Zdanie odrębne to nowa kolumna w Wobec, która będzie publikowana co środę. Christian Kobluk będzie prezentował tu głównie stanowiska odrębne od politycznego i medialnego mainstreamu, dzielił się swoimi przemyśleniami na temat kultury i sztuki, a także prezentował sylwetki osób, które – jego niezbyt skromnym zdaniem – idą pod prąd.
Nie zdążyliśmy jeszcze porządnie odetchnąć po wyborach parlamentarnych, a już dopadły nas wybory samorządowe, które, nawiasem mówiąc, pierwotnie miały się odbyć na jesieni 2023 r., a więc w tym samym terminie, co parlamentarne. No ale zostały przesunięte o pół roku, tworząc swego rodzaju wyborczy maraton. Kurz po wyborach samorządowych bowiem nie zdążył jeszcze opaść, a już wybraliśmy naszych przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego. Teraz wreszcie czeka nas kilka miesięcy spokoju – dopóki nie zajrzy nam w oczy kampania prezydencka.
Na pierwszy rzut oka, w skali europejskiej, niezbyt wiele się zmieniło. Chadecka Europejska Partia Ludowa, której do niedawna przewodniczył Donald Tusk, zdobyła najwięcej mandatów, a zaraz za nią ustawili się Socjaliści i Demokraci. Na trzecim miejscu usadowili się liberałowie z Odnówmy Europę. Tuż za podium znalazła się międzynarodówka konserwatywna (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy). Piąte miejsce przypadło frakcji Tożsamość i Demokracja, skrajnie prawicowemu, eurosceptycznemu towarzystwu. Potem: Zieloni. Pochód zamyka zaś Lewica. Jeśliby jednak liczyć również niezrzeszonych posłów, to mielibyśmy zmianę na podium, bowiem wyprzedziliby oni frakcję liberalną, zajmując trzecie miejsce.
Nie można jednocześnie nie zauważyć pewnych niepokojących sygnałów: we Francji na prowadzenie wysunęło się Zjednoczone Narodowe (do 2018: Front Narodowy) Marine Le Pen; w Niemczech Alternatywa dla Niemiec wyprzedziła rządzących socjaldemokratów; w Austrii zwyciężyli postfaszyści z FPÖ. W Belgii, gdzie bije serce Zjednoczonej Europy, pierwszymi na mecie w wyścigu wyborczym byli: Interes Flamandzki, Nowy Sojusz Flamandzki i Ruch Reformatorski. O ile ta ostatnia jest centrową partią popierającą federację belgijską (nie wolno bowiem zapominać, że Królestwo Belgii stanowi kraj federacyjny, podobnie jak Niemcy, Austria czy Bośnia i Hercegowina), o tyle dwie pierwsze mogą wzbudzać niepokój. Interes Flamandzki (IF) to spadkobierca Bloku Flamandzkiego, który w 2004 r. został rozwiązany decyzją Sądu Najwyższego Belgii. Powód? Rasistowski i ksenofobiczny program wyborczy. Ponadto IF jest partią separatystyczną, domagającą się niepodległości Flandrii. Nowy Sojusz Flamandzki również opowiada się za secesją Flandrii. Poza tym jednak jest to dość normalna partia konserwatywna, która była nawet w stanie stworzyć koalicję z wyżej wymienionym Ruchem Reformatorskim. Włochy: zwycięstwo Braci Włochów, rządzącej partii narodowo-konserwatywnej.
Nie chcę zanudzić czytelników do reszty tymi opowieściami o triumfach wyborczych w różnych krajach unijnych, jako że mam podstawy, by sądzić, że interesuje ich raczej nasze krajowe podwórko. Chodzi tu jednak o pewien trend. Od pewnego czasu – mniej więcej dekady, bym powiedział – w siłę rośnie skrajna prawica. Niezauważanie lub, co gorsza, niedocenianie tego trendu jest, parafrazując Talleyranda, rzeczą gorszą niż zbrodnia – to błąd. Ale o tym może innym razem.
Tu nad Wisłą praktycznie nie mieliśmy kampanii wyborczej. Tak politycy, jak i wyborcy zmęczeni byli najwidoczniej tym kampanijnym pędem, który pchał do przodu nasze życie polityczne od 2021 roku. Oczywiście, były banery, plakaty, spotkania z wyborcami itd. – nie mniej ta kampania nie miała już takiego rozmachu, jak ta parlamentarna. Zresztą, możliwe, że partie postanowiły oszczędzać energię i zasoby na nadchodzące wielkimi krokami wybory prezydenckie.
