Katarzyna Rapacz
Martwy punkt
– Zawsze wiedziałam, że jesteś niepoważny, ale nigdy nie podejrzewałam, że aż tak bardzo.
Słuchał tej tyrady już dobre pół godziny, nie wypowiadając ani słowa, a jednak w głębi duszy zgadzając się z każdym wytkniętym błędem. Jego przyjaciółka denerwowała się tak bardzo, że jej policzki stały się prawie tak czerwone jak włosy, a okulary zsuwały się ze smukłego nosa wraz z każdym potrząśnięciem głowy. Nigdy nie widział, żeby ktoś równie mocno co ona przejmował się jego osobistymi problemami.
– Przecież dobrze wiesz, że nie lubię publicznych wystąpień. Na pewno wybiorą kogoś, kto lepiej poradzi sobie z tym zadaniem i wszyscy dobrze na tym wyjdziemy.
Próbował ją uspokoić, ale robił to na tyle nieudolnie, że osiągał zupełnie odwrotny efekt. Miał wrażenie, że przyjaciółka tylko cudem nie rzuciła się do jego szyi i nie wbiła za długich paznokci w jego ciało.
– Powiedz mi, jakim cudem dostałeś pracę w wielkiej korporacji jako zasmarkany dzieciak, który nawet nie napisał jeszcze matury, a życiowo jesteś gorzej nieporadny niż żebrak, który przynajmniej umie załatwić sobie puszkę piwa i porcję chleba dziennie?
– Wypraszam sobie, przecież umiem zarobić na swoje utrzymanie.
– Julek, cholera jasna, czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
– Zawsze cię słucham, każdego słowa. Poza tym krzyczysz tak, że ciężko tego nie robić.
– W takim razie skupiasz się chyba wyłącznie na tym, co ci odpowiada. – Westchnęła ciężko i zmęczona opadła na fotel.
– Nie, po prostu nie rozumiem, dlaczego tak to przeżywasz. To przecież nie pierwszy raz, kiedy proponują mi coś podobnego…
–…a ty nigdy tego nie przyjmujesz – dokończyła za niego. – Właśnie o to chodzi; nawet nie dajesz sobie szansy na coś nowego, po prostu stoisz w miejscu i popadasz w rutynę. Wyjechałbyś na parę dni, mógłbyś reprezentować firmę, przecież wypadłbyś świetnie! A nawet jeśli zjadłby cię stres, co z tego? Przynajmniej byś spróbował, a nie zamykał się w swojej bezpiecznej, ograniczającej cię klatce. Nie wierzę, jak można się tak marnować.
– Po prostu uważam, że wybieranie mnie to nie najlepszy pomysł.
– Ale twój szef sądzi inaczej. Wybrał cię spośród tysięcy ludzi i to nawet spośród ludzi, którzy są trzy razy starsi od ciebie, więc po co dyskutujesz, zamiast się zgodzić? Wolisz, żeby zamiast ciebie pojechał ten kretyn? Jak mu tam, Damian?
– Daniel. Może i jest kretynem, ale ludzie lubią go słuchać, jest przekonujący.
– Ty też byś był. Zresztą co ja będę gadać… Czasami po prostu wolałabym, żebyś zachowywał się jak rozpuszczony dzieciak z bogatej rodziny, któremu wszystko się należy. Byłoby znacznie prościej.
Nie lubił, kiedy to robiła. Owszem, miał łatwiejszy start niż większość znajomych, ale nie odpowiadało mu, że ludzie przypisywali jego zasługi pieniądzom, które wyciągnął z kieszeni rodziców. Prawda była taka, że nawet nie miał z nimi kontaktu, a łatwość w zdobyciu pracy wynikała z… po prostu niewiele z tego, co tkwiło w podręcznikach naukowych, sprawiało mu kłopot. Co innego z życiem; z tym to miał wiecznie problem, bo za nic w świecie nie rozumiał ludzkich nastrojów, które tak znacznie różniły się od jego własnych.
