Wiersze / Rafał Gawin

0
906
WIERSZ, W KTÓRYM BRAKUJE TYLKO (ŚWIĘTEGO) KRZYSZTOFA
                                   Józefowi, cieśli

Ten świat nie należał do ciebie,
jak nie należy do nas w tym buncie
bez znaczenia, nadmiarze zaimków
dzierżawczych, acz przecież nie
wieczyście.

Zawsze znajdzie się taki, co będzie
wskazywał, odsądzał od czci i braku
wiary w postęp, podstępny mit
założycielski bez pokrycia choćby
w srebrnikach.

Taki, co zapyta wprost:
kujesz kadry, póki gorące?
A potem poprosi o rękę twojej córki,
która też świata nie zbawi. I świat
jej tego nie wypomni,

albowiem jego kadencja nie trwa
wiecznie. Czuj się bezpiecznie; czuj,
czuj, czuwaj, gdy pierwszy na tej ziemi
Adam uderzy w ostatnie
akordy.

 

CHŁOPIEC CHŁOPCU CHŁOPCEM. WIELKI LAS DWA

Co wy wiecie o pornografii, podstarzała
młodzieży w rurkach z plastiku? Czy was dotyka,
że boli? Czy tylko poprawiacie krok
i idziecie dalej, będąc ponad, a przecież
na marginesie, który sukcesywnie zwęża się
w słowo „SEKS”? Nasz polski znak, byle
jaki, bierny i niewierny. Gdybyście prowadzili

badania, skończyłyby się leki na dorabianie

ideologii. Na ostatnim miejscu zarwałaby się
ława: Represyjne obniżanie poziomu
w gęstej próżni. Regresywne cechy
kompleksowe. Retardacja w zwolnionym
tempie eseju: jak miło sobie pochlebić
czytaniem kolegów. Jak miło się poklepać

po hełmach z papieru i rozpocząć nową wojnę

w sobie. A uśmiech „SEKSU”? Masz już
123 interpretacje i liczba znaków przekroczyła
krytyczną, dlatego stosujesz cyfry. Ale i tak,
z ręką na myszce, z chirurgiczną precyzją
odstrzelisz co najwyżej brakujące
bizony nieopodal czarnego końca na pe.

 

TEN PIERDOLONY WEGANIZM,
farbą umazany, niepryskany upiększeniami
z rowerowych marszów z górki;
ten światowy prymat kalafiora,
gdzie pomidor przestaje być parabolą
wszystkiego, co mi wisi, a co stanowi poważne
zagrożenie dla wagin jestestwa;
te wszystkie soje – ja się was nie boję:
kości wystają ze mnie bez złamań i
spiracony odpływam z serem, czyli z sensem –
męczyłem się, gdy mnie doiliście, krzyczeliście:
Antychryście!,
choć wiary było w was mało nawet w samych siebie;
te wasze samokontrole w stawaniu się lepszym
niszczycielem planety, uciekającym na widok
huku petard
w chorej synestezji braku
wyboru; ten wasz kolor zielony, co nie dojrzał
do czerwoności w stopie; ta szabla
na czołgi, bagietka na broń boże, którego
nie ma nawet w nudnych agitkach spod znaku
późnego Nobla; ten wasz opóźniony
zapłon, w lesie i na pastwisku: pseudo-
intelektualna rzeźnia, obrzezalnia
i tatuażystka z eko-Auschwitz;
ten pojęciowy sierp i młot: herstoria
żniw hipokryzji: ziemniak w kapturku
robi chłód; ten pierdolony weganizm, wyssany
z mlekiem matki królów
niech ktoś to wreszcie posprząta.

