Pewnego dnia świat padł mi do stóp. Istnieje szansa, że po prostu się potknął, ale lubię wierzyć w to, że zrobił to kompletnie świadomie, ot tak, bo przecież komuś takiemu jak ja też może się przydarzyć coś podobnego. A padł w ten sposób, że dał mi to, na co od dawna czekałam. Dał i nie odbierał. Cóż więc mogłam zrobić z czekającą na mnie miłością? Wzięłam ją. Brałam całymi garściami, śmiejąc się, zakładając włosy za ucho, ubierając mocno wycięte dekolty. Wieczorami spacerowałam w blasku księżyca, tańczyłam przy zbyt głośnej muzyce, śmiałam się nawet z tych słabych żartów i martwiłam się, gdy dostawał kataru. Brałam to, co los mi dawał, bo moją życiową dewizą było: „Bierz, gdy dają”. Nieśmiałe komplementy i przeciągłe spojrzenia były jak ścieżka do celu. Krok po kroku, dłoń w dłoni, objęcie ramion i dotknięcie warg. Miałam świat w garści, jak tego kanarka, który nie wie, czy ma lecieć, czy wrócić do klatki. Ale wiecie, co zaczynamy robić, gdy dostaniemy świat, którego od dawna pragnęliśmy? Zamieniamy go w codzienność. Zamieniłam więc mojego kanarka w codzienność i przestałam mu się dziwić.
Nim opowiem Ci o mnie, chcę Cię o coś prosić. Spróbuj wyobrazić sobie mój głos. Słyszałeś kiedyś ten typ spokojnego i głębokiego kobiecego głosu, którym często czyta się dzieciom bajki? Jest kojący, jak dźwięk padającego za oknem deszczu lub szum fal. Mój głos brzmi identycznie jak szum fal. Słyszysz go? A więc mogę opowiedzieć ci, co zrobiłam z tą swoją miłością.
Uścisk dłoni stał się mechaniczny, pocałunki straciły smak, spojrzenia poczęły być rzucane na krótko, a kwiaty z supermarketu, wrzucone do słoika po ogórkach nie przeżywały więcej niż trzy dni. Na urodziny kupiłam mu drogi zegarek, choć od miesięcy mówił o książkach. Na Gwiazdkę podarowałam mu złoty łańcuszek, choć wspominał o piórze. W pewien wtorek kupiłam bilety do kina na horror, choć w niedzielę wyznał, że ich nienawidzi. Umknęło mi to. Ugotowałam kurczaka w sosie orzechowym, bo zapomniałam o jego alergii. Prosił, bym znalazła dla niego czas, więc na przeprosiny kupiłam mu płytę jednego z moich ulubionych wykonawców. Zaprosił mnie na spacer, ale nie miałam siły. Musiałam jeszcze popracować. Liczyłam na premię. Tylko ten jeden wieczór. Dobrze, kochanie. Rozumiem.
Nie zauważyłam, że zmienił fryzurę. Zapomniałam powiedzieć mu, że go kocham przed snem. Gdy wstał rano po bułki, krzyknęłam wybiegając z domu, że nie zjem, bo i tak jestem już spóźniona. Kupił choinkę na święta, a ja się wściekłam, że prawdziwa będzie gubić igły i bałaganić. Gdy wkładał mi wiosną kwiaty we włosy, mówiłam, że jest niemądry. Zaproponował wspólne zbieranie grzybów, odparłam, że kupię na rynku. Po co tyle zachodu?
Mój kanarek umarł na wyciągniętej dłoni. Świat padł mi do stóp, a ja się o niego potknęłam. Wyszedł, zostawiając klucze od mieszkania na stoliku nocnym, gdy spałam. Obok leżała karteczka, na której napisał:
Zamiast kupować grzyby, wystarczyło je zebrać.
Justyna Luszyńska
Obraz wyróżniający: Obraz Anja🤗#helpinghands #solidarity#stays healthy🙏 z Pixabay