Yasmina Reza „Sztuka”
Teatr Wybrzeże
Reżyseria: Adam Orzechowski
Premiera 14 lutego 2021
Rekomendacja zamiast gwiazdek
Sztuka godna umiarkowanego polecenia. Dobra na spędzenie miłego wieczoru. Niezbyt ambitna literatura, momentami prozaiczne, żeby nie napisać – trywialne, wnioski. Komedia dla wszystkich, którzy w teatrze oczekują głównie rozrywki i zabawy. Ze sceny padają wulgaryzmy.
Nic śmiesznego
Czy nie śmieszna komedia może być sukcesem na scenie teatralnej? Wychodząc ze spektaklu „Sztuka” w Teatrze Wybrzeże w prosty sposób odpowiedziałem sobie na to pytanie: komedia powinna być śmieszna. Być może miałem pecha, ale na spektaklu, w którym uczestniczyłem atmosfera była bardzo gęsta, może zbyt poważni widzowie akurat się trafili, być może to nie był ten dzień. Jednak przy tak poważnej publiczności odebrałem ten spektakl w całkiem inny sposób. Inny niż poprzednio, – bo ja już go widziałem, ale o tym napiszę później.
Scenariusz jednym zdaniem
Jest to historia trzech przyjaciół, z których jeden kupuje obraz wywołujący kontrowersje i odmienne oceny pozostałych.
Obsada
Przedstawienie jest historią wzajemnych zmagań trzech mężczyzn. Spektakl rozpoczyna Marc, który relacjonuje nam wydarzenie, będące główną osią spektaklu. Postać tę gra Robert Ninkiewicz. Być może to jego pierwsze wejście sprawia, że nie jest śmiesznie. Odczytuję to jako celowy zabieg, bo to świetny aktor i raczej nie była to wpadka. Aktorowi takiej rangi nie powinny się one zdarzać. Dodam – aktorowi, którego od lat cenię i podziwiam.
Sprawcą całej intrygi jest Serge grany przez Piotra Łukawskiego. Jego kreacja jest szczególnie ciekawa- zwłaszcza wtedy, gdy go nie ma. Wiem, brzmi to paradoksalnie, ale jest to przedstawienie, które (poza jedną sceną) jest zrealizowane w konwencji serialu „Randal i duch Hopkirka”. Czyli nawet jak aktor nie uczestniczy w scenie, zostaje na scenie, mimo, że „oficjalnie” go nie ma. Ciekawe są jego reakcje na słowa przyjaciół padające za jego plecami.
Trzecią postać jest Yvan, grany przez Cezarego Rybińskiego. Jest to najbardziej komediowa postać – w reakcji na jego kwestie publiczność najczęściej wybuchała śmiechem – przynajmniej na przedstawieniu, w którym uczestniczyłem. Gdyby nie jedna wpadka na końcu byłaby to perfekcyjnie zagrana rola (o wpadce poniżej).
Autor
Sztukę pod tytułem „Sztuka” napisała Yasmina Reza. Jest to autorka niewielu sztuk, ale za to bardzo dobrych. Jej najbardziej znanym dramatem jest „Bóg mordu”, znamy z ekranizacji Romana Polańskiego pod tytułem „Rzeź”. Autorką przekładu „Sztuki” jest Barbara Grzegorzewska i jest to przekład mający co najmniej ćwierć wieku. Zwracam na to uwagę, bo w czasie, kiedy powstał w Polsce doszło do denominacji. W sztuce też pojawiają się stare i nowe franki, tak jak w Polsce w połowie lat 90. obowiązywały stare i nowe złote. Jednak trochę co innego dzisiaj znaczą „bańki” niż w czasie denominacji. W skrócie bańka kiedyś to był miliard złotych a nie milion. Odgrywa to rolę w spektaklu, bo aktorzy pomylili się kilkakrotnie i nie wiem jaka była cena transakcji – dwadzieścia czy dwieście tysięcy franków. Czasami usłyszałem o dwudziestu tysiącach, a czasami dwustu. Takie pomyłki nie były możliwe w czasach denominacji – wszyscy wówczas „denominowaliśmy” w pamięci przeliczając stare i nowe złote.
