Pogrzeb Pana Łucjana / Nina Jacyszyn

0
435
Na pogrzeb Pana Łucjana przyszło sześć osób ze mną i księdzem łącznie, a to i tak znacznie więcej niźli sam nieboszczyk przewidywał. Staliśmy tak pochyleni nad drewnianą trumną wewnątrz głębokiej dziury w ziemi, a każdy z nas nogi miał po kostki w kałuży. Nad nami latały wrony i szumiały drzewa. Paleta barw naokoło wiernie trzymała się odcieni szarości. W uszach dudniła cisza, którą po chwili przeciął osowiały ksiądz mówiąc:
– A teraz możecie pożegnać zmarłego jakimś miłym słowem lub wspomnieniem.
Cisza wróciła w towarzystwie krępującej pustki w głowie.
– Dobry był z ciebie sąsiad – zaczęła nieśmiało drobna staruszka – cichy taki.
Zaraz po niej odezwał się rosły mężczyzna naprzeciwko mnie.
– Dziękuję – powiedział – za pomoc mojemu synkowi w szkole – mówiąc to przytulił stojącego obok chłopca, który zawzięcie dłubał sobie w nosie.
Znowu zapadła cisza, a ja spojrzałam na silnie zbudowaną kobietę w garsonce, która nerwowo wydusiła z siebie
– Zawsze miał pan gust do kwiatów – po czym dodała – komu ja będę teraz wiązała te piękne bukiety? – i schowała twarz w chusteczkę. Jedna z wron przysiadła na kopce piasku obok dziury z trumną, zawiał wiatr, a wszyscy czekając na ostatnią wypowiedź, skierowali spojrzenia na mnie.
– Jak można nazywać to kawą, skoro to istna lura! – powiedział zaczepnie gdy spotkałam go po raz pierwszy.
– Jeśli panu nie smakuje to bardzo przepraszamy – wybełkotałam i przyniosłam mu na talerzyku okrągłe, owsiane ciastko w ramach rekompensaty.
– Z tym ciastkiem to nie taka wcale zła ta lura – uśmiechnął się i od tej pory zaczął regularnie przychodzić do kawiarni, w której pracowałam. Pojawiał się codziennie piętnaście minut po otwarciu, zamawiał kawę, a za jej nienajlepszy smak czekał aż doniosę mu owsiane ciastko na koszt firmy. Przynosiłam mu je więc, nie grzesząc ani śmiałością ani asertywnością, a że w jakimś sensie brałam udział w tym nieporozumieniu, odcinałam sobie z pensji cenę jednego ciastka dziennie. Pan Łucjan zawsze był punktualnie i tylko dwa razy odszedł od tej reguły, raz gdy była śnieżyca stulecia i nie mógł przebrnąć przez zaspy śniegu na chodniku, drugi raz gdy zmarł. I nie pojawił się już wcale.
– Ja zawsze jestem na czas – powiedział jednego dnia, nie podnosząc głowy znad gazety – jak umówiłem się z moim serdecznym przyjacielem Janem na spacer po Budapeszcie, w którym tenże przyjaciel akurat mieszkał – wziął łyka kawy, skrzywił się – to byłem tam o siedemnastej godzinie tak jak obiecałem – zagryzł ciastkiem i spojrzał na mnie – z pozoru nic nadzwyczajnego, prawda? Ale to był sierpień, piętnastego dokładnie, a umówiliśmy się trzeciego maja, kiedy kupowałem bilety do Budapesztu. – I znowu zanurzył się w lekturze gazety nie czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony.
Takimi historiami częstował mnie zawsze gdy przychodziłam pozbierać od niego brudną filiżankę i talerzyk. Nie znał mojego imienia, ja poznałam jego dziś, w dniu pogrzebu.
– W życiu zakochany byłem dwadzieścia pięć razy – powiedział gdy z okazji zbliżających się walentynek wieszałam czerwone serduszka w oknach kawiarni. – Dwadzieścia pięć! I żadna mnie nie chciała, ba, żadna z pań nawet mnie nie widziała. – spojrzałam na niego ze zrozumieniem. Sama miałam wtedy złamane serce. – A dostawały ode mnie takie piękne bukiety! – pokręcił głową.
