Większość osób, które spotykały Ninę pamiętała ją jako wyższą od nich. Gdy opisywali ją komuś po fakcie mówili: “taka wysoka dziewczyna, ubrana w firmowe ciuchy, miała minę jakby chciała mi coś zrobić”. W rzeczywistości nawet w szpilkach Nina była niższa niż wszyscy jej znajomi, którzy odprowadzili ją pod budynek firmy inwestorskiej Vinci S.A. tamtego majowego dnia. Jej ubranie reprezentowało raczej takie marki jak H&M niż Armani, ale co do jednego nikt z tych osób się nie mylił: miała minę jakby chciała komuś coś zrobić. Gdy Nina stanęła pod szklanym wieżowcem, od którego odbijały się promienie słoneczne, spojrzała na zegarek. Miała trzy minuty do spotkania.
– Dzięki, że mnie odprowadziliście. – uśmiechnęła się do grupki, która zgromadziła się wokół niej: chłopaka wyższego od niej o dwie głowy, chłopaka wyższego od niej o jedną, jej dziewczyny i innej dziewczyny, która zawsze ubierała się na różowo. – Za pięć minut wyjdę i będziemy mogli iść wznieść toast.
– Myślę, że zejdzie ci się więcej niż pięć minut. – jej dziewczyna zaśmiała się, po czym dodała, gdy zobaczyła, że uśmiech Niny opada na powrót zastąpiony przez jej ponurą minę zobojętniałego psychopaty. – W dobrym sensie, masz dobry pomysł, zakładam, że będą chcieli o nim dużo usłyszeć.
Nina znowu się uśmiechnęła, jej wzrok złagodniał.
– Jasne. – skinęła głową. Wiedziała, że pójdzie dobrze, nie było powodu by miało pójść źle. Nigdy nie była w życiu niczego tak pewna jak tego dnia i jego wyniku. Poświęciła miesiące na zaprojektowanie jedynego budynku zeroenergetycznego, który działałby na taką skalę i mógłby, musiałby, zmienić absolutnie wszystko w nowoczesnym budownictwie. Potem spędziła kolejne miesiące, żeby zdobyć szansę na to spotkanie. Była niepowstrzymana – nakleiła to słowo na karteczce na lustrze w swojej łazience – i wiedziała, że jej się uda. – Dzięki za wsparcie. – dodała po chwili, po czym zerknęła na zegarek. Dwie minuty. Zaczęła ruszać w stronę wejścia, pomachała znajomym, którzy życzyli jej powodzenia i weszła do środka. Nie słyszała już jak za jej plecami, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, jej dziewczyna powiedziała.
– To co, kto idzie kupić szampana?
– Szampana? – chłopak wyższy od Niny o dwie głowy zaśmiał się. – Chyba chusteczki.
– Czemu tak mówisz? – dziewczyna w różowym zaoponowała, choć nie brzmiała jakby włożyła w te słowa dużo serca. – Może… faktycznie to dobry pomysł.
– Dobry? Nina jest pewna siebie i nie daje ludziom spokoju, dokąd się na coś nie zgodzą. – odpowiedział drugi z chłopaków, ten niższy, po czym wzruszył ramionami i dodał. – Ale dobry pomysł? Jej pomysł jest kompletnie nieopłacalny.
