końca kwietnia. Jest początek marca, więc mam jeszcze czas. Wróciłem więc do mieszkania, by przemyśleć, co namalować.

Wszedłszy do domu, rzuciłem kurtkę na fotel, prawie strącając doniczkę z pelargoniami z parapetu – upewniłem się, że wszystko z nimi w porządku, i je podlałem. Odkąd dostałem te kwiaty od mamy, sprawdziłem jak się je pielęgnuje, by wyglądały jak najlepiej – co dla mnie niecodzienne, ponieważ nie lubię ogrodnictwa. Ale chciałem, żeby mama w razie czego była zadowolona, gdy mnie odwiedzi. To było bardzo nietypowe z jej strony, dawać mi prezenty.

Z reguły dostawałem coś niewielkiego na urodziny i święta, a także nagrody, mama uwielbiała gdy zajmowałem pierwszych miejsca w konkursach, otrzymywałem perfekcyjny wynik na testach i tym podobne. Obejrzałem dokładnie, czy wszystko w porządku z rośliną… na forum radzili, żebym od czasu do czasu przecierał kwiaty z kurzu, ale to byłaby już chyba przesada, prawda? Skoro rozkwitnie tak czy inaczej…

W końcu przeszedłem do mojej pracowni. Była… cóż, w nie najlepszym stanie: przyschnięta farba na biurku, parę płócien schowanych za drzwiami, a także brudna sztaluga w środku. To, jak również mnóstwo wiórków po ołówkach i gumkach, stron z nieudanymi pracami, a także wypełnionymi szkicownikami, które powinienem posortować, czego nadal nie zrobiłem. Czy muszę posprzątać? Pewnie tak, ale jednak – czy mam na to energię? Absolutnie nie.

Wyjąłem płótno i zacząłem myśleć. Impresjonizm… nie mój ulubiony styl, ale przecież mogę w nim pracować. Szczęście… być może powinienem namalować festyn? Wydaje się pierwszą myślą, zbyt prosty… cichy moment, śniadanie rodzinne w ogrodzie?

Zanim się obejrzałem, płótno przedstawiało niewyraźne bohomazy w próbach szkicu, a ja nadal nie wiedziałem, jaki pomysł chcę wykorzystać. Spisałem nawet krótką listę, ale z jakiegoś powodu mimowolnie wracałem do pomysłu z festynem. Nie wiem czemu, nie podobał mi się. Może dlatego że po festynie wraca się do domu, i… szczęście się kończy. Opadłem na fotel. Co mogę zrobić, gdy wszystkie moje pomysły są złe?

Kolejne próby sprawiły, że czas zaczął płynąć dla mnie zupełnie inaczej. Myślałem o konkursie każdego dnia i o tym, co mogłem namalować, a mimo to wciąż się za to nie zabierałem. Niektóre pomysły wydawały się w porządku, ale później zajmowałem się czymś innym. Zanim się obejrzałem, byłem już blisko maja. W końcu, stanąłem jeszcze raz przed sztalugą. I zinterpretowałem szczęście na własny sposób. Po godzinach ciężkiej pracy, byłem wyczerpany. I nie do końca zadowolony. Zaczęło mi się wydawać, że wcale nie poczuję satysfakcji wobec tego obrazu. A ten… nie był zły. Przedstawiał cyrkowe gołębie, którym udało się wydostać z klatek. Paleta była stonowana, ograniczała się do niebieskiego namiotu, bieli i beżu ptaków. Wyblakłe kolory dookoła, przechodziły w żywsze w centrum, gdzie znajdowały się gołębie. Namiot był zamknięty, a mimo to stworzenia były na swój sposób wolne. Prędzej czy później będą musiały wrócić do swojego więzienia, a jednak cieszą się chwilą. I raczej na tym polega impresjonizm, prawda? Na uchwyceniu tej jednej chwili.

Patrzyłem na swoją pracę. Gdyby była godna Galerii… czułbym się chyba nieco pewniej siebie, prawda? A może uda mi się zrobić coś lepszego w przeciągu pięciu dni? Nie sądzę. Pozostaje mi więc jedynie zgłosić ten obraz do galerii i mieć nadzieję.

Myślałem, że z czasem zapomnę o konkursie. Jednak tak się nie stało. Można się domyśleć, jak wyglądały dni przed terminem końcowym – ciągłe zastanawianie się, czy jest za późno, by zmienić zdanie, myślenie nad innym wykonaniem tematu, a nawet ochota kompletnego zrezygnowania z konkursu. Myślałem, że gdy minie kwiecień będzie już z górki, ale nie. Większość dnia spędzałem, zastanawiając się, czy moja praca została już obejrzana. Czy spodoba się im? Może nie poświęcili jej nawet przelotnego spojrzenia? Może moja praca gdzieś, jakimś cudem się zgubiła? Wiedziałem, że ta myśl była zupełnie irracjonalna, a mimo to nie mogłem się jej pozbyć. W końcu, szansa jest tylko tym, prawda? Szansą – nie gwarantuje, że to właśnie mnie się uda. Nie mogłem zrobić nic, jedynie czekać…

I w końcu dostałem maila. Czytałem go w koło i w koło, i… nadal był tej samej treści. Mój obraz, wraz z jedenastką innych, od jutra będzie wisiał w galerii. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Z podekscytowania, czy z ulgi? A może był to po prostu sen? Nie zdziwiłbym się, szczerze mówiąc. Pewnie długo mi zajmie, zanim przestanę wątpić we wszystko dookoła mnie. W tym momencie nie pozostało mi nic innego jak czekać na następny dzień, w którym… zobaczę własny obraz.

Napisałem do mamy, oznajmiając jej o mojej wygranej. Nareszcie udowodnię sobie i jej, że jestem czegoś wart, że rodzice nie popełnili błędu, dając mi szansę. Moje życie się zupełnie zmieni… Kolejny dzień. Otwarcie galerii. Wszedłem w pośpiechu, patrząc na banery reklamujące zwycięzców konkursu (w tym mnie, oczywiście). I w końcu… stanąłem przed ścianą, na której wisiał mój obraz. Miał pod spodem nawet plakietkę z moim nazwiskiem.

I… Patrzyłem. Nie było zwolnionego tempa, nie było fanfar, właściwie, nie było tam nawet wielu zainteresowanych. Czekałem, aż uczucie satysfakcji nadejdzie. Aż nadejdzie poczucie dumy. Aż nadejdzie… cokolwiek, nawet smutek czy złość. Ale… nie. To powinien być mój dzień. Mój moment, w którym udowadniam się wszystkim. Jak główny bohater… jakiejś powieści, czy filmu.

…Dlaczego więc czuję pustkę?

Gdy wróciłem do domu, po godzinach spędzonych na bezmyślnym patrzeniu się na jeden obraz, zauważyłem, że kwiaty pelargonii od mojej mamy zaczęły kwitnąć.

                                                                 Wiktor Karczewski

Obraz wyróżniający: Autorstwa Edgar Degas – The Yorck Project (2002) 10.000 Meisterwerke der Malerei (DVD-ROM), distributed by DIRECTMEDIA Publishing GmbH. ISBN: 3936122202.ciao da ciao1876, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=150055