Wokół polskich powstań narodowych narosło wiele mitów, błędnych interpretacji i nieporozumień. Wynikały one głównie z instrumentalnego traktowania historii. Na przykład, historycy i publicyści pochodzenia wiejskiego dążyli do tego, by za wszelką cenę podkreślić siłę ludu („chłop potęgą jest i basta”), nie chcieli dostrzec związku między poziomem edukacji, a stopniem świadomości (w tym świadomości narodowej), z uporem wartym większej sprawy trzymali się np. tezy, że jednorazowy akt zmiany podmiotu własności błyskawicznie zachęci chłopów do walki o odzyskanie ojczyzny. Wzorem romantycznych rewolucjonistów nie dostrzegali konieczności wcześniejszej pracy u podstaw.
Historycy-marksiści zaś za wszelką cenę chcieli w wydarzeniach na ziemiach polskich XIX wieku dostrzec ślady walki klas i przyszłej rewolucji.
Propaganda narodowa kazała głosić konieczność powstań. Tak jak marksiści sadzili, że jedyną drogą rozwoju cywilizacji jest rewolucja, tak zwolennicy powstań uważali, że jedyną drogą do niepodległości są powstania. Że zaprzeczały temu fakty – np. powstanie Finlandii, Słowacji, Czech – tym gorzej dla faktów.
Zarysowane w ogromnym skrócie punkty widzenia, wskazują na to, że wielu ciągle nie rozumie procesów rządzących społeczeństwami. Wielu wciąż np. pojmuje narody genetycznie, a nie kulturowo.
Społeczeństwa ludzkie podlegają nieustannym zmianom. Wciąż zmienia się gęstość zaludnienia, formy produkcji, struktury zamieszkania (postępuje urbanizacja), wykształcenia itp. Wraz ze zmianą tych czynników zmieniają się też formy organizacji i struktury władzy. Być może kiedyś dojdzie do powstania jednego ogólnoświatowego społeczeństwa, o jednakowym poziomie cywilizacyjnym, dziś jednak jednym z głównych wyróżników społeczeństw jest ich różny poziom rozwoju cywilizacyjnego.
Wspomniane zmiany następują nierównomiernie w zależności głównie od czynnika geograficznego, ale też od kontaktów z innymi społeczeństwami i wynikających z nich wojen, zależności politycznych itp.
Świadomie pomijam tu określenia wartościujące, w rodzaju: postęp, rozwój, regres itp., mimo, że dziś, obserwując np. społeczeństwa Niemców. Francuzów, Polaków, Turków, Rosjan lub np. Litwinów, stwierdzimy, że są one na różnym etapie organizacji. Trudno jednak o wartościowanie tego poziomu, gdyż wynika on z kwestii dostosowania. Forma organizacji społeczeństwa jest zależna od jego wewnętrznych struktur. Nie można wymagać na przykład tego, by społeczeństwo agrarne, w którym głównym czynnikiem podziału jest kwestia stosunku własności ziemi, stało się nagle społeczeństwem demokratycznym. Najpierw muszą ulec w nim zmianie jego struktury, w tym struktura własności.
Przemyślenia pozornie oczywiste, a jednak – często, gubiąc się w gąszczu informacji opisowych – tracimy z oczu sens, przestajemy dostrzegać cel wydarzeń, błędnie też je definiujemy.
Wydarzenia krakowskie – pomiędzy nocą z 20 na 21 lutego 1846 roku a 3 marca 1846 roku, kiedy to Tyssowski wyprowadził z Krakowa ok. 1 500 osób – Stefan Kieniewicz nazywa powstaniem i rewolucją krakowską. Wymienione 1 500 osób nazywa żołnierzami.
Wróćmy do określeń Stefana Kieniewicza. Powstanie, rewolucja. Wydarzenia pozornie takie same często różnią się tak pod względem ilości, jak i jakości, a zwłaszcza świadomości uczestników wydarzeń.
