Poniższe opowiadanie, jest jedną z opowieści z tomiku „Lata siedemdziesiąte”, który wydałem w styczniu ubiegłego roku. Postanowiłem, że zamieszczę je w WOBEC właśnie dzisiaj, w przededniu rocznicy „wyzwolenia” Gdyni. Użyłem pisząc słowa wyzwolenia cudzysłowu, może lepszym zabiegiem byłoby dodanie słów – spod okupacji niemieckiej, ale i wówczas nie oddałbym tego, że przecież prawdziwa wolność wówczas jeszcze nie przyszła. Doświadczyła tego i moja rodzina, która mimo swej wojennej aktywności już po wojnie, po „wyzwoleniu”, z Gdyni została wysiedlona.
Mam nadzieję, że uda mi się, że zdążę do jutra przygotować artykuł o współudziale polskich mieszkańców Gdyni w walce o odzyskanie wolności, o uratowanie miasta. To jeden z bardzo trudnych tematów, który nurtuje mnie już od dawna. Łączy się on z dyskutowanym w ostatnich latach tematem żołnierzy niezłomnych (wyklętych). Postawa walki z bronią w ręku aż do śmierci nie była przecież jedyną postawą patriotyczną owych czasów.
Po doświadczeniach akcji „Burza” na polskich ziemiach wschodnich oraz tragedii Powstania Warszawskiego polskie władze polityczne i wojskowe musiały wyciągnąć i wyciągnęły z nich wnioski. Dowodem była akcja por. Joachima Joachimczyka. Władze polskiego podziemia pomimo tego, że przebywając w obozach, przedsięwzięły kroki mające na celu ochronę istniejących jeszcze na obszarze kraju struktur. Postanowiono zakonspirować je jeszcze głębiej… Później szukano też sposobów na dalsze funkcjonowanie… metod pracy dla dobra Polski… Straceńcza walka nie była metodą jedyną.
Wujek Joachim
Po raz pierwszy poznałem nieco bliżej tego wujka jeszcze w czasach szkolnych. Byłem wówczas w pierwszej, a może drugiej klasie liceum. Wujek Janusz, brat mojej mamy, ksiądz, zaprosił mnie do udziału w polowaniu, drugim myśliwym był właśnie wujek Joachim. Sportowym „Wartburgiem” wujka księdza udaliśmy się pod Gdańsk, na tereny obok dzisiejszej Rafinerii LOTOS-u, wówczas bagna i ugory. Polowali na kuropatwy, my z bratem, który był tam również, robiliśmy za kogoś w rodzaju nagonki. Dość ciekawa przygoda, lecz w jakiejś mierze czułem się wykorzystany, nie określono jasno roli, jaką mam w tym polowaniu pełnić.
Nasze, moje i wujka Joachima drogi nie przecinały się zbyt często. Był on bratem mojej babci ze strony mamy, ale rodzina nasza była dość liczna i rozproszona po całym Pomorzu. Wujek mieszkał w Gdyni, my w tamtych czasach w Gdańsku. Ukończyłem studia, ożeniłem się, zamieszkałem w Sobieszewie, później rozwiodłem się… każdy ma swoje życie, swoją drogę. A jednak mieliśmy się z wujkiem ponownie spotkać, poznać nieco bliżej.
Powodem stała się jedna z moich nigdy niespełnionych pasji, fotografika. Mieszkając w Sobieszewie utworzyłem sobie nawet niewielką fotograficzną pracownię. Udało mi się kupić powiększalnik, aparat „Zorkę”, jakieś podręczniki…, przez jakieś dwa lata zrobiłem nawet kilkaset zdjęć, później jednak, po rozwodzie, do mojej fotograficznej ciemni już nie zaglądałem. Napisałem udało mi się kupić, i zaraz zrozumiałem, że słowa te mogą dziwić, że wymagają wyjaśnienia. Dziś trudno zrozumieć, że tylko te słowa mogą oddać stan faktyczny, opisać ówczesną rzeczywistość. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych wciąż żyliśmy w czasach niedoboru. W połowie lat sześćdziesiątych, będąc dzieckiem udało mi się kupić w sklepie w Krynicy Górskiej gitarę, którą to nieopatrznie odsprzedałem wujkowi Januszowi i już nigdy nie nauczyłem się na niej grać, kolejna w sklepie, w którym ją nabyłem już się nie pojawiła; w latach siedemdziesiątych nabyłem powiększalnik. Tym razem byłem bardziej uparty, by kupić wspomniany powiększalnik odwiedzałem znajdujący się wówczas przy ulicy Długiej sklep z artykułami fotograficznymi przez ponad pół roku. Mało tego wszedłem w swego rodzaju układ z ekspedientką. Wiele produktów pojawiało się w polskich sklepach tylko okresowo, były bardzo nieliczne.
