Oddychaj / Oliwia Wijaszka

0
340
Zawsze zdawało Ci się, że przez całe życie masz pod górkę. Trzeba było przedzierać się przez chaszcze, wydeptywać nowe ścieżki. Wiatr dął prosto w twarz, a słońce, zamiast ogrzewać, raziło.
Z czasem przyzwyczaiłeś się i po prostu szedłeś przed siebie, udając, że wcale nie jesteś zmęczony. Może właśnie na tym polega życie? Wypracowałeś stałość i rutynę, które prowadziły Cię przez pagórki.
Pewnego dnia coś się zmienia. Zatrzymujesz się i spoglądasz na wysokie góry, te w oddali, które otaczają łąki i niewielkie wzniesienia, po których wędrujesz. Góry były w twoim życiu zawsze. Jakoś nigdy wcześniej nie przeszło Ci przez myśl, że możesz iść właśnie w ich kierunku. W tym momencie dociera do Ciebie, że pragniesz doświadczyć czegoś więcej, że już nie chcesz wspinać się na kolejne niskie, bliźniaczo podobne pagórki, za którymi nie ma nic nowego i ubijać wydeptane już ścieżki. Zdajesz sobie sprawę, że za górami też jest świat. Skoro i tak nigdy dotąd nie miałem z górki, czemu by nie spróbować wejść na szczyt? – myślisz.
Po kilku dniach wędrówki pagórki zamieniają się w strome zbocza gór. Kolejnych kilka wspinasz się po skałach, przewracasz, kaleczysz i szukasz schronienia w nieznanych miejscach. Przekonujesz się, że zawsze może być ciężej, nawet jeśli jesteś pewien, że już jest niełatwo. Ale nie poddajesz się, bo masz nadzieję. Napędza Cię wiara w to, że czeka Cię coś niezwykłego, że świat ma dla Ciebie coś, czego się nie spodziewasz. Masz już dość rutyny, unikania wyzwań i większego wysiłku, stagnacji i pozostawania przy tym, co bezpieczne. Chcesz wreszcie poznać, czym jest życie, radość, euforia, miłość.
Któregoś dnia prawie docierasz na sam szczyt. Czujesz dziwne, nieznane dotąd napięcie. Dreszcz podniecenia i wyczekiwania tego, co nowe. Po raz pierwszy w życiu „nowe” nie kojarzy się z czymś strasznym, niepewnym, czymś, czego lepiej unikać. Tym razem „nieznane” oznacza nadzieję, poprawę, rozwój. Ta perspektywa jest szczególnie kusząca, ponieważ wreszcie odważyłeś się wyruszyć w nowe miejsce, poświęcić komfort i bezpieczeństwo i to właśnie ta zapłacona cena pozwala Ci wierzyć, że za górami spotkają Cię dobre rzeczy.
Przez drzewa prześwituje widok tego, co czeka Cię poza górami – wielkiego, innego, pełnego możliwości świata. Powoli dociera do Ciebie, że miałeś się tu znaleźć. Coś ciągnęło Cię w las od dawna, lecz udawałeś, że nie słyszysz tego nawoływania. Wolność, która rodzi się w Twoim sercu, robi się przytłaczająca. Za nią skrada się inne uczucie. Wiele zachodów słońca później zorientujesz się, że tym uczuciem było prawdziwe szczęście. Zauważasz, że wysoko w górach słońce dłużej razi Cię w oczy. Od lat podejrzewałeś, że góry zasłaniają słońce, odbierają Ci jego blask i skracają dni. Mimo że złoty blask Cię oślepia, brniesz dalej. Jeszcze tylko kilka kroków i dotrzesz na szczyt. A potem wreszcie będzie z górki.
Nagle świat wokół Ciebie znika. Nie ma już słońca, grunt ucieka spod nóg. Szczyt znika.
Wpadasz w przepaść. 
Boleśnie lądujesz. Z trudem wstajesz, chcesz stąd uciec. Strach muska twoją skórę. Jest gęsto, ciemno, wilgotno, nogi zapadają się w błocie. Z każdą chwilą zdaje Ci się, że jest coraz ciemniej. Zarysy ścian są jakby bliżej, jest ciaśniej, już prawie nic nie słyszysz. Szukasz drogi ucieczki. Biegasz we wszystkie strony, nie wiedząc dokąd. Musi być jakieś wyjście, wmawiasz sobie. Przecież szczyt był tak blisko!
Czujesz, jak cała ta nadzieja i fascynacja wsiąkają w skały. Żałujesz. Karcisz się, że kiedyś zdecydowałeś się spojrzeć na góry. Wiedziałeś, że wyprawa będzie niebezpieczna, ale nie posłuchałeś strachu. Trzeba było zostać na ścieżce. Bezpiecznej, ubitej tysiącami stóp mądrych ludzi, którzy wiedzieli, gdzie jest ich miejsce i nie wyrywali się tam, gdzie nie powinni. Spotkały Cię konsekwencje twojej głupoty. Czujesz, jak wnętrzności ściskają się, a w gardle rośnie gula. Przytłacza Cię lęk, który tak uparcie blokowałeś przez kilka ostatnich dni. Wreszcie godzisz się na ból, smutek i zawód. Wiesz, że zasłużyłeś na to, żeby je czuć. Poddajesz się i pozwalasz cieniom opanować całe twoje ciało i umysł, a także niebezpiecznie zbliżyć się do duszy, choć nie zdajesz sobie sprawy, że taką posiadasz.
Próbujesz się wydostać. Obiecujesz Wszechświatowi, że gdy się wydostaniesz, od razu wrócisz na udeptaną ścieżkę, która wciąż wiedzie pod górę, mimo że nie prowadzi na szczyt i nigdy więcej z tej ścieżki nie zboczysz. 
Wołasz o pomoc, ale odpowiada Ci tylko echo. Nie możesz znaleźć wyjścia. Chcesz wspiąć się po skałach, ale ściany są zbyt śliskie, a dół zbyt głęboki. Potykasz się co kilka kroków. Tracisz siły. Próbujesz wołać, ale nie słyszysz własnego głosu. Światło docierające z otworu, przez który wpadłeś, blednie. Nie chcesz dopuścić do siebie tej myśli, ale ona już dawno się pojawiła i nie czeka na zaproszenie. Nie wydostaniesz się stąd. Nikt Ci nie pomoże. Robi się całkiem cicho i ciemno.
Nie potrafisz zdecydować, czy czujesz przeszywającą pustkę, czy zebrało się w Tobie tyle ciemności, że ściska narządy, wypełza z Ciebie i zawisa w i tak już gęstym i dusznym powietrzu.
Zasypiasz. W zasadzie to nie, tylko wmawiasz sobie, że zasypiasz. Tracisz przytomność.  Budzisz się kilka razy, ale znowu odpływasz. Za którymś razem wreszcie jesteś w stanie myśleć. Przypominasz sobie, gdzie jesteś. Czy zostanę tu na zawsze? – pytałeś. Teraz już nie pytasz. Zostanę tu na zawsze – stwierdzasz. I chcesz tylko, by „zawsze” nie trwało zbyt długo. 
Trwasz tak w tej ciemnej jaskini, godząc się na to, by w niej pozostać. Już nie wstajesz, nie badasz ścian, choćby po omacku, bo i po co? Nie ma wyjścia i trzeba się z tym pogodzić. Ile czasu minęło, odkąd się tu znalazłeś? Godzina, kilka dni, miesięcy, lat? Nieważne, dla Ciebie i dla wszystkich innych nie ma to już znaczenia. Tak po prostu jest. Taki twój los i trzeba się z nim pogodzić.
Zapomniałeś, gdzie jesteś. Nie pamiętasz, co działo się wcześniej. Nie wiesz, kim jesteś. Nie potrafisz zadać sobie innych pytań. Samo pojęcie istnienia zdaje Ci się wymykać. Słowo „jestem” zmienia się w bełkot, dźwięk taki jak wiele innych, które niegdyś słyszałeś.
Nie wiesz, ile tu trwasz. Za każdym razem, gdy się budzisz, pamiętasz coraz mniej. Kolejne sny, momenty, w których jesteś świadomy i omdlenia zlewają się w jedno. Nie czujesz ich granic. Nic nie czujesz. Nie widzisz kształtów, nie czujesz krawędzi, nie rozumiesz kontrastu.
Nie wiedziałeś, że ciemność może być jeszcze gęstsza, a powietrze jednocześnie przenikliwie zimne i nieznośnie duszne. Unoszący się tu odór przyprawia Cię o mdłości, chociaż twoje zmysły przecież już dawno całkiem się wyłączyły. Została tylko powłoka twojego ciała i jakieś skrawki umysłu. 
Nagle świta Ci myśl o jedzeniu. O czymś, co kiedyś sprawiało Ci przyjemność, co było codzienną rutyną, czymś stałym i niezmiennym. Nie pamiętasz, co ostatnio jadłeś. Czy czujesz głód? Jak się go czuje?
Zanim tu trafiłeś, spotkałeś się z kimś jeszcze, inną istotą, która była podobna do Ciebie, z którą rozmawiałeś. Rozmowa – kolejne abstrakcyjne pojęcie, którego definicja, wydaje Ci się, pozostała gdzieś w Twojej pamięci.
Cienisty muł staje się coraz cięższy, coraz bardziej lepki, pochłonął Cię niemal w całości. Tak miało być – myślałbyś, gdyby myśli były czymś, na czym się skupiasz.
Wszystko na Ciebie napiera. Mimo że pamięć nie funkcjonuje, wiesz, że nigdy nie było Ci tak ciężko. Gdzieś wewnątrz tych swoich zwłok czujesz, że to koniec. Niemal ten ostateczny, prawie koniec końców, a może rzeczywiście, najprawdziwszy, ostatni koniec?
Dobrze byłoby to jakoś zakończyć. Zwieńczyć to wszystko, czym kiedyś byłeś. Może by wziąć oddech? Ten ostatni, głęboki oddech po tylu płytkich, udawanych oddechach. Może i nie masz siły, ale co Ci szkodzi zużyć całą pozostałą energię, by jeszcze raz doświadczyć pełnego oddechu? To i tak koniec, nie masz nic do stracenia.
Zebranie sił zajmuje sporo czasu. Ale udaje się, w końcu oszczędzałeś siły przez tyle lat, tyle dni, tyle czasu, oddychając najmniej i najsłabiej jak się dało, oszczędzając całe powietrze, swoje siły, bo czułeś, że nie dasz rady bardziej rozszerzyć płuc. Zatem, jak to się robi? Kiedy ostatni raz oddychałeś, tak naprawdę? Pustka. Szara, mglista pustka. Wiesz, dobrze pamiętasz, że kiedyś miałeś wystarczająco dużo siły, by oddychać, nawet się na tym nie skupiając. Robiłeś tyle innych rzeczy, teraz tak odległych, że nie masz pojęcia, które wydarzyły się naprawdę, a które są zmyślone.
Próbujesz. Nic się nie dzieje. Czy naprawdę mogłeś zapomnieć, jak to się robi? Nie szkodzi, myślisz, i tak zaraz wszystko się skończy. Ale dobrze byłoby odetchnąć, tak ostatni raz. Więc próbujesz dalej. W końcu co masz do stracenia?
Oddychasz.
Powietrze nie jest już lepkie.
Oddychasz.
Czujesz zapachy. Nagle robi się rześko.
Oddychasz.
Jakiś szum w uszach? Czyżby były to dźwięki…? Dźwięki czego?
Oddychasz.
Jakieś światło.
Nie, to za dużo, za szybko. Czekaj. A więc to koniec? Nie, nie wygląda jak koniec.
Oddychasz.
Stop, co się dzieje? Może nie trzeba było próbować? Nie, przestań oddychać.
Oddychasz.
Jest więcej świateł. Różnych. Widziałeś je już wcześniej – kolory? Czekaj, jak to zatrzymać?
Oddychasz.
Drżysz. A więc ruch. No tak, twoje ciało kiedyś było zdolne do ruchu. Nie, to miał być koniec. Więc po co znowu ruch?
Oddychasz.
Nagle czujesz, że ciało Cię boli. Czujesz. Przesuwasz się. A więc tak się to robiło.
Oddychasz.
Oddychasz? Ale tak naprawdę, oddychasz.
To całkiem przyjemne. Przyjemne.
Oddychasz.
I jeszcze czujesz bicie serca. Czy biło przez cały czas? Może dopiero zaczęło.
Oddychasz.
A co jeśli tak jest przed końcem? Jeśli to chwilowy stan? Jeśli zaraz przyjdzie koniec?
Oddychasz.
Nie, nie chcesz końca. Nie! To wszystko nie tak, nie chcesz go. Co robić? Jak to zatrzymać? 
Panikujesz. Emocje, uczucia i bodźce, które nagle zalały Cię ogromną falą, są przytłaczające. Jednakże dajesz im radę. 
Czy to oznacza, że masz odrobinę siły? Zapomniałeś już o tym uczuciu. 
Zatrzymać koniec. Dasz radę?
Oddychasz. Oddychasz. Oddychasz.
Ale tak naprawdę. Tym razem w pełni świadomie i z własnej woli.
Wdech i wydech, wdech i wydech, coraz głębszy wdech i wolniejszy wydech. Wiesz, jak to robić.
Kolory układają się w plamy, a plamy w kształty. Widzisz. Jaskinia już zniknęła. Gdzie jesteś? To miejsce jest piękne i tak dużo się tu dzieje. Wiesz, że jest ono dobre i bezpieczne. Wiesz, że tu byłeś.
Kolejny oddech. Twój oddech. Ty. Tak, Ty.
Jesteś tu, w tym miejscu. Jesteś, nawet jeśli nie wiesz gdzie i jak. Jesteś. I oddychasz.
Jest pięknie i ciepło. Już pamiętasz, jak to jest?
Oddychasz. Nie tym razem, Końcu. Może i gdzieś tam jest, ale jeszcze nie czas na koniec. Teraz oddychasz.
Co dalej?
Przypomina Ci się, że kiedyś potrafiłeś o wiele więcej. Kiedyś umiałbyś wstać. Na nogi. I jeszcze bardziej oddychać.
Nie masz siły, jeszcze nie. Ale to w porządku. Jeszcze masz czas, dużo czasu. Więc po prostu siadasz. Gratulacje. Masz w sobie siłę, by siedzieć.
Rozglądasz się wokół. Pamiętasz, jak to wszytko się nazywa. Zastanawiasz się chwilę. Wiesz nawet, jak działa ten malutki, otaczający Cię świat. Siedzisz, obserwujesz, myślisz i czujesz.
I oddychasz.
Możesz siedzieć, ile chcesz. Zbierać siły. Oddychać.
Któregoś dnia wstaniesz. Tak po prostu. Będziesz to potrafił i będziesz miał wystarczająco dużo siły, jestem pewna. Wstaniesz i odetchniesz jak jeszcze nigdy.
Przepaść całkowicie zniknie i będziesz mógł pójść, gdziekolwiek zechcesz. Pomyślisz, że będziesz musiał być ostrożny, w końcu na świecie może być więcej takich przepaści. Ale któregoś dnia strach przestanie Ci towarzyszyć.
Zdobędziesz szczyt i spojrzysz na widok rozpościerający się przed Tobą. Obejrzysz się na to, co za Tobą, na to, co znajome, na przeszłość. Okaże się, że po drugiej stronie gór świat wygląda podobnie. Tam też są pagórki. Też będziesz musiał się wspinać. Dostrzeżesz też równiny i zejścia w dół. Po starej, znajomej stronie też takie są.
To nie widok, którego się spodziewałeś. Ale to dobrze. Będziesz patrzył na nowy świat i na to, co za plecami. Usiądziesz na szczycie, wiedząc, że możesz pójść w którąkolwiek stronę.

          Oliwia Wijaszka

Obraz wyróżniający: Obraz Beat Wormstetter z Pixabay