Moim zdaniem, nie było to powstanie, lecz raczej tylko nieudana próba jego wywołania. Próba nieudana i tragiczna w skutkach, choć i na nie moglibyśmy spojrzeć inaczej, gdy uświadomimy sobie, że w 1847 roku na skutek długotrwałego głodu i tyfusu głodowego w Galicji liczba zgonów przekroczyła o 200 tysięcy, przeciętną zgonów z ostatniego piętnastolecia.
Kulisy wielu działań ponadto nie do końca są i będą nam znane. Zachowane źródła są szczątkowe, powstałe po wydarzeniach pamiętniki nie są wiarygodne. W zaborze pruskim ówczesne próby powstania zostały udaremnione dzięki zdradzie Henryka Ponińskiego, który przekazał władzom pruskim czterdziestostronicowy donos o planach powstańczych i nazwiska przywódców. Być może nie wierzył w skuteczność działań powstańczych, być może dostrzegł infantylizm ich działań (taki widać w wielu pomysłach Mierosławskiego), może obawiał się ewentualnych szykan wobec polskich elit w wyniku klęski, a może po prostu miał naturę zdrajcy. Warto zauważyć, że Henryk Poniński został aresztowany dla zatarcia śladów zdrady i sądzony w procesie berlińskim w 1847. To ważna informacja. Powinna być przestrogą dla historyków, kwestie aresztowania i procesów wielu spiskowców, przywódców nie zawsze muszą być oceniane jednoznacznie. Tak wówczas, jak i wcześniej, a i później. Procesy społeczno-polityczne są wypadkową wielu czynników, działań jawnych i tajnych. Postaw szlachetnych, a i intryg, interesów ogólnospołecznych, ale i indywidualnych. Dotyczy to wszelkich działań. Tu opisywanych, ale i współczesnych, np. w Polsce drugiej połowy XX wieku.
W zaborze austriackim władze nie zdecydowały się na aresztowania, choć zapewne również wiedziały o przygotowaniach. To przecież w związku z nimi przygotowywały ze swej strony chłopską rabację (wystąpienia chłopów przeciwko polskiemu ziemiaństwu). Część historyków stawia tezę, że przygotowywane powstanie właśnie miało w zamyśle inspiratorów skierować przygotowywane przez administrację austriacką wystąpienia chłopskie przeciw zaborcy. Oczywiście to fałszywa, ex post tworzona, interpretacja. Powstanie miało mieć w zamiarach spiskowców zasięg międzyrozbiorowy (obejmować ziemie polskie trzech zaborów).
Rabacja galicyjska (choć chyba właściwszym określeniem byłoby tu słowo rzeź) zaczęła się w tym samym dniu, w którym w Krakowie zaczęli swą akcję „powstańcy”. Przygotowywania do niej trwały niemal równocześnie z przygotowywaniami do powstania. Jeden ze spiskowców, Józef Kapuściński poznał plan wykorzystania chłopów przeciw „rebelii szlacheckiej” już 18 lutego. Tych spraw miała dotyczyć narada sołtysów zorganizowana przez Markla 18 lutego 1846 roku (zgodnie z instrukcją J. Breinla). Znów warto zauważyć, że o przygotowywanym powstaniu władze austriackie wiedziały bardzo wcześnie i nie tyle chciały im przeciwdziałać, co wręcz dążyły do tego, by wykorzystać je dla własnych celów. Tymi była zapewne m.in. chęć pozbawienia polskiego ziemiaństwa majątków. To przecież ziemiaństwo było nośnikiem idei polskości i ono było tą siłą, która powstrzymywała proces unifikacji cesarstwa. Nie jest pewne, czy Kapuściński otrzymał od władz powstańczych rozkaz zabicia Markla (w czasie procesu – zaprzeczał). Prawdopodobnie otrzymał powiadomienie o przyspieszeniu działań o trzy dni i 18 lutego przewiózł powstańców pod Tarnów (dwoma przejętymi dyliżansami). Koło północy wrócił z Szymonem Góreckim, braćmi Eustachym i Leonem Szumańskimi, Józefem Siekierskim do Pilzna, gdzie Markl wciąż naradzał się z chłopami. Markl raniony przez Kapuścińskiego próbował uciec i został zabity przez Góreckiego włócznią. W drodze powrotnej pod Tarnów powstańcy zostali ujęci przez chłopów i dostarczeni do Tarnowa. Ich sprawę rozpatrywał sąd karny we Lwowie, który orzekł 7 stycznia 1847 winę Kapuścińskiego jako bezpośredniego zabójcy. Markl nie był oczywiście jedynym urzędnikiem carskim działającym na rzecz chłopskiej „rabacji” – „rzezi”, zniszczenia polskiego ziemiaństwa.
Wydarzenia krakowskie nie były również „rewolucją”. Wzięło w nich udział maksymalnie kilka tysięcy uczestników w niespełna czterdziestotysięcznym Krakowie, gdzie robotnicy stanowili ok. 1.2% ludności. W społeczeństwie o strukturach wciąż agrarnych, o tradycji agrarnej, w sąsiedztwie państw będących na etapie późnego agraryzmu i odpowiednio do tego etapu cywilizacyjnego zorganizowanych w wielonarodowe monarchie absolutne. Nie, słowo rewolucja jest tu wyraźnym nadużyciem. Zresztą i nieco później, gdy mówi się o Wiośnie Ludów na ziemiach polskich, moim zdaniem, bardziej precyzyjne byłoby mówienie o echach wydarzeń w Europie Zachodniej na tych terenach. Właściwa Wiosna Ludów w Europie Środkowej i Wschodniej mogła nadejść dopiero po stu pięćdziesięciu latach. Aż tyle czasu potrzebowały społeczeństwa na tych obszarach na zmianę swych struktur. To, co niektórzy publicyści nazywają dziś „Jesienią Ludów”, było, moim zdaniem, opóźnioną „Wiosną Ludów Europy Środkowo-Wschodniej”. Dopiero w drugiej połowie XX wieku struktury społeczeństw zamieszkujących te tereny zaczęły odpowiadać takim formom organizacji, jak państwo narodowe i demokracja.
Myślę, że często analizując przeszłość zbyt mało uwagi poświęcamy problemom świadomości. Bardzo ciekawą byłaby np. odpowiedź na pytanie: do jakiego procenta społeczeństwa zamieszkującego obszary Galicji mogła trafić w połowie XIX wieku idea państwa narodowego? Czy szlacheckie marzenie o „wolnej Polsce” nie było marzeniem o powrocie do wyidealizowanej przeszłości? Przywilejów szlacheckich („Pan Tadeusz”), powrotu do państwa wielonarodowościowego? Podobnie z ideą demokracji. Czy dopuszczano możliwość przyznania pełni praw politycznych chłopom, Żydom, kobietom? Szlachta polska z połowy XIX, moim zdaniem, często przedkładała świadomość stanową ponad narodową. Dla poprawy swego statusu ekonomiczno-społecznego często wiązała się ze szlachtą państw zaborczych. Szukała dróg do kariery na dworach w Petersburga, Moskwy, czy Wiednia lub Berlina.
A chłopi? … W 1846 roku w Galicji było niewiele powyżej 1000 szkół. Uczono w nich jedynie podstaw czytania i pisania, religii i rachunków. Dopiero w latach 60-tych XIX wieku nauczaniem objęto tam 28% dzieci. Nic wiec dziwnego, ze wyalienowanej biurokracji austriackiej (nie wywodziła się z elit ziemiańskich, nie mieli wśród nich rodzin, dążeniem jej był wyłącznie awans i premie) udało się skierować nienawiść dotkniętych kryzysem chłopów przeciwko szlachcie. Pomogła im niska świadomość tego środowiska, bieda. Z łatwością mogli wykorzystać tak powszechne uczucie, jakim jest zawiść. Nasza literatura (zwłaszcza z drugiej połowy XIX i początków XX wieku) idealizuje środowisko wiejskie. Nie ma w niej takich dzieł jak „wieś” Bunina, czy opowiadań Babla. Zaginęła w mrokach historii wiedza o ówczesnej świadomości chłopów. Przysłania ja mit Głowackiego spod Racławic i jemu podobne.