Było to już w drugiej dekadzie XXI wieku. Wielu bohaterów i tego opowiadania już odeszło. Pamięć o nich jednak pozostaje. O Joachimie wspominałem dość często. Szukając kiedyś zdjęć z Powstania Warszawskiego wszedłem na stronę „Muzeum Powstania Warszawskiego”, w większości autorstwa „Joachima”. Było ich tam bardzo wiele. Uświadomiłem sobie wówczas, że zgodnie z prawem autorskim bliscy Joachima mają do nich prawa autorskie i majątkowe. Te przysługują spadkobiercom aż siedemdziesiąt lat po śmierci autora dzieła. Czy jego córka o tym wie? Pomyślałem. Zadzwoniłem do niej, do Włoch. Wiedziała. Znała zagadnienie autorskich praw majątkowych i oczywiście wiedziała o tym, że zdjęcia wujka są w Muzeum. Mało tego, sama je tam przekazała. Taka była wola wujka. Oddał tytułem darowizny zrobione przez siebie zdjęcia z Powstania Polsce. Dla niej walczył i jej pozostał wierny…
Wiosną 1978 roku zwróciła się do mnie z prośbą mama. Wujek Joachim chce wywołać jakieś zdjęcia i potrzebuje w tym celu właśnie powiększalnik… ja nie zajmuję się w tym czasie fotografiką…, czy nie zgodziłbym się pożyczyć wujkowi mój sprzęt? Spytała mnie wówczas. Nie wiedziałem, o jakie zdjęcia chodzi, jak pisałem, nie miałem do tego czasu bliższych relacji z wujkiem, a mimo to, właściwie bez zastanowienia, wyraziłem na to zgodę. Moje mieszkanie w Sobieszewie kilka miesięcy po rozwodzie darowałem mojemu bratu i mieszkałem w tym czasie ponownie z rodzicami. Brat fotografiką się nie interesował i ciemnia nie była mu do niczego potrzebna. Sam nie wiedziałem, czy kiedykolwiek do tej pasji wrócę?
Pojechaliśmy z mamą do Sobieszewa, gdzie do bagażnika jej samochodu zapakowałem powiększalnik, kuwety i pozostałe wyposażenie mojej ciemni. Wujek mieszkał wówczas na Przymorzu. Dopiero później dowiedziałem się, że rozwiódł się, zostawił swej pierwszej rodzinie dom w Gdyni i zamieszkał u swej nowej partnerki w jednym z falowców w tej gdańskiej dzielnicy. Falowce budowano z tak zwanej wielkiej płyty. Głód mieszkań w latach siedemdziesiątych powodował, że szukano bardzo tanich technik budowlanych. Wielopiętrowe budynki z niewielką ilością wind, zewnętrzne korytarze prowadzące do kolejnych niewielkich mieszkań.
Mieszkanie, w którym mieszkał wujek było na jednym z wyższych pięter. Pamiętam to, gdyż z czasów dzieciństwa mam lęk wysokości i idąc do wujka starałem się trzymać z dala od barierki, blisko ściany. Wujek przyjął nas bardzo gościnnie. Zostawiliśmy dwa kartony w przedpokoju i siedliśmy przy stole. Kawa, bomboniera z czekoladowymi cukierkami. Wujek pokazał kilka opraw do albumów na fotografie, które jak się okazało sam wykonywał. Wspaniałe, tylko jemu znaną techniką wykonane obrazy scen myśliwskich, swego rodzaju płaskorzeźby w skórze. Jak się domyślałem, to właśnie w taki sposób wujek dorabiał do emerytury. Wszystkie wówczas były bardzo skromne, nawet emerytura byłego dyrektora szkoły. To wówczas też, po raz pierwszy dowiedziałem się o przeszłości wujka.
