Zdzisław Pruss jest poetą, satyrykiem, publicystą. Członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Zdobył wiele literackich, prestiżowych nagród. Od wielu lat mieszka w Bydgoszczy. Ma na swoim koncie niezliczoną ilość książek. Aż trudno je policzyć. Są wśród nich poetyckie almanachy i publikacje poświęcone kulturze bydgoskiej. Jego najnowszy zbiór wierszy nosi tytuł „Wspólny mianownik„. To poezja klarowna, z jasnym przekazem, bez zadęcia. Widać w niej artystyczną dojrzałość, mistrzostwo w operowaniu słowem. Nie ma w niej stylistycznej fanfaronady. O takich wierszach młodzi poeci mówią, że łatwo je pisać. Bo są bardzo proste. Niech zatem usiądą i spróbują. Do tego potrzeba literackiego warsztatu, kilku dekad mozolnej dłubaniny, anielskiej cierpliwości. Autor tego zbioru wszystko to zaliczył, okiełznał, wykorzystał do perfekcji. Dla przykładu przepiszę „święty spokój„. Istnieją wiersze, które nie kończą się po symbolicznej kropce. Kontynuują się poza kartką, licząc na dalszy ciąg w naszej wyobraźni. Takim jest właśnie ten tekst:
znaleźć go nie jest łatwo
a samo szukanie
wymaga świętej cierpliwości
niektórzy zaciągają
długoterminowe kredyty
by postawić dom
w lesie
inni wędrują pod
klasztorną furtę
lub dobijają się do
drzwi psychiatryka
jeszcze inni
zamykają się w
łazience
zakładają
pętlę na szyję
i czekają
na dalszy bieg
wydarzeń.
Ten „święty spokój” nie jest dla poety towarem pierwszorzędnym. Zwłaszcza wtedy, gdy kojarzy się z gnuśnością, społeczną izolacją, przymykaniem oczu na dzisiejszość. Autor tych wierszy nie odwraca się plecami od rzeczywistości. Jest jej uważnym obserwatorem, surowym, ale życzliwym recenzentem. Z ironicznym uśmiechem wytyka światu potknięcia, porażki i śmiesznostki. Mieszkając w „piwnicznej izbie” – jak dowcipnie zaznacza – ma z okna rozległy widok na rzekę świateł, kaskadę barw i dźwięków. Na wzburzone oceany taniego luksusu, sugerujące cywilizacyjny awans. Człowiek, na tle tego sztucznego blichtru, nie zawsze wygląda dumnie. Ugina się pod ciężarem nowych kodeksów, naprędce spisanych zasad. Czasami ulega, moralnie karłowacieje, stając się ich gorliwym egzekutorem /”pan z młotkiem„/. Tak dalece posunięty pragmatyzm obcy jest autorowi. W wierszu „taktyka” nieco go rozgrzesza, stawiając jednak wyraźny akcent na przyzwoitości i umiarze. Nie grzeszy bowiem chłopięcą naiwnością. Zna mechanizmy karier, rozumie złożoność relacji. Ale nie jest mu też obca sztuka nicnierobienia. Liczenie na dar losu, łut szczęścia, przypadek. Warto przepisać w całości ten wiersz:
trzeba chodzić
wokół
swoich spraw
samo nic nie przyjdzie
niektórzy żeby wyjść na swoje
latają po urzędach
idą do Częstochowy
albo dobijają się
do telewizji
są i tacy
którym się nie chce chodzić
ani zabiegać
ani nawet kiwnąć palcem
w bucie
wolą siedzieć spokojnie
w fotelu
i wierzyć niezłomnie
w przeznaczenie
oraz palec boży
a na pytanie
co słychać
odpowiadać
jakoś leci
W wierszu „oceany niespokojne” poeta nazywa siebie „ułamkiem statystycznym„. Taka autoironia jest wstępem do wierszy bardziej osobistych, których w tym zbiorze nie brakuje. Autor podchodzi niechętnie do stereotypów, bawi go lista społecznych oczekiwań, odżegnuje się od ich spełniania. Jak choćby w wierszu „list otwarty do kącika porad„, gdzie dyskutuje z szablonowym wizerunkiem mężczyzny. Konfrontuje go z własnym, dalece odmiennym. W „pasożycie” wymienia swoje wady. Wie jednak, że są powszechne. Podkreśla niezdrowy styl życia, pochopne zachowania, intelektualny rozgardiasz. Tą nutką kokieterii zjednuje sobie czytelnika. Otwiera się na jego słabości. Staje z nim w jednym szeregu. Nie jest już jedynym mężczyzną, który nie dopełnił kulturowych powinności – nie zbudował domu, nie posadził drzewa. Nie liczy jednak na osobistą łaskę rozgrzeszenia. Na apelację, odroczenie. Wręcz przeciwnie. Oczekuje napiętnowania, ostracyzmu, kary. Można by rzec – pokoleniowej sprawiedliwości. Przytoczę ten wiersz:
wiem – za dużo piję
za dużo czytam
i za tłusto jem
a piwo – książki – i boczek
kosztują
wiem – za dużo spaceruję
za dużo palę
i za często się przeziębiam
a buty – papierosy – i lekarstwa
nie są za darmo
wiem – zbyt głęboko oddycham
zbyt płytko myślę
i zbyt często przeciążam miejską komunikację
w godzinach szczytu
wiem – nie zbudowałem domu
nie posadziłem drzewa
a i z dziećmi nie wyszło
dlatego gdy słyszę dzwonek u drzwi
najpierw żegnam się z żoną
a potem dopiero otwieram
Z bogatego asortymentu wierszy świetnych, czasami zjawiskowych, warto wspomnieć o tytułowym „wspólnym mianowniku„. To tekst krótki, skromny, boleśnie rzeczowy. Byłby ozdobą każdego tomu, pierwszą szablą każdego poetyckiego turnieju. Dotyka on bowiem kwestii fundamentalnej – uczucia strachu, które towarzyszy każdej żyjącej istocie. To powszechne bicie „przerażonych serc” rozbrzmiewa na ziemi i ponad nią, w slumsach i w pałacach, na peryferiach i w centrum, na wszystkich kontynentach. Jego echo jest ze światem od początku, od pierwszego skurczu dzielącej się komórki. Tworzy globalną wspólnotę istot czujących. Nie sposób tego strachu okiełznać, wykpić się od niego. Nie ma przed nim schronienia, bezpiecznego azylu. Oto wiersz:
to jest nora lisa
to jest pałac króla
to jest piwniczna izba Jasia
to jest apartament dyplomaty
to jest buda psa
to jest M-4 ze ślepą kuchnią
to jest kajuta marynarza
to jest gniazdo orła bielika
to jest namiot na polanie
to jest izolatka na neurochirurgii
to wszystko są kryjówki
skąd dochodzi przyśpieszone bicie
śmiertelnie przerażonych serc
Nie ma w tej książce wierszy słabych, chybionych, niepotrzebnych. Bywają tragiczne, jak „zemsta„, w którym sędziwy poeta wadzi się z przedmiotami, odkrywając nagle, że były istotne w jego życiu. Że ich wieloletniej obecności nie doceniał, uważając ją za oczywistą, czyli trzeciorzędną. Zapraszam każdego miłośnika poezji do przeczytania tego zbiorku. Dodam, że jego autor obchodzi w tym roku 60-lecie pracy twórczej. Gratulacje.
Książkę gorąco polecam.
Ludwik Filip Czech
Zdzisław Pruss
„Wspólny mianownik”
Galeria Autorska Jan Kaja, Jacek Soliński
Bydgoszcz 2022
Str. 98