Podobno wszystko zaczęło się od wybuchu.
Nieprawda. Zaczęło się od płomienia.
Najpierw byłeś ty i ja, wcale nie Adam i Ewa. Ty, ja i twoje ręce na moich, gdy pokazywałeś mi, jak kroić warzywa w słupki. A ja, jak kompletna idiotka, stąpająca radośnie po granicy szaleństwa, zauroczona byłam tymi marchewkami, jak gdybyś z nich wyciskał atrament i pisał nim najdonioślejsze pieśni prawiące o kolorze moich oczu. Jak mógłbyś? Nie dalej jak wczoraj pytałeś, jaki mają kolor. A marchewki kroiłeś ze mną sześć lat temu. Pojęcia nie mam, może wtedy wiedziałeś.
Chciałabym rycerza i konia, choć nigdy ci nie powiem. Nie powiem ci, ponieważ uważam, że żadna z kobiet nie potrzebuje rycerza, a jeśli smok zechce mnie zjeść, tak samo poradzę sobie sama, jak i z tobą. Mimo to śnię czasem o tym, że przyjdziesz i mnie uratujesz. Tylko przed czym? Przed czym tu ratować, skoro od czterech lat zasypiamy obok siebie i obok siebie się budzimy? Zbieram z podłogi twoje brudne skarpety. Syczę na przepocone koszulki. Wściekam się na nierozstawiony do obiadu stół. Bo czy tak trudno odsunąć go raz dziennie od ściany?
I przed czym ty mógłbyś mnie ratować?
Fantazjuję o tym, że kiedyś odejdę, ale nie odejdę nigdy. Nigdy to słowo, które uwiera mnie w bok, odzywa się czkawką, powoduje mdłości. Gorsze od niego jest tylko zawsze. Kiedyś w nie wierzyłam. To jeszcze za czasów tych marchewek, jak dzień przed Wigilią pocałowałeś mnie z zaskoczenia, łapiąc w talii, a na ciemnym parkingu podwijałam w pośpiechu sukienkę i jednym szybkim ruchem pozbywałam się majtek, nie odrywając swoich ust od twoich.
Wtedy zawsze miało jeszcze sens.
Wiesz, ja wychowałam się na bajce o Śpiącej Królewnie. Mnie uczono, że jeśli będę na tyle nieostrożna, żeby dopaść wrzeciono, ukłuć się, zamiast na nim prząść, i zapadnę w wieczny sen, pojawi się książę, który zakocha się we mnie od pierwszego wejrzenia i złoży na moich ustach pocałunek prawdziwej miłości. Musiałam więc robić wszystko, żeby być wystarczająco ładna. Przecież inaczej nie zauroczyłby się mną i nie chciał mnie uratować. Nikt nie kazał mi się zastanawiać nad mężczyzną, który zakochuje się w martwej dziewczynie i jeszcze do tego spontanicznie ją całuje. Czy książę rozczarował się, gdy Śpiąca Królewna jednak się obudziła?
Ja się rozczarowałam, gdy się obudziłam. Może zatem rozczarowany był nie tylko książę, ale i królewna?
Filmy kończą się na pocałunku, ale życie dopiero się wtedy zaczyna. Po pocałunku przychodzi pierwsza kłótnia, potem następna, seks na zgodę, twoje dłonie szukające mnie przez sen w pościeli, kiedy gdzieś ginę, zaplątuję się w poduszkach i ledwie do siebie wracam nad ranem. Ty nie przepraszasz. Udajesz, że kłótnia się nie wydarzyła, a mnie zjadają niedopowiedzenia. Złość odgryza mi ucho, nos, podbródek, wszystkie palce po kolei, gdy tak czekam i czekam, aż przyjdziesz i powiesz mi, że sobie to wszystko przemyślałeś. Zjadło mnie już chyba całą sto trzydzieści trzy razy, potem wypluło i tak oto narodziłam się na nowo.
To czemu nie idziesz?, pyta głos w mojej głowie. Jest to głos wyjątkowo rezolutny, tylko czasem zbyt opryskliwy. Głos, który z całego serca szanuję, a zatem nigdy go nie słucham.
Wolę go ignorować, błądząc gdzieś pomiędzy kolejnymi dniami tygodnia, potykając się o miesiące i dziwiąc upływającym latom. Chyba urosłeś od naszego pierwszego spotkania. Oglądam zdjęcia i widzę, że teraz masz szersze ramiona, mocniej zarysowany podbródek. Trochę inaczej się do mnie zwracasz, ale wiadomo, na początku mówi się wierszem, potem przechodzi się na równoważniki zdania. I one muszą wystarczyć.
