– Męża nie ma, a dziecko już do przedszkola chodzi – piszczy Zabłocka.
Jabłońska pociąga przytkanym nosem, poprawia beret i zerka na sąsiadkę.
– Że jak? – dopytuje, bo widocznie umknęła jej jakaś błyskotliwa myśl.
Sąsiadka jednak, zamiast odpowiedzieć, kiwa lekko głową i przewraca oczami. Szepcze szybkie:
– Ladacznica.
A gdy obok ławki, na której siedzą, przechodzi młoda kobieta, obydwie mierzą nowoprzybyłą od stóp do głów. A wiec Zabłocka mówi, że ladacznica. A może, może. Niby spódnica do kostek, ale czerwona. Jak w burdelu. I jaki obcas! Kolczyki dyndają jak krowie.
No ladacznica jak w mordę strzelił.
– Dzień dobry! – mówi im.
– Dzień dobry, dzień dobry! – kobiety odpowiadają chórem i kiwają zapalczywie głowami.
– Jaką ma pani piękną spódniczkę – wyrywa się Jabłońska. – Ile kwiatków! A jaka głęboka czerwień!
Dziewczyna przystaje i wygładza pstrokaty materiał.
– Dziękuję bardzo.
– I kolczyki jakie! – dodaje szybko Zabłocka, żeby nie zostać w tyle. – To prawdziwe pióra? Oskubała pani jakie ptactwo?
Odpowiada jej niepewny śmiech.
– Prawdziwe pióra, ale nie ja oskubywałam. Chyba nie miałabym do tego nerwów…
– Ach! – Zabłocka macha ręką tak zamaszyście, że omal nie trzaska Jabłońskiej w łepetynę. – Widzisz, kochana, kiedyś to nie było, czy masz nerwy, czy nie masz. Ojciec z matką wołali i trzeba było robić.
Jabłońska przytakuje tak gorliwie, że aż jej się zaczyna kręcić w głowie, chociaż nigdy w życiu nie oskubała nawet jednej kury.
– Tak było, tak było – wzdycha.
– Dobrze, że już nie trzeba – wyrywa się młoda. – Teraz można wygodnie kupić w markecie już oskubane, albo w ogóle mięsa nie jeść. To wtedy problem sam się rozwiązuje!
Uśmiecha się do sąsiadek szeroko, ale obydwie kobiety się prostują.
– W markecie? – pieje Zabłocka.
– Bez mięsa? – zapowietrza się Jabłońska.
To zbija młodą z tropu. Poprawia płaszcz, pasek od torebki, przestępuje z nogi na nogę.
– Teraz to już nie ma takiego mięsa, jak było kiedyś! – wykrzykuje Zabłocka. – Wąchałaś to mięso z marketów? To są same antybiotyki! BGO! Kiedyś jak ojciec przyniósł kurę, to była kura! – Wyciąga przed siebie ręce i wskazuje w powietrzu szacowaną wielkość ptaka. – A nie te przepiórki, co teraz sprzedają!
– Tak, zdaję sobie sprawę, ale…
– A bez mięsa? – Jabłońska aż z tych nerwów zdejmuje beret i wygładza siwiznę. – Ja nie wiem, za moich czasów to czegoś takiego nie było. Ludziom się w dupach poprzewracało, że tak powiem, drogie panie – dodaje szybko, zawstydzona „dupą”, która właśnie wyszła z pomalowanych różową szminką ust. – Kiedyś nie było, że nie jem mięsa! Mięso to było na święta i jak ojciec zatłukł świniaka, to dopiero było, co świętować! A teraz wszystko mają, to wymyślają! Wege-srege!
Zabłocka przytakuje, żeby podkreślić solidarność.
– Tak, tak – stwierdza na wydechu. – Kiedyś to nie było tego wszystkiego, drogie panie. Te telefony, laptoki, internety. I człowiek żył! I chociaż nie słyszało się o tych wszystkich… L… L…
– LPG – podpowiada zawsze pomocna Jabłońska. – LPG, złociutka.
Klepnięcie w udo pieczętuje słowa Jabłońskiej.
– No tak! LPG! Masz rację. Już nie ta pamięć, wypadło mi – tłumaczy szybko Zabłocka. – Ale to tak jest, jak ludzie Boga w sercu nie mają. Zamiast w tych telefonach, to by poczytali święte księgi. Przeszli się na nabożeństwo i posłuchali kazania! Piękne kazanie ksiądz Leszek wygłosił w niedzielę – zwraca się do Jabłońskiej. – Piękne, prawda?
– Piękne, piękne – potwierdza Jabłońska.
– A o czym? – pyta dziewczyna.
– Tak, tak. – Zabłocka gładzi gruby materiał swojej spódnicy. – Piękne. Ale młodym to w głowie tylko fiku-miku. Wychodzą na ulice, drą się, szukają sensacji. A lepiej pomogliby potrzebującym. Podarowali komuś dobre słowo.
– Dobrze mówisz, złociutka – wzdycha żałośnie Jabłońska. – Dobrze mówisz.
Obydwie wykrzywiają usta w uśmiechach i jeszcze raz mierzą dziewczynę, która nieznacznie się cofa.
– Wiedzą panie co? Bardzo miło było porozmawiać, ale niestety muszę już lecieć – jęczy młoda. – Do widzenia.
– A idź, idź, kochanieńka! – Zabłocka jej macha. – My tu stare baby zajmujemy ci czas, a młodzi mają, co robić! Idź, kochana! Piękna, piękna jesteś!
I już jej nie ma. Biegnie na tych wysokich obcasach do swojej klatki. Jabłońska i Zabłocka odprowadzają ją wzrokiem.
– Że to się na ten ryj nie wywali – cedzi Zabłocka. – Ladacznica jedna.
J. Luszyńska
Obraz wyróżniający: pexels-ekaterina-nt-9248103