Zamiast gwiazdek – (anty) rekomendacja
Serdecznie odradzam oglądanie tego spektaklu. Możecie być narażeni na upokarzające wydarzenie, o którym poniżej. Koniec wieńczący dzieło nakazuje, w moim przekonaniu, wyrzucić do kosza cały twórczy wysiłek gdańskiej trupy teatralnej lub jak najszybciej o nim zapomnieć.
Jakiekolwiek propagowanie czynności mających znamiona złych obyczajów powinno być piętnowane. Jeśli się to dzieje w miejscu obcowania z kulturą wysoką – jest to tym bardziej godne potępienia. Jakakolwiek pochwała czynów gwałtownych powinna zawsze (nie tylko w teatrze) zostać potępiona!
Fortepian na początek
Jeszcze przed wejściem na spektakl w sali obok sceny możemy usłyszeć pianistę. Dźwięki są transmitowane do sali teatralnej. Nie wszyscy widzowie go dostrzegają, bo naturalne wejście jest bliżej schodów i większość odbiorców wchodzi bezpośrednio na widownię.
Scenografia
Pierwszym elementem, który zaskakuje po wejściu na widownia jest bardzo efektowna scenografia. Nie ma kurtyny więc scenę widzimy w całości. Ściany przypominają lustra, na środku wiruje mapa świata z leżącą na niej aktorką. Postać jest skulona, wprawdzie ja nie odebrałem jej jako embrionalną, ale być może taki był zamysł twórców. „Mapa” porusza się ruchem obrotowym co sprawia wrażenie, że mamy do czynienia z kręcącą się wokół swojej osi Ziemią.
Światło
Jeśli nie zauważamy światła scenicznego, to znaczy, że jest ono perfekcyjne. W tym przypadku tak właśnie jest. Jedyny celowy efekt, który zauważyłem to scena z piłkami, którym towarzyszą rozbłyski. Efekt ten ma symbolizować wybuchy, jednak ja nie miałem takiego skojarzenia. Zresztą cała ta scena jest zrozumiała chyba tylko dla większych niż ja fanów sportu.
Dramaturgia
Spektakl składa się z pięciu monologów. Są one bardzo dobrze połączone dramaturgicznie przez Wściekłego Bonn Parka (autora) Uwięzionego w ciele 11- letniej dziewczynki. Zabieg ten jest bardzo interesujący i pozwala na dobry odbiór monologów, które z zasady są mało dynamiczne i mogłyby być nużące. W spektakle to rozwiązanie sprawdza się w pełni.
Rekwizyty i kostiumy
Z samej swojej istoty rekwizyty i kostiumy pomocne są w narracjach głównych bohaterów. Taką pełnią rolę w tym spektaklu– na przykład płaszcz „utkany” dolarami. Kostiumy i scenografia są zasługą Magdaleny Gajewskiej, która odpowiada również za światło.
Jeden kostium przykuł moja uwagę szczególnie – flaga europejska, z której uszyta jest sukienka Maniakalno-Depresyjnej Kasandry. Rozumiem antyeuropejskie poglądy (jak niemal każde mogą być one demonstrowane w sferze publicznej), ale flaga w swojej formie jest czymś innym niż kuponem tkaniny i ubieranie jej a potem demonstracyjne zrzucanie razi mnie. Miejmy szacunek do symbolu nawet takiej organizacji, której nie szanujemy!
Nie mam podobnych pretensji do majtek w formie flagi amerykańskiej (które nosi Otrzeźwiały Donald Trump) – w tym przypadku jest to tylko wykorzystanie motywu, a nie akt, który może być postrzegany jako symbol komuś bliski. Majtki są stylizacją, sukienko-flaga już nie.
Kreacje
Poza pięcioma głównymi bohaterami w spektaklu uczestniczy też chór, który skojarzył mi się z klasycznym chórem greckiej tragedii- momentami komentuje, podsumowuje albo zatrzymuje akcje.