 

MOJĄ INTENCJĄ JEST ODDZIELIĆ ZIARNA OD PLEW, BY ZACHOWAĆ CHLEW
                 Dziś wszyscy zdają.
                 Krzysztof, nauczyciel

Miałem pomysł i nie mogłem go wykorzystać,
ponieważ paragraf. Prosiłem raz, drugi, piąty,
dziesiąty, piętnasty: Krzysiu, nie śpiewaj, a echo
chciało mnie wyruchać: niewieście, wieźcie, wieźcie.
Prosiaczek, zawstydzony, wsadził głowę w Pana Sowę.
Puchatek bardziej niż zwykle upierdolił cnotę miodem.
A mnie wers zaczął wystawać z szafy – Jezus był fal-
liczny jak rurka z kremem, tyle że bez

rurki. Wydech i wracamy na powierzchnię: piekło
zaczyna się na lekcji geografii, gdy bezmyślnie
grzebiesz w ziemi. Piekło kończy się na lekcji
biologii, gdy zaczynasz rozumieć bezsens życia
poczętego. Jeszcze niechybnie musi być chemia,
by nas zamknęli z mniej pojętnymi uczniami, byśmy
zamknęli się sami, ponętni, albowiem nie jesteśmy

samowystarczalni w pustce, nadającej się jedynie
do gry w kometkę. Coś rośnie w oku boga! Wdech,
ponieważ rozpiera nas kompleks po dumie (aż się boję,
dokąd to prowadzi, kto z nami leci, a kto przelatuje,
byle liznąć powierzchnię i wydalić link). Prawdziwa
cnota należy do kota! Wiedźmy się stroją, by nas
zaczarować: głaszcz i molestuj to przestraszone dziecko
w sobie, albowiem tak stoi w piśmie, że będziesz

czynił sobie poddaną ludzką głupotę. Teraz tylko tego
ucz!

 

MOJĄ INTENCJĄ JEST POKAZAĆ, JAK MAŁO OSÓB ZASŁUGUJE NA PREZENT

            Jego moc wynika ostatecznie w równej mierze z językowej
            sprawności i analitycznej przenikliwości, co z tego, jak trafnie
            ujmuje intuicje, które niemal wszyscy w jakiejś mierze już od
            dawna podzielamy – nasze ukryte utopijne nadzieje.

Paweł Kaczmarski

Gwarantowałem ci dochód podstawowy,
a ty wolałaś dorabiać po godzinach.

Choć na pierwszy rzut różniła nas tylko waga
rzeczywistości: ty nie używałaś, moja

się zepsuła. Para ma to do siebie,
że utrzymuje się w określonym czasie;

potem każde z nas gromadzi ją w sobie.
Uzmysłów sobie, jak to kojarzy

twoje środowisko, pełne zanieczyszczeń.
Czy zawsze musi się wypiąć jakaś dupa,

przekleństwo zwolenników głowy
o niezbilansowanej diecie półkul.

Z lewej strony, jednak, widać wyraźniej: nikt
nas nie bije oprócz serca. Prawa

służą bliżej. Tylko nie ma się na czym oprzeć,
gdy wszystko płynie, a ty nie przyjmiesz

strumienia na siebie; wyschniesz
w oczekiwaniu na nową rodzinę

(wyrazów – już było – uznania
nie oczekuj przed rewolucją, która przecież

poległa we śnie z dzieciństwa).

Ale to ty dzwonisz, pełna nadziei.

 

***

Gdybym nie domknął, cykl wyrwałby się spod kontroli
(historii) i dalej siał spustoszenie
(materii) w rytmie cudzych napięć.

 

POSTKOLONIALNE DRĄŻENIE DO ABSOLUTU

         Sławomirowi Płatkowi
         Kod kulturowy nigdy nie jest na nieśmiertelność.

Problem Boga to wyłącznie
kwestia ortograficzna.
Tylko litera
może być tu wielka.

Rafał Gawin, ur. 1984. Poeta, korektor, konferansjer i reanimator kultury. Zredagował ponad dwieście książek, wydał cztery. Piąta, Wiersze dla koleżanek, ukaże się jeszcze w tym roku. Mieszka w Łodzi.