PRZYGODY KOTA EDWARDA / Agnieszka Bargieł

0
660

Jedyne co widziała, to bezkresną ciemność oraz głowy ludzi poruszające się rytmicznie wokół niej. Jedyne co słyszała, to chrzęst kamieni i gruzu pod nogami tłumu. Jedyne co dotykała, to przypadkowe ramiona ścieśnionych ciał. Nie było ani jednej rzeczy, którą by czuła. Ani zimna, ani zmęczenia, ani jednej myśli. Poruszała jedynie nogami w rytm tłumu, idąc ku nieznanemu celowi, jeśli takowy istniał. Było jej obojętne, gdzie dotrze.

***

Przebudziła się dopiero po trzecim budziku, który od kilku sekund wygrywał głośny alarm tuż przy jej głowie. Ona jednak nie wyłączała go jeszcze przez długą chwilę, w której czuła, jakby jej świadomość wracała z krainy dalszej niż zwykle. Najpierw poczuła zmęczenie i ból przechodzący przez jej ciało, ale gdy starała się skupić na konkretnym miejscu, ból się rozpływał. Potem dopiero oprzytomniała i szybkim ruchem wyłączyła alarm. Przez moment jeszcze leżała zastanawiając się, czy na pewno musi wstać dziś do pracy. Z głębokim westchnieniem zgramoliła się z łóżka, po czym nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Lecąc w dół, w ostatniej chwili, złapała się stojącej obok szafki nocnej, strącając z niej bibeloty. Podtrzymując się jej wstała, na wciąż lekko chwiejnych nogach.

– Czemu jestem taka osłabiona? -powiedziała sama do siebie – gdyż w swojej kawalerce od pół roku nie mieszkała już jej współlokatorka. Po niej został tylko stary kot Edward, który wciąż spał zwinięty na materacu, nie przejmując się wcale dziwadłami swojej nowej właścicielki. Ta, nie otrzymując od kota odpowiedzi na pytanie, wzruszyła ramionami i, wciąż nie do końca przytomna, ruszyła do kuchni. Dźwięk pracującego ekspresu do kawy pomógł jej zebrać myśli. Może to przez tę rybę na kolację? – myślała – Albo przez to nowe wino. A wiedziałam, że lepiej nie eksperymentować. Eh, no to się dorobiłam. Przez chwilę starała się przypomnieć sobie co jej się śniło, jednak bezskutecznie. Do kawy wsypała 3 łyżeczki cukru, po czym wyszła na balkon i odpaliła papierosa. Wciąż była rozkojarzona i przymknęła drzwi balkonowe dopiero, gdy z wnętrza mieszkania wydobyło się oskarżające miauczenie Edwarda, narzekającego na zimno. Faktycznie, był październikowy poranek i robiło się coraz chłodniej. A tego dnia niebo przykryte było grubą warstwą chmur tworzących pierzynę, która okrywała świat przed niebezpieczeństwem.

Jeszcze przez parę chwil wpatrywała się w szary krajobraz miasta, po czym dopiła duszkiem kawę, zgasiła papierosa i wróciła do środka. Przechodząc koło sypialni zobaczyła bałagan, który zrobiła parę minut wcześniej, zrzucając rzeczy z szafki nocnej. Westchnęła i klęcząc zaczęła zbierać pamiątki. Już miała wstawać, gdy zorientowała się, że brakuje jej pierścionka.  Był to mały różaniec, pamiątka po babci, który dziewczyna nosiła codziennie. Nie dlatego, że miała kiedyś silną więź z babcią, ani też nie była religijna, ale czuła pewne przywiązanie do tego fragmentu biżuterii. Dlatego właśnie nie była pocieszona, gdy po przeszukaniu całej podłogi nie znalazła pierścionka. Spojrzała podejrzliwie na Edwarda, zastanawiając się, czy mógłby mieć ochotę na pośniedziały kawałek srebra, ale kot wyglądał jakby nie wstawał od wiosny. Zrezygnowana dziewczyna wstała, mówiąc do siebie, że zajmie się tym po powrocie, po czym zaczęła się zbierać do pracy.

