Cywilizacja, a rozwój gospodarki rolnej / Piotr Kotlarz

0
551

Tematy z zakresu historiozofii, te odnoszące się do procesów cywilizacyjnych, są niezwykle złożone, trudne. Tę świadomość mam już od bardzo dawna. Od czasu studiów, a może posiadłem ją już wcześniej, w czasach szkolnych, a to dzięki wspaniałym pedagogom, na których natrafiłem w swym życiu. To już w liceum prof. Zofia Budrewicz przekazała mi zwyczaj interesowania się prawie wszystkim. Pewnego razu, w czasie udzielanych przez nią darmowych korepetycji, które prowadziła w swoim mieszkaniu przy ul. Monte Casino w Sopocie, zanim zasiedliśmy przy stole zaczęła sprzątać  z niego książki z zakresu astronomii. Zdziwiłem się bardzo…. Pani profesor uczyła polskiego, miała ponadto już wówczas ponad sześćdziesiąt lat. Nie potrafiłem ukryć zdziwienia.

Pani interesuje się astronomią?

Wiesz Piotrze, do końca życia trzeba się wszystkim interesować.

Dopiero znacznie później zrozumiałem, że scenę tę pani profesor przypuszczalnie zainscenizowała, w ten sposób „podprogowo” pobudziła i moje zainteresowania. Jej horyzonty myślowe były ogromne.

Studiowałem w latach siedemdziesiątych i to właśnie wówczas wprowadzono zasadę, by w czasie studiów humanistycznych studenci musieli wybrać również zajęcia z zakresu przedmiotów ścisłych i odwrotnie. Z czasem też, będąc później nauczycielem i zajmując się pisaniem, zdałem sobie sprawę z tego, że uczyć się trzeba stale. We wszystkich naukach, a w historii jest to szczególnie widoczne, nasza wiedza nieustannie wzrasta. Mało tego, zrozumiałem w związku z tym, że tworzone na bazie już posiadanych informacji wcześniejsze teorie często okazują się błędne.  Bywa, że niektóre opracowania, zwłaszcza te odnoszące się do początków cywilizacji, czy historii naszej planety, mają dziś wartość wyłącznie historyczną. Często mówią nam dziś jedynie o dziejach poznania, o naszych na tej drodze pomyłkach.

Pozwoliłem sobie na ten dość przydługi wstęp, gdyż jak widzę nie wszyscy posiedli na drodze poznania poczucie pokory, nie każdy potrafi używać określenia hipoteza. Wielu, zapewne w celu szokowania, używa określeń kategorycznych. Do rozważań poniższych skłonił mnie właśnie w taki sposób sformułowany tytuł artykułu będącego swego rodzaju recenzją książki właśnie z zakresu historiozofii.

„Zboże – nasze przekleństwo. Bez zbóż nie byłoby dużych cywilizacji”[1] – to tytuł wspomnianego artykułu, a książka na bazie której on powstał i z której zaczerpnięta została ta hipoteza nosi równie dyskusyjny tytuł „Udomowienie człowieka”. Użyłem określenie hipoteza, choć zarówno autorowi artykułu, Aleksandrowi Pińskiemu, jak i zapewne autorowi książki wydaje się, że ich teorie są już gotowymi tezami.  Książki Jamesa C. Scotta nie czytałem i zapewne nigdy do niej nie zajrzę. Tak wiele pojawia się na rynku wydawniczym ofert, że nie sposób odnieść się do choćby niewielkiej części z nich. Do sięgnięcia po wspomnianą publikację zniechęca nieco trywialny jej tytuł, a także wstępne przyjrzenie się jej omówieniu, wskazującym od razu na pewną jednostronność ocen. Z jakiego więc powodu podważam jego tezy?