Scenografia
Scenografię stanowi szafa, która tworzy ścianę. Jest ona objęta ochroną prawami autorskimi, o czym dowiedział się od obsługi siedzący obok mnie widz, który przed spektaklem chciał zrobić zdjęcie. Jest to o tyle paradoksalne podejście, że na oficjalnych materiałach (na przykład w programie spektaklu) dokładnie ją widać.
Poza ścianą mamy na scenie jeden fotel i jedną sofę (tylko ona nie jest widoczna na oficjalnych zdjęciach). Scenografia jest zatem bardzo minimalistyczna. Utrzymana w kolorach bieli i głębokiego błękitu.
Taka koncepcja sceny jest poprawna, chociaż według mnie jakiś element przesłaniający wyjście awaryjne byłby bardziej pożądany niż pozostawienie tego technicznego elementu na oczach widzów. Ale nie wymagajmy zbyt wiele – na szczęście gaśnice nie były widoczne, a widziałem już i takie elementy na scenie Teatru Wybrzeże.
Moda poprawna politycznie
Garderoba trzech mężczyzn składa się w sumie z trzech par spodni, trzech par butów, trzech koszul, dwóch par skarpetek, jedneg skarpeteko krawata, jednej kamizelki, jednego swetra i jednej marynarki. Znowu wypada podsumować minimalistycznie, gdyby nie rażące niekonsekwencje. Marc nie ma do zwykłych butów, nosi rozpiętą koszulę i niechlujnie ubraną kamizelkę. Nie ma marynarki. A to on jest artystyczną duszą, więc powinien być ubrany ekstrawagancko. Brak skarpetek to brak dobrego stylu, zwłaszcza, że nie nosi mokasynów. Drobny element – na przykład apaszka dałaby bardziej ekstrawagancki efekt niż brak skarpetek. Yvan jest sprzedawcą w sklepie z artykułami papierniczymi. Ubranie go w sweter, spod którego widać krawat charakteryzuje go raczej na sprzedawcę gwoździ niż papieru. Garnitur w stylu akwizytora z prowincji byłby dużo lepszy.
Najbardziej adekwatnie ubrany jest Serge. Robi tym samym najbardziej miłe wrażenie.
Gdyby spektakl powstał w obecnym czasie – pomyślałbym, że taka charakteryzacja jest komentarzem do opublikowanego programu ograniczania się w zakupie odzieży. Tutaj konieczny komentarz – chodzi o program C 40 Citys, którego rolą jest (miedzy innymi) ograniczanie zakupu nowej odzieży. Byłby to świetny zabieg, ale biorąc pod uwagę czas powstawania spektaklu, podejrzewam, że raczej brak należytego namysłu, a nie względy politycznej pomysłowości, spowodował złe ubranie bohaterów spektaklu,.
Rekwizyt(y)
Rekwizyt jest właściwie jeden, za to jaki. Nie chcę zdradzać zbyt wiele ze scenariusza dlatego zadam pytanie: czy można sobie wyobrazić biały detal na białym tle? Wydaje się to niemożliwe. A tak właśnie wygląda główny rekwizyt spektaklu. Jest zarysowany bardzo delikatnie, a jednocześnie na tyle wyraźnie, że dostrzegłem go z ostatniego rzędu. To ważny element przedstawienia i bardzo dobrze „zagrał”. Oczywiście razem z brawurowym jego wykorzystaniem przez Roberta Ninkiewicza, ale o tym nie mogę napisać, żeby nie zepsuć zabawy przyszłym widzom.
Światło
Światło to taki mały element, który powinien być niezauważalny dla odbiorcy. Ma za zadanie budować nastrój, tworzyć klimat, sprawiać, że wydaje nam się, że jesteśmy w nocy albo w blasku słońca. Jeśli widz zauważa, że światło jest w spektaklu, to znaczy, że coś z nim zostało zrobione źle. Niestety takie momenty zauważyłem w czasie spektaklu. Są to generalnie dwa kolory – biały i niebieski. Wszyscy aktorzy są cały (prawie) czas na scenie, więc jeśli w scenie gra ich tylko dwóch – ten trzeci powinien pozostać w cieniu. Kilkakrotnie to nie zagrało i nie piszę tu o uzasadnionych momentach, kiedy Serge komentuje mimiką opinie wygłaszane na jego temat. Jeśli ma dyskretnie rzucić zakrętkę od pisaka nie może być „w kadrze”, czyli w świetle.