– Gdybym miała takie predyspozycje jak ty…
O nie, zaraz się zacznie. Zaraz powie mu, że gdyby miała normalniejszą rodzinę i nie musiała zarabiać na siebie od najmłodszych lat, miałaby więcej czasu na naukę i na pewno coś by osiągnęła, a wtedy…
– Gdybym miała normalniejszą rodzinę i nie musiała na siebie zarabiać, odkąd tylko pamiętam, uczyłabym się więcej, osiągnęła coś, a wtedy wyleciałabym za granicę i niczym bym się już nie martwiła.
– Dobrze, już dobrze. Pójdę jutro do szefa i powiem, że jednak się zdecydowałem, w porządku?
– Obiecujesz? – Uniosła na niego wzrok i nagle jakby wstąpiła w nią nadzieja.
– Obiecuję. – Tak. Tyle mógł jej obiecać, ale nic ponadto.
– Nareszcie, tak się cieszę! – krzyknęła i rzuciła mu się w ramiona. – Pójdę zrobić kawę z koglem-moglem, co ty na to?
– Jasne. – Przytaknął, ale nie czuł się dobrze z tymi słowami.
Spędzili razem cały wieczór, oglądając durne komedie i rozmawiając. Sandra wręcz promieniała radością, a po jej wcześniejszej złości nie pozostał nawet ślad. Za grosz tego nie rozumiał, ale odpowiadało mu, że przyjaciółka nie lustruje go wzrokiem, który niemalże był zdolny zabić.
– Jezu, tak już późno! – Sandra zerknęła na zegarek, który wskazywał drugą piętnaście.
– Przecież jutro masz zajęcia dopiero popołudniu. Mną się nie przejmuj. – Wzruszył ramionami.
– Nie przejmuję, po prostu nie chce mi się wracać po ciemku do domu.
– Odwiozę cię – zaproponował, na co ona rozłożyła się wygodniej na kanapie.
– A nie mogę zostać tutaj?
– W sumie możesz. Tylko w czym pójdziesz spać? – przejął się nie na żarty, a ona spojrzała na niego jak na przybysza z innej planety.
Wstała i otworzyła pierwszą lepszą szafę, łapiąc się za głowę i nie rozumiejąc, dlaczego panuje w niej tak nieskazitelny porządek. Od razu przypomniała sobie swoje ciasne mieszkanie, którego nie miała okazji odświeżyć już od dawien dawna. Po kolejnym tygodniu, kiedy obiecała sobie, że się tym zajmie i znów jej nie wyszło, zaczęła przyzwyczajać się do zmiętych koszulek leżących na ziemi i zaczepiających się jej o stopy, a także do puchatych kotków z kurzu, które prezentowały się prawie jak trofea na szafkach.
– Wezmę tę, dobra? – Wskazała na idealnie wyprasowaną koszulkę z jakimś bożonarodzeniowym wzorem, którą pewnie dostał na święta od mamy.
Nie czekając na odpowiedź, zniknęła na moment w łazience i wróciła już przebrana, szybko zakopując się pod kocem i wybierając sobie stałe miejsce na kanapie, w samym rogu.
– Julek, jesteś gejem? – zapytała z ciekawością, na co on zaczerwienił się niemalże po koniuszki uszu.
– Dlaczego mnie o to pytasz? To idiotyczne. – Nachmurzył się.
– Bo tylko się przebrałam, a ty nie chcesz na mnie nawet spojrzeć.
– Uznałem, że to będzie niemiłe.
– Patrzcie państwo, jaki dżentelmen.
Niemalże nie mogła wytrzymać ze śmiechu, ale w końcu udało jej się uspokoić i odwróciła się na drugi bok, podczas kiedy Julek błądził po pokoju bez większego celu. Słysząc jego ciche kroki, Sandra miała nadzieję, że może jednak zbliży się ku niej, że chociaż o coś zapyta, zagadnie, ale to przecież nie było w jego stylu. Zresztą czego się spodziewała? To i tak cud, że choć raz jej posłuchał, a jeden sukces na dzień w zupełności wystarczy.
