Tak ją sobie wyobrażam – duża ciężka i dość sfatygowana. Już dawno straciła równoległości i prostopadłości, dlatego producent (przedwojenny!) pomyślał o paskach, które trzymają jej ewentualną zawartość w tak zwanej „kupie”.
Na początku wojny Stefan Kisielewski – wówczas kompozytor z wykształcenia i intencji – zapakował do niej wszystkie swoje utwory i powierzył żonie ze słowami: schowaj to dobrze, bo po wojnie będziemy z tego żyli. Żona doceniła powagę sytuacji i zaniosła walizkę do piwnicy – gdzie mogła być bardziej bezpieczna podczas ewentualnych i całkiem prawdopodobnych rewizji.
Niestety wojna ma swoje prawa jak pożary, bomby, odłamki, nagłe ewakuacje. Nie oparła się im kamienica, w której była owa sławna piwnica, i oczywiście owo wojenne mieszkanie Kisielewskich (o które w tej części historii już mniejsza). Kisielewscy przetrwali, dom nie, a już tym bardziej walizka uwięziona wśród fundamentów. Walizka z szansą na lepsze życie po wojnie.
Dobrze, źle? Z pewnością źle, ale życie uczy improwizacji, a Stefan Kisielewski do tego był
przygotowany w dwójnasób – z charakteru i wykształcenia (wydział kompozycji i fortepianu
Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej).
Historię te usłyszałam od syna – Wacława Kisielewskiego na koncercie uświetniającym 100
rocznice urodzin kompozytora. Rocznica zaiste podniosła, ale zastanawiam się czy mimo wszystko w kontekście jubilata słowo „ironizującym” nie byłoby bardziej adekwatne: KONCERT „Ironizujący” setną rocznicę.
Sam kompozytor miał na tyle dystansu do siebie i swojej twórczości, że zajął się w życiu jeszcze paroma rzeczami – felietonami, pisaniem powieści nawet polityką a wszystko z równie imponującym skutkiem. Ironia i poczucie humoru to wspólne mianownikiem wszelkich jego działań i nawet niewprawne ucho usłyszy przekorę w jego muzyce. Być może ironią losu była także niefortunna przygoda walizki. Pomijając krytyczne uwagi Kisiela na własny temat, z przygody patetycznie zwanej życiem wyszedł raczej z tarczą niż na tarczy, pokonując tylu przeciwników ilu się dało. Czym? Ano między innymi ironią. Ona sama jest jak oręż lecz potrzebuje sprawy, idei w imię której jest używana, potrzebuje jeszcze sensu jako sprzymierzeńca. Kisielewski był mistrzem nadawania sensu, mało! był mistrzem nadawania nowego sensu i sensów. Żeby nie szukać daleko i zostać przy muzyce – nowe znaczenie na przykład nabrał gawot z jego kwartetu smyczkowego z 1935 roku (nie było go w walizce na szczęście).
Dance Vive – utwór z walizki, który przetrwał także w sejfie pamięci zaprzyjaźnionego pianisty, również miał szczęście uniknąć ironii losu. Można powiedzieć, że tym samym przywrócił sens muzyce jako sztuce istniejącej (ironicznie?) na przekór zapisowi, który zdawałoby się koniecznemu, na przekór materii połkniętej przez walizki, pogrzebanej przez piwnice i wojny.
Agata Stawska
Nagranie na żywo z Examconcert w Norweskiej Akademii Muzycznej w Oslo
Czerwiec 2012
Danse vive powstał w 1939 roku, a jego prawykonanie, podobnie jak większości utworów z tego okresu, o czym wspomina kompozytor, odbyło się w słynnym okupacyjnym Salonie Artystycznym przy ulicy Nowy Świat 27 w Warszawie, prowadzonym przez Bolesława Woytowicza. Lech Miklaszewski dokonał pierwszego archiwalnego nagrania utworu dla Polskiego Radia we wrześniu 1946 roku. Po długim okresie zapomnienia Danse Vive pojawiło się niespodziewanie podczas koncertu inauguracyjnego VII Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień 21 września 1963 roku. Władysław Kędra, po wykonaniu Koncertu fortepianowego Tadeusza Szeligowskiego z Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia pod dyrekcją Jana Krenza, zagrał utwór Kisielewskiego na bis. Mieczysław Tomaszewski w rozmowie z Joanną Pruszyńską określa Danse Vive jako Toccatę 41. Rzeczywiście – swobodna, niemal improwizowana forma, figuratywna faktura, a przy tym jednostajne linie inkrustowane synkopowanymi rytmami sforzandi (choć kilkakrotnie zmieniającymi sygnatury czasowe) nadają utworowi taki właśnie charakter. Ale jednocześnie Danse Vive można określić jako apoteozę krakowiaka, skocznego, galicyjskiego tańca, którego pełny temat na 44 pojawia się w utworze tylko raz, po zagęszczającym się, figuracyjnym początku, w niczym nieprzypominającym ludowych melodii. [M. Gąsiorowska, Kisielewski, PWM 2011].
Przetłumaczono z DeepL.com (wersja darmowa)
Obraz wyróżniający: Stefan Kisielewski zwany Kisielem, ołówek, format A-4. Praca własna: Edwarda Knapczyka.