WIERSZ, W KTÓRYM BRAKUJE TYLKO (ŚWIĘTEGO) KRZYSZTOFA
Józefowi, cieśli
Ten świat nie należał do ciebie,
jak nie należy do nas w tym buncie
bez znaczenia, nadmiarze zaimków
dzierżawczych, acz przecież nie
wieczyście.
Zawsze znajdzie się taki, co będzie
wskazywał, odsądzał od czci i braku
wiary w postęp, podstępny mit
założycielski bez pokrycia choćby
w srebrnikach.
Taki, co zapyta wprost:
kujesz kadry, póki gorące?
A potem poprosi o rękę twojej córki,
która też świata nie zbawi. I świat
jej tego nie wypomni,
albowiem jego kadencja nie trwa
wiecznie. Czuj się bezpiecznie; czuj,
czuj, czuwaj, gdy pierwszy na tej ziemi
Adam uderzy w ostatnie
akordy.
CHŁOPIEC CHŁOPCU CHŁOPCEM. WIELKI LAS DWA
Co wy wiecie o pornografii, podstarzała
młodzieży w rurkach z plastiku? Czy was dotyka,
że boli? Czy tylko poprawiacie krok
i idziecie dalej, będąc ponad, a przecież
na marginesie, który sukcesywnie zwęża się
w słowo „SEKS”? Nasz polski znak, byle
jaki, bierny i niewierny. Gdybyście prowadzili
badania, skończyłyby się leki na dorabianie
ideologii. Na ostatnim miejscu zarwałaby się
ława: Represyjne obniżanie poziomu
w gęstej próżni. Regresywne cechy
kompleksowe. Retardacja w zwolnionym
tempie eseju: jak miło sobie pochlebić
czytaniem kolegów. Jak miło się poklepać
po hełmach z papieru i rozpocząć nową wojnę
w sobie. A uśmiech „SEKSU”? Masz już
123 interpretacje i liczba znaków przekroczyła
krytyczną, dlatego stosujesz cyfry. Ale i tak,
z ręką na myszce, z chirurgiczną precyzją
odstrzelisz co najwyżej brakujące
bizony nieopodal czarnego końca na pe.
TEN PIERDOLONY WEGANIZM,
farbą umazany, niepryskany upiększeniami
z rowerowych marszów z górki;
ten światowy prymat kalafiora,
gdzie pomidor przestaje być parabolą
wszystkiego, co mi wisi, a co stanowi poważne
zagrożenie dla wagin jestestwa;
te wszystkie soje – ja się was nie boję:
kości wystają ze mnie bez złamań i
spiracony odpływam z serem, czyli z sensem –
męczyłem się, gdy mnie doiliście, krzyczeliście:
Antychryście!,
choć wiary było w was mało nawet w samych siebie;
te wasze samokontrole w stawaniu się lepszym
niszczycielem planety, uciekającym na widok
huku petard
w chorej synestezji braku
wyboru; ten wasz kolor zielony, co nie dojrzał
do czerwoności w stopie; ta szabla
na czołgi, bagietka na broń boże, którego
nie ma nawet w nudnych agitkach spod znaku
późnego Nobla; ten wasz opóźniony
zapłon, w lesie i na pastwisku: pseudo-
intelektualna rzeźnia, obrzezalnia
i tatuażystka z eko-Auschwitz;
ten pojęciowy sierp i młot: herstoria
żniw hipokryzji: ziemniak w kapturku
robi chłód; ten pierdolony weganizm, wyssany
z mlekiem matki królów
– niech ktoś to wreszcie posprząta.
MOJĄ INTENCJĄ JEST ODDZIELIĆ ZIARNA OD PLEW, BY ZACHOWAĆ CHLEW
Dziś wszyscy zdają.
Krzysztof, nauczyciel
Miałem pomysł i nie mogłem go wykorzystać,
ponieważ paragraf. Prosiłem raz, drugi, piąty,
dziesiąty, piętnasty: Krzysiu, nie śpiewaj, a echo
chciało mnie wyruchać: niewieście, wieźcie, wieźcie.
Prosiaczek, zawstydzony, wsadził głowę w Pana Sowę.
Puchatek bardziej niż zwykle upierdolił cnotę miodem.
A mnie wers zaczął wystawać z szafy – Jezus był fal-
liczny jak rurka z kremem, tyle że bez
rurki. Wydech i wracamy na powierzchnię: piekło
zaczyna się na lekcji geografii, gdy bezmyślnie
grzebiesz w ziemi. Piekło kończy się na lekcji
biologii, gdy zaczynasz rozumieć bezsens życia
poczętego. Jeszcze niechybnie musi być chemia,
by nas zamknęli z mniej pojętnymi uczniami, byśmy
zamknęli się sami, ponętni, albowiem nie jesteśmy
samowystarczalni w pustce, nadającej się jedynie
do gry w kometkę. Coś rośnie w oku boga! Wdech,
ponieważ rozpiera nas kompleks po dumie (aż się boję,
dokąd to prowadzi, kto z nami leci, a kto przelatuje,
byle liznąć powierzchnię i wydalić link). Prawdziwa
cnota należy do kota! Wiedźmy się stroją, by nas
zaczarować: głaszcz i molestuj to przestraszone dziecko
w sobie, albowiem tak stoi w piśmie, że będziesz
czynił sobie poddaną ludzką głupotę. Teraz tylko tego
ucz!
MOJĄ INTENCJĄ JEST POKAZAĆ, JAK MAŁO OSÓB ZASŁUGUJE NA PREZENT
Jego moc wynika ostatecznie w równej mierze z językowej
sprawności i analitycznej przenikliwości, co z tego, jak trafnie
ujmuje intuicje, które niemal wszyscy w jakiejś mierze już od
dawna podzielamy – nasze ukryte utopijne nadzieje.
Paweł Kaczmarski
Gwarantowałem ci dochód podstawowy,
a ty wolałaś dorabiać po godzinach.
Choć na pierwszy rzut różniła nas tylko waga
rzeczywistości: ty nie używałaś, moja
się zepsuła. Para ma to do siebie,
że utrzymuje się w określonym czasie;
potem każde z nas gromadzi ją w sobie.
Uzmysłów sobie, jak to kojarzy
twoje środowisko, pełne zanieczyszczeń.
Czy zawsze musi się wypiąć jakaś dupa,
przekleństwo zwolenników głowy
o niezbilansowanej diecie półkul.
Z lewej strony, jednak, widać wyraźniej: nikt
nas nie bije oprócz serca. Prawa
służą bliżej. Tylko nie ma się na czym oprzeć,
gdy wszystko płynie, a ty nie przyjmiesz
strumienia na siebie; wyschniesz
w oczekiwaniu na nową rodzinę
(wyrazów – już było – uznania
nie oczekuj przed rewolucją, która przecież
poległa we śnie z dzieciństwa).
Ale to ty dzwonisz, pełna nadziei.
***
Gdybym nie domknął, cykl wyrwałby się spod kontroli
(historii) i dalej siał spustoszenie
(materii) w rytmie cudzych napięć.
POSTKOLONIALNE DRĄŻENIE DO ABSOLUTU
Sławomirowi Płatkowi
Kod kulturowy nigdy nie jest na nieśmiertelność.
Problem Boga to wyłącznie
kwestia ortograficzna.
Tylko litera
może być tu wielka.