Spośród bohaterów moją szczególną uwagę przykuła świetnie zagrana rola Maniakalno-Depresyjnej Kasandry. Odtwarzająca ją brawurowo Joanna Kreft-Baka wywołała we mnie tak wielkie zaskoczenie, że wręcz zrodziła wątpliwość – może to nie ona? Przyzwyczajony jestem do pewnego klasycznego stylu gry pani Joanny. Obecna kreacja zachwyca. Aktorka w ostatnich latach zmieniła swój wizerunek sceniczny. Wielkie brawa za tę kreację!
Drugi aktor, który wzbudził we mnie bardzo pozytywne emocje to odpowiedzialny za pierwszy monolog Robert Ninkiewicz. Gra trudną postać – Kim Dzong Una. Jednak sposób w jaki to robi zasługuje również na aplauz. Tego aktora podziwiam od lat. Cenię go nawet za rolę w „Broniewskim”, mimo, że jestem chyba jedynym widzem na świecie, który krytycznie ocenia samo przedstawienie.
Trzecią osobę, którą chcę specjalnie wyróżnić to grająca rolę Rozgniewanej Kobiety Ewa Jendrzejewska. Jest to wyróżnienie za odwagę, gdyż odniosłem wrażenie, że zmieniła dwukrotnie swój tekst zastępując tradycyjne polskie przekleństwo na mniej rażące. Skoro zdarzyło się to dwa razy (pod rząd) traktuję to jako znak i odczytuję jako akt sprzeciwu wobec nasycenia tekstu słownictwem pozaliterackim.
Spektakl 47 przekleństw
Profesor Józef Bachórz w jednym ze swoich artykułów dokonał analizy częstości pojawiania się określonych słów w „Lalce”. Było to w czasie, kiedy niemożliwe było wykorzystanie komputera do przeprowadzenia tego procesu automatycznie. Ja pozwoliłem sobie zastosować tę metodę do obliczenia częstości występowania słów powszechnie uznanych za obelżywe i wulgarne. Policzyłem, że 47 razy padło ze sceny słowo wulgarne – nie licząc dwóch (wspomnianych wcześniej) „kurde”. Liczba 47 nie ma żadnego znaczenia dla tekstu – przynajmniej ja takiej zależności nie znalazłem. Liczba 49 (licząc z „kurde”) ma istotne znaczenie dla spektaklu, w monologu dotyczącym demokracji. Wszyscy zdajemy sobie sprawę jak wielka jest różnica między 49 procentami a 51. Innych zależności – mimo wysiłku w to włożonego – nie dostrzegłem.
Spektakl trwał około 91 minut, czyli jedno przekleństwo przypada na dwie minuty albo 30 przekleństw na godzinę. Oczywiście nasycenie jest różne – najwięcej pada ich w pierwszych minutach, czyli w wypowiedziach Wściekłego Bonn Parka.
Jestem przeciwnikiem epatowania widzów wulgaryzmami i uważam, że spektakl powinien być pokazywany wyłącznie widzom dorosłym.
(Nie) zdolny dramaturg
Od lat zastanawiam się, na czym polega stanowiska dramaturga i jaką rolę pełni w spektaklu (bo rolę na liście płac pracowników teatru w pełni rozumiem). Jeśli pamięć mnie nie myli – pierwszym dramaturgiem zatrudnionym w „Teatrze Wybrzeże” był Jakub Roszkowski, a jego pierwszą realizacją – spektakl „Blaszany bębenek”. Miałem wówczas możliwość rozmawiania z nim o jego roli w spektaklu. Roszkowski mówił o kilku efektownych scenach, które udało mu się usunąć, bo nie posuwały akcji do przodu. Później sam zaczął reżyserować, co wydaje się naturalną droga rozwoju artystycznego.
W przypadku Radosława Paczochy nie widać tego artystycznego postępu. Od lat skrywa się pod postacią dramaturga i może to jest czynnik uniemożliwiający mu progres. Może warto dać mu w końcu szansę jako reżyserowi. Poza tym zastanawiam się jaka jest obecnie rola dramaturga. Czy uprawniona jest teza, że Adam Orzechowski jako reżyser nie jest w stanie dramatycznie skonstruować spektakl i do tego potrzebuje pomocy dramaturga? Tylko jaką on wówczas pełni rolę – szefa, pocieszyciela zdenerwowanych aktorów? Miejmy nadzieję, że nie dyscyplinującą.