Poza tym to oszczędne światło działa przez resztę spektaklu dobrze, buduje nastrój i koncentruje uwagę we właściwych miejscach.
Przyjaźń
Ważniejsze od technicznych szczegółów jest meritum. Jak wspomniałem na wstępie ten spektakl nie był śmieszny. W związku z tym uwaga widza musiała bardziej koncentrować się na jego idei. A jest nią przyjaźń trzech mężczyzn. Przyjaźń, która momentami nabiera cech „szorstkiej”. Obserwując relacje między bohaterami widzimy bardzo ciekawą grę zakończoną sukcesem, który w pewnym momencie wydaje się niemożliwy. W tej części spektaklu reżyser usuwa jednego z bohaterów, co podkreśla dramatyzm tej sceny. To bardzo dobry zabieg. Chociaż wygłoszona kwesta „powrót Yvana” jest niepotrzebna – przecież to widzimy. Nawet najmniej wyrobiony widz dostrzeże ten fakt bez komentarza. W wersji komediowej zapewne taki zabieg nie razi, ale w nie śmiesznej wersji już tak.
Teatr w czasach zarazy
Spektakl powstał w czasie pandemii. Dokładna data nie jest podana, co pewnie było podyktowane niepewnością co do ostatecznej daty premiery. Czas jej powstania był poważny, żeby nie napisać – dramatyczny. Dlatego pewnie reżyser postawił na takie rozłożenie akcentów. Adam Orzechowski jest świetnym reżyserem komediowym, czego dał dowód już na początku swojej kariery na stanowisku dyrektora Teatru Wybrzeże. Pierwszą sztuką, jaką zrealizował w tej roli były „Intymne lęki” – komedia Alana Ayckbourne’a. Dlatego można śmiało postawić tezę, że pozbawienie komedii jej podstawowego atutu było wybranym środkiem artystycznym, a nie brakiem możliwości jego zrealizowania.
Język kultury wysokiej
Teatr jest miejscem kultury wysokiej i uważam, że powinien dbać też o kulturę języka. Nie rażą mnie przekleństwa na scenie, ale przekleństwa stosowane jedynie dla wywołania pustego śmiechu widowni są niedopuszczalne. A taką ich rolę odgrywały one, w mojej opinii, w „Sztuce”.
Powszechne w naszej kulturze niskiej słowo na „k” pada w sztuce dziesięciokrotnie. Było na tyle nienaturalne, że zacząłem je liczyć. Marc i Serge wypowiadają je po jednym razem, Yvan ośmiokrotnie – głownie w celu rozbawienia publiczności a nie jako wyraz ekspresji. Myślę, że zastąpienie tego popularnego przekleństwa czymś bardziej wyszukanym w stylu „motyla noga” – dałoby jeszcze lepszy efekt humorystyczny. Zdaję sobie sprawę, że jest to sprawa wierności przekładu, ale to do niego mam zastrzeżenia. To jest drugi powód, dla którego uważam, że tłumaczenie powinno zostać, po ćwierćwieczu, odświeżone.
Kolejne słowo, które mnie raziło to popularne określenie ekskrementów na ocenę wartości dzieła sztuki. W brutalnych czasach Polski lat dziewięćdziesiątych było jak najbardziej na miejscu. Dzisiaj bardziej adekwatne byłoby chociażby „ale urwał” tudzież inne z młodzieżowego slangu, który jest co roku publikowany w formie rankingu i pozostaje w języku.
Czas
Sprawdzanie czasu trwania spektaklu wydaje się dziwaczne, ale może być podstawą bardzo interesujących spostrzeżeń. W przypadku „Sztuki”, czas spektaklu wyniósł 64 minuty, co jest wartością krótszą od podawanego czasu w materiałach teatru. Pozwala to postawić tezę, że przy bardziej dynamicznej postawie publiczności trwał on będzie dłużej. Wszystko zatem wskazuje na to, że miałem pecha oglądać komedię w nazbyt poważnym towarzystwie.
Najbardziej dramatyczny (śmieszny) moment spektaklu
Każde przedstawienie ma swój moment kulminacyjny. Takim w spektaklu „Sztuka” jest jedna ze scen końcowych. Niestety, chyba najbardziej aktywny aktor tego wieczoru „spalił” ją wybuchając śmiechem. Jego koledzy na scenie nie byli na to przygotowani, próbowali ratować sytuację, ale i tak nic już nie dało się z tą sceną zrobić. Tej sceny nie opisuję szczegółowo, by nie spojlerować.
Gruza kontra Orzechowski
To jest druga realizacja „Sztuki” Yasminy Rezy w Teatrze Wybrzeże. Miałem okazję obejrzeć oba przedstawienia, dlatego pozwolę sobie na dokonanie porównania.
Pierwsza realizacja „Sztuki” miała miejsce 30 kwietnia 1998 roku, czyli cztery lata po jej napisaniu. Był to bardzo trudny okres w historii Teatru Wybrzeże. W sezonie artystycznym 1997/1998 odbyły się jedynie cztery premiery. Dla porównania – w tak zwanym normalnym sezonie premier jest około dziesięć. „Sztuka” była najczęściej granym widowiskiem tamtego sezonu – 77 przedstawień. Inne (w tym Szekspir i druga komedia wyreżyserowana przez Grzegorza Hrapkiewicza) miały od trzydziestu do czterdziestu czterech przedstawień.
W pierwszej inscenizacji świetne kreacje stworzyli Jarosław Tyrański, Mirosław Baka i Grzegorz Gzyl. Z tamtych trzech najbardziej zapadł mi w pamięć Tyrański grający Serge’a.
Scenografia tamtego przedstawienia była bardziej bogata. Pewne sceny, które nie pojawiły się w obecnej, w pierwszej zapadały mi w pamięć. W najnowszej inscenizacji dwukrotnie mówi się o jedzeniu, w pierwszej jedzenie pojawiło się na scenie. I było to na ówczesne czasy jedzeni ekskluzywne – jeśli dobrze pamiętam oliwki i migdały. Dzisiaj takie przekąski nie robią wrażenia, wówczas uchodziły jeszcze za luksusowe.
Główny rekwizyt jest lepszy w obecnej inscenizacji. W tej sprzed ćwierć wieku widać było, że będzie on wykorzystany, bo były ślady po poprzednim spektaklu. Niezamierzone, wynikające ze specyfiki zastosowanego materiału.
Niekompletne kompendium
Przygotowując tę recenzję opierałem się na wydawnictwie „Teatr Wybrzeże 1946 – 2017”. Jest to trzytomowe wydawnictwo okolicznościowe opublikowane z okazji 70 lat Teatru w Trójmieście (w tym 50 na Targu Węglowym w Gdańsku). Składa się ono z dwóch tomów „Kronik” i jednego tomu „Premier”. Do tej pory wydawało mi się, że jest to dzieło kompletne, zawierające wiedzę na temat wszystkich spektakli. Poszukując informacji na temat „Sztuki” sprzed 25 lat, zauważyłem, że niestety – tak nie jest. Co prawda, o ile w „Premierach” są podstawowe informacje faktograficzne na temat spektaklu, to w „Kronice” nie ma żadnej wzmianki o tym widowisku. Jakby nie było żadnych zdjęć, ani recenzji. Co więcej, z całego sezonu jest tylko jedna relacja ze spektaklu „Marat – Sade” (w tym zdjęcie na rozkładówce). Trochę to rozczarowujące. W końcu Jerzy Gruza był jednym z bardziej znanych reżyserów.
Wierząc w kompletność wydania, o którym piszę – planowałem pozbyć się innych książek i materiałów, które przez lata zgromadziłem na temat Teatru Wybrzeże. Myślałem, że to jedno źródło jest wystarczające. Okazuje się, że nie. Przy okazji pracy nad kolejną edycją (za pięć lat będziemy obchodzić odpowiednio 80- lecie i 60- lecie) – służę moimi starymi programami. Moje pudełko ocalało. Ja już, niestety, nie uwierzę w żadne kolejne kompletne dzieło stworzone w teatrze kierowanym przez Adama Orzechowskiego.
Marek Baran
Obraz wyróżniający: Finał „Sztuki”. Autor zdjęcia – Marek Baran.