Następnego ranka dostała od niego telefon, że jest już po rozmowie z szefem i pojedzie jako reprezentant firmy do Warszawy. Była z niego tak dumna jak mało kiedy. Chciała go uściskać, wyjść razem na kawę, ale on wymówił się tym, że musi potrenować przemówienia przed lustrem, bo zostało mu tylko kilka dni, a on strasznie się denerwuje. Uważała, że to dziwactwo, ale zamknęła usta na kluczyk i dała mu wolną rękę.
On za ten czas załamywał ręce – nie dlatego, że rzeczywiście przerastała go trema, ale dlatego, że kłamstwo tak gładko przeszło mu przez usta. Owszem, był u swojego pracodawcy, ten jednak stwierdził, że musiał podjąć decyzję wcześniej i już rozmawiał z Danielem, więc może następnym razem. Julek cieszył się z tego przynajmniej do momentu, kiedy uświadomił sobie, że nie będzie miał życia, jeśli sprawa dotrze do uszu Sandry. Zamierzał więc trzymać ją w błogiej nieświadomości tak długo, jak to tylko możliwe.
Przez kilka dni unikał kontaktu i udawał, że ciężko pracuje. Zamierzał wycofać się dopiero w dniu przemówienia.
– Nie uwierzysz, co się stało. Właśnie dziś powiedział mi, że wybrał na moje miejsce kogo innego! – wykrzyknął do telefonu, a po drugiej stronie zapadła długa cisza.
– Kłamiesz – stwierdziła w końcu Sandra. Wydawała się zupełnie zrezygnowana.
– W porządku. Po prostu już mnie nie chcieli – odezwał się, a ona znów westchnęła.
– Mówiłam.
– Tak, ale…
– Mówiłam ci.
I już się rozłączyła.
Julek miał ochotę zadzwonić do niej ponownie, ale szybko wybił to sobie z głowy. Pomyślał, że da jej czas, by ochłonęła, a potem spotkają się na neutralnym gruncie, jak to zwykle bywało. Z tą myślą przysiadł do nowego projektu, a jego myśli pochłaniały tylko podręczniki i cyfry. Wreszcie uwolnił się od stresu, który towarzyszył mu przez ostatnie dni. Zupełnie inaczej było z Sandrą, która natychmiast wyłączyła komórkę i z wulgaryzmami na ustach snuła się po domu, to podnosząc, to w furii rzucając koszulkami, które podnosiła z podłogi.
– Co za dupek, przecież wiedziałam, że tak to się skończy. Świetnie, że jeszcze mnie okłamał. Jestem jedyną osobą, która zawsze go wspiera i przy nim jest, a co dostaję w zamian? Jezu, jakie to wszystko niesprawiedliwe! – warczała sama do siebie.
Dopiero po mniej więcej godzinie bezczynnego krążenia po domu padła na łóżko i zaniosła się płaczem. Który raz przeżywała to samo? Może po prostu powinna pogodzić się z tym, że skoro ona nie jest w stanie go przekonać, to raczej już nic innego. Bolało ją to, tak straszliwie ją bolało, że słuchał jej tak pobieżnie, że za wszystko zabierał się powierzchownie, nawet za ich wspólną relację.
Chciałaby powiedzieć, że następnych parę dni wydzwaniał do niej, by przeprosić, ale nic z tych rzeczy. Kończyło się zazwyczaj po jednym niecałym wygranym dzwonku, a Julek nawet nie zadawał sobie pytania, czy Sandrze nie stała się żadna krzywda. Tak jakby zupełnie nie przeszkadzała mu jej nieobecność.
Spotkali się dopiero po kilku tygodniach, jednak między nimi było dużo więcej napięcia niż zazwyczaj. Sam fakt, że wytworzyła się między nimi niewidzialna bariera, wydawał się wyżerać ich od środka. To spotkanie wydawało się też zwiastunem końca… a może nowego początku?
– Długo się nie odzywałaś… – Julek zauważył jakże bystrze.
– Miałam dużo pracy.
– No tak, to oczywiste. Wspominałaś, że załapałaś się na jakąś dorywczą, prawda?
– Tak, ale spodobałam się im i chcą mnie na dłużej. Zaproponowali, że kiedy tylko skończy się sesja, wyślą mnie na stanowisko w Stanach przynajmniej na rok w ramach płatnych praktyk, a ja wezmę urlop dziekański. Fajna sprawa.
– Rzeczywiście, gratulacje. Rozumiem, że się zgodziłaś? – Nie potrzebował odpowiedzi, a jednak miał nadzieję, że usłyszy co innego.
– Oczywiście. Przecież nie będę tkwić w miejscu przez całe życie. – Niby starała się nie brzmieć uszczypliwie, ale wyraźnie poczuł na sobie jej przytłaczające spojrzenie.
– Pojadę z tobą na lotnisko – zaproponował, a ona smutno pokiwała głową.
Przecież wystarczyłoby słowo z jego strony i zostałaby tutaj, miała taką możliwość. Po prostu wolała o niej nie wspominać i zobaczyć, jak Julek zareaguje na tę sytuację, podczas kiedy on przyjął ten fakt do wiadomości i za nic miał to, że nie zobaczą się przez bardzo długi czas.
Niedługo potem urządzili pożegnalne spotkanie, a jego atmosfera wydawała się wyjątkowo przytłaczająca. Punkt kulminacyjny nastąpił jednak dopiero na lotnisku, gdy stanęli naprzeciw siebie bez słowa i po prostu mierzyli się wzrokiem.
– Cóż, w takim razie… powodzenia.
Julek nieporadnie wysunął dłoń w kierunku dziewczyny, a ta w dalszym ciągu milczała. Spoglądała to na jego rękę, to na twarz i naraz gniewnie tupnęła nogą odzianą w wysokie obcasy.
– Jak możesz być tak spokojny?! Zupełnie cię to nie obchodzi? Tak po prostu sobie stąd pójdziesz i zobaczymy się za rok?! – Po raz pierwszy tak bardzo puściły jej nerwy.
– No… tak, przecież zaraz odlatujesz – stwierdził zdziwiony.
– Po prostu nie mogę! Czy przez to, że wszystko przychodzi ci tak łatwo, nic się już dla ciebie w życiu nie liczy? Nie jest ci żal awansu, który prawdopodobnie straciłeś. Nie jest ci żal tego, że jedyna osoba, która się tobą interesuje, właśnie odlatuje. Nic a nic cię to nie obchodzi. Po prostu patrzysz, jak życie ucieka ci przez palce i dzień w dzień robisz to samo, jak możesz tak mało od siebie wymagać?! – krzyknęła, a po jej policzkach nagle spłynęły łzy.
– Przecież to by i tak niczego nie zmieniło.
– Nie? A ja czekałam, wiesz? Każdego dnia czekałam, żebyś przynajmniej powiedział mi, że byłoby miło, gdybym została. Ale może rzeczywiście to nie ma dla ciebie większego znaczenia. W końcu jak może, skoro tyle lat staję na głowie, żeby ci pomóc, a ty nawet mnie nie zauważasz i nie chcesz na mnie spojrzeć, kiedy zostajemy sami.
Nie czekała na odpowiedź. Złapała za uchwyt walizki i odwróciła się, idąc w stronę odprawy. Nie zatrzymał jej, bo… chyba obawiał się tego kroku i nie przywykł do działania na własną rękę. Patrzył więc, jak dziewczyna odchodzi, w ostatnim momencie przypominając sobie, że ma przecież tak cudowny wynalazek jak telefon, który jeszcze wszystko może odmienić.
