Rozmowy przy barze / Piotr Kotlarz

0
589
      Byliśmy tak zwanymi „stałymi gośćmi”. W niczym oczywiście nie zmieniało to naszej sytuacji. Interes to interes. Zamówione przez nas wino barman nalewał odwrócony do nas tyłem. Mogliśmy tylko domyślać się jak wlewane, powoli, niemal majestatycznie wypełniało przestrzeń kieliszka. Tomek (byliśmy jednak na ty) przyzwyczajony do swych coctailowych machinacji nawet wino nalewał odwrócony tyłem do klientów. Zresztą i tym razem dopiero kostka lodu wrzucona do klarownie czystego płynu podniosła jego wysokość do wymaganej kreski.
Wracając z pracy, często wstępowałem do tej kawiarni, która była też naszym klubem. Ot tak, na chwilę, spotkać kogoś, pogadać. Czasami zostawałem w niej na dłużej, niekiedy piliśmy więcej. W kawiarni zastałem już Marka, popijaliśmy wino i czekaliśmy na następnych gości. Zbliżała się druga, powinni niedługo nadejść. Pożartowaliśmy chwilę ze skąpstwa Tomka, nikt nie przychodził, chciałem już wracać do domu… Na szczęście pojawił się Krzysiek.
Cześć.
Cześć.
Znowu puchy?
Jak widzisz… Napijesz się z nami?
Dobrze, dobrze, ja stawiam – domyślił się Marek – Narozrabialiście wczoraj, niech cię diabli. Trafiłeś do domu?
Trafił, trafił… Krzysiu, a gdzie zostawiłeś swą zdobycz. Widziałem, że do tramwaju wsiadłeś sam… Przylepiłeś się do tej blondyny…
O gustach nie dyskutujmy, Krzysztof lubi duże, jego sprawa. Ale, ale, przyznaj się Krzysiu, puściła cię kantem?
Zaraz nam wciśnie bajer o bramie…
Nareszcie coś się wydarzyło. Gdyby nie Krzysztof poszedłbym do domu. Tak naprawdę, dosyć się lubiliśmy. Dziś żartowaliśmy z niego, jutro z siebie. Krzysztof miał kaca, spóźniony refleks. Bawiła nas jego bezradność i on zresztą był rozbawiony. Nareszcie mógł zapomnieć o męczącym go od rana kacu, zapomnieć o przykrych wydarzeniach wczorajszego dnia. Bał się, wielu spraw nie pamiętał. A tu… Sami swoi. Wesoło, zabawa.
Kiedy oddasz dług?
Będę miał oddam. Musisz się ciągle upominać? Krzysztof wreszcie odzyskał mowę.
No dobrze, bałem się, że zapomniałeś. Nieważne. Tomek, pozwól trzy winiaki.
Zwykły, normalny dzień. Dzień jak co dzień. O dawna lubię bary i kawiarnie. Dawno też zauważyłem, że samotność, najokrutniejsza z kobiet, nawet do pustych nie wchodzi. Czasami zagląda do nich wprawdzie na moment, ale szybko, jakby obawiając się, że zginie pośród stolików, że utopi się w kolejnej szklance kawy lub herbaty, a co gorsza w kolejnym kieliszku wina lub wódki, umyka szybko, pozostawiając nas w błogiej nadziei, że jej w ogóle nie ma. Niektórzy próbują mi wmówić, że właśnie tu najczęściej ją spotykają… Nie moi drodzy, zostawiliście ją za drzwiami, a złudzenie bierze się stąd, że gdy wychodzicie pijani już jej tam nie ma. Będzie znowu przy was, gdy obudzicie się rano. Zniknie, gdy na powrót przekroczycie te drzwi. Gdybyście zresztą przestali ją winić za każde wasze potknięcie, może wreszcie wyzbyła by się tego cholernego poczucia winy i odeszła. Odeszła na zawsze.
Mówię wam, Kryśka jest wspaniałą kobietą – zaczął Krzysiek, który jak zwykle chciał nas uraczyć swoją opowieścią o często zmyślonych przygodach ostatniej nocy.
Niestety przeszkodził mu Jacek. Wszedł do kawiarni, i mimo że rozglądał się wokół, zauważył nas dopiero po chwili. Dostrzegłem w nim jakieś zadowolenie z siebie, był z czegoś dumny, myślami był daleko od  miejsca, w którym się znajdował. Zresztą wrażenie takie mogło powstać we mnie znacznie później, gdy poznałem już przyczyny tej zmiany, może wówczas, po prostu podszedł do nas, przywitał się, usiadł przy sąsiednim stoliku i zamówił herbatę. Nie. Pamiętam przecież dokładnie. Rozmawialiśmy o pracy, gdy Jacek, który wciąż wiercił się niespokojnie, wreszcie pękł.
Pracuję nad sobą – powiedział – Wyobraźcie sobie, że przez trzy dni głodowałem.
Moje gratulacje. – Odpowiedział mu Krzysztof, który musiał się zemścić za przerwanie mu kolejnej opowieści i włożył w swoją kwestię sporą dozę ironii. Jacek jedna zaaferowany sobą niczego nie dostrzegł.
Czwartego dnia miałem halucynacje – dodał.
Myślę, że po takiej głodówce wczorajszy obiad smakował ci bardziej niż zwykle – ironizował dalej Krzysztof.
Kiedyś słyszałem, jak komuś w walce o słuszną skądinąd sprawę pociekła krew z nosa, a później twierdził, że robił rewolucję – wtrąciłem ni w pięć, ni w dziesięć.  Chciałem załagodzić sytuację, a tylko się wygłupiłem. Rozmowa wyraźnie się n ie kleiła.
No, no, dajcie spokój z tymi żartami – próbował wtrącić się Marek – Jak tam z biegami?
Nie udało mu się. Jacek, gdy raz wyczuł ironię, wszystko brał do siebie. Biegał wprawdzie dopiero od tygodnia, ale biegi, głodówka, może naprawdę pracował nad sobą. Zresztą, cóż mnie to obchodzi. Nie moja sprawa. Chce biegać, niech biega. Każdy ma swoje problemy. Życie jakby się zagęściło, coraz większa konkurencja, coraz ostrzejsza walka. Zaraz. Co jest? Przecież nie o tym chciałem pisać. No tak, wówczas też wyłączyłem się na chwilę z rozmowy. Wróciłem myślami do mojego smutnego rewolucjonisty. Często nadużywamy tego słowa. Krew z nosa i od razu rewolucjonista. Sam zresztą nie wiem, jaką przyjąć tu definicję. Pal sześć, znów odchodzę od tematu. Czy nie za wiele uwagi przykładamy do słów? Niektórzy wyłącznie za słowa, za czasem nieświadomie wyrażone zdanie, niekiedy tylko nie rozumiejąc cudzych poglądów, gotowi są zabić. I tylko dziwić się należy, że ci sami ludzie nie potrafią ocenić czynów. Słowa, potoki słów. Nie pamiętam już dziś dokładnie, co wówczas myślałem o rewolucji? Niektórzy podważali nawet istnienie świata, a my…? Rewolucje zbawią świat lub cofają rozwój, na rewolucjach wszyscy zyskują lub wszyscy tracą. Zabić można za jedno i za drugie zdanie. Pieprzeni uszczęśliwiacze. Pamiętam, ze zdenerwowały mnie wówczas moje rozmyślania. Dziś też jestem zdenerwowany i tak jest zawsze, gdy myślę o rewolucji. Owszem, jest to często konieczność dziejowa… Natręctwa… nie o tym chciałem pisać. Za bardzo odchodzę od tematu mojego opowiadania. Tamtego dnia również szybciej niż zwykle opuściłem kawiarnię. Rozmawialiśmy jeszcze tylko chwilę, Krzysztof nie dokończył swojej opowieści… może zresztą zrobił to już po moim wyjściu. Może zauważył, że nie miałem ochoty na rozmowę.
No, obiad czeka, komu w drogę temu czas.
Pożegnałem się z wszystkimi i wyszedłem. Jacka spotkałem ponownie dopiero po tygodniu. Wracając z pracy, przechodząc obok kina „Zodiak” zauważyłem Ryśka. Podszedłem do niego, rozmawialiśmy i nawet nie zauważyłem kiedy nadszedł Jacek. Podszedł do nas, chciał o czymś porozmawiać. Czułem to, nie potrafiłem jednak mu tego ułatwić. Chwilę postaliśmy jeszcze przed kinem, a później rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę. Tego dnia wieczorem jak zwykle odwiedziłem „naszą” kawiarnię. Siedziałem przy barze sam, rozmyślałem o powtarzających się w niej – naszym klubie – kradzieżach i raczej z nudów, niż dla przyjemności bawiłem się w detektywa. O czym tu zresztą rozmawiać z barmanem? Kiedyś barmani mówili znacznie mniej, lecz wódkę nalewali dokładniej. Co ja zresztą mogę wiedzieć o tym, jak było kiedyś? Wszedł Jacek. Rozejrzał się po Sali jakby kogoś szukał. Zauważył mnie, skinął głową i szybko wyszedł. Nie było między nami żadnych sporów. Doprawdy nie wiedziałem o co mu chodzi.
Dwa dni później siedzieliśmy z Krzysiem przy barze i sączyliśmy piwo. Piliśmy i byliśmy dobrej myśli. Był piękny kwietniowy dzień. Od dawna czuło się wiosnę.
Psychoneurotycy łączcie się. Teraz co drugi to neurotyk, powiedziałem myśląc o Jacku.
Krzysiu myślał przypuszczalnie podobnie, gdyż od razu wiedział o co mi chodzi.
Rzeczywiście, diabli wiedzą, co dzieje się z tym Jackiem. Teraz co drugi to neurotyk. Naczytali się teorii. Pies ich drapał… Niezłe piwo, prawda?
Świetne… Każdy chciałby być nadwrażliwym. Też nie chciałbym być psychopatą, człowiekiem o obniżonej wrażliwości… Zresztą nie jestem… Po cóż o tym myśleć, w jakim celu myśleć o poziomie swojej wrażliwości… Czy nie lepiej po prostu żyć? Czy nie za bardzo przesadzamy z ludźmi chorymi? Zdrowych jest więcej… Każdy ma swoje problemy.
–  Profesor Dąbrowski mówi inaczej. Pisze, że to ludzie nadwrażliwi zmienią świat na lepszy.
Mam już powyżej dziurek w nosie tych teorii. Jeśli jest tak jak twierdzi profesor, to pozostała cześć ludzi nadaje się wyłącznie do leczenia. Błędne koło. Jakbyś nie kręcił… Szlachetność to nie wszystko. Zamiast znosić bariery, profesor tylko je przestawia. A zresztą, to tylko teorie. Życie i tak jest głębsze od wszelkich teorii. Jest głębsze i bogatsze. Ciekawe, że teoria profesora trafiła głównie do środowisk narkomanów, lecz zamiast pobudzić, skłonić ich do leczenia, stała się dla nich swoistym azylem.
Dobrymi chęciami piekło wybrukowane, podsumował rozmowę Krzysztof i zamówił kolejne dwa piwa i po bigosie.
Piliśmy, jedliśmy, o czym tu rozmawiać w tak piękny kwietniowy dzień.
Jacek, w klubie kiedyś stały gość, teraz zaglądał tu wyłącznie na parę minut i zaraz znikał. I do tego ciągle z tajemniczą miną, ciągle uduchowiony wyraz twarzy. Wiedziałem od naszych wspólnych znajomych, że uczęszcza na jakieś zajęcia psychoterapeutyczne. Bawiło mnie to jak i ich, bawiła mnie tym bardziej jego tajemniczość. Znalem go jednak i n ie ponaglałem, wiedziałem, że prędzej, czy później podejdzie i zdradzi swą wielką tajemnicę. Wreszcie przysiadł się na dłużej.
Wiesz, dostałem się na zajęcia psychoterapeutyczne. Miałem szczęście, był straszny tłok… tylu chętnych, zaczął.
Jak kto ma szczęście… odpowiedziałem i zaraz przerwałem. Chciałem dokończyć oklepanym kawałem, po cóż jednak drażnić Jacka. Fajny facet.
Zajęcia odbywają się codziennie. Od drugiej do dwudziestej. Nie wyobrażasz sobie jaka to harówka.
Bawiło mnie to, jak ponad trzydziestoletni mężczyzna kształtuje swoją wolę i rozwija wyobraźnię. Oczywiście pod kierunkiem jakiegoś psychoterapeuty, podobno ze szkoły znanego profesora. Dawno już zauważyłem ogromną niedojrzałość emocjonalną naszego społeczeństwa. Nigdy nie jest za późno, pomyślałem, nie wiadomo z jakiego powodu, zgryźliwie o Jacku. Zresztą dobre takie zajęcia, jak każde inne. Ciekawe, czy Jacek widział kiedyś rzeczywiście chorego? A swoją drogą, zastanawiam się o co mi właściwie chodzi? Chce się bawić, niech się bawi. Rozmyślania moje przerwał Jacek, który przecież postawił wino, a ja zajęty swoimi myślami zupełnie o nim zapomniałem. Jacek spojrzał na zegarek.
Cholera, już w pół do drugiej. Musze lecieć. Cześć.
Wyszedł i nie było go przez następne dwa tygodnie.
Znów siedziałem przy barku. Jacek dźwigał siatkę.
Cześć. Co tam nosisz, spytałem.
Jacek miał dwa litry wódki. Śpieszył się.
Widzę, że psychoterapia sporo ci pomogła, zażartowałem.
Jacek jednak nie czuł się urażony.
Nie.. No widzisz… dziś mamy zakończenie, trzeba to jakoś uczcić… Będą płyty, trochę alkoholu… To był miesiąc ciężkiej pracy.
Myślę, że jesteś teraz o wiele bogatszy, stwierdziłem.
Jacek wyczuł w moich słowach ironię i prawie się obraził.
To co, napijesz się wina? Trzeba to jakoś uczcić, dodałem.
Napięcie minęło.
Wiesz, to były naprawdę wspaniałe zajęcia. Aż szkoda, że to już koniec. Niektórzy z nas zaczęli tworzyć… Wiesz, chodzi o rozwój wyobraźni… no taka psychoterapia… rozumiesz?
To wspaniale, odpowiedziałem i miałem już dość tej rozmowy.
Artyści po szkoleniu. Ach… pies ich. Niech tworzą, skoro to im pomaga. Wolałem jednak przerwać tę rozmowę, wolałem odpocząć już od Jacka. Jest dyrektorem jakiejś tam niewielkiej firmy, niech dyrektoruje – sztuka jest taką samą pracą jak każda inna… Można zresztą i nią się bawić.
Wiesz, zacząłem pisać – powiedział Jacek – Piszę takie opowiadanie. Drzwi, Bohater przechodzi z sali do Sali, potem okno, bohater wybija szybę. Później ci pokażę. Muszę skończyć, wygładzić.
Nie jestem krytykiem – odpowiedziałem – nie znam się na tym. Musisz, to pokaż, przeczytam. A o co chodzi w twoim opowiadaniu?
No wiesz… takie impresje… klimat… no wiesz
Nie wiedziałem. Znów wyczytałem w jego twarzy zaniepokojenie. Profesor twierdził, ze jednostki nadwrażliwe są jednostkami twórczymi. Każdy jest, a właściwie może być artystą, twierdziła inna pani profesor. Kult artysty. Pomieszany świat. Postanowiłem jednak zmienić temat, nastrój. Po cóż obarczać Jacka swoimi wątpliwościami. Pisze to pisze, jego sprawa. Może będzie to coś ciekawego, że też tak trudno zapanować mi dziś nad swoimi myślami.
Świetnie Jacku, przynieś to opowiadanie. Chętnie przeczytam, powiedziałem i ucieszyłem się widząc jego zadowolenie.
Muszę już lecieć, punktualność to u nas (miał na myśli swoją grupę) ważna rzecz. Lecę. Jutro porozmawiamy. Cześć.
No to cześć. Aha, przynieś te swoje opowiadania.
– W porządku. Będę jutro. Hej.
Słyszałem następnego dnia od Krzyśka, że na wieczorku pożegnalnym Jacek „chodził na rękach”, że wszyscy mają wielkiego kaca i (Krzysiu nie byłby sobą, gdyby zapomniał o złośliwości) osiągnęli prawdziwe wyzwolenie. Podobno ostatni miesiąc w ich życiu był naprawdę wielkim wydarzeniem.
Nie ma się co śmiać, sam również pijam, czasami nawet dość dużo, pijąc mówię różne rzeczy. Może zresztą to Jacek ma rację? Kto to widział pijać bez celu?
I znów jak co dzień siedzę przy barze.
– Hej, Co słychać?
– Część. Jakoś leci. A co u ciebie?
– Stara bieda.
– Co u Wacka.
– Radzi sobie.
– To świetnie. Bywaj.
– Hej. Do zobaczenia.
I tak z dnia na dzień. A propos, wczoraj nakryli złodzieja. Wpadł zupełnie przypadkowo. Zapomniał, przeglądając zawartość torebki zamknąć drzwi do toalety. Przychodził czasami do klubu. Takie byle co. A co ja tu robię? Zaraz, zaraz… Panowie, co ja tu robię? Jak długo jeszcze będziemy przesiadywać przy barze? Może już lepsza jest samotność…

Piotr Kotlarz
Gdańsk 1982

Obraz Republica z Pixabay