Ale przecież my się kochaliśmy / Justyna Luszyńska

0
392

Sądziłam, że jeśli ludzie od siebie odchodzą, to dlatego, że zabrakło miłości.
Sama nie wiem, przecież łatwiej odchodzić, gdy miłość się wypala, gdzieś kończy, zapodziewa w zagraconym mieszkaniu i zostaje wymieciona za drzwi razem z kurzem. Jest łatwiej, gdy już nie można na kogoś patrzeć, a od brzmienia jego imienia dostaje się gęsiej skórki. Gdy każdy jego gest drażni, a kolejny dzień w jego towarzystwie bardziej przypomina masochistyczne zabawy, aniżeli związek.
Ale my się kochaliśmy.

Moja ciotka uważa, że miłość nie istnieje. Ma do tego prawo. Rozwiodła się już cztery razy. Przed każdym kolejnym ślubem była zakochana jak nastolatka. Wierzyła w szczęśliwe zakończenia i to, że gdzieś tam w tym brzydkim świecie czeka ktoś skrojony idealnie pod nas.
Siedem razy złamano jej serce – ze ślubem i bez niego.
Teraz ciszej się śmieje, rzadziej flirtuje, raczej nie ufa.

Z kolei moja matka poznała miłość swojego życia w podstawówce. Lubi mawiać, że nigdy nie kochała nikogo tak bardzo. Przynajmniej raz dziennie wspomina Roberta i jego złote kręcone włosy i dołeczki w policzkach.
Zginął w wypadku samochodowym w szkole średniej.
Potem poznała mojego ojca. Jego już miłością swojego życia nie nazywa. Nazywa go ojcem swoich dzieci.

Moja siostra się zaręczyła. Jej partnerka jest nieśmiała, więc matka z ojcem nazywają ją dziwną. Więcej przytakuje, niż się odzywa, więc stwierdzili, że nie ma charakteru. A tak w ogóle, to twierdzą, że mojej siostrze jeszcze przejdą te dziwne fanaberie. Przejdzie jej ta miłość na pewno, oni to wiedzą. Ten pierścionek, plany ślubne i szukanie działki, by wybudować dom… Przejdzie jej. Znajdzie sobie normalną miłość.
Jak moja matka z ojcem.

(Mam nadzieję, że się mylą)

Dobrze, że przyszła jesień. Jakoś tak łatwiej człowiekowi płakać, jeśli niebo płacze razem z nim. Można chować się pod kocem i wymawiać chłodem za oknem. Oglądać spadające z drzew liście i widzieć w nich koniec.
Może śmierć.
Sama nie wiem. Słowo śmierć pali w język.

Nigdy nie rozumiałam uczuć. Tego, że moja ciotka zakochiwała się raz po razie, a matka krzywiła się, patrząc na ojca. Wierzyłam, że mnie to nie będzie dotyczyć.
I dostałam po nosie. Przyszedł on, a wszystko, co do tej pory układałam sobie w głowie, wszystkie plany i założenia – runęły w obliczu tego, co czułam. Chciałam, żeby znajdował się blisko. Szukałam wymówki, żeby poprawić mu zbłąkany kosmyk, wciągnąć do płuc zapach jego perfum, słuchać tego, co mówił, o świecie. Bo mówił pięknie.
Zgadzałam się z nim, a gdy się nie zgadzałam, nie krzyczał jak mój ojciec, tylko namawiał do dyskusji. Nauczył mnie rozmawiać. Nauczył kochać.
Jego, ale i mnie samą. To samo ciało, którego nienawidziłam. Te piegi na nosie, z których śmiali się rówieśnicy i niesymetryczne piersi, które wielbił. Też je polubiłam.
Łączyło nas niemal wszystko. Podzieliła przyszłość.

Wpatruję się w wirujące na wietrze liście. Herbata, która stoi na parapecie, już wystygła. Ta jesień nie ma nic wspólnego ze złotem, pięknem i dobrem.
Więcej z umieraniem.
On chciał domu. Pragnął, żeby ten dom wypełnił się dziecięcym śmiechem.
To nie moje marzenia. Nie moje plany.
Próbowałam przekonać samą siebie, że to nieprawda. Jak mogłam nie chcieć tego samego? Przecież matka z ojcem powtarzają, że w jakimś wieku, to ślub i dzieci. Że jeszcze mi się zachce. Zmienię zdanie.
Powtarzają tak już od dekady.
Też to sobie powtarzałam. Jak oni, to i ja.
Aż pewnego poranka dostałam histerii na myśl o tym, że mogę być w ciąży.
Kiedy on znalazł mnie zalaną łzami, mówiłam, że to nie ciąża stanowiła problem. Że nadal tego pragnę. Że urodzę mu dzieci, bo go kocham, a on kocha mnie.
Popatrzył mi głęboko w oczy. Jego miodowe tęczówki każdorazowo mnie uspokajały.
– Nie – powiedział łagodnie. – Właśnie dlatego, że cię kocham, nie możesz tego zrobić.
Gdy wychodził za drzwi, nawet nie płakałam. Nie potrafiłam. Za bardzo bolało, żeby płakać.
Tyle miłości i nie-miłości widziałam w swoim życiu. Ta była inna. Była moja.
Absolutnie prawdziwa. Sądziłam, że tylko nie-miłości się kończą.

Ale przecież my się kochaliśmy.

                                  Justyna Luszyńska

 

Obraz wyróżniający: pexels-thiago-matos-4576085