Piętnaście drogowskazów poetyckich
O poezji Jerzego Marcinkowskiego
Jan Skoumal
Recenzja ta dotyczy piętnastu wierszy, wybranych przez jej autora z tomiku poezji „Marzyli o podziemnych przejściach” Jerzego Marcinkowskiego (Wydawnictwo Księgarnia Akademicka, Kraków 2022). LINK
Poetycka droga, jaką zdecydował się poprowadzić nas Jerzy Marcinkowski, jest drogą osobliwą i interesującą. Piętnaście drogowskazów – tak przecież zróżnicowanych, wyrastających z gruntu warsztatu twórczego autora – wskazuje nam kierunek naszej podróży, prowadząc nas od przeszłości ku teraźniejszości i z powrotem, od błogich czasów sprzed pandemii, przez pośpiech codzienności, w której nie brakuje chorób, wojen oraz zła, ostatecznie ku zadumie. Każdy z nich niesie za sobą nowy bagaż odczuć, zmusza do innej – choć nieraz powiązanej z pozostałymi – refleksji.
Jako zdecydowany prozator, w niewielkim stopniu znający od praktycznej strony sztukę poezji, postaram się dokonać analizy tych wierszy na tyle dobrze, na ile jestem w stanie. Nie ukrywam, że z pewnością nie zrozumiałem w nich wszystkiego, co jest potrzebne dla pełnego pojęcia tego piętnastoelementowego, poetyckiego poliptyku – czy może raczej mozaiki, gdyż nie wszystkie wiersze wydają się być ściśle ze sobą powiązane. Postaram się nakreślić linię interpretacji, jaka klaruje się przed moimi oczami, gdy zagłębiam się w powierzony mi zbiór poetycki.
I. SEWILLA
Na myśl nasuwa się, dla mnie przynajmniej, główne pytanie dotyczące tego wiersza: dlaczego akurat Sewilla? Dlaczego akurat na to miasto spoglądamy, czując jednocześnie, że oto nadchodzi katastrofa, która odmieni cały widziany przez nas obraz? Pandemia rozpoczęła się dla Europy we Włoszech, tu zaś mamy miasto w Hiszpanii. Czy może dlatego, że jest to wielki ośrodek turystyczny i na jego przykładzie najlepiej można będzie zaobserwować zbliżający się (nam już dobrze znany) epidemiczny kataklizm? Prawdopodobnie. Możliwe, że gra tu rolę osobista sympatia autora do tego miasta.
tam gdzie sernik
ma kilka niespodzianek
sos truskawkowy
wbite ciasteczko maślane
pół orzecha włoskiego
na czekoladowej polewie
obok bitej śmietany
Od początku wiersza w Sewilli życie toczy się w sposób, który my nazwalibyśmy normalnym – takim, jakie znamy z czasów sprzed epidemii. Bardzo obrazowe, pobudzające wyobraźnię (i miejscami zmysł smaku) opisy stawiają przed nami świat nieomal piękny. Zabytkowe miejsca, tłumy turystów, znane każdemu większemu miastu gromady aktywistów – wszystko to, opisane plastycznie i w towarzystwie dzielącego się kanapką z psem żebraka oraz zegara, starszego niż jeżdżące pod nim tramwaje, zostaje postawione pod znakiem zapytania.
tak to wszystko wyglądało
na moment przed pandemią
Oto więc groźba pandemii, która już za moment się ziści.
II. LOCKDOWN
I tak też się stało – groźba stała się faktem. Nie będzie maja, a lipiec nie dojdzie do skutku. Pokazanie okresu zamknięcia jako czasu, którego nie ma, który został odwołany, który po prostu nie zaistnieje w naszych życiach tak, byśmy mogli go doświadczyć należycie i tak jak robiliśmy to jeszcze do niedawna, to bardzo dobry zabieg. Tak samo jak smutne pytanie o to, ile będziemy czekać na wiosnę – ile minie czasu, nim doświadczymy wiosny naprawdę, choćby takiej, jaka bywała co roku w beztroskiej, pełnej turystów i przeludnionej Sewilli?