Po pierwsze tytuły. Tytuł książki, nieco trywialny, a przy tym błędny, jeśli ma się wiązać z tezą Jamesa C. Scotta, że „zboże jest naszym przekleństwem”. Wskazywałby  bowiem na to, że osiadły tryb życia został przyjęty przez ludzi wraz ze wprowadzeniem uprawy roli. Dzisiejsze badania archeologiczne dowodzą jednak, że nie jest to prawdą. Pierwsze osady, często nawet dość znaczne, powstawały jeszcze w okresie przedrolniczym, mniej więcej w okresie od siedmiu do pięciu tysięcy lat temu. Ich powstanie wiązało się ze zmianami klimatycznymi, z ociepleniem klimatu. Tworzyły je społeczeństwa będące jeszcze na etapie gospodarki głównie łowieckiej (prymitywne uprawy tylko w niewielkim stopniu uzupełniały ich źródła pozyskiwania żywności) oraz zbierackiej (to głównie ludy nadmorskie, korzystające w niektórych miejscach z występujących tam w szczególnej obfitości „owoców morza”). Obszar tzw. „żyznego półksiężyca” był swego rodzaju „wielką spiżarnią”. Do czasu suszy, która nastąpiła około pięciu tysięcy lat temu,  zwierzyny było pod dostatkiem. Przy tym nie wszystkie ludy i nie od razu „udomowiały się” (bardzo niezręczne określenie), nie od razu przyjmowały osiadły tryb życia. Przez długie lata, tysiące lat dominowały w świecie ludy o gospodarce łowieckiej, później bardzo liczne ludy o gospodarce pastersko-hodowlanej.

Za polski tytuł tej książki jej autor jednak nie odpowiada. W wersji anglojęzycznej brzmi on: „Against the Grain: A Deep History of the Earliest States” [dosłownie: „Pod prąd: głęboka historia najwcześniejszych stanów”, w wolnym tłumaczeniu: „Pod prąd: Pogłębiona historia początków państwowości”]. To już znacznie lepiej, choć wciąż trudno odnieść i ten tytuł do treści publikacji. Zostawmy jednak tytuł przyjrzyjmy się zawartym w omawiających książkę Jamesa C. Scotta tezom (hipotezom).

W artykule Aleksandra Pińskiego pojawia się wiele nieścisłości lub formułując to łagodniej niedopowiedzeń, które mogą wprowadzać w błąd. Myślę, że warto je sprostować. Pisze on:

Dziesięć tysięcy lat przed naszą erą na całym świecie było zaledwie 4 mln ludzi, a więc tyle, co w dwóch takich miastach jak Warszawa. Pięć tysięcy lat później ich liczba wzrosła do 5 mln. Tak więc przez pierwsze tysiąclecia uprawy ziemi liczba ludności wzrosła tylko o 20 proc. Autor twierdzi, że powodem były przede wszystkim choroby, które zaczęły mieć idealne warunki do rozprzestrzeniania się w dużych skupiskach ludzkich. Wiele patogenów miało możliwość przejścia ze zwierząt na ludzi, w związku z rozpoczęciem hodowli.