Panu Radosławowi życzę, żeby w końcu dostał swoją szansę i zaskoczył nas nową jakością reżyserską.
Demokracja czyli co?
Każdy może znaleźć w Internecie prostą definicję demokracji – są to rządy ludu. W spektaklu wszelkie zło wywodzi się albo z dyktatury (Kim Dzong Un) albo prawicowego szaleńca (Trump). Do tego ogarnięta narkotycznym obłędem Unia Europejska. Dalsza interpretacja byłaby spojlerowaniem, a to chcę zachować sobie na sam koniec. Dodam jedynie, że akcenty są położone głownie na złych prawicowców. Jest to trochę schematyczny obraz świata, ale zarówno autor jak i reżyser mają do niego prawo. Też chciałbym podzielać ich optymizm i mieć nadzieję, że za cało zło świata odpowiada nieodpowiedzialna grupa oszołomionych władzą szaleńców. Szczególnie, że jeden z domniemanych „sprawców” został już demokratycznie odsunięty na boczny tor.
Niezbywalne prawa autorskie
W spektaklu wykorzystane są trzy piosenki śpiewane przez aktorów, których autorami są inni twórcy. Są to: zespół Nirvana („Lithium”), Justin Bieber („Love me”) i John Lennon („Give peace a chance”). Zamiast Lennona dostałem w bonusie pieśń bodajże Mahlera. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale tak to jest w teatrze Orzechowskiego, – może zniknąć pół godziny przedstawienia („Genialna epoka”), a nawet cały akt („Trojanki”).
Nie wchodząc w prawnicze zawiłości – autorowi należy się honorarium i ma prawo do tego, żeby wymienić go jako twórcę. Zapewne producenci zapłacili tantiemy ZAIKSowi, ale nazwisko żadnego z twórców nie jest ujawnione. Nie ma ich w programie, ani na stronie internetowej spektaklu. Czy to jest ważne? Oczywiście. Pamiętam jak kilka lat temu usłyszałem muzykę w spektaklu „Stalker”. Była to muzyka na wyjście (na napisach w terminologii filmowej). Wówczas zainspirowała mnie do zakupu CD. Dobrze, że sobie przypomniałem, że to Lou Reed. Teraz również chciałem poznać autora muzyki, ale nie znalazłem nigdzie informacji niezbędnej do poszukiwania (na przykład na Spotify). Poza moim dyskomfortem, odnoszę wrażenie, że twórcy nie dołożyli należytej staranności, żeby zadbać o dobro swoich kolegów po fachu.
Kapiszon
Jedną z finałowych scen jest strzał z pistoletu. Aktorka oddaje go „z biodra” nie celując w osobę, którą ma zabić. Teatralność tego gestu jest zastanawiająca. Mnie skojarzyła się z tragicznym wypadkiem jaki miał miejsce na palnie filmu z Aleckiem Baldwinem realizowanego w czasie, kiedy trwały przygotowania do wystawienia spektaklu „Powarkiwania drogi mlecznej”. Być może ten mocno markowany strzał jest echem tamtej dramatycznej historii?
Prawo do interakcji
Teatr ma prawo prowokować, ma prawo do interakcji z publiczności. Jednak są pewne granice, które nie mogą być przekraczane. Widz ma prawo czuć się bezpiecznie i nie może być poddawany manipulacji. O tejże napiszę na końcu. Będzie tam spojler więc w tym miejscu opowiem tylko o zjawisku psychologicznym, którym widzowie zostają poddani. Chodzi o zjawisko kapitanozy – tak przynamniej nazywają je psychologowie. Kilka lat temu poddano pasażerów pewnemu testowi. Wchodzących do samolotu witał kapitan, który chwiał się na nogach, został pokropiony alkoholem, zachowywał się nazbyt obcesowo, mówił bełkotliwie. Sprawiał wrażenie mocno pijanego. Mimo tego nikt z pasażerów nie zrezygnował z lotu, choć ryzykowali własnym życiem. Zapytani później o taką postawę odpowiadali, że ufali liniom lotniczym i kompetencji kapitana, który da radę po pijanemu ich dowieźć na miejsce.
