Katarzyna Rapacz
Póki jesteś
Kiedy wybierałem zawód chirurga, nie podejrzewałem, że moje życie przybierze taki, a nie inny kształt. Prawdopodobnie byłem wtedy jeszcze zbyt młody i naiwny, by wiedzieć, że we współczesnym świecie ambicje opierające się na pomocy ludziom znaczą tyle co nic. Wierzyłem, że jestem w stanie samodzielnie naprawić szkody wyrządzone innym przez los, tak samo jak wierzyłem w to, że kłótnie w naszym rodzinnym domu są tylko przejściowe.
Szybko przekonałem się jednak, że wszystko, co stanowiło korpus dla mojego codziennego życia, było jedynie złudzeniem. Awantury ojca i matki nie były jedynie błahostkami, jak zwykli mawiać. W rzeczywistości podłoże ich niezgody znajdowało się w kobiecie, która zajmowała się mną w czasach niemowlęctwa. Nie wiem, jak długo moja rodzicielka żyła ze świadomością, że jest okłamywana. Domyślam się, że szybko wypomniała mężowi to, czego się dopuścił, ale nie odeszła od niego tylko i wyłącznie ze względu na mnie, bym nie miał poczucia, że żyję w niepełnej rodzinie.
Zdarzało się jednak, że rodzice nie potrafili przejść obok siebie, nie skacząc sobie do gardeł. Wtedy myślałem, że to naturalny mechanizm w każdej rodzinie, więc wzruszałem ramionami i, odkąd tylko pamiętam, zamykałem się w małej bibliotece, gdzie znajdowały się praktycznie same podręczniki z anatomii, chemii, ewentualnie jakaś literatura wojenna.
Chłonąłem to wszystko swoim dziecięcym umysłem, mimo że z początku nie rozumiałem połowy słów. Z czasem jednak zapamiętywałem coraz więcej, elementy niezrozumiałej układanki wydawały się bardziej dopasowane i bardzo szybo zafascynowałem się możliwościami, jakie oferuje świat medycyny. Wiele czytałem o obrażeniach, jakie ponosili ludzie podczas wojen – o ranach postrzałowych, amputacjach kończyn i szyciu zmasakrowanej skóry. Gdyby wtedy posiadano taką wiedzę jak dziś, pewnie znaczna część żołnierzy nie musiałaby ginąć w tak tragiczny sposób.
Ci, którzy przeżywali, często zostawali kalekami i patrząc na ich zdjęcia, wielokrotnie zastanawiałem się, czy w podobnej sytuacji nie wolałbym leżeć martwy w okopach. W końcu co to za życie, kiedy poświęcasz zdrowie dla kraju, a potem żyjesz w nim jak obcy, którego małolaty wytykają palcami i niemo wymawiają słowa: „Mamusiu, co to za potwór?”.
Chyba właśnie ta myśl – dla mnie, jako dzieciaka, któremu wiele brakowało do ideału – popchnęła mnie w stronę chirurgii plastycznej. Wiedziałem, jakie to uczucie, kiedy deficyt urody spycha człowieka na jakiś dziwny margines społeczeństwa, choć minęły już przecież czasy zacofania i naszym mottem przewodnim stało się to, że ważne jest wnętrze człowieka, nie jego oprawa. Trele-morele, czcze gadanie.
Można więc powiedzieć, że odnalazłem swoje powołanie bardzo szybko. Zależało mi, by ludzie poparzeni kwasem mogli znów z uśmiechem spojrzeć w lustro, by molestowane dziewczęta wreszcie pozbyły się blizn i śladów, które przypominały im każdego dnia o oprawcy i tym, co robił z ich ciałem. Jakie więc dopadło mnie rozczarowanie, kiedy zrozumiałem, że tacy ludzie będą stanowili może pięć procent moich pacjentów.
Kiedy jednak szedłem na studia, byłem raczej nieświadomy otaczającego mnie świata. W głowie wciąż miałem wizje rodziny, która z dumą mówiła o mnie jako przyszłym chirurgu i zachwycała się moim wyborem. Wydawało mi się jednak, że żaden z moich rówieśników nie miał takiego podejścia do sprawy jak ja. Ludzi z powołania dałoby się zliczyć na palcach jednej ręki, inni trafili na uczelnię, bo „lepszych wyborów nie było”. Pieniądze od rodziców przetracali w ciągu kilku dni na imprezy i alkohol, a do powiedzenia na temat swojego kierunku mieli nie więcej ponad „Nie mogę się doczekać, kiedy będę operować cycki jakiejś laski”. I mimo wszystko, ku mojemu przerażeniu, rzeczywistość pochylała się bliżej cyckom jakiejś laski aniżeli niwelowaniu blizn.