III. SPOŻYWCZY
Ten wiersz niejako zamyka znajdujący się na początku zbioru tercet wierszy pandemicznych. Wskazuje na nowy aspekt naszego życia, jaki pojawił się w czasie epidemii – ograniczenia liczby osób w lokalach stały się przyczyną kolejek, tworzących się przed sklepami. Powracają więc wspomnienia – czasy minionego ustroju, PRLu, gdy bohater ubrany w podkolanówki, z tornistrem pełnym jabłek i otarciami, jako dziecko stał w kolejce. Uderza tu siła porównania. Oto bowiem zestawiamy ze sobą czasy reżimu komunistycznego – w posadach trzęsącego Polską, a objawiającego się pozornie niewinnie: pod postacią kolejek – z reżimem, jaki został nam narzucony przez koronawirusa. Pomimo ogromu różnic między dwoma tymi okresami w naszej historii, dostrzec można tu pewne powiązanie. Jest ono z pewnością wymowniejsze i lepiej zrozumiałe dla osób z tamtego pokolenia, do którego mi osobiście nie jest dane się zaliczać.
IV. UJĘCIE
Po cofnięciu się do czasów komunizmu w Polsce, autor idzie jeszcze kilka kroków dalej, sięgając do czasów drugiej wojny światowej.
po wojnie
ucieszyli się
że ocalili życie i niewinność
wybrali się furmanką do miasta
zrobić z tej okazji fotografię
po lewej dziewięcioletni aniołek o blond włosach
w białej komunijnej sukience
Urzeka tutaj niewinność i dziecięcy sposób pojmowania świata, gdy mała dziewczynka w stroju komunijnym – przekonana, że z aparatu „coś” ma wylecieć i zrobić im zdjęcie – patrzy i oczekuje z nadzieją. To zdjęcie, będące symbolem szczęścia – lub może tylko radości pozornej, zabarwionej przerażeniem i wyczerpaniem, jakie pozostawiła po sobie wojna – staje się zarazem łącznikiem z teraźniejszością. Znalezione wśród rupieci, wcześniej wędrowało wraz z dorastającą dziewczyną, potem zaś z dorosłą kobietą, między miejscami, w których dane jej było mieszkać.
mąż zmarł tragicznie
niedługo potem aniołowie przyszli i po nią
kilka dni
przed pierwszą komunią świętą najmłodszego dziecka
Ostatecznie, fotografia ta pokazała okrutną prawdę. Wojna oszczędziła rodziców dziewczynki, dzięki czemu byli oni przy niej podczas pierwszej komunii. Jednak to w czasach pokoju, gdy powinno być tylko lepiej i gdy dziewczynka ta była już dorosłą kobietą, tajemnicze siły najpierw odebrały jej męża, a potem sięgnęły po nią samą. Odebrały jej najmłodszemu dziecku coś, czego jej samej nie odebrała nawet wojna. Ostatecznie ziściło się to, co ziścić mogło się dziesiątki lat wcześniej – gotowe do pierwszej komunii dziecko musiało podejść do niej, utraciwszy swoich rodziców i cały znany dotychczas świat.
V. PORANNA GIMNASTYKA
Gwałtownie wynurzamy się z głębi poważnej i przykrej tematyki – sam nie wiem, czy może nie nazbyt gwałtownie? Lekka ironia otwiera ten wiersz, dając się bowiem odczuć już w samym jego tytule. Poranna gimnastyka – rozciąganie, szpagaty, bieganie – to coś, co dla wielu jest naturalnym początkiem dnia, poprzedzającym wyjście z domu. Tu jednak mamy do czynienia z gimnastyką niejako przymusową, inną niż ta pojmowana tradycyjnie, a możliwe, że jedyną, na jaką w pędzie codzienności może sobie pozwolić bohater wiersza.
