Realność snów / Adam Lasik

0
477

Czasami mam wrażenie, że w ogóle nie sypiam, chociaż wrażenie to musi być rzecz jasna błędne. Kimkolwiek bym nie był i jakiekolwiek duchy przeszłości nie nawiedzałyby mnie nocą, z całą pewnością czasami zasypiam. Kogoś, kto nie śpi nie dręczą sny. A nie dopuszczam do siebie myśli, że to obrazy to coś innego niż sen. Może to sny na jawie. Przeklęte, koszmarne wytwory chorego, spaczonego umysłu. Makabryczne halucynacje. Nie mogę tego wykluczyć, ale wolę założyć, że to tylko senne widziadła. Tak, muszę trzymać się myśli, że to wyłącznie nocny wytwór mojego mózgu. Patrzę na szare, monotonne otoczenie, chociaż sam nie wiem, czego w nim szukam. Wszystko wokół ma odcienie szarości. Wszystko jest przytłaczająco szare. Szare jak moje oczy. Tutaj nic nigdy się nie zmienia. Patrzę na swoje dłonie. Trzęsą się przeraźliwie. Moja skóra jest biała jak papier. Widzę brud i poobgryzane paznokcie wszystkich dziewięciu palców. Mały palec lewej ręki straciłem dawno temu, gdy pracowałem na zrębie. O Boże, ależ to było dawno. Tak absurdalnie dawno temu, że wydaje się to nierealne. Bo być może to nie ma z realnością nic wspólnego. Bo może to też tylko sen. Wiem, że te rozmyślania nie uleczą mnie. Nie pozbędę się tych halucynacji. Albo snów. Cokolwiek to jest nie pozbędę się tego. Nie teraz. Nie teraz i nie w ten sposób. Z tą świadomością kładę się na łóżko i zasypiam. Albo budzę się. Niczego nie jestem pewien.

***

Obudziłam się. Był środek nocy. Nie miałam pojęcia co wyrwało mnie ze snu. Otaczała mnie idealna cisza. Tak idealna, że aż dzwoniła w uszach. Nie słyszałam niczego, nie mogłam też nic dostrzec, nawet po zapaleniu świateł w sypialni. Nic nie widziałam, nic nie słyszałam, ale czułam. Dziwne, przejmujące uczucie czyjejś obecności. Przerażające. Rozejrzałam się po pokoju. Tutaj na pewno nikogo nie było. Zapalone światło dawało, chociażby pozorne poczucie bezpieczeństwa. Siedziałam przez chwilę na łóżku. Chwyciłam za telefon. Przejrzałam maile, przeczytałam wczorajsze wiadomości ze świata, których nie miałam czasu śledzić w ciągu dnia. Oderwałam się na chwilę od tego strasznego uczucia. Poczucia obecności. Przeczucia, że coś tam jest. Uspokojenie przyszło po jakimś czasie. Może to była godzina, a może pół. Nie wiedziałam. Położyłam się i spróbowałam ponownie zasnąć. Wtedy po raz pierwszy odkąd się obudziłam, dobiegł mnie dźwięk. Przerażający, straszny, makabryczny. Był to odgłos kroków. Dobiegał z dołu. Teraz już byłam pewna. Trzęsłam się ze strachu. Znowu złapałam za telefon. Wybrałam numer alarmowy. Mój palec zatrzymał się nad ikoną zielonej słuchawki. Zawahałam się. Znowu zaczęłam nasłuchiwać. Cisza. Odłożyłam telefon. Skołatane nerwy dawały o sobie znać. Zrozumiałam, że nie mogę być niczego pewna. Równie dobrze moja wybujała wyobraźnia