Nie miałem możliwości spotkania w ówczesnej Polsce jakichkolwiek „opozycjonistów”. Wydaje mi się, że w latach siedemdziesiątych, poza kilkoma grupami, w których dominowali prowokatorzy, mogło być, i to dopiero w drugiej połowie tych lat, takich opozycjonistów zaledwie kilku. Ci, którzy pojawili się na czele „Wydarzeń Grudniowych” lub „Czerwcowych” w Radomiu byli tylko liderami chwili. Nie było możliwości, by mogli rozwinąć ujawnioną w sobie aktywność polityczną. Nie mieli na to środków, nie mieli oparcia. Rodzina, praca, to dominowało w ich życiu. Dopiero lata osiemdziesiąte miały ujawnić, że można nieco więcej. Moim zdaniem, ci, którzy późnej trafili do tzw. opozycji byli najczęściej prowokatorami. Tylko oni znali cel swoich działań. Wywodzili się z kręgu politycznych elit, reprezentowali jakieś partyjne frakcje. W gruncie rzeczy pogardzali robotnikami, traktowali ich instrumentalnie. Byli też nieliczni, ci, którzy przetrwali stalinizm i lata sześćdziesiąte… Ci nie ujawniali się jednak. Wielu, tak jak mój wujek, były żołnierz AK, głęboko ukryło swą przeszłość. Nawet przed rodziną, przed najbliższymi. Może gdzieś, we własnym gronie rozważali możliwości powrotu do swej aktywności, może z utęsknieniem oczekiwali na czas, gdy będą mogli wreszcie z dumą opowiedzieć o swej walce, może… Nawet zdjęcia z Powstania Warszawskiego, które wujek ukrył w piwnicy jakiegoś warszawskiego domu, wyjął on z tej skrytki dopiero w 1978 roku.
Właśnie w celu wywołania tych zdjęć potrzebny był wujkowi powiększalnik. Był w Warszawie, wykopał w piwnicy jednego z domów schowane w bardzo szczelnej kuwecie filmy, które tuż przed kapitulacją powstania tam ukrył, przywiózł je do Gdańska i postanowił je wreszcie wywołać. Był jednym z powstańczych fotoreporterów.
Teraz, po bardzo wielu latach… dopiero teraz uświadamiam sobie jak wielki był wciąż strach, obawy przed kolejnymi szykanami, w ówczesnym społeczeństwie, również w mojej rodzinie.., jak wielkie były te obawy, skoro cała okupacyjna przeszłość wielu patriotów, dziś w sposób oczywisty uważana za chwalebną, była w znacznym stopniu zatajana nawet przed najbliższymi, zwłaszcza przed dziećmi. Przecież te mogłyby komuś się tym pochwalić, powiedzieć… powiedzieć o czymś, co trzeba było trzymać w tajemnicy. To, co może dziś wydawać się nieprawdopodobne, jeszcze w latach siedemdziesiątych było naprawdę groźne.
Kilka dni po naszej wizycie u wujka mama przekazała mi od niego niewielką karteczkę: Piere, je vous suis très obligé. Przypuszczalnie dowiedział się od niej, że uczyłem się wówczas francuskiego, który to był mi potrzebny do doktoratu, który wówczas chciałem pisać w Warszawie u jednego z najważniejszych polskich historyków, prof. Skowronka. Z planów tych nic nie wyszło. Profesor Skowronek niestety przedwcześnie zmarł, a późniejsze wydarzenia polityczne, „Stan wojenny” przekreśliły nie takie tylko plany.
Ta niewielka karteczka długo była dla mnie bardzo ważna. Napisał ją przecież człowiek, którego zaczynałem bardzo cenić. Bohater. Byłem już zbyt dojrzały, zbliżałem się do trzydziestki, by szukać takich wzorów… Trudno było jednak nie cenić kogoś takiego.
Jakieś dwa miesiące po pierwszej wizycie byliśmy u wujka, na jego zaproszenie, ponownie. Zdjęcia były już wywołane. Setki zdjęć z Powstania warszawskiego. Wujek opowiadał, że interesowało go zwłaszcza uchwycenie z codziennego życia powstańczej Warszawy. Były też zdjęcia z barykad, z walk. Wizyta u wujka zajęła nam kilka godzin.