Emisariusze powstańczy, którzy przybywali do Galicji z Europy Zachodniej nie znali galicyjskiej rzeczywistości. Nie rozumieli, że idee państwa narodowego i demokracji w żaden sposób nie pasują do agrarnej rzeczywistości. Przypominam, Kraków liczył wówczas zaledwie ok. 40 tysięcy mieszkańców. Emisariusze ci często byli już swego rodzaju „zawodowymi spiskowcami”, ich działania przecież ktoś finansował. Myślę, że wielu z ich często nawet nie zdawała sobie sprawy z kulis działań, nie znała faktycznych ich inicjatorów.
Pozostaje też pytanie: czy jeśliby nie doszło do próby powstania, to nie doszłoby do rzezi galicyjskiej? Myślę, że jasna, jednoznaczna postawa biurokracji carskiej rzeź taką była w stanie powstrzymać. Strach i brak nadziei zahamowałby wystąpienia chłopskie. Zadecydowała jednak niechęć tej biurokracji wobec polskiego ziemiaństwa, egoizm urzędników, którzy dla własnych awansów i premii nie zrobili niczego, by wystąpienia chłopskie powstrzymać. Rabacja ta nie była skierowana przeciwko państwu, administracji carskiej, jej atak został skierowany przeciwko polskiemu ziemiaństwu, a te przecież nie było ono władne by dokonywać reform. Nie perspektywa takowych zresztą motywowała chłopów, a tylko bezpośrednie korzyści (nagrody finansowe). Przywódca rzezi Jakub Szela (analfabeta) otrzymał „w nagrodę” 30 morgowe (17 ha) gospodarstwo na Bukowinie. Cena, jaką zapłaciło cesarstwo za próbę jego unifikacji, była w tym wypadku niewielka. Motywy bywały też często po prostu „ludzkie”, na przykład zwykła chęć zemsty, czy zawiść.
Procesy historyczne są jednak znacznie bardziej złożone, bardziej skomplikowane niż sądzili jedynowładcy feudalnych imperiów. Nowe grupy społeczne (chłopi, później wraz z procesem industrializacji i urbanizacji robotnicy, ale i burżuazja i tzw. inteligencja), wraz z procesem, koniecznej w związku z postępem techniki edukacji, też zyskali świadomość narodową. Lokalną, odwołującą się do historii zamieszkiwanego przez nich obszaru, a nie imperialną. Podboje imperialne były zbyt niedawne, by zatrzeć pamięć przeszłości, by w ramach imperiów zunifikować język. Imperia musiały się rozpaść. Nie były w stanie ponieść kosztów koniecznych reform, tym bardziej, że przeszkodą w takim ewentualnym procesie był egoizm ich elit.
Historia jest do dziś nauką głównie opisową (tzw. historycy tworzą tzw. „narracje”), bardzo nieczęsto próbujemy dotrzeć do istoty wydarzeń. By je zrozumieć powinniśmy stawiać wiele pytań, szukać powiązań, związków. Postrzegać wydarzenia w szerokim kontekście. Powinniśmy też, może przede wszystkim, podjąć próbę zrozumienia procesów dziejowych. Oczywiście odrzucając wszelką ich ideologizację (np. marksizm, ale i tzw. liberalizm oraz wszelkie inne …izmy). Te bowiem upraszczając obraz historii tylko utrudniają jej zrozumienie. Wszelkie badania mogą nas tylko przybliżać do poznania historii, poznać jej ostatecznie oczywiście nie sposób. Historia, jako nauka, nie różni się w tym niczym od innych nauk. W każdej wciąż stawać będziemy wobec wciąż nowych niewiadomych.
Piotr Kotlarz
[Powyższy temat podjąłem po raz pierwszy w wydawanym przeze mnie w ramach GTPS-u dwumiesięczniku „Autograf” w 1997 roku. Tu poszerzyłem ówczesne rozmyślania o kolejne przemyślenia.]
Obraz wyróżniający: Autorstwa Józef Bohdan Dziekoński – Polona, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=76208459