Na domiar złego zakochałem się wtedy w kobiecie, która jako jedyna sprawiała wrażenie, jakby nie tyle co rozumiała moje podejście, ale podziwiała moją odmienność. Nasza relacja trwała już ponad półtora roku i jak dla mnie był to wystarczająco długi czas, bym określił, że nie chcę dzielić życia z nikim poza nią. Ona chyba jednak nie traktowała mnie tak poważnie, bo spojrzała na mnie wielkimi oczami i w pełni zakłopotania wyszeptała, że zaczęła spotykać się z kimś innym.
Niedługo po tej porażce życiowej zacząłem poważniej rozglądać się za pracą, która wypełniłaby puste miejsce w moim życiu. W międzyczasie dowiedziałem się, że rodzice wreszcie się rozeszli i chyba wszyscy w tym momencie byli szczęśliwi – wszyscy poza mną. Nie chcieli przyjąć mnie do żadnej kliniki, bo twierdzili, że nie mam doświadczenia. Kiedy zaś ubiegałem się o praktyki, dawano mi do zrozumienia, że potrzeba im kogoś, kto zna się na rzeczy, co sprowadzało się w gruncie rzeczy do tego samego.
W końcu poprosiłem rodziców, by pomogli mi w założeniu prywatnej kliniki ambulatoryjnej, na co oczywiście przystali w ramach zadośćuczynienia za ich sytuację, którą pewnie odreagowywałem. Czułem, że trochę ich wykorzystuję, ale w tamtym momencie jakby wszystko przestało się dla mnie liczyć.
Operowałem za niskie ceny, by ktokolwiek skusił się na wizytę. A że byłem dobry, szybko rozniosła się o mnie wieść i w niedługim czasie zapełniłem wszystkie terminy w kalendarzu. Ceny powędrowały w górę, zatrudniłem pomocników, którzy wydawali mi się całkowicie oddani, choć obracali się chyba w nienajlepszych środowiskach. Wszystko wydawało się idealne – no, może poza faktem, że przychodziły do mnie prawie same kobiety, które chciały upiększyć swoje ciało. Żadnych ofiar pedofilii, kalekich żołnierzy, nic. W sumie same puste głowy z krzywymi nosami.
Dziś jednak miałem lepszy humor niż zwykle. To miało być moje trzecie spotkanie z panną J, z którą poznaliśmy się na portalu randkowym. Wydawała się miła, ale nie to zwróciło moją uwagę. Mieszkała sama, nie utrzymywała zbyt zażyłych kontaktów z rodziną i w głównej mierze oddawała się pracy, więc czułem, że to kandydatka w sam raz dla mnie. Na żywo okazała się bardziej otwarta, niż się tego spodziewałem, ale traktowałem to jako wielką zaletę. Zawsze wiedziała, jak zagaić rozmowę, by nie dopuścić do niezręcznej ciszy.
– Jesteś chirurgiem plastycznym? Słyszałam, że oni wszyscy jakby byli po jednych pieniądzach. No wiesz, pacjentka pod narkozą, operują ją na górze, a czasem przypadkiem odsuną koc i zaglądną na dół.
– Wiesz, na własnym przykładzie ci tego nie powiem, ale podejrzewam, że to całkiem możliwe. Chirurdzy to straszne zboczeńce, mówię ci. Gdybyś posłuchała ludzi ode mnie ze studiów, już nigdy nie zdecydowałabyś się na żaden zabieg – przyznałem z niesmakiem, a ona wybuchła śmiechem.
– Gadasz! Aż tak źle? A ty niby co, święty?
– Oczywiście, że nie. Czasami po nieudanej operacji sprzedaję organy pacjenta na czarnym rynku – rzekłem z wielką powagą.
– A czy przypadkiem na kalectwie się wtedy nie kończy? – Uniosła brwi.
– Jeśli się postarasz, to nie.
– O Boże, to było obrzydliwe. – Zaśmiała się, jakby czuła, że jednak jej nie wypada.
– Może, ale wiesz za to, jakie opłacalne? Mówi się, że prawdziwa wartość człowieka tkwi wewnątrz niego i jestem pewien, że ten, kto to powiedział, był całkiem zorientowany w temacie. Wyobraź sobie, dostajesz ponad pół miliona za cudze ciało; w najgorszym wypadku stać cię na wykupienie się z więzienia, a do tego wybudujesz sobie uroczy domek w jakimś zacisznym miejscu.
