Aktorzy Teatru Wybrzeże Fot. Marek Baran.
Zamiast gwiazdek – rekomendacja
Spektakl wart szczególnego polecania. Szedłem bardziej z obowiązku i okoliczności. Nie spodziewałem się niczego dobrego po tym spektaklu. Wyszedłem zachwycony.
Warto obejrzeć to przedstawienie w zestawie z dwoma, o których napiszę w najbliższych recenzjach.
Fabuła jednym zdaniem
Willy w ostatnim dniu swojego życia dokonuje bilansu swojej opartej na iluzjach egzystencji.
Didaskalia
Nie chciałem oglądać tego spektaklu, bo pamiętałem film sprzed lat, po obejrzeniu którego nigdy nie chciałem wracać do świata komiwojażera wykreowanego przez Artura Millera. Na szczęście pokonałem niechęć do odwiedzenia teatru i … obejrzałem jeden z najlepszych spektakli Teatru Wybrzeże.
Zapamiętajcie to nazwisko
W wywiadzie, jaki przeprowadziła redaktor Katarzyna Wysocka z Mirosławem Baką zainteresował mnie jeden grymas aktora. Materiał został zrealizowany metodą „Video Diaries”, jaką stosowała BBC w latach 90. XX wieku. Polega ona na nagrywaniu drżącą ręką jednego długiego ujęcia, bez cięć i montażu. Na pytanie pani redaktor o współpracę doświadczonego aktora z bardzo młodym reżyserem Baka sugeruje nam, żebyśmy zapamiętali nazwisko tegoż reżysera. W czasie tej kwestii widać przez krótki ułamek sekundy jakby drwiący uśmiech. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś przejaw delikatnej drwiny. Po obejrzeniu spektaklu nie mogłem zrozumieć skąd ten grymas – wszak spektakl jest świetny, Baka daje z siebie wszystko co ma najlepszego w swojej aktorskiej torbie doświadczeń.
Po nie tak krótkim dziennikarskim śledztwie znalazłem odpowiedź. Po prostu reżyser kiedyś nazywał się Radosław Wasilewski i zmienił nazwisko w bardzo dramatycznych zresztą okolicznościach.
„Nazywam się Radosław Wasilewski. Mam z tym nazwiskiem jeszcze jakieś świadectwo z drugiej, trzeciej klasy podstawówki, które trzymam tylko dlatego, że fizycznie skleiły się z jedyną cenną rzeczą z tamtego czasu – dyplomem udziału w szkolnym konkursie wiedzy o Harrym Potterze”.
Radosław Stępień – „Dziady. Fuga”
Cytat za: Notatnik teatralny: „Nowy polski teatr”
Muzyczno – filmowe inspiracje
Na podstawie dramatu Millera powstały dwa filmy, dlatego oglądając spektakl Radka Stępnia porównania nasuwają się automatycznie. Na szczęście skojarzeń z filmem nie znalazłem zbyt wiele, a właściwie tylko z jednym jego elementem, o czym piszę poniżej.
Z kolei inspiracji muzycznych znalazłem trzy. Są to piosenki z filmów „Rydwany ognia” (1981), „Śniadanie u Tiffaniego” (1961) i „Blue Velvet” (1986). Pojawiają się one w spektaklu w tej kolejności, czyli bez następstwa czasowego. Co więcej – w scenie retrospektywnej wykorzystana jest muzyka z ostatniego filmu, a nie „Moon River” (Henry Mancini), co miałoby sens. Wszystko wskazuje na to, że muzyka została dobrana pod konkretne sceny, a nie z zastosowaniem klucza, który pozwalałby na jakąś jej interpretację. Dla porządku dodam, że poza kompozycją Vangelisa „Chariots of Fire” w spektaklu wykorzystano również piosenkę Chrisa Isaaka „Wicked Game”.
Najciekawsza scena
To nie jest najważniejsza scena w spektaklu. Jedna z wielu, w których widzimy ścierające się poglądy na temat stosunku do zarabiania pieniędzy.
Dlaczego właśnie ta scena zrobiła na mnie tak duże wrażenie? Przez skojarzenie filmowe. A chodzi o film „Gorączka” („The Heat”, 1995). W filmie Michaela Manna w scenie okrzykniętej kultową (na przykład przez Michała Oleszczyka) przy stole siadają dwaj bohaterowie wyznający skrajnie odmienne wartości: jeden jest złodziejem, drugi ścigającym go policjantem. Jednego z nich gra Robert De Niro, drugiego Al Pacino. Jest to ich spotkanie po latach w jednym filmie. Wcześniej spotkali się w „Ojcu Chrzestnym II”, ale wówczas De Niro grał w retrospektywach, więc nie pojawili się razem na ekranie. Dopiero w „Gorączce” zagrali patrząc sobie w oczy.
Podobną scenę mamy w spektaklu Stępnia. Jak ją oglądałem- żałowałem, że siedzę pod złym kątem. Dla tej jednej sceny warto wybrać miejsce na widowni z prawej strony!
Czy jest to uprawniona analogia? Twierdzę, że tak. Nie wierzę, że reżyser jej nie znał – weszła do kanonu najważniejszych scen w historii kina (na przykład Philipa Kempa). Poza tym obaj aktorzy – Jarosław Tyrański i Mirosław Baka zagrali w spektaklu „Śmierć komiwojażera” w realizacji Feliksa Falka w Teatrze Wybrzeże w 1992 roku. Wówczas obaj grali synów Willego. Myślę, że takie rozegranie sceny jest celowym zabiegiem reżysera i ciekawym cytatem z filmu Manna.
Intuicja Orzechowskiego
Wiele można mieć pretensji do obecnego dyrektora Teatru Wybrzeże – te pretensje zgłaszam w prawie każdej mojej recenzji. Ale ma on niesamowite wyczucie jeśli chodzi o młodych reżyserów. Radek Stępień jest kolejnym tego przykładem. Poza „Śmiercią komiwojażera” ma już na swoim koncie spektakle w Teatrze Nowym im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu („Anatomia Choroszczy”), Teatrze im. Stanisława Jaracza w Łodzi („Kto zabił Kaspera Hausera”) i Starym Teatrze w Krakowie („Słowacki umiera”). Jak widać specjalizuje się w klasyce i mam nadzieję, że będzie w tym dobry. Nie znam tych spektakli, ale „Śmierć komiwojażera” dobrze rokuje.
Mirosław Baka lepszy od Dustina Hofmana
Wiem, że takie stwierdzenie może brzmieć podejrzanie, ale istotnie tak uważam. Może wynika to z faktu, że kreacja Hoffmana w „Śmierci komiwojażera” (1985) w reżyserii Volkera Schlendorfa nie podobała mi się. Była zbyt teatralna jak na realia filmu.
Mirosław Baka dał z siebie bardzo dużo w tej kreacji. Ile kosztuje go ten spektakl widać dopiero po zakończeniu spektaklu. Jako jedyny nie uśmiecha się, nie reaguje na wyrażany przez publiczność aplauz. To wyczerpujące dla niego przedstawienie a on jest jego najważniejszym bohaterem. To na jego barkach spoczywa ciężar dramaturgiczny spektaklu. Zapewne wie o tym, że będzie konfrontowany z rolą stworzoną przez Dustina Hoffmana.
Kreacje
Poza Mirosławem Baką wszyscy grają na wysokim poziomie. Zaskakujący może być jedynie wybór Anny Kociarz do roli żony Willego. Jest po prostu zbyt młoda i można odnieść wrażenie, że nie jest starsza od własnych synów. Teatr Wybrzeże ma kilka bardziej dojrzałych aktorek, których udział byłby bardziej stosowny. Oczywiście kreacji pani Anny nic nie można zarzucić – momentami prowadzi swoją rolę brawurowo.
Antrakt
Przedstawienie składa się z dwóch aktów, więc mamy przerwę, w której nic nie powinno się wydarzyć. W „ Śmierci komiwojażera” tak nie jest – do publiczności zgromadzonej w foyer przychodzi jeden z bohaterów, którego po przerwie zobaczymy w „trochę” innej roli. Warto zwrócić uwagę na to co będzie robił i co będzie mówił. Nawiązanie do tego elementu znajdziemy w drugim akcie, ale nic więcej nie zdradzę, żeby nie psuć zabawy.
Znikająca scenografia
Warto zwrócić uwagę na scenografię. Jest minimalistyczna (co niektórzy uważają za jej brak), ale w tym spektaklu wystarczająca. Szczególną moją uwagę zwróciła linia światła oddzielająca perspektywę sceny. Po wpatrzeniu się w nią traci się ostrość widzenia i działa jak kurtyna, której na scenie Starej Apteki chyba nie sposób zamontować (co wynikało ze zmienionego zakończeniu „Resetu”).
Po przerwie dekoracje zostają jeszcze bardziej zredukowane, co może symbolizować pustkę i nędzę rodziny Willego. To w drugim akcie widzimy rozpad tej rodziny zarówno w sferze ekonomicznej jak i duchowej. Ten zabieg sceniczny wymaga dostrzeżenia i zaakcentowania.
Frankowicze
Chyba największe wrażenie spektakl wywiera na widzów borykających się ze spłatą kredytów hipotecznych, albo z innych względów sfrustrowanych ekonomicznymi warunkami życia. Materialny aspekt egzystencji jest w spektaklu pokazany drobiazgowo. Wręcz detalicznie z wyliczeniem konkretnych kwot płaconych rachunków. Ten realizm robi bardzo duże wrażenie, mimo, że kwoty wydają się śmiesznie niskie. Ale wyrażenie ich w walucie, której nie używamy w Europie zaciera dysonans i wielkość kwot nie zdumiewa.
Milenialsi tego nie zrozumieją
Tytuł tej recenzji jest parafrazą sentencji znajdującej się na gdańskiej Bramie Wyżynnej (znajdującej się nieopodal Teatru Wybrzeże). Można ją przetłumaczyć jako – „Pieniądz fundamentem wszystkiego”. Użyłem jej, bo świat ukazany w dramacie Millera i życie Willego to wszechświat zogniskowany wokół jednej wartości – pieniądza. Wszyscy bohaterowie żyją tylko wokół tej kwestii – marząc jednocześnie o wiejskiej sielance, raju, którego zostali pozbawieni.
Czy zaczynający dzisiaj swoje kariery młodzi ludzie są gotowi tak jednostronnie postrzegać rzeczywistość? Z informacji jakie dochodzą nas ze strony pracodawców wynika, że nie. Dzisiejsze pokolenie nie jest gotowe pracować po godzinach (jak żądni szybkiego wybicia się polscy yuppies z przełomu tysiącleci). Dzisiejsi młodzi ludzie oczekują pracy w firmach zgodnych z ich wartościami, cenią czas jaki chcą poświęcić po pracy realizacji swoich pasji. Nie chcą brać udziału w wyścigu szczurów; zamiast bicia się o nowszy model samochodu wolą korzystać z car-sharingu. Wydawać by się mogło, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które jest gotowe oglądać spektakl Millera (napisany w 1949 roku). Wydaje się, bo przeżył on już wiele – rewolucję 1968 roku i upadek komunizmu.
Ciekawe są też powody, dla którego Radek Stępień zainteresował się tym dramatem. W końcu ma PESEL zaczynający się od 930727… (dalsza część znana Redakcji).
Przez dyrektora Orzechowskiego nie spałem pół nocy
Brawurowe „Wicked Game” Chrisa Isaaka spowodowało, że do późnych godzin nocnych szukałem pierwowzoru tej piosenki. Wykonanie w czasie spektaklu jest całkiem odmienne a zarazem na tyle charakterystyczne, że tkwiło cały czas w głowie. A wystarczyło napisać w materiałach – w programie, albo na stronie internetowej i wyspałbym się spokojnie. A tak – po raz kolejny zgłaszam pretensje do sposobu informowania o wykorzystanych utworach.
„Opracowanie cudzego utworu, w szczególności tłumaczenie, przeróbka, adaptacja jest przedmiotem prawa autorskiego bez uszczerbku dla prawa do utworu pierwotnego”
Art. 2 paragraf 1
Ustawy z dnia 1994 o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Spektakl 20 przekleństw
W pierwszym akcie jest ich 12, w drugim 8. Czyli dynamika spada. Nie są za to one specjalnie rażące i są adekwatne do sytuacji. Odnotowuję ten fakt dla porządku, zwłaszcza, że zauważyłem, iż publiczność raczy przejmować wulgarny styl wysławiania się, ale nie dotyczy to tego spektaklu, więc napiszę o tym w innym miejscu.
Za to chciałbym zwrócić uwagę na niestosowne zachowania tejże publiczności. Na spektakl, w którym uczestniczyłem obsługa wpuściła widza z dużą torbą typu sakwa rowerowa. Uważam, że można zadbać o widzów przyjeżdżających na rowerach i znaleźć przestrzeń (nawet kosztem wielkości szatni) na skrzynki depozytowe, w których tego rodzaju bagaż mogliby zdeponować. Myślę, że również rowerzyści ze swoim „nadbagażem” też czują się niekomfortowo wśród widzów w wypolerowanych butach i paniach z małymi, teatralnymi torebeczkami.
Zdjęcie bez ingerencji obsługi
Chciałbym podziękować obsłudze, że tym razem przymknęła oko na robione przeze mnie zdjęcie w czasie ukłonów. Dzięki temu mamy lepsze ujęcie artystów – ich zadowolenie rysujące się na twarzach (i zmęczenie Mirosława Baki). Ukłony to nie część spektaklu objęta prawami aktorskimi. Aktorzy mają prawo po spektaklu wyrazić swoje zadowolenie (albo zmęczenie) a my mamy prawo je zobaczyć. A widać to wszystko dopiero na zrobionych zdjęciach. W czasie, kiedy się kłaniają wszyscy jesteśmy w emocjach (tak, widzowie też maja po spektaklu emocje, ale im nikt nie robi zdjęć).
Program
Program został zaprojektowany prawdopodobnie przez Jerzego Czerniawskiego. Określenie „prawdopodobnie” bierze się z tego, że plakat do spektaklu jest sygnowany nazwiskiem autora i stanowi okładkę programu. Autor jest doświadczonym plakacistą, absolwentem ASP (dawniej PWSP) we Wrocławiu. Studia ukończył w 1973 roku więc należy do artystów starszego pokolenia (rocznik 1947). Jego plakat (i okładka programu) jest monochromatyczna – wygląda jak czarno białe zdjęcie. Tytuł spektaklu i nazwisko autora (plus nazwa teatru) jest napisane ręcznie czerwoną farbą. Napis jest jakby nieudolny, nie kaligrafowany, bez wykorzystania technik komputerowych. Ten napis to jakby symbol niesprawnej ręki, braku precyzji, starości, a być może nawet schyłku. Wybór czerwieni w kontraście do szarości i czerni daje wrażenie krzyku. Kolorystyka w konwencji czarno białych filmów może być nawiązaniem do filmu Laslo Benedeka (1951), z którym dramat bywa kojarzony. Nie wiem, czy wspomniany film był czarno biały (albo w Polsce dystrybuowany w takiej formie). Nie wynika to z jego dokumentacji, do której dotarłem – nie wynika nawet z fundamentalnego dzieła Adama Garbicza i Jacka Klinowskiego „Kino wehikuł magiczny”. Sam nie widziałem tej realizacji – wymienieni wyżej autorzy sklasyfikowali go wśród dwudziestu ośmiu najważniejszych filmów roku (na czwartym miejscu od końca).
W programie zacytowany jest fragment „Manifestu komunistycznego” krytykującego burżuazyjne stosunki społeczne i próżniactwo. Taki cytat może sugerować, że intencją twórców było stworzenie spektaklu antykapitalistycznego o ideologicznym wydźwięku. Jeśli takie były intencje to dobrze, że zamysł ten się nie powiódł i powstał bardzo dobry spektakl o uniwersalnym wydźwięku bez politycznych kontekstów.
Ideologiczne inspiracje potwierdza drugi zamieszczony tekst Konrada Hetela, w którym wyjawia on powody powstania spektaklu. Z jego tezą, że „ten najsłynniejszy z dramatów Artura Millera (…) do dziś pozostaje nadzwyczaj celną krytyką kapitalizmu” trudno się zgodzić. Dzisiaj mamy do czynienia z całkiem inną formą kapitalizmu – z korporacjami i dobrze funkcjonującymi na ich obrzeżach grupami kontestującymi (na przykład influenserzy, reżyserzy i dramaturdzy).
Dla mnie ciągle zagadką jest pytanie, czemu służy drukowanie tekstu dramaturga w programie? Czyżby to była forma komentarza do tego co nie udało mu się przeforsować w pracy z reżyserem. Coś jakby skarga jak dobrze chciał i jak reżyser to zepsuł. W przypadku tekstu zamieszczonego w programie tego spektaklu można odnieść takie wrażenie. W spektaklu trudno doszukać się intencji, które przyświecały dramaturgowi. Czyli – cel nie został osiągnięty, za to powstał świetny spektakl.
Ciąg dalszy poleceń
Ten spektakl koresponduje z dwoma innymi będącymi w repertuarze Teatru Wybrzeże – „Punkt zero” oraz „Inteligenci”. O obu napiszę w oddzielnych recenzjach.
Marek Baran
Aktorzy Teatru Wybrzeże Fot. Marek Baran