Domyśliłam się, że przygotowywała mu je kobieta stojąca teraz kilka stóp ode mnie, w nie do końca dobranej rozmiarowo garsonce.
– Oczywiście każdą z pań kochałem w innym czasie – zaśmiał się – nie wszystkie naraz!
Innego dnia przyszedł zdenerwowany, usiadł przy swoim ulubionym stoliku i wyjątkowo zamówił dwie kawy, a ja zasponsorowałam mu dwa owsiane ciastka.
– Ach te dzieciaki – westchnął – w głowach im się poprzewracało.
Dowiedziałam się, że grupka chłopców w szkole, w której pracował jako woźny, wyrzuciła przez okno całą zawartość plecaka młodszego od nich ucznia i tylko on stanął w jego obronie.
– Zatarasowali mu przejście na dwór i popychali między sobą, wyobraża sobie pani? – powiedział ze złością, a ja pierwszy raz usłyszałam żeby zwrócił się do mnie na „pani”.
Historię z tamtego dnia od razu powiązałam z chłopcem dłubiącym sobie teraz w nosie, który najwyraźniej nie był świadomy tego, że woźny, który go wtedy obronił przed szkolnymi łobuzami, leży teraz przed nim w drewnianej trumnie. Do kawy pan Łucjan zawsze czytał gazetę wędkarską, choć w naszym miasteczku nie było żadnego miejsca, w którym można by łowić ryby.
– Zawsze chciałem być wędkarzem – zdradził mi kiedyś – i złowić największą rybę na świecie! Taką, która nie zmieściłaby się na żadnym talerzu! – A po chwili zamyślenia dodał – albo chociaż rybakiem jak Santiago. Marzył więc i czytał Hemingwaya. Nigdy mnie o nic nie pytał i rzadko patrzył w oczy, a mimo to narodziła się między nami jakaś dziwna więź i codziennie czekałam na jego krótką historię opowiedzianą przy kawie I ciastku. Z początku zdawało mi się, że te historie nie wprowadzały w moje życie nic szczególnego, a moja obecność nie zmieniała nic w jego, ale potem okazało się, że było inaczej.
– Wie pani czemu przychodzę tu codziennie na tą niesmaczną kawę? – zapytał w końcu, a ja wzruszyłam ramionami. – Bo pani mnie widzi. – Zmarszczyłam brwi.
Wyjaśnił mi wtedy, że tak naprawdę jest niewidzialny i widział go tylko jego serdeczny przyjaciel Jan, który zmarł przed laty oraz pewna wspaniała kwiaciarka, która tak trafnie dobierała kwiaty pod wybranki jego serca.
– No i teraz pani – uśmiechnął się.
Nie miał nikogo. Nigdy nie udało mu się stworzyć rodziny ani nawet stać się częścią jakiejś grupy. Dzieci w szkole też nie dostrzegały jego obecności. Choć na dzisiejszym pogrzebie okazało się, że jedno z nich jednak tak, albo przynajmniej jego rodzic.
– Nie widziała mnie nawet własna matka – powiedział spokojnie – umarła przy porodzie.
Spostrzegła go za to ta staruszka, która przedstawiła się teraz jako jego sąsiadka, co najwyraźniej byłoby dla pana Łucjana miłą niespodzianką.
– Widzą mnie też zwierzęta – dodał. – Wrony. Może przynajmniej one będą na moim pogrzebie – zaśmiał się gorzko.
W tym się akurat nie mylił, wron było dużo, a wszystkie skrzeczały jakby śpiewając nieboszczykowi żałobną pieśń.
– Będę za panem tęsknić – powiedziałam i do dziury z trumną wrzuciłam garstkę piasku oraz owsiane ciastko.

Nina Jacyszyn

 

Opowiadanie otrzymało II nagrodę w V edycji Ogólnopolskiego Konkursu im. Bolesława Prusa, na opowiadanie dla młodzieży w wieku od 13 do 26 lat.

Obraz wyróżniający: Kwiaty, pogrzeb. Obraz keesluising z Pixabay.