Podobne zjawisko ma miejsce w czasie spektaklu. Obdarzeni zaufaniem aktorzy niekiedy go nadużywają i prowokują widzów do działań, którym nie powinni być poddani. Na początku eksperymentu aktorka mówi „to się jeszcze nigdy nie udało”, czyli jakby oczekując od widzów buntu i sprzeciwu. Po ponad 30-tu spektaklach chyba warto wyciągnąć z tego wnioski i zmienić ten jeden szczegół (niezgodny zresztą z niemieckimi realizacjami tego przedstawienia).
Końcówka według autora
W oryginalnych, niemieckich, przedstawieniach zakończenie wygląda trochę inaczej niż w realizacji zaprezentowanej przez „Teatr Wybrzeże”. Jest ono afirmacyjne, mające na celu wzbudzenie w publiczności bardzo dobrych, ciepłych uczuć. W spektaklu gdańskiego teatru jest „trochę” inaczej. Uważam, że ze względu na ten element – spektaklu nie należy oglądać.
Spojler, czyli naruszenie nietykalności
Do dzisiaj nie wierzę, że to się wydarzyło. Tak naprawdę nie wierzę, że nikt nie zareagował.
Ale po kolei. Spektakl kończy się podziałem publiczności na dwie grupa. Przy pomocy technik manipulacyjnych osoby z przydzielonymi numerami jeden mają uderzyć w twarz osoby siedzące obok nich – tych z numerem dwa. Już sama segregacja przywołuje straszne praktyki Tutsi i Hutu.
W przypadku wydarzeń, o których piszę, przestępstwo nie istnieje dopóki osoba pokrzywdzona nie zgłosi czynu do organów ścigania. Na razie nie ma takiego zgłoszenia, jak można wnioskować z faktu, że przedstawienia nadal trwają.
„Kto uderza człowieka lub w inny sposób narusza jego nietykalność cielesną, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”.
Art. 217 paragraf 1 Kodeksu Karnego
Samo nawoływanie przez aktorkę do przekroczenia norm obyczajowych jest w mojej ocenie niedopuszczalne. Bardzo łatwo jest mi wyobrazić sobie kata w związku (mężczyznę albo kobietę), wykorzystującego wzorzec kulturalny przyniesiony z teatru w celu znęcania się nad partnerem – „dostaniesz po mordzie, żebyś poczuł_a się jak w tym twoim teatrze”.
„Kto publicznie nawołuje do popełnienia występku, (…) podlega karze grzywny, karze pozbawienia wolności do lat dwóch. (…)
paragraf 3: Kto publicznie pochwala popełnienie przestępstwa, podlega grzywnie do 180 stawek dziennych, karze ograniczenie wolności albo pozbawienia wolności do roku”.
Art. 255 paragraf 1Kodeksu Karnego
Zanim odejdzie w stan spoczynku
W mojej ocenie przekroczona została ostatnia granica przez dyrektora Orzechowskiego. Bo cóż może wymyślić więcej – trwałe okaleczanie widzów? Rozdanie kastetów, pistoletów? Oby te drastyczne pomysły nie eskalowały. Mam nadzieję, że będę mógł wkrótce zobaczyć nowy, dobry spektakl „Teatru Wybrzeże” i że nie będę już nigdy musiał przestrzegać przed wejściem do tego teatru.
Krytyka niezależna
Dotychczas dyrektor Orzechowski był poza krytyką. Istniej ona w bardzo okrojonej formie. Głównie polega na postawie klakierskiej – lajkowaniu i demonstrowanym poparciu. Wszyscy niezależni krytycy byli delikatnie usuwani z przestrzeni dyskursu. To pozwalało na działanie właściwie poza kontrolą. Tym razem pozwoliłem sobie nie prosić o akredytację, kupiłem bilety na kilka spektakli i poddam je wnikliwej analizie. Mam nadzieję, że wszystko co najgorsze w repertuarze „Teatru Wybrzeże” mam już za sobą.
Marek Baran
Obraz wyróżniający: Autor zdjęcia – Marek Baran