Ponadto stała się rzecz niesłychana – po raz pierwszy od dekady to nie Zjednoczona Prawica pod wodzą Prezesa Jarosława Kaczyńskiego wygrała wybory. W tym momencie ktoś zapewne wskaże wybory październikowe, po których nie udało się im sformować rządu, albo wybory kwietniowe, gdy nie obronili wszystkich sejmików wojewódzkich. To wszystko prawda, jednak nie zmienia to faktu, że od dekady w każdych wyborach odnosili przynajmniej matematyczne zwycięstwo, to znaczy: zgarniali najwięcej głosów. Postacie takie jak Jacek Kurski musiały obejść się smakiem, znaczy się, mandatem europosła. Inni, jak Daniel Obajtek, otworzyli szampana, świętując uzyskanie immunitetu. Niemniej jako koalicja nie mają powodów do świętowania, ani trochę. Jestem bardzo ciekaw, co w związku z tym postanowi Prezes.
Donald Tusk natomiast wraz ze swoją świtą muszą teraz tańczyć z radości na grobie marzeń Prezesa o kolejnym zwycięstwie. Poniekąd obecny premier udowodnił swoją przewodnią rolę nie tylko wśród koalicji 15 października/13 grudnia (niepotrzebne skreślić), ale i wśród całej klasy politycznej. Ta palma pierwszeństwa wręczona przez wyborców – głównie tych, którzy postanowili nie oddać głosu – może dać mu wiatr w żagle i skłonić do bardziej zdecydowanych zagrań w koalicyjnej grze. Zresztą, zostałyby one zapewne poparte przez betonowy elektorat Platformy, tzw. Silnych Razem.
Na podium wskoczyła Konfederacja. Czy jest to wielkie zaskoczenie? Nie powiedziałbym. Czy było to przewidywalne? Trudno powiedzieć. Konfederacja ma tendencję do wychodzenia lepiej na papierze (w sondażach) niż w wyborach, czego przykładem były zeszłoroczne wybory parlamentarne. Tym jednak razem stała się trzecią polską siłą w Parlamencie Europejskim.
Trzecia Droga okazała się być jednak czwartą – zdobyła 6,9% głosów i 3 mandaty. Co więcej, jej przewaga nad Lewicą jest jedynie umowna. Po wypowiedziach niektórych polityków, zwłaszcza Polski 2050 (np. Joanny Muchy, byłej członkini PO i ministry sportu i turystyki w II rządzie Tuska, a obecnie wiceministry edukacji), można przypuszczać, że mariaż liberałów gospodarczych o bliżej nieokreślonych poglądach społecznych (choć zdążających raczej w kierunku konserwatywnym) z ludowcami nie jest w żadnym wypadku trwały. Stanowi raczej krótką – bo roczną – przygodę. Czy faktycznie zbliża się koniec projektu pt. Trzecia Droga? Dowiemy się zapewne przed wyborami prezydenckimi.
No i wlecząca się od jakiegoś czasu za resztą Lewica z 6,3% głosów i 3 mandatami. Tam również unosi się widmo rozwodu, podsycane przez socjalliberalnych i liberalnych przedstawicieli Nowej Lewicy oraz ostatnie wypowiedzi Adriana Zandberga. Może to i lepiej – w końcu trwający od pięciu lat związek tych dwóch środowisk naznaczony jest pewnymi poważnymi różnicami i sporami. Nowa Lewica, a raczej jej część, dążąca do stania się kolejną przybudówką Platformy w ramach KO nie może przecież żyć w zgodzie z zaznaczającym swoją odrębność Razem.
Gdybym miał wskazywać największego zwycięzcę tych wyborów, byłaby to Konfederacja. Wreszcie udało im się uplasować na podium, wyprzedzając nie tylko Lewicę (co nie stanowi zaskoczenia), ale również Trzecią Drogę (tu jest pewien szok). Ta ostatnia jest równocześnie największym przegranym. O ile w październiku Hołownia z Kosiniakiem-Kamyszem mogli otwierać szampana, a w kwietniu mieli powody do zadowolenia, o tyle ich obecny wynik jest, delikatnie mówiąc, żałosny. Czy to znaczy, że ten projekt się wypalił? Czyżby wyborcy mieli dość konserwatywnej agendy, którym sojusz Polski 2050 i PSL-u jest głównym orędownikiem w koalicji rządzącej? Chyba jest ciut za wcześnie, by wydać wyrok. Jeśli tak jest – wynik TD stanowi nie tyle żółtą, co czerwoną kartkę.
Mnie cieszy najbardziej fakt, że ten wyborczy triathlon mamy wreszcie za sobą. Teraz możemy zaczerpnąć powietrza w nieco nerwowym oczekiwaniu na bój o prezydenturę, który – mam nadzieję – nudny nie będzie.
Christian Kobluk
Obraz wyróżniający: Kandydaci wiodący biorący udział w debacie Maastricht 2024. From Wikimedia Commons, the free media repository