Na to nikt nie odpowiedział – może dlatego, że zgadzali się z tym twierdzeniem, a może dlatego, że nie wiedzieli, co mogliby na nie odpowiedzieć. W międzyczasie Nina pokonała drogę dzielącą ją od wejścia do recepcji, skąd pracownicy odesłali ją na drugie piętro do biura dyrektorki inwestycyjnej. Mimo, że miała minutę do spotkania powoli wspięła się na szczyt schodów, stawiając nogę za nogą, schodek po schodku, miarowo odmierzając w ten sposób sekundy. Stanęła przed drzwiami równo o wyznaczonej godzinie, uniosła rękę i zapukała dwa razy, miarowo, ale głośno. Przez chwilę nie słyszała żadnych odgłosów dobiegających ze środka. Dopiero gdy już miała pukać drugi raz, ktoś zawołał “zapraszam”. Nina otworzyła drzwi i weszła do środka. Biuro, w którym się znalazła było małe, ale urządzone nowocześnie. Pachniało w nim nowością i jakimś detergentem, albo olejkiem zapachowym, choć niejasne było jakim – trochę jak w jej przedpokoju. Za biurkiem siedziała młoda kobieta, niewiele starsza od niej. Nina nie spodziewała się zobaczyć kogoś prawie w jej wieku, ale szybko stwierdziła, że to nawet lepiej i podeszła do krzesła po drugiej stronie biurka. Położyła swoją teczkę na blacie i usiadła.. Przez chwilę dyrektorka inwestycyjna milczała szukając czegoś na komputerze. Dopiero po dłuższej chwili spojrzała na Ninę, która cały czas mierzyła ją wzrokiem i, jak się zdawało, ledwo w ogóle mrugała.
– Pani Stankiewicz? – upewniła się. Nina skinęła głową. – Przyszła pani zaprezentować projekt na budynki zeroenergetyczne?
– Tak.
– Dobrze. – kobieta westchnęła, odsunęła się od komputera i spojrzała na Ninę z niewyraźnym pół uśmiechem. – Proszę zaczynać.
Nina znowu skinęła głową, otworzyła teczkę, wyłożyła jej zawartość na blat – kartka, po kartce, metodycznymi ruchami – i zaczęła tłumaczyć, dokładnie według planu. Każde jej słowo było doskonale wymierzone, każdy gest przećwiczony. Wyglądało jakby całe to spotkanie było dla niej jedynie formalnością, przedstawieniem przećwiczonym setki razy. Sama przypuszczała z resztą, że było dokładnie tym – jedynie formalnością Czym innym mogłoby być? Nie miała powodów by wątpić w wyjątkowość swojego pomysłu, nie miała powodów by wątpić, że Vinci S.A. będzie chciała zrobić wszystko by ją sponsorować. Dopiero kiedy w końcu skończyła tłumaczyć wszystkie zawiłości kobiecie po drugiej stronie biurka zwróciła uwagę na jej wyraz twarzy. Zazwyczaj nie zapominała, żeby patrzeć na twarz drugiej osoby, spróbować coś z niej wyczytać. Albo zauważyć cokolwiek, w tym wypadku brak jakiegokolwiek wyrazu. Kobieta wyglądała jakby widziała dziesiątki takich prezentacji dziennie i jakby absolutnie nic nie mogło ją poruszyć. Zapewne tak było, zapewne widziała więcej prezentacji niż można policzyć, ale przecież nie takie jak Niny. Ona miała coś nie do odrzucenia, coś absolutnie nowego. Jej wzrok znowu spoczął na kobiecie, znowu zdawała się nie mrugać. Nie wiedziała co zrobić, więc wstała.
– To wszystko? – usłyszała powolny głos dyrektorki, która brzmiała jak osoba chcąca jedynie wyjść z biura i spotkać się na lunch z jakimś przystojnym współpracownikiem. Skinęła głową. – Dobrze. W takim razie może pani już iść.
Nina nie drgnęła. To musiała być pomyłka, może poprowadzili ją do złego biura, może ta kobieta nie wiedziała o czym mówi?
– Wyjść? – zapytała. – Czy pani słyszała cokolwiek co powiedziałam?
Kobieta westchnęła, spojrzała na zegarek i odpowiedziała z wolna.
– Mam kolejnego klienta za dziesięć minut. – wyjaśniła, a gdy Nina nie drgnęła, dodała. – Pani projekt był ciekawy, ale widziałam dokładnie taki sam tydzień temu i powiem pani to, co powiedziałam wtedy. To szlachetna misja, ale w tym momencie nieopłacalna.
