SEKRET OLSZYNOWEGO DWORU / Antonina Cichal

0
620

Raptowne podmuchy wiatru wzbiły w powietrze tumany piachu powodując, że odruchowo zmrużyłam oczy. Obawiałam się, że zjadę ze ścieżki i wpakuję się do rowu. Ciemnografitowe niebo raz po raz rozświetlały błyski, którym towarzyszyły przeraźliwe grzmoty.

– Do jasnej stodoły! Zaraz w nas piorun strzeli! – histeryzowałam pedałując z całej siły.
– Nie panikuj, za moment tam dojedziemy! – odkrzyknął Tomek.
Jasne było, że pilnie potrzebowaliśmy schronienia. Do zabudowań ukrytych w zagajniku za cmentarzem dzielił nas dystans około dwustu metrów. Skoncentrowałam się więc na utrzymaniu tempa jazdy oraz na omijaniu różnorakich dziur i kamieni. W końcu dotarliśmy do skrętu na zarośniętą dróżkę wiodącą do osamotnionego domostwa. Tomek zsiadł z roweru i z wielkim trudem zaczął się przedzierać w kierunku rozklekotanej furtki, która ustalała granicę miedzy tajemniczą posesją a reszta świata. Właśnie wbiegliśmy na podwórko, gdy pierwsze krople deszczu zaczęły rozbijać się o wyschniętą ziemię.
– Do środka! – zawołał mój brat kierując się w stronę zdewastowanych drzwi.

Na pierwszy rzut oka, mimo upływu wielu lat, widać było, że większość domu zniszczył płomień pożaru. Podwórko wciąż pokryte było gruzem i zwęglonymi deskami, które porastał mech. Nędzne szczątki zapadniętego dachu i puste dziury po oknach sprawiały upiorne wrażenie. Nagle przypomniałam sobie ostrzeżenie pani Anieli i wzdrygnęłam się na myśl o wejściu w zgliszcza chaty. Jednakże nie miałam zbyt wielkiego wyboru, bo burza rozszalała się już na dobre.

Tomasz wziął mój rower i kiwnął ręką na znak, abym weszła przed nim do środka. Z duszą na ramieniu wbiegłam do zaśmieconego wnętrza, które zapewne kiedyś było sienią. Dach trochę przeciekał, ale przynajmniej stare mury dawały jako tako schronienie przed nawałnicą i piorunami. Nagle usłyszałam głośny trzask łamanego drzewa i chwilę potem koszmarny huk. Przerażona zerknęłam w stronę sufitu, który raptownie zaczął walić mi się na głowę. Krzyknęłam- odruchowo zasłaniając rękoma głowę. Przez sekundę zdawało mi się, że widzę w kącie pomieszczenia rozmytą postać odzianą w długą, czarną suknię. Do serca  przyciskała coś, co kształtem przypominało niewielką książkę.

***

Historię naszych, wspólnych podróży zaczęliśmy rok temu, po tym jak Tomek uległ dość poważnemu wypadkowi i przez kilka tygodni leżał z nogą na wyciągu. Rehabilitant stwierdził, że najszybszym sposobem na przywrócenie mu sprawności w kończynie ,będzie właśnie –jazda rowerem. Mimo że sama nie przepadałam za taką formą aktywności, w ramach solidarności i trochę z nudów, postanowiłam towarzyszyć ukochanemu braciszkowi w wyprawach rowerowych.

I tak.. Któregoś razu, po niespełna parogodzinnej podróży dotarliśmy do  małej polanki. Tuż przy dróżce, wypatrzyłam złamany konar drzewa i zażądałam odpoczynku. Zachłannie pochłaniając ostatnie zapasy, w pewnym momencie zwróciłam uwagę na starszą kobietę, która stała oparta o brzozę. Na trawie, tuż przy jej nogach leżał duży, wiklinowy koszyk. Staruszka ubrana była we flanelową, pasiastą koszulę, dresowe spodnie i wysokie, kolorowe gumiaki. Na głowie miała słomiany, ognistorudy kapelusz, spod którego sterczały potargane, siwe włosy. Kobieta widocznie wyczuła moje zaciekawienie, bo nagle spojrzała na mnie mrużąc brwi

– Pogubiliśta drogę? – zapytała niespodziewanie staruszka i podeszła do nas lekko kulejąc.
– Nie, dlaczego? – odparłam zmieszana
– Hę? – kobieta widocznie nie zrozumiała.
– Ale mamy pytanie – rzekł Tomek przesuwając się tak, by starowinka mogła wygodnie usiąść- Może nam pani polecić, jakąś dobrą miejscówkę na obiad?
– Jak nie, jak tak!  – odpowiedziała z przyjaznym uśmiechem.
Babinka wytłumaczyła nam z grubsza, którymi dróżkami mamy jechać, by dotrzeć do „Głodnego Łosia”
– Ale tam, za cmentarzem droga się kończy i trzeba dobrze wypatrywać ścieżki. Uważajta, co by na rozstajach iść zawsze w lewo. A jak przejdzieta olszynowy zagajnik, to już niedaleko będzie. I za nic nie zbaczajta do tego domu w zagajniku… – radziła, machając przy tym powykręcaną reumatyzmem dłonią.
– A co? Straszy tam? – zakpił Tomasz.
– To przeklęte miejsce. Wampirza nora….Tfu, do licha! – odparła poważnie staruszka i splunęła przez lewe ramię.
– Jasne – parsknęłam śmiechem przekonana, że kobieta robi sobie z nas żarty.
Popatrzyła na mnie z uwagą i westchnęła podnosząc się z miejsca.

–Podprowadźta mnie kawałek do drogi – rzekła pokazując na swój tobołek..
Cóż mieliśmy robić? Tomasz wziął koszyk na ramę, ja babinę pod ramię i ruszyliśmy w drogę.
– Więc cóż to za historia z tym wampirem? – zapytałam po chwili.
– A, to stare dzieje, ale wam powiem. Żyły tu przed laty takie dziwne cudzoziemce. Ze Siedmiogrodu wpierw przyjechał, jak mu tam było?… Lukan Władymirow. Dom pobudował i nazwał go Olszynowym Dworem, pewno od olszyn, co tam od zawsze rosły. Rychło sprowadził żonę z dzieciakiem. A baba jak nic wampirzyca! Kto ją widział, przysięgał na Chrystusa, że zębiska czerwone szczerzyła. Nocą polowała po lasach, albo zwierzęta po obejściach kradła. Ludziska gadały, że tylko truchła po nich zostawiała, bez kropli krwi!
-Bzdury jakieś –Tomek wzruszył ramionami – Wampiry to fantazja.
– Gadam jak było – sapnęła. – Mój dziad na stacji pracował i znał tego Lukana. Irinę też raz widział – bez welonu.
Kobiecina milczała i tylko jej zaciśnięte usta zdradzały, że jest urażona.
– Proszę, niech pani mówi dalej – zachęciłam staruszkę, posyłając przy tym bratu karcące spojrzenie.
– Dziecko posyłały na nauki do dworu wielkiego, jak jaka ślachta! Sama panna Żelisławska lekcje muzyki jej dawała! Ponoć ta Valentina normalna była, tylko że bledzieńka okrutnie. Te potwory dobrze się maskują, ja tam swoje wiem! Zaraz po tym jak Irina zmarła podczas drugiego porodu, to Lukan zniknął. Może się zabił, a może uciekł. Kto go tam wie..

Valentina chowała się sama ze służbą tylko i tym ich sługusem, doktorem.. jakimś tam Szwabem.. No i był spokój dopóki dziewuszysko nie podrosło i cudze chłopy nie zaczęły na nią zerkać.. Jakie to było zawzięte! A skąpiradło!! Wielki majątek pochowany mieli w skrzyniach- złoto, rubiny, a ta ciągle gadała bezczelnie, że biedna. Później, jeszcze ta jej córunia… To dopiero była cicha woda! Jak się druga wojna skończyła, to chodziłam z tą Adelajdą do jednej szkoły. Nie raz mi matula gadała: „ Aniela, ty se pamiętaj, że jabłko od jabłoni niedaleko pada. Nie zadawaj się z tą dziewuchą”. I miała racje! Bo w końcu oczarowała też i mojego Bronisława, świeć Panie nad jego duszą! Pewnie mu jakiego lubczyka do piwa nakruszyła! Zołza jedna! Raz, na tańcach w remizie, dostała ataku jakiegoś. Do szpitala ją wtedy wzięły. I zamiast zadźgać bestyję, to ją wypuściły. Za dnia to jej już nikt w miasteczku nie widywał. Ale dobry Bóg zesłał ogień na ten ród przeklęty! Spaliło się domiszcze, tyle że strażaki żadnych trupów nie znalazły. Pewnie się od ognia w proch rozsypały!

Nie dało się ukryć, że kobietę bardzo cieszył wstrząsający finał tej dziwnej historii.

– Tera nie ma tam co zaglądać – dodała Aniela. – Nawet miejscowym chłystkom nie spodobała się ta nora.

Dalej szliśmy w milczeniu, aż w końcu dotarliśmy do maleńkiej chałupki przy drodze.
– Jesteśmy na miejscu. Bóg zapłać! – powiedziała babcia odbierając koszyk i wchodząc na swoje podwórko.
– Niesamowita historia. Dziękujemy za opowieść – rzekłam na pożegnanie.
Jakiś czas później, odpoczywając po pysznym obiadku, powróciliśmy do sprawy z wampirami.. Tomek  sądził, że ta stuknięta babina wszystko zmyśliła. Ja byłam innego zdania, chociaż w duchy i wampiry nigdy nie wierzyłam.
– Podobnież w każdej bajce jest też ziarenko prawdy – upierałam się, chcąc jak zwykle mieć ostatnie zdanie.

Ruszyliśmy w trasę a ja, cały czas rozmyślałam o tajemniczym domu i jego podejrzanych mieszkańcach. Tak jak tłumaczyła staruszka minęliśmy cmentarz i skręciliśmy na ścieżkę prowadzącą ku wzgórzu. Z zaciekawieniem rozglądałam się i wypatrywałam pogorzeliska. Rzeczywiście, w pewnym momencie pomiędzy drzewami dostrzegłam jakieś mury.
– Ciekawe, czy to pozostałości po tym Olszynowym Dworze.
– Może – wysapał Tomasz. – Lepiej się pospieszmy, bo się mocno zachmurzyło i kto wie, czy jakiej burzy z tego nie będzie.

Faktycznie, już od pewnego czasu powietrze stało w miejscu i miało się wrażenie, że nie ma czym oddychać. – Lepiej już się zbierajmy, zaczyna wiać! – powiedziałam wyciągając z plecaka peleryny.

Nie było już szansy na to, by uciec przed szybko zbliżającą się burzą.

***

Ocknęłam się i od razu ujrzałam nad sobą zmartwioną twarz brata.
– Nic ci nie jest? – zapytał z lękiem.
Rozejrzałam się oszołomiona. To istny cud, że nic mi się nie stało. Dookoła walały się fragmenty dachówek i gałęzi. Na dodatek cały czas szalała burza. Prawie od razu wróciła mi pamięć i zerknęłam w kąt, gdzie, jak mi się zdawało, widziałam zjawę.
-Tyyy, zobacz! – krzyknęłam zrywając się na nogi.

W podłodze, tuż obok nas, powstała dziura wybita przez konar drzewa. Wyraźnie było widać fragmenty kamiennych schodów prowadzących do jakiejś zapomnianej piwnicy.

– Idziemy tam! – zdecydował Tomek dobrze wiedząc, że przeciez w każdej chwili może nas przygnieść kolejny fragment starego dachu.
Po pokonaniu kilkudziesięciu schodków znaleźliśmy się w bardzo ciemnym pomieszczeniu. Pomimo tego, że znajdowało się ono nisko, to było tam wyjątkowo sucho. Tomasz uruchomił funkcję latarki w swojej komórce i poświecił. Mój wzrok zatrzymał się na starym żelazku z duszą postawionym na połamanym krześle, takim samym jaki miała moja babcia. Natomiast pod ścianą, przy następnych drzwiach, leżały dwie, solidne metalowe skrzynie kształtem przypominające trumny. Pierwszy raz w życiu poczułam, jak włosy stają mi dęba ze strachu.
-Normalnie, jak w jakimś horrorze! – Tomek parsknął nerwowym śmiechem.
– Zamknij się! – wysyczałam chwytając go za rękę.
– Nie panikuj. Idziemy dalej, może znajdziemy jakiś skarb?- próbował żartować.
Nie zdążyłam zaprotestować, bo kochany braciszek ruszył do przodu ciągnąc mnie za rękaw. Uchylił następne drzwi i szybko oświetlił skromnym światełkiem wnętrze. Było dużo większe i bardziej zagracone. Stało tam otwarte pianino,drewniana komoda z wysuniętą szufladą, metalowe miski, a nawet porcelanowa zastawa.

– Ktoś tu mieszkał? – zastanawiałam się na głos.
W głębi pomieszczenia stało jeszcze staromodne łóżko z metalową ramą. Spod żółto-burej narzuty wystawały dwie czaszki oblepione resztkami zasuszonej skóry i kępkami ciemnych włosów. Stanęliśmy sparaliżowani niezwykłym widokiem i strachem. Tymczasem na zewnątrz nawałnica nadal szalała w najlepsze. Kolejna błyskawica przecięła niebo, a towarzyszący jej grzmot niemal zatrząsł ziemią. Tomasz z wrażenia upuścił telefon z latarką. Wrzasnęłam, po czym na oślep zaczęliśmy uciekać w stronę wyjścia. Wyhamowaliśmy dopiero pod studnią na podwórku. Nikt, ani nic, nas nie goniło. W strugach deszczu, drżący ze strachu, pomału dochodziliśmy do siebie. Burza stopniowo się wyciszała, a my zastanawialiśmy się co robić.
– Musimy zawiadomić policję!- Tomek próbował zachować zimną krew
– Za moment –  szepnęłam zbierając się na odwagę. – Przecież najpierw musimy tam wrócić, chociażby po twój telefon.
Zeszliśmy więc do piwnicy po raz kolejny. Rozglądając się uważnie podeszliśmy do łóżka, na którym leżały zwłoki. Na biureczku, przy materacu, dostrzegłam czarno-białe fotografie i niewielką książkę. Dałabym głowę, że taką samą jaką miała w ręce „moja” zjawa, gdy mi się ukazała. Przetarłam rękawem brudną okładkę i przeczytałam napis– „Pamiętnik” . Zaciekawiona na chybił trafił otworzyłam kajecik i z trudem zaczęłam odszyfrowywać odręczne pismo.

14 maja 1916

Droga z Saltzburga była strasznie długa i męcząca. Na szczęście Valentiną zajmował się Lukan i służba. Mam nadzieję, że zmiana klimatu, a zwłaszcza otoczenia sprawi, że poczuję się lepiej. Dwór jest cudowny. Nie mamy sąsiadów, ale w mojej sytuacji to tylko lepiej. Doktor Ralf twierdzi, że został mi może z rok życia. Nie mogę spać, często mam urojenia i nudności. Na szczęście Valentina rozwija się normalnie. Niech ją Bóg chroni od cierpienia, jakiego doświadczam każdego dnia.”

Zaciekawiona przewertowałam kilka stron dalej:
19 września 1918
Tatuś napisał do mnie list z Siedmiogrodu, obiecał, że przyjedzie po mnie i razem wyjedziemy w bezpieczne miejsce.. Napisał też, że teraz, jak już nie ma matki, jestem jego jedyną nadzieją i dziedziczką. Prosił, abym uczyła się pilnie, była grzeczna i słuchała niani. Tak się o niego boję! I ciągle tęsknię za mamą.

– To musiała pisać mała Valentina – szepnęłam wzruszona.. Tym razem przekartkowałam pamiętnik sporo dalej i natknęłam się na wpisy dokonane jeszcze innym charakterem pisma.

21 czerwca 1955 roku

Zostałam sama. Dzisiaj w nocy umarła matka. Tak jak prosiła, przeniosłam ją do naszej krypty. Teraz leży taka cicha i zimna. Nakryłam ją moim ulubionym kocem. Przed śmiercią dała mi buteleczkę z jakimś płynem. Powiedziała, że jak odejdzie, to mam to wypić i położyć się obok niej. „Przyjdziesz do mnie we śnie,”- tak powiedziała!. Chyba wariuję. Widzę rzeczy, których nie powinnam widzieć, słyszę rzeczy, których nie mam prawa słyszeć. Nie mogę patrzeć w lustro. Lekarz mówił, że mam porfirię. Jest nieuleczalna. Babcia Irina też na to chorowała. Ale ja chcę żyć i być normalna! Dostałam list od Anieli. Napisała, że mamy wyjechać, albo nas wykurzy. Dlaczego ona tak mnie nienawidzi? Przecież jest moją przyrodnią siostrą…

22 czerwca 1955 roku

Nie chcę dalej żyć, w ciemności, bólu i strachu. Ktoś krzyczy przed domem „zabić wampira!”, ale ja nie jestem żadnym potworem! Nikogo nie skrzywdziłam! Rzucają kamieniami i czymś jeszcze… Czuję dym.. Boję się! Przyszłam do krypty i zamknęłam właz. Chcę do mamy!

To był ostatni wpis. Tomasz już powiadomił policję, a ja siedziałam na schodkach przed wejściem do Olszynowego  Dworu i czytałam pamiętnik kobiet z rodu Władymirow. Jednak tym razem, to mój brat miał rację- wampiry okazały się fikcją.

Ktoś powie, że to zbieg okoliczności… Ale ja jestem przekonana, że ten dwór po prostu czekał na kogoś takiego jak my, by uwolnić duchy przeszłości i ujawnić światu tajemnicę swoich nieszczęśliwych mieszkańców. Zza chmur wyjrzało popołudniowe słońce i nieśmiało oświetliło ruderę, która kiedyś była dworem prawdziwego grafa z Siedmiogrodu.

                                                          Antonina Cichal

 

Obraz wyróżniający: Zrujnowany dworek we wsi Sętal – panoramio.jpg. From Wikimedia Commons, the free media repository