Dwanaście tysięcy lat temu gospodarka rolna była na etapie bardzo szczątkowym. Wprawdzie pierwsze zachowane żarna datowane są nawet na dwadzieścia tysięcy lat, ale pozyskiwane wówczas dzikie zboża były bardzo mało wydajne. Liczba ziaren w kłosie była na tyle nieznaczna, że długo nie mogły być podstawowym środkiem wyżywienia. Aż do piątego tysiąclecia p.n.e. nie możemy twierdzić, że w gospodarce jakichkolwiek ludzi dominowała gospodarka rolna. Aż do trzeciego tysiąclecia p.n.e. rolnictwo dla większości społeczeństw nie było podstawową gałęzią gospodarki. Nawet w społeczeństwach, wśród których rolnictwo było nieco bardziej rozwinięte, nie było ono ich głównym produktem. Dietę w znacznym stopniu wzbogacało mięso zwierząt i ryby. Do czasu powstania państwowości były to społeczeństwa egalitarne, tak że poziom życia wszystkich wolnych mieszkańców osad był bardzo podobny. Wzrost liczby ludności w ciągu wspomnianych pięciu tysięcy lat nie miał żadnego związku z rozwojem rolnictwa. Tak mały wzrost populacji w tak długim okresie nie był powodowany chorobami, które rozprzestrzeniały się w dużych skupiskach ludzkich. Takie w tym okresie były bardzo nieliczne, podobnie bardzo niewielkie i nieczęste były kontakty miedzy  różnymi ludami. Nie wiemy ponadto w jakim okresie nastąpił ten dwudziestoprocentowy wzrost, być może dopiero w ostatnim tysiącleciu ze wspomnianych pięciu tysięcy lat, a może nawet tylko w ostatnich setkach lat. Dziś już wiemy, jak wielkie są możliwości wzrostu ludzkiej populacji. W ciągu ostatnich stu lat wzrosła ona pięciokrotnie. Warto też pamiętać o tym, że wzrost ludzkiej populacji nigdy nie przebiegał linearnie. Bywały okresy znacznych wzrostów, ale i regresu. Jej zaś pozostawanie w tej samej lub prawie tej samej wielkości przez tysiące lat było wynikiem naturalnych zasobów środowiska, wzajemnego dostosowania. Wzrost populacji o dwadzieścia procent wynikał z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze zmiany klimatyczne umożliwiły zagospodarowywanie kolejnych obszarów (wcześniej zajętych np. przez lodowce), po drugie stopniowy rozwój hodowli i uprawy roślin uniezależnił ludzi od praw natury. Okresowe zmiany klimatyczne, przemieszczanie się zwierzyny, bardzo powoli, ale jednak, przestawały być problemami nie do pokonania. Choroby zakaźne (patogeny), o których wspomina autor artykułu, oczywiście się pojawiały, ale przecież kontakty międzyludzkie były wciąż na tyle niewielkie, że ich przenoszenie było niezwykle trudne. Aż do drugiego tysiąclecia p.n.e. człowiek poruszał się głównie pieszo. Jeśli weźmiemy pod uwagę czas inkubacji i rozwoju choroby, z łatwością zrozumiemy, że w tym czasie ich wpływ na wielkość populacji musiał być nieznaczny, w każdym razie niewiele odbiegający od okresu poprzedniego. Bakterie i wirusy oraz różne pasożyty żyły i rozwijały się (ewoluowały) obok w nas i w nas od chwili powstania, wzajemne relacje między nimi wciąż są badane i rozpoznawane, ale też wciąż wiemy o nich bardzo niewiele. Budowanie hipotez na temat tych relacji na bazie już pozyskanej wiedzy jest bardzo ryzykowne. Tworzenie publicystycznych teorii nie służy poznaniu, a tylko zaciemnia rzeczywisty obraz.

Dalej polski dziennikarz twierdzi, że:

Scott nie jest też pierwszym akademikiem, który przypuścił atak na fundamenty współczesnej cywilizacji. Tu przychodzi na myśl przede wszystkim artykuł Jareda Diamonda (znanego z nagrodzonej Pulitzerem książki z 1997 r. Guns, germs and steel, czyli Strzelby, zarazki, maszyny) z 1987 r., w którym określił rolnictwo mianem „najgorszego błędu w historii ludzkości”. Scott jest bez wątpienia duchowym spadkobiercą Diamonda i rozwija jego myśli i poglądy.

Teza bardzo radykalna, kontrowersyjna na tyle, że może wzbudzić zainteresowanie. Teza (hipoteza) jednak z gruntu nieprawdziwa. Dziś już większość badaczy odchodzi od idei tzw. rewolucji neolitycznej. Wiemy, że proces przechodzenia człowieka do gospodarki rolnej trwał tysiące lat. Wspomniałem wyżej o pierwszych żarnach, kilkanaście tysięcy lat od ich pierwszego zastosowania musiało ponadto minąć by doszło do wytworzenia się zbóż hodowlanych. Pierwsze, dzikie, dawały niewielką ilość ziaren. Zmiany genetyczne zbóż następowały początkowo niezależnie od człowieka, później w wyniku jego aktywności, ale długo nieuświadomionej. Ludzie ponadto bardzo niechętnie zmieniają swoje przyzwyczajenie, swój tryb życia, tym bardziej swoją dietę. Stopniowe zmiany były wynikiem konieczności dostosowania się do zmieniających się warunków, a te we wspomnianych tysiącach lat bywały często bardzo znaczne. Trudno więc taki proces nazwać „błędem”. Taką może być jakaś decyzja. Takowej człowiek, ludzkość nie podejmowała. To długi i bardzo skomplikowany proces cywilizacyjny. Błędem jest jego upraszczanie.

Dalsze tezy (hipotezy) autora artykułu budzą jeszcze większe wątpliwości. Pisze on:

Otóż po przejściu z trybu życia myśliwych-zbieraczy na tryb osiadły oparty na uprawie zbóż, standard życia przeciętnych ludzi dramatycznie spadł. Łatwym sposobem na sprawdzenie czy kobieta, która zmarła 9 tys. lat temu żyła w społeczności myśliwych-zbieraczy, czy też powadziła osiadły tryb życia oparty na uprawie zboża, jest obejrzenie jej kości. Kobiety w wioskach, w których żywiono się ziarnem, miały zakrzywione kości palców u stóp i zdeformowane kolana od długich godzin spędzonych na klęczeniu, kiwaniu się i mieleniu zbóż.