Kolejny raz spotkałem wujka dopiero w grudniu 1980 roku. Pracowałem wówczas w klubie studenckim ŻAK i obok różnych innych pasji próbowałem swoich sił w filmie. Kupiłem sobie nawet kamerę filmową – małoobrazkowy nakręcany korbką z boku, „Krasnogorsk”. Szukałem tematu do swoich filmów. Jesienią zaczęto budować Pomnik Stoczniowców 70’. Byłem tam z kamerą kilka razy. Termin odsłonięcia wyznaczono na dzień 16 grudnia, w rocznicę masakry robotników w Gdyni. Dzień wcześniej otrzymałem od mamy zaproszenia na inaugurację. Pierwszy sektor. To od wujka Joachima. Powiedziała mama. I znów związane z nim wzruszenie. Jak udało mu się zdobyć te zaproszenie? Myślałem wówczas…, przecież wciąż rządziła PZPR, służby… Nie wiedziałem, że wujek włączył się do „Solidarności”, że znalazł się wśród ścisłego grona jej aktywistów. Staliśmy z wujkiem w pierwszym sektorze. Pamiętam, że główną myślą jaka mnie wówczas nurtowała, było pytanie o faktyczną liczbę ofiar owego „Grudnia”. Mówiono wcześniej o pięciuset, nawet ponad tysiącu… Przecież teraz, gdy stoi już ten pomnik muszą to powiedzieć. Sądziłem. Liczyłem wymieniane nazwiska. Było ich czterdzieści dziewięć. To wciąż ogromna liczba ofiar. Niepotrzebnych, przypadkowych… ci robotnicy przecież tylko szli do pracy… Czy wreszcie coś się zmieni? Pytałem się w myślach.
Rok później, również w grudniu, wprowadzono „Stan wojenny”. Do tego czasu zdjęć z Powstania nie udało się wujkowi jeszcze wydać. Wiosną przyleciał do Polski z USA jego brat, wujek Janek. Postanowiono, że przemycą zdjęcia do Stanów i tam zostaną wydane. I znów kolejna tajemnica mojej rodziny. O tym też dowiedziałem się bardzo późno. Wujek Janek uciekł z Polski w czasie wojny, jako jeden z blindziarzy, których to ucieczki do Szwecji przez Gdynię organizowała AK.
Zdjęcia postanowiono przemycić w walizce z podwójnym dnem. Plecak z podwójnym dnem pojawił się też w czasie okupacji. Dwa takie wykonał mój dziadek Leon, rymarz. W jednym z nich przemycono wykonane przez gdyńskich harcerzy, z inicjatywy wujka Joachima, a pod kierownictwem pomorskiego dowództwa wywiadu Armii Krajowej, plany niemieckich umocnień w Gdyni do sztabu Armii Czerwonej. Celem tej akcji było uratowanie Gdyni przed nieuchronnymi zniszczeniami, do jakich mogło dojść w czasie jej wyzwalania. Tak, wujek Joachim miał bardzo wiele tajemnic.
Z przemytu zdjęć na Zachód nic nie wyszło. Albo ktoś doniósł, albo też ówcześni celnicy byli już dobrze przeszkoleni. Próba przemytu nie wyszła, zdjęcia zostały na Okęciu zarekwirowane. W tym też roku wujek zmarł. Przedwcześnie, na atak serca. Miał niespełna siedemdziesiąt lat.
Pogrzeb był w Gdyni. Trumnę wujka położono, jak na armatniej lawecie, na stoczniowym, zakładowym, wózku. W ten sposób podkreślono, mimo stanu wojennego, jego wkład w powstanie „Solidarności”. Za trumną obok wielu pocztów, szedł poczet honorowy gdyńskich harcerzy. Wujek został pochowany w Alei Zasłużonych witomińskiego cmentarza. Wreszcie, choć po śmierci, oddano mu hołd.
Piotr Kotlarz
Obraz wyróżniający: Autorstwa This file was added by User JoymasterTen plik został dodany przez Wikipedystę JoymasterJoymastere-mailGG 6403904COMMONSpl.wikiJoymasters upload list – Praca własna, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=3777466