Wielkie nawroty dżumy / Piotr Kotlarz

0
1066

Europejska pandemia dżumy trwała prawie cztery  lata (1347 a 1351 r.), pochłaniając od jednej trzeciej do jednej drugiej jej populacji (uśmierciła 50 mln Europejczyków). Człowiek okazał się wobec niej całkowicie bezsilnym. Podejmowane wówczas działania nie mogły zapobiec jej skutkom, ani też powstrzymać jej rozprzestrzeniania. Tak jak przed pandemią nie znano jej przyczyn, tak też i po jej zakończeniu nie wiedziano nawet tego, w jaki sposób była przenoszona. W jej czasie, ani też po jej zakończeniu nie podjęto również poważnych nad nią badań naukowych. Można wręcz stwierdzić, że tak jak w czasie jej trwania człowiek głównie obwiniał o nią innych lub widział w niej karę za ludzkie grzechy i jedynie w Bogu szukał nadziei, tak też po jej zakończeniu tylko Bogu dziękował za to, że „powstrzymał” tę plagę.

Do ustania pandemii doszło prawdopodobnie z tego powodu, że pozostała przy życiu cześć ludności nabyła swego rodzaju „odporność stadną”, z jakiegoś powodu ich organizmy obroniły się przed zarażeniem. Może wynikało to z tego, że „z natury byli silniejsi” ponadto mogła mieć wpływ na tom ich dieta, lepsze odżywianie i higiena. 

Piszę „mogła”, „przypuszczalnie”, bowiem do dziś różnych analiz historycznych niewiele wiadomo na temat zdrowia i śmiertelności ludzi w tamtych czasach.  Przeprowadzane w ostatnich latach badania pochodzących z tamtego okresu zwłok, wskazują na to, że wśród ofiar dżumy były przede wszystkim osoby starsze oraz schorowane (niezależnie od wieku). Część zbadanych niedawno przez uczonych ofiar miała oznaki krzywicy, anemii, zęby w fatalnym stanie i była niedożywiona – dotyczyło to także dzieci. Ludzie ci mieli poważne uszkodzenia kręgosłupa sugerujące straszliwą pracę fizyczną. Na ciałach wielu z nich widać pozostałości ran, zapewne efekt bójek.

Wcześniejszy gwałtowny wzrost populacji powodował, że od początków XIV wieku gwałtownie rosła ludność miast, w których znacznemu pogorszeniu ulegały warunki sanitarne. Szacuje się, na przykład, że w ówczesnym Londynie, aż 40 proc. mieszkańców mogli stanowić wówczas przybysze. Po pandemii sytuacja zmieniła się diametralnie. W wielu miastach liczba ludności spadła aż o połowę, a wiele wsi całkowicie przestało istnieć. Pozostałą przy życiu część społeczeństwa stanowili jednak głównie ludzie młodzi, w okresie rozrodczym i najprawdopodobniej byli oni bardziej odporni na tę chorobę (i tę lepszą odporność ludzie przekazali swojemu potomstwu). Człowiek jak większość zwierząt posiada ponadto stosunkowo dużą zdolność odbudowy populacji i przy sprzyjających warunkach nawet tak ogromne straty, jak te które przyniosła pandemia, mogły stosunkowo szybko zostać odbudowane.

Po okresie kryzysu warunki życia mieszkańców wielu miast, a i na wsi uległy szybkiej poprawie. Wprawdzie bezpośrednio po pandemii często brakowało rąk do pracy, ale dzięki temu skończyła się era średniowiecznego wyzysku, pańszczyzny i poddaństwa. Rosło wynagrodzenie za pracę, a spadały za to ceny jedzenia, utrzymania domu czy rzeczy materialnych. W Londynie np. płace wzrosły między początkiem XIV wieku z końcem XV ponad trzykrotnie. I na takim poziomie utrzymywały się aż do czasów rewolucji przemysłowej. Pracodawcy dawali nie tylko większe pieniądze za wykonywaną pracę, ale często też dodatkowe wyżywienie i ubrania. Ludzie z dołu drabiny społecznej odżywiali się coraz lepiej – stać ich było na chleb, mięso, ryby. W większości były to produkty świeże i niesolone, co było z kolei nagminne w czasach epidemii. Ci, co przetrwali wygrali więc podwójny los na loterii – żyli, a ich stan zdrowia powodowany rosnącym dobrobytem znacznie się poprawił (choć najbardziej skorzystali na tym dopiero ich potomkowie). Wzrosła znacząco długość życia. Badania dowodzą, że proces taki miał na terenie Anglii, ale też i w innych miastach Europy (wiek XV to przecież początek renesansu).