Przez całą drogę czuła się nieswojo. Chociaż pokonywała tę trasę tysiące razy, w tym dniu każda rzecz wydawała się inna, obca. Ludzie mijani w tramwajach wydawali się słać jej podejrzliwe spojrzenia, niebo było bardziej szare niż zwykle, a miasto głośniejsze. Wszystko zdawało się przytłaczać dziewczynę. Coraz bardziej zmęczona dniem, który ledwo się rozpoczął, zaczęła wchodzić po schodach biurowca. Dotarła do swojego biurka i już miała rozkładać rzeczy, gdy zobaczyła czyjąś kurtkę na oparciu. Później spostrzegła, że wszystkie przyrządy są poukładane nie tak, jak je zostawiła. Ruszyła myszką, aby sprawdzić czy tajemnicza osoba nie dobrała się także do jej danych na komputerze. Ekran zajaśniał tapetą ze zdjęciem rodziny. Nie była to jednak rodzina naszej bohaterki, która była coraz bardziej zdenerwowana. Próbowała się zalogować, lecz za każdym razem wyskakiwało jej powiadomienie, że hasło jest błędne. No nie! Jeszcze się okaże, że nie będę mieć dostępu do mojego własnego kompa! Rozejrzała się po sali szukając kogoś, kto mógłby jej pomóc. Zorientowała się, że nie widzi znajomych twarzy. Czy ja pomyliłam piętra? Zaczęła się zastanawiać. Wyjrzała przez okno i zobaczyła tam te same dwie uschnięte paprotki, które oglądała od kilku miesięcy. Ten sam automat z batonami zepsuty od kiedy zaczęła tu pracować. Rozglądała się jeszcze przez chwile nie wiedząc co robić, po czym zobaczyła swoją znajomą idącą w jej kierunku.

– Kaśka! Super, że jesteś. Już myślałam, że tracę rozum. Ogarniasz, że ktoś mi ukradł stanowisko? – Powiedziała, przytulając się, lecz tamta z podejrzliwym wyrazem twarzy odsunęła się.

– Przepraszam, kim Pani jest?

Nigdy nie czuła się tak zagubiona. Wracała do domu w tak samo zatłoczonym tramwaju jak godzinę wcześniej. Przez tą godzinę starała się znaleźć kogokolwiek, kto mógłby jej powiedzieć co do cholery się wydarzyło. W jej biurowcu, gdzie pracowała od pół roku, nikt jej nie znał, albo przynajmniej twierdzili, że widzą ją pierwszy raz. Nawet jej najbliżsi znajomi. Próbowała ich przyłapać na kłamstwie pokazując, że są znajomymi na Facebooku, że ma zapisane ich numery telefonów, że składała im życzenia na niedawno obchodzone urodziny, jednak jakimś cudem wszystkie te informacje wyparowały z jej telefonu. Wciąż jednak stała przy swoim i żądała spotkania się z menagerem, który przecież nie skłamie jej w żywe oczy, jak reszta. Jednak go nie było, a ludzie wydawali się być coraz bardziej wzburzeni jej obecnością. Musiała się wynieść, kiedy zaczęli grozić wezwaniem ochrony. Co to za durny żart?! – myślała do siebie – Jeszcze rozumiem poprzestawiać mi rzeczy i potem grać głupa, ale bez przesady udawać że nikt mnie nie zna? Jeszcze wyrzucić mnie stamtąd i grozić ochroną? Kto robi takie rzeczy?! Jak się jeszcze potem okaże, że szef mnie wywali, bo nie przyszłam do roboty, to im nogi z dup powyrywam!

Wzburzona wysiadła z tramwaju. Przestała zwracać uwagę na dziwne spojrzenia mijanych ludzi, na to, że drzewa przy jej ulicy wyglądają trochę inaczej niż zwykle, ani na to, że z jej bloku zniknęło w magiczny sposób jedno piętro.