– Słucham? – Nina usłyszała jak jej głos się unosi. Nie była pewna czy bardziej zdziwiło ją to, że kobieta uznała, że jej “misja” jest “nieopłacalna”, czy że ktoś przyszedł do niej z takim samym projektem tydzień wcześniej. – To niemożliwe, pracowałam nad tym projektem przez kilka miesięcy. Jest finansowo dostępny, znacznie poprawiłby stan…
-I może wrócę z tym do pani za kilka lat. – kobieta przeciągnęła się nieznacznie, wyprostowała na krześle i dodała. – Rozumiem, że spodziewała się pani czegoś innego, ale większość aplikacji zostaje tutaj odrzucona. Wygląda pani na osobę, która odrabia pracę domową. Na pewno widziała pani statystyki.
Nina miała ochotę krzyczeć, że statystki nic nie znaczą, nie jeśli projekt naprawdę ma sens, jest dopracowany, ma znaczenie i ma potencjał coś zmienić. Ale nie krzyczała. Przez chwilę mierzyła jeszcze kobietę wzrokiem, wciąż licząc, że to pomyłka, ale gdy ta nic już nie powiedziała, Nina zgarnęła teczkę z biurka, spakowała jej zawartość do środka i wyszła na zewnątrz. Wychodząc trzasnęła drzwiami, poczuła jak zatrzęsła się za nią framuga. Nie taki był plan. Nina ledwo zauważyła kolejkę osób przed gabinetem, z którego właśnie wyszła i kompletnie nie zwróciła uwagi na kilka innych osób, które potrąciła gdy schodziła ze schodów. Doszła do drzwi prowadzących na zewnątrz, wyszła i stanęła, jej wzrok zawieszony gdzieś na budynku naprzeciwko. Czuła jak ciepłe, majowe powietrze zaczyna ją dusić.
– Nina! – jej dziewczyna, która siedziała na ławce obok budynku poderwała się z miejsca na jej widok i zapytała. – Jak poszło? – kiedy podeszła bliżej razem z pozostałą trójką nie musiała już słyszeć odpowiedzi, jej brak był wystarczająco sugestywny. Uśmiechnęła się tylko jednym ze swoich najlepszych współczujących uśmiechów i objęła Ninę. – O kurde… tak mi przykro.
Normalnie Nina starałaby się to docenić. Pewnie powiedziałaby, że wszystko jest w porządku, że będzie następny raz… ale nie wierzyła w to, zresztą nie miało to znaczenia. Jej historia miała być inna, nie miała prawa potoczyć się tak, jak się potoczyła. Nina miała wrażenie, że to, co stało się w biurze było absolutnie niesprawiedliwe. Stała bez ruchu, gdy jej dziewczyna ją obejmowała, a jej znajomi patrzyli na nią ze współczuciem, przynajmniej odczytała to jako współczucie, może nawet litość. Chciała coś powiedzieć, chociaż spróbować robić dobrą minę do złej gry. Chciała, ale następne słowa chłopaka wyższego od niej o dwie głowy powstrzymały ją.
– Każdego wielkiego geniusza uznają najpierw za szaleńca. – uśmiechnął się. – Nikomu nie udaje się od razu. Może. Następnym razem…
Nina nawet nie zauważyła kiedy wyszarpnęła się z objęcia swojej dziewczyny i zrobiła krok do tyłu.