– Wiesz co, wydaje mi się, że zrozumiałeś to powiedzenie aż nazbyt dosłownie. Rozumiem, że pierścionek zaręczynowy zdobyłbyś tym samym sposobem? – zadrwiła.
– Przecież ta druga strona by tego nie wiedziała – zauważyłem, a ona postukała się w czoło i ostatecznie pozwoliła mi ująć swoją dłoń.
To dziwne, że na niektóre kobiety obrzydliwe opowieści działają lepiej niż romantyczna atmosfera. Może właśnie po tym wiedziałem, że Jola jest w sam raz dla mnie.
Nie mogłem się doczekać, aż znów się zobaczymy. Jeszcze tylko jeden zabieg na krzywym nosie i będę wolny. Szczerze dziwiłem się tej kobiecie, która może nie miała idealnych kształtów, ale wyglądała naprawdę przyzwoicie, że chce jej się chodzić na wszystkie badania, jakie jej zleciłem. To na cukrzycę, to na HIV, to na wirusowe zapalenie wątroby. Przecież można oszaleć; a to wszystko po to, by ktoś przez trzy godziny rozcinał ci nos, łamał go i składał ponownie w ładniejszą całość.
Efekt oczywiście nie był widoczny od razu, dopiero po jakichś kilku tygodniach, czasem nawet po upływie pół roku. Byłem więc przygotowany na to, że pacjentka po przebudzeniu wybuchnie płaczem na widok obrzękłej, zaczerwienionej twarzy, która prawdopodobnie jeszcze nigdy nie wyglądała tak źle.
Włożyłem setony do jej nosa i odetchnąłem z ulgą, że to już koniec. Resztą zajmie się mój personel, a ja tylko się przebiorę i pójdę do mieszkania swojej partnerki. Czułem, że ten wieczór zakończy się dla nas bardzo, ale to bardzo owocnie. I nie myliłem się; prawie.
Stanąłem w drzwiach jej mieszkania z bukietem kwiatów i czerwonym winem, a ona przywitała mnie tak czule, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej miesiąc. Przygotowała kolację, zapytała o mój dzień, ale widziałem, że jakoś nie potrafi się na niczym skupić, była strasznie roztargniona.
– Może obejrzymy film? – zaproponowałem.
– A może od razu pójdziemy do łóżka, bez tych wszystkich ceregieli?
Poczułem, że to będzie niegrzeczne z mojej strony, jeśli będę się ociągać, więc w mgnieniu oka wziąłem ją w ramiona i poszliśmy pod prysznic. Właściwie więcej było w tym śmiechu niż jakiegokolwiek erotyzmu, kiedy tarliśmy sobie po twarzach spienionymi gąbkami, a mimo wszystko dawno nie czułem w sobie tyle pożądania, co w tamtej chwili.
Zapomniałem już, jak to jest dotykać kogoś w ten sposób, mieć pełne przyzwolenie na pieszczotę każdej części ciała ustami, językiem; wszystkim. Właściwie nie obchodziło nas, że ściany są cienkie i pewnie słyszy nas pół bloku, ani to, że nawet nie sięgnęliśmy po ręcznik – po prostu mokrzy ułożyliśmy się na prześcieradle i… nie, nie zaczęliśmy się kochać.
Nie powiem, zirytował mnie dźwięk telefonu, ale jeszcze gorzej rozsierdził mnie fakt, że Jola zerwała się jak poparzona, żeby odebrać.
– Dobrze, czekam.
Te słowa, a może raczej zmieniony, podwyższony ton głosu wystarczyły, bym poczuł, że wszystko wali się w przeciągu kilku sekund. Dokładnie tak jak parę lat temu w tamtej restauracji, kiedy siedziałem sam z pierścionkiem zaręczynowym.
– Rozumiem, że mam sobie iść – wycedziłem przez zęby.
– Ja… to znaczy. No, koszmarnie wyszło, bo widzisz… – szamotała się w swoich wyjaśnieniach, a ja straciłem ochotę, by jej słuchać, dotykać czy choćby na nią patrzeć.
– Powiedz mi tylko, kto z nas był pierwszy.
Na moment zapadła cisza.
– Słucham.
– On.
– Tyle mi wystarczy.
Podniosłem się z miejsca, ubrałem się w pośpiechu – choć przeszło mi przez myśl, by poczekać i nie dopuścić do tego, żeby to ten drugi facet miał przyjemny wieczór – a ona siedziała na łóżku i zalewała się łzami, jakby autentycznie było jej przykro. Ciekawiło mnie dlaczego; bo straciła dobrego kochanka? Bo chyba do takiej roli zostałem sprowadzony. Niby nie najgorzej, o ile wcześniej nie zdążyło się pokochać drugiej osoby.