Stała na chodniku jak wryta, od piętnastu minut wpatrując się w kawałek nieba, gdzie powinno być okno jej mieszkania. Serce jej kołatało jak szalone, miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje z nagłego przypływu paniki. Usiadła na krawężniku nie spuszczając oczu z budynku. Bała się, że jeśli na chwilę opuści wzrok to cały budynek też zniknie. Tak samo, jak całe jej życie tego dnia. Okazało się, że nie może znaleźć kluczy do tegoż mieszkania, które dziś rano chowała do kieszeni. Zgubienie kluczy to jeszcze pół biedy, ale jak można zgubić całe mieszkanie? Jak można być wyrzuconym z własnej pracy, bo nikt cię nie zna? Jak można stracić wszystko co o sobie wiesz w jeden poranek? Gdy była już na skraju rozpaczy usłyszała brzęk obok siebie. Popatrzyła się na chodnik przy swoim bucie, gdzie właśnie upadł pierścionek mały różaniec.

***

– Jak to nie możecie mi sczytać paszportu? – mówił zdenerwowany do pracownika odprawy lotniczej – Jeszcze tydzień temu nie było żadnego problemu.

 – Nie wiem proszę Pana, system nie przepuszcza tego dokumentu. Nie mogę Pana wpuścić do samolotu.

–  No to są jakieś żarty. Mam lot za 20 minut, muszę na nim być.

– Rozumiem Pana wzburzenie, jednak nic nie mogę zrobić. Proszę się udać do informacji z pytaniem, co ma Pan w tej sytuacji zrobić.

Udanie się do informacji, ani do oddziału paszportowego, ani nawet próba kupienia nowego biletu nie pomogło. W żadnej z instytucji nie umieli mu wytłumaczyć, dlaczego jego ważny jeszcze przez 5 lat paszport nie pokazuje się w systemie.

No wygląda to tak, jakby Pan nigdy go nie wyrabiał.

– Czy Pan się słyszy?! Widzi Pan przed nosem paszport i mi mówi, że nigdy go nie wyrobiłem? Zaraz pójdę z tym na policję!

– Droga wolna, proszę Pana. Tylko obawiam się, że to się skończy źle dla Pana, nie dla nas. Nielegalne wyrabianie paszportów jest karalne.

Wyszedł coraz bardziej wściekły, jak i skołowany. Co tutaj się dzieje? Paszport jeszcze tydzień temu działał normalnie, a teraz mi mówią, że musiałem go wyrobić w jakiś szemranych źródłach. Nawet zaskarżyć ich nie mogę, bo pójdzie na mnie, a nie na głupi komputer, który się pewnie zawiesił. No nic, muszę chyba wyrobić nowy paszport, innej opcji nie ma.

Po godzinie okazało się, że brak mu jakiejkolwiek opcji. Przy wyrabianiu paszportu trzeba pokazać dowód osobisty, który tak samo nie działał.

– Nie widzę osoby o takich danych w systemie.

– Czyli Pani mi mówi, że nie istnieję? O to Pani chodzi?

– Nie istnieje osoba o takich danych w komputerze. Albo Pan mi pokaże swój prawdziwy dowód, albo nici z paszportu.

– Ale to jest mój prawdziwy dowód!

– Gdyby tak było, nie miałby Pan żadnych problemów. Miłego dnia życzę.

Już nic nie rozumiał. Czy ktoś sobie z niego robi żarty? Jakim cudem w jeden dzień wszystkie jego dokumenty mogą przestać działać? Muszę odpocząć i sobie to wszystko przemyśleć. Udał się do hotelu, w którym nocował przez ostatni tydzień. Tam jednak napotkał na kolejny problem.

– Odmowa. – recepcjonistka pokazała mu terminal, na którym na czerwono migał tenże napis.

– Niemożliwe, proszę spróbować jeszcze raz -tym razem zamiast przyłożyć kartę, włożył ją do środka. Zmiana ta jednak nic nie dała. Terminal ponownie wyświetlił informację o odmowie i przypieczętował to jeszcze głośnym pikaniem.

– Nie rozumiem, przecież na pewno mam na koncie wystarczająco pieniędzy, aby za to zapłacić. Jest Pani pewna, że ten terminal działa poprawnie?

– Cały dzień nie było problemów. – powiedziała znudzona dziewczyna – Prawdę mówiąc, nigdy nie było problemów.

– No dobrze, w takim razie zapłacę gotówką. -wyjął ostatnie banknoty z portfela. Już dawno przestawił większość swoich transakcji na elektroniczne. Miał się niedługo przekonać, jak wielki to był błąd.