wpadam na tor z przeszkodami
w porannym szczycie
staję się mistrzem
w rozciąganiu każdej minuty jak Thera-Band
gdy trzeba
sekundy też wydłużam
robię szpagaty
i sprinty na kilka metrów
Widać tu codzienność, z jaką mierzyć się musi mieszkający w dużym mieście ojciec, w pędzie odwożący dziecko do szkoły. Każdy z nas, od strony biernej lub czynnej, zna śpieszenie się do szkoły na ostatnią chwilę – czy to z powodu korku, który przedłużył naszą podróż o kolejne pół godziny, czy przez zbyt późne wyjście do szkoły, do której dotarcie spacerkiem zwykle zajmuje kwadrans. Zgrabne porównanie do porannej gimnastyki jest tu jak najbardziej na miejscu.
Rozpoczęty lekką ironią, zamyka się wiersz słowami bardziej dosadnymi.
dobrze obudzony
mogę zaczynać dzień
VI. SUROGATKI
W tym wierszu przeczytać możemy o kobietach, które noszą pod sercem cudze dzieci.
uśmiechają się troskliwie głaszczą brzuchy
mogą sobie pozwolić dbać bardziej niż o własne
wyglądają na szczęśliwe
Czy jednak na pewno są szczęśliwe? Co czują, wiedząc, że dziecko któremu dają życie jest elementem umowy, że nie mają do niego praw? Dla niektórych taka sytuacja może być trudna – może tworzyć konflikt między matczynymi, naturalnymi uczuciami, a rzeczywistością i zawartą umową. Kobiety te jednak zdają się być myślami gdzieś indziej. Mówią o tym, co zrobią, gdy otrzymają pieniądze – poślą córkę na studia, kupią dom lub mieszkanie.
Zastanawiający jest fakt, że kobiety te mogą pozwolić sobie na większą troskę o cudze, noszone pod sercem dziecko, niż kiedyś o własne. Za tym kryć się może wiele znaczeń. Chodzić może o opiekę medyczną, jaką mają zapewnioną, a na jaką nie mogły sobie pozwolić przy poprzednich ciążach. Kluczem może też być ubóstwo, przez które nie mogły zapewnić swoim dzieciom tak dobrych warunków lub musiały długo pracować, będąc już w ciąży. Łączy się to z wybrzmiewającą z wiersza nadzieją, że później będzie lepiej i los ich dzieci – tych już urodzonych, wychowywanych – się odmieni.
VII. ŚLAD
„Walić głową w mur”. Każdy z nas chyba zna to powiedzenie.
a co to?
tam
na tym murze
to nic
to tylko
ślad czyjejś głowy
Ślad po uderzaniu głową w mur, określony dosłownie jako „nic” – a więc „nic ważnego”, „nic ciekawego”. W jak niewielu słowach można pokazać, że nasze starania, walka, próby osiągnięcia czegoś i zmagania z codziennymi oraz wielkimi wyzwaniami, podczas których polegliśmy, dla innych mogą być właśnie takim „niczym”. Tak samo, jak nikim może być ten „ktoś” – niewskazany z imienia, pokonany przez przeciwności. W końcu mur nadal stoi, a walącego w niego czołem nigdzie nie widać.
VIII. DYLEMAT
W dość prostych słowach wyrażony jest tu dylemat – walczyć i zapewniać sobie trwanie, gdy wie się, że nie ma się szans na zwycięstwo i walka jest beznadziejnym, niekończącym się dryfowaniem na powierzchni, czy też poddać się? Czy niekończący się bój, pełen determinacji, pomimo pewności porażki, jest lepszy od dania za wygraną?
tak długo jak płynę
nie utonę
ale czy płynąć
gdy wiem że do brzegu
nie dopłynę
Każdy z nas staje w swoim życiu przed tymi dwoma możliwościami i każdy musi podjąć decyzję.
IX. KILKA CHWIL
Po wędrówce przez światy kilku poprzednich wierszy, niezawieszone w żadnym konkretnym momencie historii i życia człowieka, powracamy do ukrytej między wersami chronologii, tutaj równie istotnej, co w pierwszych wierszach zbioru.
i znowu
minie kilka lat aż spotkam ich na jakimś zjeździe
w kołnierzykach z przerzedzonymi włosami lub łysych
w coraz mniejszym gronie
wypijemy polską wódkę która już nie jest polska
Spotkania absolwentów, dawnych kolegów z klasy, kiedyś tak bliskich, a dziś zupełnie sobie obcych. Ząb czasu, jaki naznacza każdego z nich – rzednieją włosy, rzednieje także ich grono, a niegdyś polska wódka została zapewne wykupiona przez zagraniczny koncern. Te krótkie chwile, przez które znów mogą powrócić do dawnych czasów, dawnych żartów i tematów rozmów, sprawiają wrażenie, jakoby znali się tak samo dobrze, jak kiedyś. W rzeczywistości jednak nic o sobie nie wiedzą – mają swoje życia, problemy, troski od których siwieją im włosy. Łączą ich tylko wspomnienia i to w nich rozpoznają się nawzajem.
X. MÓWILI
XI. KONIEC
W swojej analizie postanowiłem odczytać te wiersze łącznie. Można wtedy bowiem dostrzec między nimi pewne podobieństwo.
mówili |
konstrukcje wydumane za złotymi drzwiami nie odbudują tego co zgasło pod gruzami |
Oba wiersze rozpoczynają się od wskazania na teoretyczne konstrukcje, na twory myślowe. Pierwszy przywołuje konkrety – postulat końca historii Francisa Fukuyamy, stwierdzenie z dziedziny ekonomii, jakoby kapitał nie miał narodowości oraz słowa „zimy nie będzie”, które utożsamić można z katastroficznymi prognozami klimatologów odnośnie ocieplającego się klimatu. Drugi wiersz zaś mówi ogólnie – „wydumane konstrukcje” – nie poświęcając czasu na ich wymienianie lub analizę.
Pierwszy wiersz kończy się pytaniem o to, po co wskazani tu „oni” (ściśle nieokreśleni, ogólnie, po prostu ludzie) mówili takie rzeczy. Jest to wyrzut. Oto bowiem nadeszły straszne, znane nam wszystkim wydarzenia – wojna i pandemia. Wiele osób poczuło się, jakby dla nich nadszedł już koniec historii. Ludzie zamknięci w domach nie mogli doświadczyć prawdziwej zimy – widać tu podobieństwo do jednego z poprzednich wierszy, w którym to odwołano wiosnę. Zaś walka o przetrwanie gospodarcze i militarne na arenie międzynarodowej jakoby zaprzeczyła nienarodowości kapitału. Drugi wiersz kończy się dosadniej – stwierdzeniem, że teoretyzowanie nie odbuduje gruzów, jakie zostawiła za sobą wojna.
Wiersze te tworzą dobry, dosadny i dający do myślenia dwugłos, wskazujący, jak nieistotne w obliczu katastrof ostatniego czasu są filozoficzne i myślowe koncepcje, które nie powstrzymają natury przed działaniem, a ludzi przed krzywdzeniem się wzajemnie.
XII. WIELKI TYDZIEŃ
Pozostajemy w otoczeniu wojny. Pierwszy jednak swoją uwagę zwraca tytuł. Inwazja na Ukrainę rozpoczęła się 24 lutego, wiersz opisuje dzień 48 walk – a więc dzień 13 kwietnia, sam środek Wielkiego Tygodnia.
Opisy odnoszą się do znanych nam z mediów obrazów – trupów na ulicach, zakazanej broni używanej przez rosyjskich żołnierzy, brutalnych mordów. Dziecko, ściskając zdjęcie swojego walczącego ojca, marzy o „tunelach prowadzących do złotego błękitu”. Kojarzy się to z czymś pięknym, rajem, miejscem niebiańskim, gdzie nastąpi ukojenie i panuje spokój. Nie można jednak odrzucić skojarzenia bardziej przyziemnego – błękitu i złota flagi Ukrainy, o którym, powiewającym w czasach pokoju, marzyć może dziecko.
raporty z biczowanego miasta
nie przestają napływać
Analogia do poezji Herberta, do „Raportów z oblężonego miasta”, zmodyfikowana jednak tak, by zamiast sugerować miasto w trakcie obrony, pokazać miasto przegrane, ubiczowane i stratowane, daje do myślenia.
XIII. NA ZACHODZIE BEZ ZMIAN
Tytuł, nawiązujący do antywojennej powieści Ericha Marie Remarque, jest zapowiedzią wydźwięku, z jakim spotykamy się, czytając wiersz.
nauczono nas zabijać
zanim poznaliśmy życie
obudzono w nas nienawiść
zanim zaczęliśmy kochać
zagłodzono w nas nadzieję
zanim przestaliśmy marzyć
urodzeni tylko po to
by utopić świat we krwi
Tak, jak Remarque opisywał zło i bezsens, jakie niosła za sobą wojna, tak podobny ton dostrzec możemy tutaj u Jerzego Marcinkowskiego. Remarque pisał:
Mieliśmy osiemnaście lat i zaczęliśmy miłować świat i istnienie; kazano nam do tego strzelać. Pierwszy granat, który padł, trafił w nasze serca.
Jerzy Marcinkowski zdaje się iść nawet krok dalej – pisze o ludziach, którzy nauczyli się zabijać jeszcze zanim zaznali życia, w których zagłodzono nadzieję, nim dorośli i zrozumieli, czym jest miłość. Mocnemu zobrazowaniu wewnętrznego stanu ducha tych, którzy zostali wrzuceni w wojenną zawieruchę, towarzyszą plastyczne obrazy, obnażające istotę wojny: rozdziera noc smugami i krzykiem, dokonuje profanacji ciemności, żałobą przykrywa ciała, które sama zmusiła do przylgnięcia na zawsze do matki ziemi. Jest to nie tylko oryginalniejszy, ale też bardziej dający i zmuszający do myślenia sposób ujęcia okrucieństwa walk między ludźmi, niż tragiczne opisy śmierci i zła wojny, czy też proste opisy strat i liczby zabitych.
Czy jednak naprawdę chęć życia nie tłumaczy zbrodni zabicia drugiego człowieka? Okazuje się bowiem, że gdy człowiek zabija bliźniego, obu ich spotyka nieszczęście – jeden umiera na zewnątrz i dla świata, drugi zaś, już na zawsze naznaczony piętnem popełnionego czynu, ginie wewnętrznie.
XIV. 155
Największą zagadką pozostaje w tym wierszu, przynajmniej z mojej perspektywy, jego tytuł. Dlaczego 155? Dlaczego akurat ta liczba? Odpowiedź okazuje się być nie tylko zaskakująca, ale także jak najbardziej zrozumiała, budząca przy okazji pewien z lekka ironiczny uśmieszek zrozumienia dla zabiegu, jakim posłużył się autor. Oto bowiem nie kto inny, jak William Shakespeare, jest autorem dokładnie 154 sonetów, opowiadających między innymi o miłości i pięknie – o tym samym opowiada wiersz „155” Jerzego Marcinkowskiego. Dlaczego więc, gdy już znamy genezę tego tytułu, możemy uśmiechnąć się z pewną dozą ironii? Okazuje się, że wybór takiego tytułu miał być ze strony autora niejako pewnym ironicznym komentarzem dotyczącym wierszy miłosnych – tych, które zawsze przebierają w wyniosłych słowach, nieraz przy tym powtarzając te same schematy lub wpadając w najzwyklejszy w świecie kicz. Niemniej jednak, nie stoi to na przeszkodzie temu, by dokonać analizy, a nawet polubić poetycką konstrukcję tego utworu.
Wiersz ten emanuje wręcz pięknem wyznania miłosnego. Oto człowiek zakochany, od dawna potrafiący w pięknych słowach opisać swą miłość, zdradza, że upływający czas odbiera mu słowa i środki wyrazu, właściwe dla nazwania ogromu swojego uczucia. Bynajmniej, nie ma to związku z topnieniem samego uczucia – ono trwa i płonąć się zdaje silnym ogniem.
te marne strofy rzeczy nie uniosą
co o dramaty poematy proszą
Okazuje się, że objawiające się w wierszu wyznanie miłości, tak przecież dobrze i obrazowo napisane, jest niemal niczym w obliczu prawdziwego uczucia – uczucia, proszącego się o dramaty i poematy, w których to mogłoby znaleźć ujście. Niepojęty jest tu dla nas jego ogrom i głębia, ukryty za próbującymi je opisać, jakby niezadowolonymi z samych siebie słowami miłosnego wyznania.
XV. NAD ARNO
Po raz kolejny i ostatni w tym zbiorze wierszy cofamy się w czasie.
podróżował po Italii
pociągami które wlokły się jak karawan
szkicował portret damy
opisywał odchodzącą epokę
gdy zabytki wyprzedawano turystom
Wiersz ten rozpoczyna się, nie bezpośrednio, od postaci brytyjsko-amerykańskiego pisarza Henry’ego Jamesa, podróżnika i autora m.in. powieści „Portret damy”. On to miał opisać zamek Vincigliata pod Florencją, z którego rozpościerał się widok na rzekę Arno i który, zakupiony przez pewnego bogacza, został odbudowany i odrestaurowany. Odbudowa, wierna oryginałowi, okazała się być zbyt surowa dla turystów w wieku XIX, zaś ostatecznie w następnym stuleciu stała się więzieniem dla alianckich oficerów. Zaś podziemne przejścia, zasypane jako niepotrzebne, stały się obiektem ich marzeń i wyśnioną drogą ucieczki.
Stało się to w wieku najgorszym dla świata – niemniej jednak, autor sugeruje, że do walki o miano najgorszego stulecia stanęły także nasze czasy.
***
To właśnie ta niewielka, wskazana w nawiasie w ostatnim wierszu refleksja, niebezpośrednio związana z resztą jego treści, stanowić może dobre połączenie z pozostałymi częściami zbioru poetyckiego Jerzego Marcinkowskiego. W zbiorze tym, zapraszającym nas na wędrówkę po wielu różnych czasach i przestrzeniach, doświadczamy wojny dzisiejszej i wojen dawnych, uwięzienia, destrukcji i śmierci, społeczeństw wieków ubiegłych i naszej codzienności, tak niezwykłej w swej zwyczajności, a wreszcie – lśniących pośród tych piętnastu drogowskazów pereł miłości i sentymentu.
Jan Skoumal
O autorze wierszy:
Jerzy Marcinkowski – urodził się w 1970 roku. Jest autorem wierszy (Poszli zdobywać świat, Marzyli o podziemnych przejściach), opowiadań (Zbiór nieskończony) i tekstów piosenek (Noc nie kończy dnia). Pochodzi z Sanoka. Żyje w Krakowie.
O autorze recenzji:
Jan Skoumal – prozaik, odnajdujący się w krótkiej formie, nie przestający jednak marzyć o napisaniu pełnokrwistej powieści. Swoim piórem stara się sięgać ku dawnemu językowi i epokom, by tchnąć w nie nowe życie w otaczającej nas rzeczywistości. Publikował na łamach Kwartalnika „Wyspa”, portali „Pisarze.pl” i „Wobec” oraz miesięcznika „Bezkres”, a także w antologiach literackich i prasie lokalnej. Członek redakcji Miesięcznika Społeczno-Kulturalnego WOBEC. Jest laureatem konkursów literackich, m.in. ogólnopolskiego konkursu „Mistrzowie i patrioci” pod patronatem Prezydenta RP Andrzeja Dudy (2019) oraz Nagrody Marszałka Województwa Opolskiego za osiągnięcia w dziedzinie literatury (2020). Studiuje prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. W Krakowie bierze udział w spotkaniach Koła Młodych przy Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich oraz w życiu artystyczno-literackim miasta. Prowadzi stronę internetową, gdzie publikuje swoje opowiadania i przemyślenia.