– Przepraszam – wydusiła, kiedy kierowałem się w stronę drzwi wyjściowych.
Stała przede mną naga, bezbronna, a ja nie czułem nic oprócz obrzydzenia. Próbowałem wyczytać z jej oczu, czym kierowała się w relacji ze mną, za czym tak właściwie płacze i czy cokolwiek poza fizycznością miało dla niej znaczenie.
Chwyciłem róże, które jej przyniosłem, otworzyłem okno i wyrzuciłem je na zewnątrz.
– No co? Chyba nie chciałaś, żeby twój facet przez przypadek je zauważył – rzuciłem bez emocji i wyszedłem na korytarz, zostawiając ją w zupełnej rozsypce emocjonalnej.
Przez kolejne dni byłem jakby odizolowany od życia. Wciąż myślałem o tamtym wieczorze, zastanawiałem się, czy tamten koleś, kimkolwiek był, wszedł do mieszkania i przeleciał Jolę na dzień dobry. Zbierało mi się na mdłości za każdym razem, kiedy wziąłem pod uwagę, że przez pewien – jak długi? – czas cieszyliśmy się tą samą kobietą.
W tym samym okresie pojawiła się na mojej drodze niesamowicie uparta klientka, której nie dało się żadnym sposobem przemówić do rozsądku. Przychodziła niemalże codziennie, prosząc o powiększenie pośladków do tak monstrualnych rozmiarów, że nie mogłem się na to zgodzić, bo płacenie odszkodowania miałem niemalże gwarantowane.
– Powtarzam po raz kolejny; implanty są za duże i prędzej zostanie pani bez tyłka, niż go zyska. Nie będę za to ponosić odpowiedzialności. – Straciłem cierpliwość.
– Nie musi pan. Możemy napisać w umowie, że nie będzie ponosił pan żadnych kosztów, jeśli coś nie wyjdzie. Proszę, to dla mnie ważne.
– Czemu? – zapytałem ze znużeniem, czując, że jeśli się nie zgodzę, będę miał ją na głowie do końca życia.
Nie wiem jednak, po co zadałem to pytanie. Wystarczyło, że spojrzałem na jej monstrualne, silikonowe piersi, rybie usta i skórę twarzy naciągniętą do granic możliwości. Dziwne, że ten, kto jej to zrobił, nie zgodził się na powiększenie pośladków. W końcu i tak wyrządził jej już tyle krzywd, że jedna więcej czy mniej; jaka to różnica?
Zapłaciła niebotyczne pieniądze za coś, co było niemalże pewne, że zakończy się katastrofą. Tak jak sądziłem – kilka dni po zabiegu przyszła do mnie z prośbą o poprawkę. Z miejsc nacięć sączyła się ropa i krew, a ja już wtedy wiedziałem, że pacjentka w najlepszym wypadku umrze następnego dnia, co nie było dla mnie specjalną niespodzianką w przypadku takiej ingerencji w ciele. Najwyraźniej nie zniosło takiej ilości kwasu hialuronowego, jakie były potrzebne do osiągnięcia pożądanego efektu.
Stwierdziłem więc, że ukrócę jej cierpienia. Nie wnikałem, skąd moi współpracownicy mają informację na temat jej pochodzenia, relacji czy rodziny, ale jak już wcześniej mówiłem, niespecjalnie chciałem w to wnikać. W każdym razie niespecjalnie musiałem martwić się o to, że kogokolwiek zasmuci jej śmierć.
Kilka pociągnięć skalpelem dla upewnienia, już po wszystkim. Kiedy tak patrzyłem na jej buzię, a potem na otwartą jamę brzuszną, dochodziłem do wniosku, że jej wnętrze na pewno miało większą wartość. Przynajmniej narządów nie oszpeciła swoimi zabiegami. Teraz wystarczyło, że wyselekcjonuję je do sprzedania i umieszczę w chłodni. Musiałem tylko przejść się do gabinetu po specjalne pojemniki, które wcześniej naszykowałem. Przebrałem się więc i wyszedłem.
Pech chciał, że kiedy tylko otworzyłem drzwi, ujrzałem w poczekalni Jolę. Najwidoczniej czekała, aż skończę zabieg, bo natychmiast poderwała się z miejsca.
– Dzień dobry, czeka na coś pani? – spytałem chłodno oficjalnym tonem.
– Przepraszam – wydusiła z siebie i podeszła w moim kierunku.
– Nie skończyłem jeszcze zabiegu. Proszę dać mi pracować, na pewno ma pani ciekawsze rzeczy do roboty.
– On też się dowiedział, wiesz. Tamtego wieczoru, w końcu w domu były niepomyte talerze, zmoczyliśmy łóżko i…
– Proszę nie przeszkadzać mi w pracy i wyjść.
– Między nami wszystko skończone. Przepraszam, że nie załatwiłam tego wcześniej, nie wiedziałam, jak mam to zrobić. Nie układało nam się, a potem pojawiłeś się ty i…
– Nie jestem żadnym wyjściem awaryjnym.
– Oczywiście, że nie. Ja wiem, rozumiem, co czujesz, zachowałam się tak podle, chciałabym to jakoś naprawić. Proszę, posłuchaj mnie!
– Nie będziemy teraz o tym rozmawiać – stwierdziłem, ale w tym samym momencie wpadłem na pewien pomysł. – Przysięgasz, że to koniec?
– Tak.
– I że będziesz ze mną, choćby nie wiem co?
– Tak.
– W takim razie chodź i mi pomóż, a potem zastanowimy się, co zrobimy dalej.
Pociągnąłem ją za rękę do gabinetu, a ona posłusznie pozbierała to, o co ją prosiłem. Nie zadawała żadnych pytań, póki nie wróciła wraz ze mną na salę operacyjną i nie zrozumiała, że ciało na stole właśnie wytracało ciepło.
– No dalej, pomóż mi pakować. Powiem ci, co do jakiego opakowania. Zresztą; ja powkładam, a ty zamkniesz opakowania w chłodni tam, gdzie cię poinstruuję, dobrze?
Ale ona wciąż stała nieruchomo.
– Co… co to ma znaczyć? – spytała z przestrachem.
– Jak to co? Przecież ci mówiłem, czym się zajmuję. Ja nie kłamałem. – Pocałowałem ją z satysfakcją w drżące usta. – Bierzmy się do pracy, moi ludzie wiedzą, co dalej z tym zrobić. Potem wyskoczymy do kina na jakąś komedię, co ty na to? Po drodze wstąpimy do sklepu po jakieś wino i prezerwatywy, co ty na to?
– Jak chcesz – wydusiła wreszcie.
– Wspaniale, kocham cię.
Uśmiechnąłem się i przytuliłem ją do siebie. W razie czego mogłem postąpić z nią w podobny sposób, w końcu pół miliona piechotą nie chodzi, a biorąc pod uwagę zepsute „wnętrze” Joli, wielkiej szkody by nie było.
– Jak często to robisz? – spytała, zanim jeszcze zwymiotowała.
– Rzadko. Raz na ruski rok, przysięgam. Za część tych pieniędzy wyjedziemy na wakacje, jesteś za? – Przytrzymałem jej włosy.
Zgodziła się, a kiedy leżeliśmy wieczorem w jednym łóżku, zawinięci pościelą, zapytała mnie tylko o jedno.
– Mnie byś czegoś takiego nie zrobił, prawda? Tego, co tamtej dziewczynie.
– Oczywiście, że nie. Póki jesteś ze mną, nic nie ma prawa ci grozić.
Czułem, że zesztywniały jej mięśnie, przełknęła głośno ślinę.
No właśnie. Póki jesteś.
Kilka słów od autora: Katarzyna Rapacz
„W ubiegłym roku zdobyłam wyróżnienia w dwóch konkursach literackich obejmujących zasięgiem całą Polskę; „Pigmalion fantastyki” oraz „Piórem malowane”, a także drugie miejsce w konkursie wojewódzkim: „Literacki Fenix”. Największym jednak sukcesem jest to, że jestem tutaj i wciąż wznoszę się ponad wyznaczone poprzeczki.
Zaczęłam pisać za sprawą miłości do książek. W wielu z nich odnajdowałam jakąś cząstkę wpływającą na moje życie i to był impuls, przy którym pomyślałam: „Rany, to jest właśnie to, co chcę robić – uwrażliwiać. Nie mogę operować ludzi, bo zbyt boję się krwi, ale mogę odciągnąć ich od własnych problemów, pozwolić na chwilę oddechu!”
Czerpię pomysły z wszystkiego, co mnie otacza. Podchwytuję urywki rozmów, co czasem przeraża moich bliskich, a mimo tego, jeśli należysz do osób odważnych, możesz napisać do mnie tutaj: katrap.wobec@gmail.com – w sprawie tekstów czy zapytań. Tylko uważaj, bo w końcu i Ty możesz znaleźć się w opowiadaniu! 🙂
Zapraszam także na moją autorską stronę z opowiadaniami:
https://katarzynarapacz.wordpress.com/
https://www.facebook.com/katrap.opowiadania/ ‘’