Wiersze / Andrzej Biliński „Mrokowski”

0
609

sen o słońcu

widziałem je tak wielkie i przejrzyste
te gwiezdne owoce w moce soczyste
słońce płonące sobą tak siarczyście
smak mi dało jakiego nie dostałbym nigdzie

i zlizywałem mignięć obficie płynące soki
gdy słońce w obłoki kłębiące życie
wsadzało swe nogi przy kąpieli o świcie
kpiąc z przyziemnej przyjemności zwycięstw

karmiło mnie kapiącym promieni nadodbiciem
a ten kojący sobą świetlny tydzień
skończył się rosą na chodnikowej płycie
a człowiek śmieszny słońcu podległy poń idzie
tym razem pewny mu wierny w swe życie

wyśniłem słońce
przez patrzenie gorące
ono w smaku tak sycące
że Ja mogłoby być końcem

zanurzyłem się
w płonącej przejrzystości kąpieli
by na zawszę się w niej mienić
drwiąc z ograniczeń przestrzeni

tam nauczyłem się cenić
punkt gdzie zawsze jest zenit
i którym jesteśmy my
nigdy nie narodzeni
to wąska struga
wiązka nieskończenie długa
więc przemyśl jej nie-myśl
by nas w takich jakimi jesteśmy zmienić
i śniło mi się że było mi to dane
i mimo że jutro znów tak samo wstanę
żyję w słońcu w gorącu
choć dni takie same są…
choć dni takie same wciąż…

wyśniłem nagle to miejsce bez pragnień
tak nagle tak nagle tak nagle
tak nagle na chwilę
tak nagle na chwilę słońce sobie wyśniłem

 

[Obłaź nić…]

obłaź nić
jaśń lic
zabić i iść
czyń obłok z szyj
lincz z dyń!
dzyń, dzyń!

 

Fortepian

leżę spokojnie w łóżku na plecach
wgapiam się w sufit marząc,
że przemienię go w spadający fortepian
on by mnie pogrzebał
i by pogrzebał te marzenia
o kształcie nieba
spada, „bum” i nie ma
ojcem był Dedal podobno
zostawił otwarte okno
i ostatni wers ręką drżącą
nie poddawaj się słonko
choć jeszcze będziemy moknąć”

czuję je, te fale wartkie
w swej intensywności tak zwarte
ja newtonowskim jabłkiem
przez tę ich tępą tarkę
się cudem przedarłem
i jestem teraz tym rozdartym kształtem
to gorzej niż być rozproszonym światłem
bo foton nie ma masy
i bólu najmniej
z tego co możesz
możesz sobie wyobrazić
ale głębia jest ciemna
światła tu nie wsadzisz na siłę
śpiewam bo chcę umrzeć
a wciąż żyję

co za pieprzony bezsens
każdy chce być kimś
ja tylko bólem być nie chcę
niech nie krwawi serce
amplituda doznań?
dziś nie chcę więcej
a muszę, muszę
pieprzę to! koniec
tylko ten gest
palce i skronie
i znów papieros płonie
gdy wódka się chłodzi, ból!
muszę nieskończoność urodzić
tylko dlaczego moje dziecko
we krwi matki brodzi?

 

Pomruki niepokoju

pomruków niepokoju
głowo-powód nałogorowów
tak omów iluzjo-fonów korowód
co korko kroko proroków tak otóż
smak lotu posmak amoków
posąg śmierci
wojownych spokój toporuj z ukropu
niedźwięcznych
tarotownych szamotów w wywłoku
nieświęci
jeśli ciebie twych proroków
błąd klonów podtruł to odtwórz
słowo i odmów
wiadomo komu w miliony łowów
pomruk hardcoru zatoru w ołowiu
na bezłowiu warkotu
wolę małpio-krowów
bez ideologii a spod namiotu

 

W Niemieście

piszę wiersze, piszę szersze spojrzenie
muszę jeszcze cisnąć ciszą o ziemię
tu w Niemieście siebie na szepczące ogrodzenie
duszo lećże! na elektryczne zbawienie
nie w niebie
nie w niebie

piszę wiersze, muszę jeszcze
przezwyciężyć rąk drżenie
tu w Niemieście duszo lećże!
przecież nie jesteś stąd
nie dla ciebie kąt i uformowana zeń bryła
duszo lećże poza przestrzeń
tam twoja siła
o tak moja miła
do Niebytu Monastyru
a ta oto wieczności chwila
w ultradźwiękowych wirach
ach! strach mija!
jak jad krew żmija
wijąca się wizja świra

piszę wierszem muszę jeszcze
w pył ją rozbijać
tu w Niemieście gdzie śródmieście
trupi swąd spowija
duszo leć poza sens mnie
gdzie ucho echem się odbija

piszę wierszem czarną tęczę
muszę jeszcze napiąć miejsce
tu w Niemieście kapią mięśnie
duszo lećże dosiąść serce

nie duszę serca
dosiadam wnętrza
otwieram wszechświata drzwi na przestrzał
bo po co mi reszta w marnych kęsach
dynamit w wersach tezę potwierdza
dotąd niezdobyta twierdza
mieszkań w Niemieście
dostała niezbywalny dowód ducha – nareszcie!
Choć wiem że to nie pierwsze wiersze
które dosiadły bijące serce
trzymając się za ręce
w grę nie wchodzą lejce
żadne boskie popiersie
tylko bijące serce
piszące wierszem
wijące przestrzeń
z charakterystycznym suspensem
bo nie chodzi o to czy chcesz więcej…
chodzi o wiele więcej

 

[Udymiony…]

udymiony
nadymiony
wydybiony
zadymiony pomysł
dymu tony
dodymiony
wymowy domysł
oparów demony
ich dymodomy
wydechoklony
wdechoszpony
siwy sen szalony

 

Pan Fal

góra i dół
góra i dół
tak żyć nam pozwala
więc bądź jak fala fala fala fala fala fala

po co szukasz gdzie szczytu marzeń miejsce?
jesteś falą każdy szczyt masz już teraz w ręce
i pokochaj dół!
dół nóg to przejście!
to twoje przejście w górę!
patrz jak srebrzyście faluje
ty się falą mianujesz i zamieniasz się w falę
wśród wad i zalet gdy mokrość jest twoim ciałem
wszystko jest doskonale!
jest doskonale!

 

Ostatni oddech

12:36
tym ostatnim oddechem
echo rozbiło się o chodnik
z uśmiechem
tym lepiej, przecież
odłamki lustra to tylko śmiecie
nie myśl o chorym świecie
nie-myśl
niemiasto
musiałeś spać i zasnąć
spaść przez beton zasłon
odbiciem w bruk trzasnąć
z hukiem, z rykiem
i niech gra echo, to jego jedynym zaszczytem
nic, poza pustką, nie kryje się pod płaszczem liter
postać to doznań – gwoździem wbić się w krzyż swój:
życie

 

[Ograniczona przestrzeń…]

ograniczona przestrzeń
miejsce na każdej z kartek, które policzą…
„tyle zostawił”, „mógł tyle jeszcze”
„szkoda talentu”
zeszyt szkolny w kratkę
sześćdziesiąt stron
trzy dziewięćdziesiąt dziewięć
Auchan 

                                              Andrzej Mrokowski

Andrzej Biliński (1994-2018), pseudonim artystyczny „Mrokowski”, był młodym człowiekiem, pełnym energii twórczej i nieszablonowych pomysłów – pisał, tworzył piosenki, filozofował, malował.

Sam o sobie pisał w ten sposób:
„Urodzony w 1994 roku w Warszawie. Z zawodu pirat.
Wychowany przez hip-hop, od którego rozpoczął podróż w świat muzyki i sztuki.
Malarz-samouk, autor instalacji artystycznych, poeta, czasami raper, aktywista społeczny,
wolontariusz, animator kultury, twórca undergroundowej marki odzieżowej Mroky, zrzeszającej młodych artystów.

Twierdzi, że można łączyć nietzscheanizm z buddyzmem i praktykować na co dzień.”

Andrzej był moim dwudziestoczteroletnim synem, którego nagle zabrakło.

                           Paweł Biliński

Więcej można znaleźć na:
FB: https://www.facebook.com/profile.php?id=100063633035128
YT: https://www.youtube.com/@andrzejmrokowski4471