Po przejściu z trybu życia myśliwych-zbieraczy na tryb osiadły oparty na uprawie zbóż, standard życia przeciętnych ludzi dramatycznie spadł.

Tymczasem życie myśliwych-zbieraczy polegało na odpoczynku przerywanym krótkim okresami bardzo intensywnej i zróżnicowanej aktywności. Osoby z takich społeczności polowały, zbierały jagody, łowiły ryby, przygotowywały pułapki itp. Szkielety osób żyjących w taki sposób były o kilkanaście centymetrów wyższe, niż szkielety osób utrzymujących się z roli.

A różnica wynikała nie tylko z bardziej ruchliwego trybu życia, ale i z bardziej urozmaiconej diety. Przykładowo na stanowisku archeologicznym z Abu Hurejra, terenach zamieszkiwanych przez myśliwych-zbieraczy, zebrano 192 gatunki różnych roślin, z których 118 jest spożywanych przez obecnie żyjące plemiona na ziemi.

Jak można dysponując tak małą wiedzą historyczną, nie potrafiąc nawet używać właściwych pojęć,  stawiać tak ryzykowne tezy? Co autor rozumie pod pojęciem przeciętni ludzie? Aż do III tysiąclecia p.n.e. większość społeczeństw miała charakter egalitarny. Kobiety w wioskach, w których żywiono się ziarnem. Czy autor rozumie pojęcie wioski? Powstanie takich było możliwe dopiero z chwilą powstania państw. Dla wcześniejszego okresu możemy używać pojęcia osady. Zachowane szczątki archeologiczne do omawianego okresu są bardzo nieliczne. Nie wiemy, jaki był na przykład status kobiet pracujących przy żarnach. Może były to niewolnice? Idea niewolnictwa wyprzedza ideę państwowości. Idealizacja życia myśliwych-zbieraczy sięga już czasów oświecenia. To teorie budowane na podstawie bardzo wycinkowych, powierzchownych obserwacji. Nie uwzględniają one  np. zmian zachodzących w czasie. Walki o terytorium, często bardzo krwawe i brutalne sięgają co najmniej dziesięciu tysięcy lat. Tragedie klimatyczne (np. długotrwałe zimy spowodowane np. erupcjami wielkich wulkanów) doprowadzały nie tylko do znacznych spadków populacji, ale nawet do przypadków kanibalizmu. Ci, którzy uważają, że rozwój cywilizacji burzy ich idealistyczny obraz powinni pamiętać i o tym. Ziemie polskie były na przykład w swych dziejach zaludniane wielokrotnie. Kilka razy życie ludzkie na nich zanikało. Wracała epoka lodowcowa. Jaki los spotykał wcześniejsze zaludniające ziemie polskie populacje? Na rozwój człowieka, ludzkiej cywilizacji, spoglądać musimy w perspektywie tysięcy, nawet dziesiątek i setek tysięcy lat. Pamiętajmy ponadto, że przez długi czas obok siebie żyły społeczeństwa o różnych poziomach i rodzajach gospodarki.

Kolejna teza:

Bez zbóż nie byłoby państw. Wszystkie największe państwa agrarne starożytności – Mezopotamia, Egipt, Dolina Indus, Żółtej Rzeki (Huang He) – są zadziwiająco podobne do siebie. Wszystkie bowiem są państwami, w których podstawą wyżywienia obywateli było zboże: pszenica, jęczmień i w przypadku Żółtej Rzeki – proso. Kolejne cywilizacje dodały do tej listy ryż i kukurydzę.

Powstaje pytanie: co jest takiego w tych roślinach, że duże cywilizacje pojawiły się tylko tam, gdzie je uprawiano?  W końcu soczewicę, ciecierzycę czy groch także udomowiono na Bliskim Wschodzie, a w Chinach kolokazję (gatunek rośliny jadalnej) i soję. Dlaczego nie było państw, w których byłyby one najważniejszymi roślinami uprawnymi? W końcu wiele z nich jest bardziej kaloryczne niż pszenica czy jęczmień.

Teza o wpływie rozwoju rolnictwa na powstawanie państw w jakiejś mierze jest prawdziwa. Możemy na przykład postawić pytanie, z jakiego powodu do powstania państwa polskiego doszło dopiero w X wieku? Rzeczywiście miał na to wpływ rozwój gospodarki rolnej. Produkcja zbóż dała wreszcie takie nadwyżki, które umożliwiły utrzymanie aparatu państwowego. Gospodarka na niższym poziomie, nawet uprawa roli w tzw. uprawach żarowych nie dawała takich nadwyżek. Wcześniejszy podbój mógł więc kończyć się tylko krótkotrwałym zniewoleniem, brutalną eksploatacją ludów podbitych, państwowość jednak nie mogła się utrzymać zbyt długo. By jednak mogło dojść do powstania państwowości człowiek musiał wcześniej wypracować taką ideę (wcześniej ideę niewolnictwa). Musiało też zaistnieć wiele innych przesłanek. Na przykład powodem przesunięcia się ludów łowieckich i pasterskich w dorzecza wielkich  rzek były spowodowane znacznymi zmianami klimatycznymi, których wynikiem było znaczne ograniczenie zasobów ich dotychczasowego środowiska.

Broniąc swej hipotezy o wpływie uprawy zbóż na cywilizację autor artykułu pisze:

kluczem do zrozumienia, dlaczego pierwsze cywilizacje opierały się akurat na zbożach, jest ich przydatność z punktu widzenia poboru podatków. I tylko zboża mają wszystkie cechy, które czynią je idealnymi do poboru danin dla państwa.

Tylko zboża mają wszystkie cechy, które czynią je idealnymi do poboru danin dla państwa.

Otóż zboża rosną nad ziemią i dojrzewają w mniej więcej tym samym czasie. Jeżeli poborcy podatkowi pojawią się we właściwym czasie, mogą przeprowadzić żniwa, wymłócić zboża i je skonfiskować za jednym razem. Nawet lepiej – poborcy podatkowi mogą po prostu poczekać, aż żniwa przeprowadzą farmerzy i dopiero wówczas je zabrać.

Przykładowo, średniowieczną dziesięcinę pobierano w ten sposób, że rolnik ścinał zboże, wiązał je w snopki i co dziesiąty z tych snopków był zabierany. Aby zrozumieć, jak doskonałą rośliną z punktu widzenia fiskusa są zboża, warto porównać je do ziemniaków. Jadalna część ziemniaków rośnie pod ziemią i można ją wykopać po roku, ale można też poczekać kolejny rok albo dwa. Można je wykopywać w miarę, jak są potrzebne.

Jeżeli poborca chce takie ziemniaki zabrać, to musi je sam wydobyć z ziemi. Będzie miał wówczas wóz ziemniaków, które są znacznie mniej warte na rynku i mają mniejszą wartość kaloryczną niż zboża. I jeszcze łatwiej się psują.

Dojrzewanie zbóż w tym samym czasie oraz fakt, że ich jadalna część znajduje się nad ziemią i jest łatwo widoczna sprawia, że poborcy podatkowi znając klasę ziemi, są w stanie oszacować plony i przede wszystkim należny podatek. Ten szacunek może być jeszcze dokładniejszy, jeżeli przed żniwami pobierze się próbkę z danego roku.

Bycie przedmiotem opodatkowania sprawiało, że zboża stawały się rośliną polityczną, tzn. państwa ściśle kontrolowały, jak były uprawiane i nakazywały konkretne techniki uprawy by zwiększyć plony i – co za nimi idzie – pobieraną przez władzę ich część.

Podczas gdy państwo może łatwo opodatkować farmerów, zadanie takie jest trudne w przypadku, powiedzmy, kupców. Zysk z transakcji kupieckich można schować wszędzie. Zysk z pola może każdy zobaczyć.

 Zdumiewa poziom ignorancji, mieszania pojęć, brak myślenia historycznego, tworzenie tak nieprawdopodobnych teorii ba bazie informacji tak od siebie odległych. Autorzy nie zauważają tego, że to nie zboża były w początkach państwowości podstawową daniną dla państwa. Przez długi czas od ich powstania pobierano je w bydle. Państwa ponadto, od chwili powstania były monarchiami patrymonialnymi, co oznacza, że wszystko było i wszyscy znajdujący się na jego terytorium ludzie byli własnością władcy. Podatki, których różne formy pojawiły się już w początkach feudalizmu ściągane były nie tylko w postaci zbóż. Nie można ponadto, próbując zrozumieć proces historyczny, przeskakiwać dowolnie z epoki do epoki. Trzeba posiadać też znacznie większą wiedzę, wiedzieć np. kiedy i gdzie pojawiły się ziemniaki i nie dokonywać bezsensownych porównań.