Tak naprawdę wcale nie chodziło o to, że nie chciał, by została. Chciał i to bardzo, ale wolał, żeby przynajmniej ona ruszyła naprzód, skoro była nim tak bardzo rozczarowana. Poza tym często się jej przyglądał, zwłaszcza gdy spała, ale po prostu wolał, by tego nie widziała, strasznie go to peszyło. Ile razy silił się na to, żeby powiedzieć, ile Sandra dla niego znaczy, ale ostatecznie zawsze się wycofywał. Aż do teraz nie miał pojęcia, że być może ona wcale nie potraktowałaby go z góry, jak zawsze sądził.
– Kocham cię. – Napisał krótką wiadomość i choć wiedział, że krycie się za SMS-ami to poziom podstawówki, nie wpadł na nic lepszego.
Czekał jeszcze kilkanaście minut, póki nie miał pewności, że to właśnie jej samolot wzbija się w powietrze. Ach, czego on oczekiwał; że będzie biegła do niego przez cały pas startowy, zostawi bagaże i rzuci się w jego ramiona? Przecież to nie komedia romantyczna.
W tym samym czasie Sandra wgapiała się bezmyślnie w ekran swojego telefonu, niemalże czując, jak jej nogi wędrują w kierunku wyjścia. Nie sięgnęła jednak do pasa bezpieczeństwa i zmusiła się do tego, by nie odpowiedzieć. Wbiła się głębiej w fotel i liczyła, że pasażerowie nie zwrócą uwagi, jak zaczęły drżeć jej wargi, ramiona i dłonie. W końcu przytknęła do twarzy garść chusteczek i płakała jeszcze długo po tym, jak wystartowali. Nie sądziła, że słowa miłości kiedykolwiek tak bardzo ją zabolą, a jednak wiedziała, że za rok nic nie będzie już takie samo.
Julek szybko zrozumiał, że jeśli kiedykolwiek dostanie wiadomość zwrotną, to już na pewno nie dziś, więc w końcu ruszył w stronę domu. Niby miał pracę, niby miał przyjaciółkę, z którą zobaczy się za kilkanaście miesięcy, a jednak… tak jakoś nijak prezentowało się to jego życie. Chyba jeszcze nigdy nie czuł tak dojmującej pustki i po raz pierwszy pojął, co znaczy „utknąć w martwym punkcie”, tyle że w jego przypadku „punkt” wydawał się „przepaścią” – po prostu wątpił, by przeżył ten upadek. O ile całe życie stał nad krawędzią na jednej nodze, o tyle teraz nie było już nawet ratunku. Ach, gdyby w porę się za siebie wziął!
A przecież Sandra mu mówiła. Tym bardziej nie rozumiał, dlaczego to on uchodził za geniusza, skoro ona zawsze, ale to zawsze miała rację.
Kilka słów od autora: Katarzyna Rapacz
„W ubiegłym roku zdobyłam wyróżnienia w dwóch konkursach literackich obejmujących zasięgiem całą Polskę; „Pigmalion fantastyki” oraz „Piórem malowane”, a także drugie miejsce w konkursie wojewódzkim: „Literacki Fenix”. Największym jednak sukcesem jest to, że jestem tutaj i wciąż wznoszę się ponad wyznaczone poprzeczki.
Zaczęłam pisać za sprawą miłości do książek. W wielu z nich odnajdowałam jakąś cząstkę wpływającą na moje życie i to był impuls, przy którym pomyślałam: „Rany, to jest właśnie to, co chcę robić – uwrażliwiać. Nie mogę operować ludzi, bo zbyt boję się krwi, ale mogę odciągnąć ich od własnych problemów, pozwolić na chwilę oddechu!”
Czerpię pomysły z wszystkiego, co mnie otacza. Podchwytuję urywki rozmów, co czasem przeraża moich bliskich, a mimo tego, jeśli należysz do osób odważnych, możesz napisać do mnie tutaj: katrap.wobec@gmail.com – w sprawie tekstów czy zapytań. Tylko uważaj, bo w końcu i Ty możesz znaleźć się w opowiadaniu! 🙂
Zapraszam także na moją autorską stronę z opowiadaniami:
https://katarzynarapacz.wordpress.com/
https://www.facebook.com/katrap.opowiadania/ ‘’