Niestety, rozwój gospodarczy nie łączył się z takim przyśpieszeniem w nauce, zwłaszcza w medycynie. Brak badań i nie wyciągnięcie bezpośrednich wniosków z tragedii „Czarnej śmierci” spowodowały, że gdy dochodziło do nawrotów choroby, człowiek ponownie stawał wobec niej bezradny. W XVI w. potrafiono już różnicować dżumę: dymieniczą, płucną i posocznicową.  Pojawiały się wciąż nowe choroby, ale też dochodziło niekiedy do znacznego zwiększenia zachorowalności na już istniejące (ich epidemii), w tym kolejnych epidemii dżumy.

Epidemie dżumy miały w kolejnych wiekach najczęściej charakter lokalny, nie dochodziło do ich znacznego rozprzestrzeniania się. Działo się tak zapewne z powodu nieco większej odporności społeczeństw na tę zarazę, ale przede wszystkim z tego powodu, że w czasach nawrotu dżumy człowiek nauczył się już podejmować działania w dużej mierze racjonalne.

Do największych epidemii dżumy w XVI, XVII oraz XVIII wieku dochodziło przede wszystkim w wielkich miastach (często stolicach państw), najczęściej w miastach portowych. Wynikało to z tego, że w miasta te miały bardzo szerokie kontakty zewnętrzne, ale też z tego, że zamieszkiwała je duża liczba ludności napływowej, która zanim zaadoptowała się do nowych realiów często żyła w lokalach o fatalnych warunkach sanitarnych.

Nie sposób w jednej pracy odnotować   wszystkie przypadki dżumy w Europie, gdyż było ich bardzo wiele. Wspomnę tylko o kilku najważniejszych, zwłaszcza zaś takich, gdzie w czasie panowania epidemii tej choroby podejmowano racjonalne środki w celu jej powstrzymania.

Znacznie mniej dramatyczna w skutkach społecznych i politycznych niż poprzednie epidemie okazała się Epidemia dżumy, jaka nawiedziła w latach 1575-1577 Wenecję. Wenecja była wówczas świetnie rozwijającym się ośrodkiem handlowym, bardzo zamożnym miastem, co umożliwiło jej władzom podejmowanie działań, które w jakiejś mierze i wyprzedzały ówczesną epokę. Przede wszystkim zaczęto podejmować działania mające na celu odizolowanie chorych. Wyznaczano miejsca izolacji (wyspy, na które zwożono chorych). Niektóre z takich wysp przetrwały do dzisiaj: Lazzaretto Vecchio, na której mieścił się szpital dla zarażonych w trakcie fali epidemii z XV i XVII wieku oraz Lazzaretto Nuovo, na której znajdował się klasztor benedyktynów w XV wieku przemianowany na miejsce kwarantanny dla załóg statków. Do walki z chorobą przeznaczono dwa szpitale, w jednym z nich lokowano chorych i przedmioty „zakaźne”, w drugim podejrzanych o chorobę i „podejrzane” przedmioty. Powołano urzędników, których zadaniem było prowadzenie list zmarłych na dżumę. Chorych lub podejrzanych o zakażenie przewożono do wspomnianych Szpitali, a ich domy były zamykane. Dzięki tak skrupulatnie prowadzonym statystykom, dziś wiadomo, że w latach 1575-1577 w Wenecji zmarło na dżumę ok. 46 tysięcy osób. Poczynania ówczesnych władców Wenecji przez całe następne stulecia były uznane za wzorcowe i wykorzystywane później przez włodarzy innych miast.

Do kolejnego ataku dżumy w miastach włoskich w tym również Wenecji) doszło pół wieku później (w 1629 roku). Choroba zaatakowała zwłaszcza miasta w północnej części Włoch i przyniosła śmierć ok. 280 tysięcy ludzi. Wielu historyków uważa, że za wybuch tej epidemii odpowiedzialni byli niemieccy i francuscy żołnierze, którzy „przywlekli” ją, wkraczając do miejscowości Mantua, podczas operacji związanej z trwającą w tym czasie wojną trzydziestoletnią. Tylko w Mediolanie z powodu dżumy zmarło około 60 tysięcy osób. Tak jak i w przypadku Wenecji  była to niemal połowa populacji obydwu miast.

Widać z tego, że nawet stosowana kwarantanna nie była w stanie powstrzymać choroby. Wciąż bowiem, nie rozpoznano sposobów jej przenoszenia. Jedną z dziś przyjętych form zapobiegania chorobom zakaźnych jest kwarantanna. Metoda taka, jako środek zapobiegający zarazie, podejmowana była, początkowo zresztą bardzo nieskutecznie jeszcze w czasie pandemii „Czarnej śmierci” w północnej Italii. Na wpół legendarny przekaz mówi o tym, jak bezwzględny pan Mediolanu uratował miasto przed dżumą, nakazując zamurowanie pierwszych ofiary wraz z rodzinami w ich własnych domach. Faktycznie w pierwszej fali epidemii miasto straciło zaledwie 10–15% mieszkańców, jednak dziesięć lat później ten sam rządzony twardą ręką Mediolan został potężnie spustoszony przez nawrót epidemii. W czasie pierwszej zarazy nieodległa Pistoia wprowadziła ścisłą kwarantannę, zakazując mieszkańcom kontaktów z objętymi zarazą Pizą i Lukką. Pomimo ograniczenia zgromadzeń i wprowadzenia surowych przepisów sanitarnych Pistoia straciła niemal 40% populacji. Próby takie oczywiście musiały wówczas okazywać się bezskuteczne, gdyż jak już wspominałem, nie znano ponadto sposobu przenoszenia i czasu inkubacji tej choroby (pozostawania jej w stanie utajonym). W najlepszym przypadku ograniczano przepływ ludzi i towarów, nie zwracając zupełnie uwagi na pierwszoplanowych nosicieli, czyli gryzonie i insekty. Przy tym możliwym było wprowadzenie kwarantanny na obszarze otoczonych murami miast, ale na rozległych terenach wokół nich było to niewykonalne. Przekonał się o tym władca niewielkiej Aragonii Pedro IV, który mimo ogromnych starań podejmowanych zanim dżuma dotarła do granic jego królestwa mógł tylko bezradnie obserwować straty sięgające połowy ludności.

Nieco bardziej skuteczne okazały się działania z XVII wieku, kiedy to zaczęła już powstawać dość rozbudowana biurokracja, wprowadzano paszporty zdrowia i do kontroli można było zaangażować regularne wojska. Częste wojny doprowadzały jednak do tego, że działania takie nie miały charakteru stałego, a przemieszczające się wojska oczywiście przenosiły zarazę na nowe obszary.

W Gdańsku w 1709 roku stworzono zabezpieczenia mające izolować miasto od zewnętrznego „zarażonego” świata i system opieki zdrowotnej, i socjalnej, służący do walki z wrogiem, gdy już pojawił się w murach miasta. Medycy miejscy już na redzie przeprowadzali kontrolę sanitarną pasażerów i załóg; jeżeli nie zakończyła się pomyślnie i wśród kontrolowanych znaleziono chorych, powodowało to automatycznie zakaz wpłynięcia statku do portu. Statek przybywający z portu „podejrzanego” trzymano na ośmiodniowej kwarantannie. Jeżeli tylko pojawił się sygnał o epidemii w głębi kraju, wszyscy przybywający szyprowie, woźnice, kupcy musieli przedstawiać wiarygodne paszporty stwierdzające, że przybywają ze zdrowych miejscowości. Bez nich nie mieli wstępu do miasta. Karczmarzy w gdańskich posiadłościach wiejskich zobowiązano, by meldowali władzom o przybyciu podejrzanych przyjezdnych, a także, o ile to możliwe, by ich zatrzymywali. Przypływający Wisłą musieli zacumować swoje statki przy Polskim Haku, zaś woźnice przed zewnętrznymi bramami i posterunkami. Pasażerowie z przygotowanymi paszportami musieli zgłaszać się do wyznaczonych komisarzy zdrowia. Główną metodą izolowania chorych było zamykanie ich w domach lub izolatorach morowych i obstawianie tych posesji strażnikami powietrznymi. Dla osób w ten sposób izolowanych to był dramat, bo jeden zakażał się od drugiego.

Od XIV wieku  Londyn dotykany był zarazą wielokrotnie. Najbardziej tragiczna w skutkach była epidemia dżumy, której początki miały miejsce w 1654 roku. Do Anglii zaraza trafiła tym razem z Niderlandów, skąd bakteria dżumy przewieziona została na Wyspy Brytyjskie na holenderskich statkach handlowych, które przywiozły do Londynu bawełnę. Jako pierwsi objawy dżumy odkryli u siebie pracownicy doków, którzy mieli bezpośredni kontakt z ładunkiem. Pierwsze przypadki śmiertelne pojawiły się już zimą 1654/1655, jednak niskie temperatury pomogły w zapobieganiu rozprzestrzeniania się epidemii. Wiosna jednak była ciepła i słoneczna, co umożliwiło szybki rozwój plagi. Tygodniowe rejestry śmiertelności od końca pierwszego tygodnia czerwca do 1 lipca wykazały odpowiednio 100, 300 i 450 ofiar zarazy. W ostatnim tygodniu lipca zmarło już 2 tys. osób, 6,5 tys. pod koniec sierpnia i ponad 7 tys. w szczytowej fazie choroby, w trzecim tygodniu września. Późną jesienią zaczęła opadać, aż w lutym 1666 uznano, że król może już bezpiecznie wrócić do Londynu, choć do września 1666 pojawiały się jeszcze nowe przypadki. a wielka zaraza w latach 1665–1666 uśmierciła od 75 000 do 100 000 osób, czyli około 1/5 populacji miasta.  Na domiar nieszczęść 2 września  w Londynie doszło do wybuchu pożaru, który zniszczył 2/3 powierzchni miasta.

W lipcu 1665 roku z ogarniętego dżumą Londynu uciekł król Karol II Stuart. Wraz z rodziną i dworem schronił się w OksfordzieBurmistrz i rajcy miejscy pozostali w mieście. Handel zamarł, bo uciekła większość bogatych kupców. Latem, gdy zaraza szalała, pozostali tylko nieliczni duchowni (w tym arcybiskup Canterbury i biskup Londynu), lekarze i aptekarze.

Podobnie jak w XV wieku również w XVI wciąż wiązano epidemie z religią, działaniem sił boskich. sierpniu 1665 roku Królewskie Kolegium Lekarskie w Londynie zasugerowało, że aby zabezpieczyć się przed chorobą przede wszystkim należy zacząć od oczyszczenia duszy poprzez modlitwę i pokutę. Niemniej jednak podobnie jak w miastach włoskich władze Londynu podejmowały wiele działań mających zapobiec rozprzestrzenianiu się zarazy, jak też bezpośredniej reakcji na jej skutki. Miasto zatrudniało lekarzy, organizowało pogrzeby. Jak pisałem już jednak wyżej w wielu wypadkach jedyną szansę widziano w salwowaniu się ucieczką. Nie zawsze postawy elit były właśnie takie. Przykładem ukazana poniżej, postawa cesarza Karola VI, który w czasie zarazy w 1713 roku  pozostał w Wiedniu. Podobnie godna odnotowania jest postawa Rada Miasta Gdańska, która jak mogła starała się przeciwdziałać najpierw  przeniknięciu choroby w pobliże miasta, a później nie szczędziła wysiłków by z nią walczyć.

Do racjonalnych działań należała też dbałość o odżywienie ubogich. Działania takie podejmowane jednak dopiero w czasie epidemii były już spóźnione, nie były w stanie  w tak w krótkim czasie wpłynąć na zwiększenie się odporności biologicznej. Podobnie też zalecane diety. Powszechnie zalecano odżywianie dostatnie, ale lekkostrawne: cielęcinę, drób, ryby, zwłaszcza gotowane, i owoce. Ostrzegano przed mlekiem, lecz nie przed jego przetworami. Przestrzegano przed piciem wódki, a za dobry napój uważano wodę jęczmienną z sokiem cytryny lub grzane piwo. Działania takie, gdyby były stosowane przez całe życie byłyby skuteczne. Doraźne zainteresowanie dietą oczywiście nie mogło przynieść efektów. Warto wiedzieć, ze jeszcze w początkach XX wieku w Anglii panowało przekonanie, że jedzenie niektórych owoców może być szkodliwe dla zdrowia. Wspominał o tym np. Bertrand Russell.

