Pralnia / Aleksandra Białczak

0
1038

[Opowiadanie „Pralnia”  Aleksandry Białczak zostało wybrane przez jednego z jurorów, który zaproponował je do nagrody w Konkursie na opowiadanie im. Bolesława Prusa, dla młodzieży od 13 do 26 lat.

W uzasadnieniu napisał: Opowiadanie „Pralnia”, za niebanalne spojrzenie na rzeczywistość i zgodność narracji z osobistymi (jak sądzę) doświadczeniami Autora. Tym razem, biorąc pod uwagę fakt, że każdy z jurorów dokonał odmiennego wyboru spośród nadesłanych opowiadań podjąłem decyzję, że przyznamy trzy równorzędne nagrody.

Niestety, błąd autorki, a także nasze niedopatrzenie sprawiło, że nie dostrzegliśmy faktu, iż opowiadanie to jest nieregulaminowe. Autorka pomyliła się wybierając plik do wysłania, ja w nawale pracy (właśnie w tym wypadku) nie sprawdziłem ilości znaków.

Nagroda nie może zostać przyznana, a szkoda, bo opowiadanie, a właściwie ich cykl, czyli opowiadania, są godne uwagi.

Z drugiej strony, może i dobrze się stało, że wokół tego opowiadania doszło do aż takiego zamieszania. Dzięki temu zyskałem możność przeczytania go ponownie. Tym razem mniej pobieżnie. Na konkurs wpłynęło ponad pięćset opowiadań, proszę więc nie dziwić się temu, że wiele z nich nie tyle nie przeczytałem, co przeczytałem niezbyt uważnie. Osobiście cenię w opowiadaniach umiejętność budowania fabuły, oceniam głównie ich konstrukcję, dla mnie dobre opowiadanie powinno być swego rodzaju dramatem (w sensie gatunku literackiego). Dziś jednak opowiadanie – jako gatunek literacki – (jak i wiersze) przekroczyło sztywne gatunkowe granice. Nie tylko zresztą gatunkowe… również obyczajowe, estetyczne, moralne…

Od bardzo dawna znam jurora, który zaproponował to opowiadanie do nagrody, zaufałem mu, jego lakonicznej recenzji… Spojrzenie na rzeczywistość. „Niczego w umyśle, czego by nie było wcześniej w zmysłach”. W tym znaczeniu mogę się z mym kolegą zgodzić. Nasze umysły potrafią jednak postrzegane obrazy przekształcać, nadawać im różne sensy. Pralnia jest metaforą, a opowiadania rozważaniami o charakterze filozoficznym, społecznym… można też dostrzec i inne aspekty. Autorka prezentuje to, co w twórczości cenię bardzo wysoko: świadomość. Świadomość świata, ale i siebie. Czasem pozwala sobie na autoironię, dystans. Bywa, że jej odniesienia są bardzo drastyczne, z tego powodu postanowiłem nawet, że jednej z „Pralek” nie zamieszczę. Wprawdzie obrazy takie wielu dziś już nie szokują (np. atakowani jesteśmy takimi na ulicach przez tzw. przeciwników aborcji) nie wiem jednak, czy rzeczywiście koniecznym jest wprowadzanie ich do sztuki. Choć zauważam, że dziś (atakowani tysiącami drastycznych obrazów z wydarzeń rzeczywistych, a także pojawiających się w często chorej wyobraźni autorów tysięcy filmów fabularnych) coraz bardziej się z takimi scenami oswajamy. Widziałem kiedyś jak bez sprzeciwu rodziców takie filmy oglądały nawet bardzo małe dzieci. Moim zdaniem, nie reagując na to, rodzice ci wyrządzali swym dzieciom wielką krzywdę.

Autorka stawia w swych opowiadaniach wiele pytań zasadniczych… dostrzega, że nie można na nie znaleźć odpowiedzi. Śmierć, wolność, sens naszego życia, odpowiedzialność, złożoność zagadnienia tzw. ochrony środowiska, naszego stosunku do zwierząt. A wszystko to w jakby surrealistycznych obrazach. To trudna proza… takim jest też nasze życie. Umysły nasze mają jednak zdolność wyparcia… wiele pytań odrzucamy. Bohaterowie „Pralni” tej zdolności nie mają.

Szkoda, że nie mogliśmy przyznać tej nagrody.

                                                                             Piotr Kotlarz]

Pralnia

Pralka nr 5

Obserwuję starszą kobietę, która od dłuższego czasu guzdra się przy pralce w zachodnim rogu. Z okularami w poznaczonej plamami wątrobowymi dłoni studiuje zaciekle kolejne linijki instrukcji, ale trochę tak, jakby było to egipskie pismo obrazkowe. Co jakiś czas mocniej mruży oczy, mlaszcze w ten irytujący, starczy sposób i podrywa głowę. Mruczy coś do siebie, odsuwa się od urządzenia, przygląda mu się z prawa i lewa, po czym parska, a rytuał rozpoczyna się na nowo.

Na zegarze wybija dwudziesta druga. Obiecana pora odpoczynku, przynajmniej dla tych, którzy nie muszą dopilnować arkusza z ilością klientów i użytych pralek. Pralek otwartych i zamkniętych, tych wciąż włączonych i tych, które zakończyły wirowanie. Są też takie, które nie zostały użyte, oraz takie, na których stoją pełne kosze, bo były zajęte, a ja dobrodusznie przyjęłam podwójną zapłatę, zobowiązującą mnie do nastawienia prania, gdy skończy się poprzednie. Mam w kieszeni pięć bilecików. Na każdym numer pralki, cechy charakterystyczne klienta i wskazówki, które mają mi pomóc w wyborze środków. Jedni chcą płyny, inni tabletki, a jeszcze inni proszek i zmiękczacze do tkanin.

— Poddaję się.

Zerkam na staruszkę. Tkwi z głową na pralce i torbą pełną ubrań przewieszoną przez wiotkie piersi.

Przerzucam stronę książki i wracam do dłubania w zębach wykałaczką.

— Chyba już zamykacie?

— Mhm… — mruczę. — Ma pani pięć minut gratis.

— Pięć minut… Co ja zrobię z tym czasem… Tak niewiele go zostało, tak szybko się… ulatnia…

— Czy szybko…? — Odkładam tomiszcze. Pralka pode mną dziwnie brzęczy, jakby pasek obijał się o ściany bębna. — Nie chcę pani zanudzać, oczywiście, w końcu z szerszej perspektywy rzeczywiście zdaje się ulatniać szybciej niż gaz, ale z mojej perspektywy bliżej mu do tempa pełzającej larwy.

— Lubi pani larwy?

— Nie znoszę ich.

Posyła mi zmęczony uśmiech.

— Może właśnie dlatego to one zjadają nas po śmierci. Myśli pani, że właśnie dlatego one? Dlatego, że to larwy? Że są tłuściutkie, jak my za życia, powolne, jak my, gdy życie przecieka nam przez palce, ale i łapczywe, karcące naszą ludzką chciwość?

— Prawdę mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Może zjadają nas, tak jak my innych. A może kryje się za tym wielka piramida pasożytnictwa, na której czele stoimy.

— Na czele… Nie, nie wydaje mi się, żebyśmy byli na czele. W końcu finalnie to larwy nas zjadają. Możemy kierować się interpretacją pasożytnictwa jako “kto komu jak zaszkodził”, ale nie możemy zupełnie oderwać się od łańcucha pokarmowego, prawda? To trochę tak, jakby larwy były tym łańcuchem. A raczej jego głównym ogniwem. Początkiem i końcem.

Zerkam na zegar. Minęło kilka minut, powinnam zamykać.

— Tak czy inaczej… — Sięgam po papierosa, już chcąc zeskoczyć i wygonić klientę, ale ta zdejmuje worek z praniem i przysiada na nim jak na pufie. — Tak czy inaczej coś, co jest początkiem i końcem, nie jest chyba żadnym z nich. Raczej jednym z etapów niekończącego się koła.

— Niekończące się koło pasożytnictwa.

— Biolodzy i licealiści mogliby nas teraz wyśmiać. Pominęłyśmy kilka królestw, które również pasożytują.

— Czasem mam wrażenie, że cały ten świat to pasożyt.

— Larwa?

— Larwa Uroboros. Wiecznie głodna i wiecznie obrzydliwa.

— Myśli pani, że grzesznicy dostają inne larwy? Jeszcze gorsze? A drudzy dostają…

— Motyle.

Patrzymy po sobie.

— To głupie — stwierdzam.  — Co za różnica? I tak jest się martwym. Wtedy nie ma znaczenia, czy pożera cię motyl, czy mucha. Ostatecznie motyl i mucha to to samo.

— Początek i koniec?

— Jeśli mucha będzie w postaci larwalnej…

— Nie chcę być jedzona przez larwy. Jeśli po wyjściu stąd dostanę zawału, nie chcę być jedzona przez larwy…! To by oznaczało, że zostałam wciągnięta do początku i końca, stałam się segmentem.

— Staram się nie myśleć o tasiemcach.

— Tak… Tasiemce to nie temat na rozmowę o czasie.

— A co nim jest? — dopytuję.

— Umieranie.

Przekrzywiam głowę.

— Chce się pani napić?

Nie odpowiada.

— Nie umiem rozmawiać o umieraniu na trzeźwo.

— Dlaczego?

— To trochę przerażające. Masochistyczne. To znęcanie się nad samym sobą. Myślenie i rozmawianie o śmierci, będąc świadomym jej nadejścia, to biczowanie się. To gorsze niż alkohol, a alkohol przynajmniej potrafi nam powiedzieć: jeszcze nie dziś, więc włącz najgorszą komedię i udawaj, że nic się nie dzieje. Że śmierć jeszcze uda się odegnać. Że z tobą będzie inaczej. Że czekają cię motyle, nie larwy.

— A jednak to ma znaczenie.

— Może. Może nie chcę tego przyznać. Może gdy będę w pani wieku, łatwiej mi będzie o tym mówić.

— Dlaczego tak sądzisz?

— Chyba nie da się okłamywać własnego odbicia przez tyle lat.

— Wręcz przeciwnie. Im dłużej się kłamie, tym łatwiej to przychodzi.

— To generalizacja.

— Generalizacja czasem jest potrzebna. Tak jak czasem potrzebny jest duży placek dyniowy i gorąca czekolada.

— Ale nie mówimy o czekoladzie, mówimy o śmierci.

— Co za różnica?

— Czy starsi ludzie zawsze muszą generalizować?

— Czy młodzi nigdy nie dostrzegają, że wciąż generalizują?

Zakładam nogę na nogę.

— Celna uwaga.

— Dziękuję. Śmierć nie staje się z każdym dniem łatwiejsza do przyjęcia. Ona rośnie. Jak guz pod skórą. Nowotwór. Na początku wygląda jak cała reszta świata, po prostu element. Istnieje. A kiedy dostrzegamy tę grudkę na piersi, myślimy, że to grudka jak inne. Możemy zrobić badania, możemy żyć marzeniami.

— Obojętnością.

— Kłamstwem. A grudka rośnie. Im dłużej karmimy ją naszym sztucznym spokojem, tym większa się staje. Niektórzy w porę się orientują. Wybudzają się z tego szalonego snu, wypadają pokryci kałem i krwią, i wrzeszczą, bo już nic nigdy nie będzie takie samo. Gdy już raz się wybudzisz, nie możesz powrócić. Nie możesz dalej myśleć, że śmierć to złudzenie, że ciebie nie dotyczy, właśnie ciebie, właśnie ciebie ma nie dotknąć, tak się po prostu nie da. Możesz to zaakceptować, możesz stracić zmysły, możesz stracić radość.

— Możesz ćpać religię.

— Uzależnienie od życia. Od istnienia. Czy potrafi sobie pani wyobrazić, że pani nie istnieje?

— Potrafię zobaczyć puste łóżko, w którym zazwyczaj śpię.

— Ale wciąż używa do tego pani swoich myśli.

— Jak inaczej miałabym coś sobie wyobrazić?

— Więc jak wyobrazi sobie pani śmierć? Skoro martwy nie myśli wcale?

— Nie wiem. Ciężko jest wyobrazić sobie brak. Pani to umie?

— Podobnie jak pani. W określonym kontekście. Może dlatego ciężko jest wyobrazić sobie śmierć. A może to tylko starcza paplanina.

— Wróćmy do larwy.

— Do początku czy końca?

— Do etapu. Nie zastanawia pani, dlaczego motyl nie zamienia się w larwę? Dlaczego dla pojawienia się larwy jest potrzebne jego truchło, ale wcale nie oznacza tej samej larwy, to nie są ponowne narodziny motyla, to inna larwa, inny motyl, inny eksponat i litera “b” w laboratorium. Czy koło istnienia nie byłoby doskonałe, gdyby wszystko wstępowało w miejsce własnej śmierci? Gdybym po śmierci skurczyła się jak skarpetka w praniu, gdybym wciągnęła sama siebie, jak usta, tak jak robi pani rybkę, albo jak pępek, po prostu wpadłabym sama w siebie, w mój pępek, zwinęła w mały kłębuszek, a potem rozwinęła ponownie? Czy to nie byłoby prostsze niż napędzanie tej wiecznej lokomotywy, do której przyłączane są dwa wagony w miejsce jednego?

— Prostota zaprzeczałaby wszystkiemu, co znamy. Bo czy cokolwiek jest proste?

— Śmierć jest prosta.

— Jest prosta, tak. To my ją utrudniamy.

— My czy nasza świadomość? My czy mechanizmy obronne?

— My i czas.

— Czas… — Spoglądam na zegar. — Jest niesamowity. I prosty. I nie ma początku. Końca. Czy czas jest w naszym rozumieniu larwą? Wieczną larwą, która nigdy się nie przepoczwarza?

— I gdy nie patrzymy zjada całe wczorajsze skrzydełko, ale kiedy mamy ją pod nosem, prawie się nie rusza.

— Skoro się nie przepoczwarza, czym będzie motyl, a czym mucha?

Wzrusza ramionami.

— Może śmiercią? Jestem zmęczona, a pranie czeka.

Gaszę trzeciego papierosa. Wyciągam z kieszeni bloczek, zapisuję na nim “larwa” i numer pralki. To samo robię na drugim. Podaję go kobiecie.

— Jutro od siódmej.

— A więc stałam się larwą.

— Zatem ja muszę być muchą.

                           Aleksandra Białczak

Obraz wyróżniający: Pralnia. Obraz Esther Carabasa z Pixabay