mogła dawać o sobie znać. Nie chciałam dzwonić. Jakiś absurdalny strach przed momentem, kiedy będę musiała opowiadać wezwanym funkcjonariuszom, że to tylko przesłyszenie wziął nade mną górę. Przezwyciężyłam zarówno uczucie strachu, jak i resztki zdrowego rozsądku i postanowiłam zejść na dół. Szczelnie otuliłam się szlafrokiem, chociaż wiedziałam, że to nie z powodu zimna cała się trzęsę. Wyszłam na korytarz. Było ciemno. Ciemno i pusto. Nie odważyłam się zapalić światła. Rozpaczliwie rozglądałam się za czymś, co mogłabym wykorzystać do obrony. Nie znalazłam niczego. Przekonałam sama siebie, że najpewniej i tak przesadzam. Wbrew krzyczącemu we mnie głosowi rozsądku zeszłam po schodach. Pomału. Cicho. Nie chciałam, żeby ktoś, kto był na dole usłyszał moje kroki. Jednocześnie dalej przekonywałam samą siebie, że nikogo tam nie ma. Minęła wieczność zanim znalazłam się na dole. Ciemność, jaka ogarniała salon wzbudzała we mnie niepokój. Zapaliłam światło. Pusto. Cicho i pusto. Wszystko było na swoim miejscu. Skromna biblioteczka, stolik, zestaw wypoczynkowy, sporych rozmiarów telewizor zawieszony na ścianie. Odetchnęłam. Poczułam jednocześnie ulgę i złość na samą siebie. Na swoją nieuzasadnioną paniczną reakcję. Wiedziałam, że czeka mnie nieprzespana noc. Nie pierwsza. Wzięłam z regału pierwszą z brzegu książkę i usiadłam na fotelu. Po kilku minutach zorientowałam się, że nie wiem, co czytam. Westchnęłam. Odłożyłam lekturę i ospale zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Drewniane meble. Skórzane fotele. Szklany stolik. Drzwi do kuchni. Otwarte drzwi do kuchni. Otwarte drzwi do kuchni, w których stał mężczyzna. Oniemiałam. Patrzył na mnie pozbawionymi wyrazu, szarymi oczami. Stał tam, od kto wie jak dawna, a ja go nie widziałam. Nie wiedziałam jak. Zupełnie, jakby był to kolejny chory senny koszmar. Chciałam krzyknąć, ale nie byłam w stanie. Z moich ust wydobyło się tylko głuche westchnienie. Mężczyzna nawet nie podchodził. Tylko wodził po mnie tym pustym, strasznym spojrzeniem. Heroicznym wysiłkiem woli zmusiłam się do wstania z fotela. Pognałam na górę. Nie oglądałam się za siebie, mimo, że słyszałam dźwięk niespiesznych kroków. Z niesamowitą prędkością weszłam na górę. Weszłam do sypialni i przekręciłam kluczyk, który tkwił w zamku. Zamknęłam oczy. Odgłos kroków był coraz mniej odległy, a zarazem coraz mniej rzeczywisty. Nie wydawało mi się to prawdopodobne. Tej nocy nic nie wydawało się prawdopodobne. Konsekwentne, powolne kroki. Tuż przy drzwiach. Odgłos uderzeń regularnych i mocnych. I nieubłaganie konsekwentnych. I przerażający huk wyłamywanych drzwi. Otworzyłam oczy. Stał tam. Coś błysnęło w jego dłoni. Poczułam ciepło. Szkarłat krwi był prawie niewidoczny na czerwonym szlafroku. Spadłam. I zasnęłam. Albo obudziłam się. Niczego nie jestem pewna.