– Nie jestem jak każdy. – burknęła. – A mój projekt nie jest szalony, jest jak najbardziej wykonalny i jeśli masz czelność twierdzić inaczej to jesteś tak samo głupi jak wszyscy z tego biura! – ostatnie zdanie wykrzyknęła i nie chcąc czekać na reakcje swoich znajomych po prostu odeszła, tym samym miarowym krokiem co zawsze, choć czuła jak trzęsą się jej ramiona, jak zaciska się jej szczęka. Nikt za nią nie poszedł, a Nina nie chciała nikogo widzieć. Doszła do miejsca, w którym zostawiła swój rower, odpięła go od słupka, i wsadziła teczkę do koszyka, po czym wsiadła na rower i zaczęła jechać. Nie wiedziała gdzie jedzie, nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Nie rozumiała czemu się nie udało, nie rozumiała i nie wiedziała jak zrozumieć. Więc jechała przed siebie nie patrząc na nic. Wjechała na przejście dla pieszych i gdy była na środku jezdni kątem oka zobaczyła wyjeżdżające zza zakrętu czerwone BMW i nacisnęła mocniej na prawy pedał. W momencie w którym to zrobiła okazało się, że je szpilka utknęła i nie może ruszyć stopą, próbowała ją wyszarpnąć, ale to było na nic. Straciła równowagę, już upadała, kiedy poczuła uderzenie w swój rower, a potem impet samochodu, który w nią wjechał sprawił, że zaczęła spadać, spadać, spadać i miała tylko jedną myśl w głowie: Zapomniała powiedzieć tej kobiecie z Vinci S.A. o tym jak zrealizowałaby najważniejszą ze swoich technik energooszczędnych Może gdyby tam wróciła to zmieniłoby jej zdanie…. Nina uderzyła o asfalt upadając na prawą stronę ciała. Przesunęła się kilka centymetrów po ziemi. Potem wszystko stanęło. Nina żyła. Brakowało jej tylko powietrza w płucach, a jedna z jej szpilek potoczyła się aż na chodnik. Gdy starała się nabrać tlenu w płuca, a potem uregulować oddech leżąc w bezruchu na ziemi myślała o tym, że to dobrze, że może jednak wrócić do siedziby Vinci S.A. i powiedzieć tej kobiecie to, o czym zapomniała. Dopiero po kilkunastu sekundach usiadła, a jej myśli pobiegły w inną stronę. Miała zdartą skórę z prawej ręki, ale poza tym nie czuła bólu i gdy poruszała palcami u stóp stwierdziła, że wciąż może ruszać wszystkimi kończynami. Odetchnęła głęboko, zdjęła szpilkę, która została na jej prawej stopie, odrzuciła ją na bok i zaczęła się podnosić z ziemi wydając z siebie cichy jęk, gdy jej bose stopy dotknęły rozgrzanego asfaltu.
– Czy w wszystko w porządku?! – w tej chwili poczuła mocny uścisk czyjejś dłoni na swoim ramieniu i ktoś pociągnął ją w górę szybciej niż by chciała. Nina w sekundę znalazła się w stojącej pozycji i gwałtownie się odwróciła, wyrywając rękę z uścisku. Naprzeciwko niej stała kobieta podobnego wzrostu co ona, patrząca na nią jakby Nina jednak umarła i jednak miała nigdy już nie zrealizować swojego projektu, nigdy nie zmienić świata. Ale ona nie czuła się martwa i po uldze w spojrzeniu kobiety, gdy przekonała się, że Nina może stać o własnych siłach stwierdziła, że chyba jednak musi być żywa.
– Nie chcesz może usiąść? Powinnam zadzwonić po pogotowie? – kobieta wciąż się upewniła, gdy Nina patrzyła na czerwone BMW zaraz za nią, obok którego leżał jej rower: kompletnie wgnieciony i wyraźnie nadający się tylko do kasacji. Nie miała pieniędzy na nowy, a po sytuacji w Vinci S.A. nie zanosiło się, że będzie je miała. Dlatego dopiero ten widok sprawił, że szok spowodowany wypadkiem powoli z niej zszedł i spojrzała na kobietę marszcząc brwi.
– Pogotowie? Może by tak jednak policję? – parsknęła, jej głos bardziej podniesiony niż myślała, że będzie.
– Proszę, nie, jeszcze mnie spiszą i… – zaczęła kobieta. Wyglądała jednocześnie jakby chciała się kłócić i jakby kompletnie nie miała na to siły. Przerwała. Potem wyprostowała się i dodała. – Mogę zapłacić, dam ci moją wizytówkę, tutaj, proszę. – wyciągnęła z kieszeni kilka kartoników z logiem “Revolt Energy” i wysunęła rękę w stronę Niny, która na ten widok chciała w pierwszej sekundzie odtrącić kobietę, zacząć aferę i jak najszybciej zadzwonić na policję, ale coś ją powstrzymało. Imię i nazwisko na wizytówce wyglądało jak coś, co już wcześniej widziała, wyglądało jakoś znajomo. Wzięła kartonik do ręki i zbliżyła go do twarzy by móc przeczytać imię.
– Nina Stankiewicz? – zapytała, jej głos wciąż podniesiony, ale wspomnienie wypadku nagle mniej wyraźne. – To… ty?
Kobieta wyglądała jakby nie była pewna, czy to pytanie to aby nie pułapka, ale odpowiedziała.
– Tak, to wizytówka mojej firmy. – wytłumaczyła i Nina miała wrażenie, że chce tłumaczyć się dalej więc jej przerwała zanim zdążyła zacząć.
– Ja jestem Nina Stankiewicz. – jej głos był ostry, choć sama nie wiedziała czemu. Może to wciąż była złość za rower i szok po wypadku, a może jeszcze coś innego. – To twoje auto? – nie była pewna, czy to był jej następny krok w rozumowaniu, ale odkąd je zobaczyła chciała zadać to pytanie.
– Tak?
– Chciałam sobie kupić identyczne.
Nina z czerwonego BMW milczała i tylko patrzyła na Ninę, która właśnie straciła rower. Nie wiedziała co powiedzieć, żadna z nich zdawała się nie być pewna co zrobić z tą sytuacją, choć logiczną konkluzją wydawałoby się wrócenie do dyskusji na temat wypadku. Stańczyk to nie rzadkie nazwisko, a Nina to nie takie rzadkie imię. Ich zbieżność nie powinna powstrzymać narastającej kłótni, jednak obie Niny zdawały się kompletnie zapomnieć o zaistniałej sytuacji. Świat zdawał się stać w miejscu, one zdały się zatrzymać. Nikt nie przejechał obok. Nikt ani nic nie wydało żadnego dźwięku – nawet one. Dopiero po sekundach, godzinach, a może latach milczenie urwało się, a cisza zniknęła tak nagle jak się pojawiła, świat znowu się ruszył. Nina z czerwonego BMW wyciągnęła rękę z kluczykami w stronę swojej imienniczki i włożyła je w jej dłoń, zamykając jej zwiotczałe palce wokół nich. Jeszcze przez chwilę patrzyła na nią, jakby chciała jej coś zrobić, po czym zmarszczyła brwi, zaklęła pod nosem i dodała, już głośniej.
– Masz szczęście, że mi się spieszy. – po czym zamaszystymi, agresywnymi ruchami, głośno stukając szpilkami po asfalcie, pokonała przestrzeń dzielącą ją od roweru. Podniosła go z siłą i energią właściwą tylko Ninie Stankiewicz, jednak nie wsiadła – był zbyt wygięty by mógł być funkcjonalny. – Jak cię gdzieś zobaczę to nie myśl, że nie zażądam odszkodowania!
– Jeszcze raz przepraszam. – odpowiedziała Nina, która ściskała kluczyki w dłoni. Jej imienniczka nic już nie odpowiedziała, więc Nina powolnym krokiem pokonała dystans dzielący ją od auta, zostawiając szpilki na środku ulicy. Potem otworzyła drzwi, wsiadła. Włożyła kluczyki do stacyjki, ale nie ruszyła, dokąd Nina, która prowadziła rower po poboczu drogi nie zniknęła jej z oczu. Dopiero wtedy włączyła silnik i odjechała w pośpiechu kierując się w stronę biura Revolt Energy.
Anna Szewczyk
Obraz wyróżniający: street-photography-2563725_960_720