***

Szedł ciemną trasą. Nie widział nikogo wokół siebie, ale jakimś sposobem wyczuwał ich obecność. Poza tą więzią nie czuł nic. Szurał stopami po dziwnie płaskim podłożu, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Do tej pory nie zorientował się nawet, że się porusza. Jednak uświadomienie sobie tego było mu tak samo obojętne, jak wszystko wokoło. Pomimo dziwności całej sytuacji, w której się właśnie znalazł, przemknęła mu przez głowę tylko jedna myśl; to uczucie jest niezwykle znajome.

***

Obudził się zlany potem. Przez chwilę czuł się osłabiony i zestresowany, ale w miarę wracania świadomości uczucie to zniknęło. Wstał z łóżka hotelowego, aby przekonać się, że pościel wraz z kilkoma bibelotami z pobliskiego stolika leżały na podłodze. Uklęknął i zaczął zbierać swoje rzeczy. W oczy rzucił mu się mały pierścionek z koralikami i krzyżykiem, który na pewno nie należał do niego. Może poprzedni klient zgubił. Szkoda w sumie, bo naprawdę ładny. Nie wiedział do końca dlaczego, ale zamiast zwrócić znalezisko na recepcję, włożył je do kieszeni. Czuł, że to jest jedyna opcja. Przed pójściem na śniadanie postanowił jednak podejść na recepcję, aby sprawdzić, czy może dziś terminal przepuści kartę.

– Dzień dobry – powiedział do tej samej znudzonej recepcjonistki, która wydawała się nie spać przez ostatni tydzień – Chciałem się zorientować, czy może dziś terminal mi zaakceptuje kartę. Może po prostu wczoraj było zwarcie, albo jakiś problem w banku.

Recepcjonistka patrzyła na niego zmieszanym wzrokiem, ale posłusznie wyciągnęła terminal.

– Za co Pan chce dokładnie zapłacić? -zapytała.

– No za kolejną noc. Wczoraj miałem gotówki tylko na jedną, a pewnie będę zmuszony zostać tu jeszcze co najmniej 2 noce.

– Aha, czyli Pan już u nas jest zakwaterowany. Który to pokój?

– No tak, jestem. Nie pamięta Pani? No, nieważne. Pokój numer 16.

– Pierwszy raz Pana tutaj widzę, po drugie w tym hotelu pokoje zaczynają się od numeru 100.

– Niemożliwe, już Pani pokażę kartę hotelową. – przeszukiwał portfel w poszukiwaniu tejże karty, którą jeszcze dziesięć minut temu tam wkładał. Gdy jej tam nie znalazł, zaczął przetrząsać wszystkie kieszenie, również bezskutecznie.

– No nie, jeszcze tego brakowało. Musiała mi gdzieś wypaść. Zaraz wracam – rzucił ostatnie zdanie idąc w stronę korytarza, z którego przed chwilą wyszedł, po czym stanął jak wryty. Korytarz zamienił się w jadalnię. Może to nie w tą stronę? Próbował sobie wmówić, chociaż mieszkał tu ostatni tydzień i znał rozkład pomieszczeń na pamięć. Obszedł wszystkie wyjścia wokół recepcji. Korytarze, które jeszcze piętnaście minut temu prowadziły do pokoi, stały się salą do bilarda, salą taneczną, czy nawet basenem. Wiedział, że nie pomylił pięter. Wiedział, że nie pomylił hotelu. Jedyną opcją, która pozostała było:

– Chyba tracę rozum. – powiedział na głos, siedząc oparty o ścianę przy wejściu na jadalnię. Patrzył się w mur, który powinien być drzwiami z miedzianym numerkiem 16. Przechodzący obok ludzie zdawali się go nie zauważać. Recepcjonistka także nie zwróciła mu uwagi, gdy wcześniej biegał od drzwi do drzwi mamrocząc coś do siebie. On także nie zwracał na nikogo uwagi. Przez głowę przebiegały mu tysiące myśli, a stres przybierał na sile. Nie był pewien, jak długo jeszcze da radę. Wyszedł na taras znajdujący się na 2 piętrze. Chłodne jesienne powietrze lekko go uspokoiło. Spojrzał w dół, na tłum ludzi chodzących we wszystkie strony. Z góry człowiek postrzega życie inaczej. Aż ciężko mu było sobie wyobrazić, że każda z tych mrówek na dole ma swoje własne życia, znajomych, prace i plany na przyszłość. Nie miał jednak czasu na kontemplację, najpierw musiał naprawić własne życie. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł twarz, którą czasami widywał w hotelu przez ostatni tydzień.