Z powodu braku wiedzy o istocie tej choroby, wiele działań było wciąż chybionych, wręcz nieracjonalnych. Przypuszczając, że źródłem zarazy jest „morowe powietrze, władze nakazały palenie ognisk w dzień i w nocy. Zalecano palenie jałowca lub suchego końskiego nawozu. Domy prywatne i kościoły przed odprawieniem mszy dezynfekowano wapnem gaszonym w occie, okadzano kadzidłem i terpentyną, a odzież codziennego użytku utrzymywaną w czystości okadzano zapachem jałowca. Palono też substancje o silnych zapachach, jak np. pieprz, chmiel czy kadzidła. Władze namawiały też mieszkańców do palenia tytoniu. Piekarzom zabroniono sprzedaży ciepłego chleba, gdyż podobno szczególnie mocno wchłaniał złe powietrze. Domy wykadzano siarką, smołą, mirrą, benzoesem, żywicą, kadzidłami lub saletrą. W aptekach sprzedawano też gotowe świece do kadzeń. Przy pomocy prochu strzelniczego wywoływano silny podmuch mający oczyścić dom z zarazy. Bywało, że przy okazji wylatywały okna lub część dachu. Wychodząc na ulicę zakrywano twarz chusteczką nasączoną octem, trzymano też przed nosem buteleczki perfum albo wonnych olejków, żuto czosnek i rutę, myto głowę octem. Podczas kontaktu z chorym trzymano w ustach anielski korzeń, czerwoną mirrę lub skórkę pomarańczy. Pod język wsuwano tajemnicze tabletki, których kilka rodzajów pojawiło się na rynku. Stosowano również tabakę. Do ust nieboszczykom wkładano świeży chleb, który wedle powszechnej opinii miał pochłaniać toksyny. Po mieście krążyła potem plotka, że część tego chleba trafiła do sprzedaży, powodując kolejne zachorowania. Zapobiegawczo nacierano otwory nosowe substancjami balsamicznymi. Z obawy, że roznoszą dżumę, zabito 40 tysięcy psów i pięć razy więcej kotów. Epidemie to także czas działań różnych szarlatanów oferujących cudowne specyfiki, amulety i talizmany mające ratować przed śmiercią. Kościół walczył z zabobonami, ale na niewiele się to zdało.

Zaraza zaatakowała nie tylko Londyn. Najsławniejszym przypadkiem jest historia wsi Eyam w Derbyshire. Zaraza pojawiła się tam wraz z handlarzem niosącym materiał przysłany z Londynu. Mieszkańcy wioski narzucili sobie kwarantannę, żeby zatrzymać rozprzestrzenianie się choroby. Zwolniło to rozprzestrzenianie się zarazy w okolicy, ale kosztowało wioskę życie ok. 75% jej mieszkańców. Handel z kontynentem spowodował, że zaraza dotarła do Francji.

Świadectwo tej londyńskiej dżumy znajdziemy w Dzienniku roku zarazy. Daniela Defoe. Defoe w Dzienniku roku zarazy opisuje pomocnika zakrystiana, który ładował trupy zmarłych w wyniku zarazy na wozy. Nie tylko nie zachorował ani nie zaraził nikogo z bliskich, ale potem dożył swoich lat w dobrym zdrowiu. Jego żona opiekowała się zadżumionymi parafianami, z których wielu zmarło, i również nie zachorowała. Jakie mieli sposoby? Oddajmy głos słynnemu pisarzowi: „Człowiek ten nie używał żadnych środków zapobiegawczych poza tym, że nieustannie żuł czosnek i rutę i palił tytoń. Słyszałem to także z jego własnych ust. A żona jego używała znów takiego środka: myła głowę octem i skrapiała czepek również octem tak, aby stale był wilgotny, jeżeli zaś fetor, który wydzielali jej pacjenci, stawał się ponad zwykłą miarę nieznośny, wciągała ocet nosem, skrapiała octem czepek i zasłaniała usta chustką zmoczoną w occie”.

Z publikacji dotyczących dżumy, do której doszło w Wiedniu w 1679 roku możemy przeczytać, że już zimą 1678 r. lekarz, a jednocześnie rektor Uniwersytetu Wiedeńskiego Paul de Sorbait, próbował przekonać rząd Dolnej Austrii, że zaraza, która szalała w wiedeńskim Leopoldstadt, jest dżumą oraz że jego ostrzeżenia lekceważono aż do czerwca 1679 r., w wyniku czego Wiedeń, gęsto zaludnione miasto, w którym warunki sanitarne były więcej niż niewystarczające, nie zdążyło przygotować się na atak choroby.  Cóż jednak władze stolicy Austrii mogły zrobić, by zabezpieczyć się przed nadejściem tej choroby. Myślę, że niewiele, z informacji tej możemy jedynie dowiedzieć się o drodze jaką zaraza ta trafiła do Austrii. Dotarła tam  prawdopodobnie z Węgier (wcześniej jej epidemia miała miejsce w Azji). Ze względu na szeroko rozgałęzione połączenia handlowe, była przenoszona z zawrotną prędkością przez pchły, które dostały się do gospodarstw za pośrednictwem szczurów.