Chcę, żebyś wyznawał mi miłość. Kiedyś, przed tobą, miałam chłopaka i on pięknie opowiadał o miłości, ale co mógł o niej wiedzieć? Miał szesnaście lat i jedną dziewczynę, do tego w mojej postaci. Pewnie sądził, że świat padł mu do stóp, a on się tylko potknął. Odeszłam od niego, bo to jest to, co akurat wychodzi mi dobrze – odchodzenie. Nie robię rabanu, nie trzaskam drzwiami i nie wyjmuję pieniędzy z portfela. Po prostu wychodzę. To pewnie kolejny błąd, jaki popełniam. Pieniądze zawsze się przydają.
Ale ciebie gardło pali, kiedy „kocham cię” pojawia się na myśli. O ile w ogóle się pojawia. Powiedz, gdy tak na mnie patrzysz, jak przygotowuję śniadanie, zdejmuję bluzkę, siedząc na tobie okrakiem, tańczę do piosenek, których nienawidzę, a ty puszczasz mi na złość – myślisz o tym, że mnie kochasz? Zastanawiam się nad tym częściej, niż powinnam. Nad tym, czy ty tu jeszcze jesteś, boś się przyzwyczaił do konstelacji moich pieprzyków, czy jednak trzyma cię coś innego, metafizycznego, nieuchwytnego, niewytłumaczalnego?
Znaczy: czy ja cię trzymam?
Budzę się czasem w nocy i szukam cię, a ty leżysz na drugim krańcu łóżka. Sięgam cię w strachu, że tak naprawdę nie sięgnę cię nigdy. Że to życie nam uleci, przecieknie jak woda z pękniętego wiadra, i zaskoczy nas końcem. Otworzymy szeroko oczy, popatrzymy po sobie i przeklniemy cicho pod nosem.
Oglądam w sieci zdjęcia swoich znajomych, na których uśmiechają się szeroko, całują ze swoimi partnerami, nadstawiają im czoło. Ty nigdy nie całujesz mojego czoła na zdjęciach. Całujesz je, gdy myślisz, że śpię. Przykrywasz szczelniej kołdrą, kiedy wymykasz się o poranku do pracy. Czasami podpytujesz o przeczytane książki, choć wiem, że to ostatnie, co cię interesuje.
Głos z tyłu głowy pyta, czemu nie odchodzę. Idź, jak ci źle. Wzruszam ramionami.
Podobno wszystko zaczęło się od wybuchu.
Nie, najpierw był płomień. Ja i ty, mnóstwo ludzi dookoła, stół pomiędzy nami. Twoje niemądre historyjki, które zwróciły moją uwagę. Niektóre mnie śmieszyły. Niektóre wykrzywiały twarz w niedowierzaniu. Większość zignorowałam.
Spytałam, czy mogę obok usiąść, nawet nie patrząc ci w twarz. Nie wiedziałam, jak wyglądasz. Chciałam tylko odpocząć.
A potem widywałam cię codziennie. Łapałam twoje spojrzenie z końca pokoju. Mogłeś skupiać na sobie uwagę wszystkich, a i tak sprawdzałeś, czy patrzę.
Jakoś tak naturalnie wszedłeś w moje życie. Płomień spowodował wybuch. Nie dziwiłam się tej katastrofie, tylko uśmiechnęłam do niej, jakbym od początku wiedziała, że nadejdzie. Na niektóre rzeczy rodzimy się gotowi.
Wybuchy pojawiają się jeszcze co jakiś czas. Niektóre palą zazdrością, zniecierpliwieniem, niespełnionymi oczekiwaniami. Szczekamy na siebie i to szczekanie niesie się po cienkich ścianach budynku, osiada na nich i wykwita grzybem. Jednak pomiędzy jedną kłótnią a drugą, gdzieś w międzyczasie, w przestrzeni pomiędzy natarczywymi myślami, odnajduję swój rechot i twoje parsknięcia. Zdania, które za mnie dokańczasz. Myśli, które wyciągam z twojej głowy i wypowiadam na głos.
Może i moglibyśmy być idealni jak ci ludzie z niewielkich kwadratowych zdjęć. Z twoimi ustami na moim czole. Ale nie jesteśmy. Obawiam się, że nie będziemy.
I pewnie nieprędko znów będę podwijać w pośpiechu sukienkę, ponieważ pożądanie nie pozwoli czekać. Ale to nic. I tak zrobiłam się leniwa.
Justyna Luszyńska
Obraz wyróżniający: pexels-alina-kurson-11045328.jpg 4.7 MB