– Przepraszam bardzo – powiedział idąc w kierunku mężczyzny. Ten go nie usłyszał, zajęty rozmową.

– Halo, przepraszam! – powiedział nieco głośniej wyciągając rękę, aby lekko trącić potencjalnego rozmówcę. Ręka jednak przeniknęła przez nie, jakby pozbawiona materii. Mężczyzna wydał z siebie zduszony okrzyk wyciągając gwałtownie rękę. Nawet pomimo wrzasku żaden z otaczających go ludzi nie zwrócił na niego uwagi. Znów wyciągnął dłoń i pomachał osobie tuż przed twarzą. Brak reakcji. Mężczyzna poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Czuł szybkie uderzenia pulsujące mu przez całe ciało. Zatoczył się i wpadł na barierkę otaczającą taras. Jednak nawet barierka już nie była w stanie spełnić swojej funkcji. Poczuł jak jego ciało przechodzi przez szkło bez żadnego oporu. Czas zwolnił. Zobaczył jak wszystko wokół się zmienia, wychylając się coraz bardziej w stronę przepaści. Kiedy spadnie? Za sekundę? Może mniej?

***

Wspinała się po schodach. Dobrze wiedziała, że nie dotrze tam, gdzie by chciała. Nogi same prowadziły ją w górę. Jeszcze jedno piętro i zobaczy drzwi swojego mieszkania. Jeszcze cztery schody.

Zamiast mieszkań na ostatnim piętrze był krótki korytarz i wyjście na dach. Nie czuła zawodu. Wiedziała, że i tak nie ma tu czego szukać. Popchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz. Oprócz paru rur i anten nie było tu nic. Podeszła do krawędzi i spojrzała w dół. Niezliczone sznurki samochodów, nieprzerwany dźwięk klaksonów, tysiące ludzi spieszących się, by załatwić najważniejszą w danym momencie sprawę. Nie było już tu dla niej miejsca. Jej sprawy przestały istnieć. Nie ma gdzie się udać, nie ma jak tego naprawić. Spojrzała na pierścionek, który miała założony na palcu. Był on ostatnią rzeczą jaka nie zniknęła. Skoro mojego życia już nie ma, to nie ma sensu, żebym była tu ja. Myśl ta była jedyną, która wciąż kołatała jej w głowie. Cała reszta się rozpłynęła. Brak reakcji.

Stanęła na murku. Popatrzyła w przepaść. Nie czuła strachu. Nie czuła nic. Było jej obojętne, gdzie dotrze.

***

Spadał. Czuł opór powietrza w swoich włosach, ubraniach. Była to jedyna rzecz, która protestowała przeciwko temu, co miało się za chwile wydarzyć.

Leciała. Uczucie lekkości, które się pojawiło jak tylko odepchnęła się od murku, było czymś, co ją ocuciło. Już nie było jej obojętne. Jednak teraz już nie było odwrotu.

Na moment przed uderzeniem obydwoje zobaczyli, jak świat wokół nich się zmienia. Wybrzusza, rozciąga. Potem zamiast bruku była tylko ciemność.

***

Wstali z dziwnie gładkiej posadzki. Nic nie widzieli, ani nie słyszeli, jednak byli świadomi swojej obecności. Nie wiedzieli, gdzie się znajdują, ale jakoś wiedzieli, kim jest ta druga osoba. Znali swoje historie, swoje myśli, uczucia. Przynajmniej przed upadkiem, teraz jednak nie mieli ich w ogóle. Bez słów ruszyli przed siebie szurając nogami. Nie dało się określić, ile czasu mijało. Nie dało się powiedzieć, czy czas w ogóle istniał. W pewnym momencie zmieniła się jedna rzecz. Obydwoje usłyszeli brzęk o posadzkę. Dziewczyna spojrzała w dół, gdzie przy jej bucie spadł pierścionek. Gdy podniosła wzrok, uświadomiła sobie kolejną rzecz. Już nie wyczuwała tylko obecności samego mężczyzny.