Książki Jamesa C. Scotta nie czytałem i zapewne nie przeczytam. Tu chciałbym się odnieść do poziomu polskiej publicystyki i właśnie do poziomu wykształcenia współczesnych elit. Nawet pobieżna analiza recenzji wspomnianej książki, której autorem jest Aleksander Piński wskazuje, że tak autor, jak i recenzent nie mieli w czasie swych studiów podobnych do  moich doświadczeń i refleksji. Aleksander Piński, recenzent, choć w tym wypadku występuje w roli publicysty, jest absolwentem Bankowości i Finansów Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Z wiedzą historyczną spotykał się zapewne bardzo pobieżnie, ponadto podobnie do autora recenzowanej książki nie uwzględnił drugiej ze wspomnianych przeze mnie zasad. Oceniając niestety tylko pośrednio, poglądy prof.  Jamesa C. Scotta odnoszę wrażenie, że w którymś momencie przestał on się uczyć, pozostał przy wiedzy obowiązującej  w XX wieku. Tymczasem wszelkie nauki, w tym historia, wciąż się rozwijają. Nasza wiedza w dziedzinie historii wciąż rośnie, tak dzięki najnowszym badaniom archeologicznym, jak i rozwojowi innych nauk, wiedzy o człowieku.

Aleksander Piński nie recenzuje zresztą wspomnianej książki. On jej tezy przyjmuje bezkrytycznie i próbuje nas do nich przekonać, głównie odwołując się do autorytetu autora (poświęca mu ponad 1/3 objętości swego artykułu).

Aleksander Piński kończy swą recenzję słowami: Podsumowując: bez względu na to, czy komuś bliskie są anarchiczne ideały czy nie, warto zapoznać się z „Against the Grain”, bo dostajemy w niej solidną porcję interesującej wiedzy o samych początkach naszej cywilizacji. Do tego napisaną z werwą i w atrakcyjny sposób. Gwarantuję, że po jej przeczytaniu już nigdy nie spojrzymy na pole pszenicy czy żyta tak jak do tej pory.

Cóż, jedna z definicji anarchii mówi, że jest to stan chaosu i nieporządku powstały wskutek braku lub bezsilności ośrodków władzy, według innej anarchia to naruszanie norm lub ignorowanie prawa i władzy.

Jakie są anarchistyczne ideały? Nie wiem? Może odniesienie się do siły – jako wartości podstawowej. Z Wikipedii możemy dowiedzieć się, że  anarchia (stgr. ἀναρχία – „bez władcy”) to forma struktury społeczno-politycznej, w której nie ma żadnej ukonstytuowanej władzy, nie obowiązują żadne normy prawne. W rozumieniu politycznym (w anarchizmie) to taka struktura, w której państwo zostaje zastąpione przez nieprzymusową i niescentralizowaną organizację społeczeństwa (np. federację autonomicznych miejscowości). W rozumieniu potocznym anarchia to pojęcie określające: rozkład lub niedowład struktur lub instytucji państwa niezależnie od ich przyczyn; chaos organizacyjny w instytucji, organizacji lub społeczności.

Może to jednak tylko literówka, może redaktor miał na myśli archaiczne ideały? Być może też użył tylko niezręcznie pojęcia anarchizm, bliższym byłoby tu odniesienie się do idei Jana Jakuba Rousseau. W tym wypadku, również nie bardzo wiem, co miał konkretnie na myśli? Czy jego tezy (hipotezy) mają oparcie w rzetelnej wiedzy? Wygląda na to, że jednak nie. Tak, czy inaczej ja nie polecam nikomu wspomnianej książki. Jej rzekoma werwa i atrakcyjność jest w tym wypadku raczej wadą niż zaletą. Służy bowiem powielaniu nieudowodnionych hipotez, dziwnych teorii.

           Piotr Kotlarz

[1] Aleksander Piński, Zboże – nasze przekleństwo. Bez zbóż nie byłoby dużych cywilizacji, onet.pl 24.01.2022.

Obraz wyróżniający: Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=19187