***

Obudziłem się. Za oknem panowała jeszcze ciemność. Nie zmartwiło mnie to. Sypiałem mało i wstawałem wcześnie. Bardzo wcześnie. Przetarłem oczy i poszedłem do malutkiej kuchni. Przechodząc przez zagracony salon dostrzegłem jakiś ruch. Ponownie przetarłem oczy. Niemożliwe. Nawet najgłupszy włamywacz na świecie widząc drewnianą, niemal walącą się chatkę w której mieszkałem potrafiłby z całą stanowczością stwierdzić, że tutaj nie ma czego kraść. Poza tym w tej okolicy nie było włamywaczy. Z resztą nie było tam prawie nikogo. Zrzuciłem to przewidzenie na wczesną porę i to, że nie wypiłem jeszcze kawy. Pomaszerowałem więc do kuchni, chociaż delikatne uczucie niepokoju towarzyszyło mi cały czas. Tak jakby ktoś tu był. Był i mnie obserwował. Nie wydawało mi się to jednak prawdopodobne. Wtedy nic nie wydawało mi się prawdopodobne. Tak jakbym śnił. To też zrzuciłem na to, że dopiero podniosłem się z łóżka. Wypiłem kawę i zacząłem przygotowywać śniadanie z resztek, jakie znalazłem w lodówce. Wiele tego nie było, ostatni raz do opuszczenia chatki i wybrania się na zakupy zmusiłem się ponad tydzień temu. Albo dwa tygodnie. Nie byłem do końca świadom upływającego czasu. Gdy już miałem zabierać się za spalone tosty z resztą masła dobiegł mnie dźwięk. Kilka pojedynczych kroków. Poszedłem w stronę zamkniętych drzwi do pokoju gościnnego. Nikt nie używał go od bardzo dawna. Sam bardzo rzadko tam zaglądałem. Wydawało mi się, że dźwięk dochodził stamtąd. Ręce mi drżały. Nie byłem w stanie pociągnąć za klamkę. Już miałem odwrócić się, zamknąć w łazience i zadzwonić na policję. Wtedy nagle drzwi otworzyły się. Stał w nich wysoki mężczyzna o szarych oczach. Potwornie, przerażająco wręcz blady. Patrzył się na mnie. W tych szarych, pustych oczach była śmierć. Wtedy wreszcie się odwróciłem. Zacząłem biec, tak szybko, jak nigdy wcześniej. Wypadłem z domu.  Było pusto jak zwykle na tym odludziu. Gnałem prosto przed siebie. Wyłożona kamieniami dróżka wśród drzew ciągnęła się dobry kilometr. Wokół niej rozciągał się las. Nie dobiegłem zbyt daleko, a już zaczął opuszczać mnie gwałtowny przypływ energii spowodowany zagrożeniem życia. Po raz pierwszy odkąd rzuciłem się do tej szaleńczej ucieczki zebrałem się na odwagę i odwróciłem się. Zobaczyłem go. Biegł spokojnym, równym tempem, a był może trzydzieści, czy czterdzieści metrów ode mnie. Zbliżał się nieubłaganie. Oddychał równo, spokojnie. Nie dostał nawet zadyszki. Zakląłem paskudnie. Zadałem sobie sprawę, że zużywanie na to resztek oddechu było wyjątkowo głupie. Po czym zakląłem ponownie. Wiedziałem, że mnie dogoni, tutaj na prostej drodze, gdzie nie miałem możliwości się schować. Skręciłem gwałtownie w las. Zacząłem biec jeszcze szybciej. Ponownie poczułem ten zbawienny przypływ energii. Mogłem przysiąc, że biegłem przynajmniej dwukrotnie szybciej, niż wtedy, kiedy wypadłem z domu. Nie oglądałem się za siebie. Chciałem tylko biec. Biec bez końca. Biec, aż znajdę jakąś namiastkę bezpieczeństwa, gdzieś pośród drzew. Albo, aż dogoni mnie śmierć. Nie sądzę, żeby mój bieg wśród tej gęstwiny trwał długo, ale wydawało mi się, że mija cała wieczność. Nie wydawało mi się to realne. Tamtej nocy nic nie wydawało się realne. W końcu, jednak ta ucieczka od śmierci i strachu musiała dobiec końca. I dobiegła. Brutalnie przerwał ją korzeń wystający z ziemi. Gdy tylko doszło do mnie, że upadłem, rzecz jasna chciałem się podnieść. Wrócić do tej rozpaczliwej ucieczki w gęstwinie ciemnego lasu, nawet jeśli była ona beznadziejna. Jednak nie mogłem wstać. Ostry ból przeszył moją lewą nogę. Musiałem ją uszkodzić upadając. Jedyne co udało mi się zrobić ogromnym wysiłkiem woli to przewrócić się na plecy. Patrzyłem na gwiazdy oczekując na śmierć, jednak ich widok nie poprawił mi nastroju. Zacząłem płakać żałośnie, by po chwili wybuchnąć śmiechem. To było tak nierealne. Tak, jak wszystko tej nocy. Zauważyłem postać podchodzącą do mnie szybkim krokiem. Mężczyzna stanął nade mną i popatrzył na mnie. Przeszył mnie przytłaczającym spojrzeniem przytłaczająco szarych oczu. Ze zdziwieniem zauważyłem, że cały się trzęsie. Mimo tego, że oświetlało go tylko blade światło księżyca widziałem go wyraźnie. Pochylił się nade mną. Zdążyłem jeszcze zauważyć, że u lewej ręki brakuje mu lewego palca. Zacisnął dłonie na moim gardle. I wtedy zasnąłem. Albo obudziłem się. Niczego nie jestem pewien.

***

Budzę się. W zasadzie to nie jestem pewien czy spałem. Znów doświadczyłem tego dziwnego stanu między jawą, a snem. Nie wiem i nie jestem już pewny, czy chcę to wiedzieć. Patrzę na szare, monotonne otoczenie, chociaż sam nie wiem, czego w nim szukam. Wszystko wokół ma odcienie szarości. Wszystko jest przytłaczająco szare. Szare jak moje oczy. W więziennej rzeczywistości nic nigdy się nie zmienia. Patrzę na swoje dłonie. Trzęsą się przeraźliwie. Moja skóra jest biała jak papier. Widzę brud i poobgryzane paznokcie wszystkich dziewięciu palców. Mały palec lewej ręki straciłem dawno temu, gdy pracowałem na zrębie. O Boże, ależ to było dawno. To było tak dawno. Teraz wydaje się to nierealne. Teraz wszystko wydaje się nierealne. Widzę mężczyznę wchodzącego do mojej celi. Skuwa mnie i prowadzi gdzieś. Przez szare korytarze, szarej więziennej rzeczywistości. Nie wiem, gdzie idziemy, ale wiem, że niedługo zasnę. Albo obudzę się. Niczego nie jestem pewien.

                                                        Adam Lasik

 

Obraz wyróżniający: Sekret, las, ciemność. Obraz Joe z Pixabay

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj