– Słodzisz, kochana? – dobiegał ciepły, lekko gardłowy głos z kuchni.
– Nie, nie. Mam nadciśnienie! – z salonu. – Jeśli możesz, to plasterek cytryny.
– Oczywiście, kochana! – Pomimo nieczystości swoją łagodnością jej głos uspokajał.
Czas nieubłaganie płynął, chociaż nie można było tego stwierdzić, spoglądając na gospodynię domu, niosącą gorące napoje. Zmarszczki bardzo powoli, z naciskiem na powoli, pojawiały się na jej twarzy. Lekko przenikające siwizną szatynowe włosy, spokojnie spoczywały na ramionach. Ubrana była, jak zawsze, w bujną suknię, przypominającą polną łąkę.
Postawiła talerzyki z filiżankami na szklanym blacie stoliczka i usiadła na sofie obok sąsiadki, której krótkie włosy, te które pozostały, już w całości objęło srebro, tak jak zmarszczki twarz.
Pochwyciła filiżankę i zaczerpnęła łyk czarnej herbaty.
– Taka, jaką lubię. – Wymieniły się uśmiechami.
– Ach! Zapomniałabym! – Prędko wstała i pospieszyła do kuchni. – Upiekłam wczoraj wieczorem sernik! Absolutnie muszę cię poczęstować!
– Proszę cię! Ograniczam słodkie!
– Aj, troszkę nikomu jeszcze nie zaszkodziło. – Wróciła z całym talerzem wypełnionym pokrojonym ciastem.
Kobieta otworzyła szerzej oczy.
– Ojoj, całkiem sporo – złapała się za głowę, udając zakłopotanie – na początku. Po chwili już nie udawała.
– O, już ci nakładam – mówiąc to na talerzyk nałożyła największy z kawałków i w napięciu czekała, aż spróbuje.
– I jak? Smakuje? – spytała, zanim ta zdążyła przełknąć.
– Oczywiście, kochana – Gospodyni odetchnęła z ulgą. A przyjaciółka dziwiła się, że spodziewała się innej odpowiedzi.
Łyk herbatki, kęs serniczka.
– Przecież nie spotkałyśmy się, żeby tylko jeść! Opowiadaj, kochana, co tam u ciebie?
Sąsiadka odwzajemniła uśmiech, odłożyła talerzyk z połową kawałka. Popiła łykiem gorącej herbaty.
– U mnie wszystko dobrze. Zdrowie jako tako jest, więc czego chcieć więcej! Ostatnio lekarz przepisał mi kolejne tabletki! Ha, ha! – przesadzony śmiech. Znowu złapała się za głowę, znowu udając zakłopotanie. – Mam jeszcze dwie wizyty w tym tygodniu. A, przypomniałam sobie, że muszę ci powiedzieć o moich dzieciach! Michał to awansował ostatnio na zastępcę dyrektora banku, wiesz? Zarabiają chyba ze trzy razy więcej! – energiczna gestykulacja. – A Kasia, wiesz, jego żona, już wróciła z delegacji w Niemczech. Na razie bierze urlop, bo jest w ciąży! Ale ja jestem szczęśliwa, nawet trudno mi to opisać, kochana! Po raz trzeci zostanę babcią, uwierzysz?
– Gratulacje, kochana – uśmiech nie schodził jej z twarzy.
– A mówiłam ci już, jakie to ja mam wnuki! Ha, ha! Moja Marcysia to zajęła drugie miejsce w ogólnopolskich, słyszysz? Ogólnopolskich zawodach tańca! Taka jestem dumna! – mocno akcentowała większość z wypowiedzianych słów. – A Bruno zaczął chodzić na zajęcia z piłki nożnej! Ale ten pięciolatek ma pasję… i plany! Już wie, że będzie najlepszym piłkarzem! Ha, ha!
Przez następne czterdzieści minut opowiadała o tym, jak wspaniałe ma dzieci i wnuki, jakie to wakacje spędziła ostatnio z mężem, ile to ona miejsc nie zwiedziła w czasach młodości…
Przez cały ten czas gospodyni utrzymywała uśmiech. Ba! Nie utrzymywała – po prostu miała. Zawsze cieszyła się z czyjegoś szczęścia. Kiwała ze zrozumieniem głową, dopytywała, gratulowała…
– Więc tak to wszystko u mnie wygląda, kochana – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Pyszny sernik, ale jestem już pełna! – W tym czasie nawet nie zauważyła, ile porcji ciasta zdążyła pochłonąć, nie dotrzymawszy swojego postanowienia.
– Dziękuję. Twoje słowa to melodia dla moich uszu. I cieszę się, że wszystko się tak dobrze u ciebie układa, kochana.
– Naprawdę! A mówiłam ci o tym, że…
Kolejne czterdzieści minut monologu… Gospodyni jednak ani na moment nie zdjęła uśmiechu z twarzy. Nie musiała. Szczerze radowała się razem z nią.
– Oh… aż mi zaschło w gardle! Ha, ha! – Łyk herbaty i dalej…
Sernik już dawno zniknął. Filiżanki puste. Zaczęło się ściemniać, a dzień nie był już wtedy taki krótki.
– Przepraszam, ha, ha! Chyba troszkę się rozgadałam! Opowiadaj! Co tam słychać u ciebie? Jak dzieci?
– Och… dzieci? – spytała lekko zmieszana. Lekko zaczęły szczypać ją oczy, ale przetarła je dyskretnie palcem. – Wszystko dobrze… chyba…
– Jak to: chyba? – ta aż zamrugała kilkukrotnie.
– No… w zasadzie to dawno nie rozmawialiśmy… Ostatnio chyba… jakoś w Nowy Rok… No bo wiesz… oni nie dzwonią często… a ja… nie wiem za bardzo, kiedy dzwonić… Pewnie są zajęci… Zazwyczaj i tak mają wyłączone telefony albo… noo… sama nie wiem…
Sąsiadce lekko zrzedła mina.
– Ostatnio jak rozmawialiśmy, to powiedzieli, że urodził mi się wnusio – rozpromieniła się jeszcze bardziej. – Miał już wtedy trzy miesiące… ale to przecież drobiazg – ani na moment nie zmieniła wyrazu twarzy. Gdy nastała cisza, kontynuowała dalej: – A no bo wiesz… Marcelek jest w Stanach, to przecież ma daleko… Karolcia zresztą z Australii też… Przecież to nie jest ich wina. Niech korzystają z życia.
– A kiedy ostatnio się widzieliście?
– Przez Internet, tak? – dodała, co było dla niej wręcz oczywiste. – Jakoś tak na koniec wakacji, kochana. Ale przecież nie mogę mieć im tego za złe… są zapracowani i…
– Nie, kiedy ostatnio się widzieliście: na żywo? – spytała zmartwiona. – Dawno ich nie widziałam. – W porę ugryzła się w język i nie dodała o jej zmarłym mężu.
Podrapała się w głowę.
– Wiesz co, kochana? Chyba na pogrzebie Stasia. Znaczy tylko z Marcelkiem, bo Karolcia miała wtedy zaraz rodzić.
– Czyli z pięć lat temu z Marcelem, a z Karoliną w czasie jej wyprowadzki?
– Noo… taak. Ale przecież są zapracowani, to nie ich wina – mówiła w obronie, wyczuwając pogardę w jej tonie. Uśmiech na całej twarzy, oczy – zaszklone.
– Nie możesz tak samotnie spędzać świąt, kochana! W tym roku jedziesz ze mną do moich dzieci! Nie przyjmuję odmowy!
– No dobrze, dobrze…
– Bo kiedy ostatnio razem spędzaliście święta?
– A wiesz… to było jakoś zanim oni…
– Och! Kochana, przepraszam! Strasznie późno się zrobiło! Zasiedziałam się! – mówiła, spojrzawszy na zawieszony zegar za sobą. – A zaraz zaczyna się mój ulubiony serial! Dzisiaj finałowy odcinek! – Wstając, mówiła dalej: – Dziękuję za serniczek, pyszny! No, na pewno się wszystko ułoży! Do zobaczenia! – Prędko wybiegła z mieszkania.
Gospodyni nawet na moment nie przestała się uśmiechać.
Marcel i Karolina z dziećmi w końcu spotkali się z mamą – na jej pogrzebie.
Maciej Wittych
Obraz wyróżniający: Obraz David Schwarzenberg z Pixabay