Przerażeni epidemią Cesarz Leopold I i jego świta uciekli ze stolicy. W mieście tragiczną codziennością były zwłoki piętrzące się na poboczach dróg. Wywożono je do masowych grobów na przedmieściach. Groby były, zgodnie z nakazem Paula de Sorbaita, przysypywane wapnem, aby można było umieścić w nich jak największą liczbę zmarłych. Do prac przy usuwaniu zwłok zmuszano więźniów, którzy korzystali z  okazji  i dokonywali grabieży nieruchomości a nawet napadali na bezbronną ludność.

Epidemia 1679 roku przyczyniła się do legendy o dobrym Augustynie (Lieber Augustin). Był to miejski oryginał, który wędrował od knajpy do knajpy ze swoimi dudami i grał, zarabiając w ten sposób na życie. Legenda głosi, że pewnej nocy w stanie upojenia alkoholowego wpadł do rynsztoka, po czym trafił do zbiorowej mogiły z ciałami ofiar epidemii. Augustyn nie zaraził się chorobą, co przypisano zbawiennemu wpływowi alkoholu w jego organizmie. Do dzisiaj Augustyn wspominany jest w ludowej przyśpiewce Oh du lieber Augustin. W wyniku tej epidemia w Wiedniu zmarło prawdopodobnie około 76 tysięcy osób. Spotykamy jednak liczby znacznie mniejsze i wyższe sięgające nawet 100 tys. ofiar.

Do kolejnej epidemii dżumy w stolicy Austrii doszło niespełna pół wieku później, w 1713 roku. Był to ostatni wielki wybuch dżumy w Europie Środkowej. Podobnie jak poprzednio i tym razem zaraza została prawdopodobnie sprowadzona z Węgier. Jej skutki były mniej tragiczne niż w XVII wieku, liczbę jej ofiar szacuje się na około 2000 osób. W przeciwieństwie do swojego ojca Leopolda I, sprawujący wówczas władzę cesarz Karol VI pozostał w mieście,

W tym czasie kwarantanna była już głównym sposobem walki z epidemią. Wprowadzono według dzisiejszego określenia tzw. „lockdown”. Zamknięto szkoły i uniwersytety, zabroniono spotkań w gospodach, a targi mogły odbywać się tylko na zewnątrz. Na granicy z Węgrami, skąd nadeszła choroba, zintensyfikowano kontrole, żywność sprowadzano tylko z Czech. Odgrodzono  niektóre przedmieścia, a osoby, które dzieliły miejsce zamieszkania z chorymi, były izolowane. Chorzy byli umieszczani w budynku tzw. Piekarni (Bäckenhäusel), późniejszym  oddziale szpitala miejskiego.

O pomoc zwracano się również do Boga. Cesarz Karol VI ślubował wybudowanie po ustaniu zarazy kościoła. Budowę kościoła św. Karola (Karlskirche) rozpoczął słynny barokowy architekt Johann Bernhard Fischer von Erlach, a po jego śmierci kontynuował je jego syn, Johann Emanuel Fischer von Erlach. Kościół jest poświęcony świętemu Patron świątyni Karol Boromeusz był biskupem Mediolanu, który zasłynął opieką nad chorymi podczas epidemii dżumy w Mediolanie w latach 1576–1578 i padł ofiarą tej zarazy.

Epidemie dżumy w Europie wygasły do początku XIX wieku. Do tego czasu czarna śmierć zebrała straszliwe żniwo. Dokładnych liczb dla całej Europy nie jesteśmy w stanie podać; z powodu braku odpowiednich statystyk, których wówczas jeszcze nie prowadzono. W miarę wiarygodne szacunki liczby zmarłych np. w Prusach mówią o 300 tys. ofiar w latach 1709–1713. Powyżej podawałem szacunkowe dane odnośnie do epidemii w niektórych miastach. Dodam tu, że np. w 1771 r. zaraza w Moskwie zabiła 50 do 100 tys. mieszkańców, czyli nawet 1/3 populacji miasta. W związku z tym aż do początków XX wieku wzrost populacji ludzkiej był stosunkowo wolny i w początkach tego wieku liczba ludności świata liczyła około 1,5 miliarda. Dżuma miała powracać do Europy w kolejnych dziesięcioleciach, ale już na nieporównywalnie mniejszą skalę.

                                                                                      Piotr Kotlarz

Obraz wyróżniający:

Londyn w czasie plagi w 1665 roku. Wikimedia Commons, domena publiczna.