– Co tu się dzieje?! Gdzie jesteśmy?! Dlaczego nasze życia obróciły się do góry nogami?! -krzyczała wzburzona dziewczyna a jej głos niknął natychmiast po tym, gdy wydostawał się z jej gardła.

– Czyżby? -ten głos już się nie wygaszał, za to odbijał się echem niezliczoną ilość razy i wpadał do uszu rozmówców tak głośny, że przez długą chwilę nie udało im się skupić własnych myśli. Jedyną istniejącą rzeczą w tej chwili, był ten dźwięczący w ich głowie głos. Lecz nawet po tym czasie, gdy udało im się z powrotem skoncentrować, nie umieli odpowiedzieć na jakże kuriozalne stwierdzenie.

– Czyżby na pewno to, czego doświadczacie teraz, różniło się tak bardzo od tego, co nazywacie waszym normalnym życiem? -kontynuował głos.

– No a nie?! -odezwał się mężczyzna- Miałem pracę, dom, cele do osiągnięcia! Tutaj nic nie ma! Tylko pustka i twój potworny głos!

– Czyżby?

Chociaż odpowiedź zdawała się być znowu pozbawiona sensu, to oni i tak milczeli, jakby zmuszeni do zastanawiania się, czy faktycznie może być inaczej niż sądzą.

– Czyżby tu nic nie było? Wy tu jesteście. Albo was nie ma. Nie robi to żadnej różnicy.

– Skoro to nie robi różnicy to nas wypuść!

– Ależ czy ktoś was więzi?

– To, że nie jesteśmy związani, nie znaczy, że możemy stąd wyjść! Nie mamy dokąd iść!

– To dlaczego chcecie wyjść?

– Bo wiemy, że na pewno nie chcemy zostać tutaj! -krzyczeli już nie dlatego, że czuli ogromną złość, ale dlatego, że ich głosy coraz bardziej grzęzły im w gardłach, nie chcąc się wydostać.

– Czyż nie tak samo wygląda wasze normalne życie?

Mieli odpowiedzieć, że nie, ale zorientowali się, że już nie umieją powiedzieć nic.

– Czyż nie budzicie się codziennie w waszym świecie z poczuciem, że nie chcecie być w miejscu, w jakim jesteście? Czyż nie poświęcacie całego waszego czasu starając się wyjść z miejsca, w którym cel, jak horyzont, przesuwa się coraz dalej? Czemu nie zrozumieliście tak szybko jak tu, że naprawdę nie macie dokąd iść?

***

Obudziła się zupełnie wypoczęta tuż przed budzikiem. Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć, co jej się śniło, jednak bezskutecznie. Wstała z łóżka, pogłaskała Edwarda i poszła do kuchni zrobić sobie kawę. Dźwięk pracującego ekspresu zawsze pomagał jej się skupić. W tym czasie ułożyła sobie w głowie wszystkie rzeczy, które musi dziś zrobić. Plan na sukces wiszący na lodówce, który przez ostatnie 10 lat pieczołowicie wcielała w życie przypominał jej, dlaczego tak bardzo się stara. Wyszła na balkon zapalić papierosa. Ciężkie chmury na jesiennym niebie zdawały się przytłaczać cały świat i sprowadzać na ziemię tych, którzy chcieliby popatrzeć w niebo. Zgasiła papierosa i zaczęła się zbierać do pracy. Tym razem jednak nie założyła różańca na palec. W jakiś magiczny sposób cała sympatia do tego kawałka biżuterii zamieniła się w pewien rodzaj antypatii. Uczucie podobne do żalu, z tym że w tym przypadku jest to tęsknota za czymś, co nigdy nie istniało.

                                                           Agnieszka Bargieł

 

Obraz wyróżniający: Obraz Thomas Wolter z Pixabay

 

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj