Była to ciepła, letnia noc. W małym miasteczku powoli gasły światła we wszystkich domach. Mieszkańcy układali się do snów, ofiarując swoje ostatnie modlitwy aniołom i dziękując za kolejny dzień.
– A jaka jest Śmierć? – zapytał mały chłopiec, tuląc się do dłoni kobiety, która ułożyła go w łóżku. Ta obdarzyła go zaskoczonym spojrzeniem i uśmiechnęła łagodnie, zniżając się do wysokości jego głowy.
– Tego nie wie nikt – zaczęła. – Jest niczym wiatr, który przychodzi bez zapowiedzi, a potem znika zabierając ze sobą wszystko co cenne.
– Nawet gdybym bardzo mocno poprosił?
– Nawet wtedy. Śmierć jest nieubłagana i nie da się z nią negocjować – wyjaśniła po czym z czułością pocałowała malca w czoło. – Śpij już.
– Nie chcę – zaprotestował chłopiec. – Boję się.
– No już. Nie bój się. – Uśmiechnęła się serdecznie. – Nie martw się. Wkrótce się zobaczymy.
Chłopiec pokiwał głową, nakrył mocniej kołdrą i zamknął oczy. Czy można było winić go, za jego ciekawość? Wiele osób głowi się nad tym, jaka jest Śmierć, malując jej obraz w swojej wyobraźni – a obraz ten różnił się, zależnie od pędzla i malarza.
Jaka jednak jest Śmierć w rzeczywistości? Czy jest mroczną, czarną kreaturą czyhająca na nasz za rogiem? A może jest to spokojna błąkająca się dusza która nigdy nie zaznała spokoju? Czy lubi wykonywać swoją pracę? Czy znajduje spokój w zachodzącym słońcu? Czy zachwyca ją piękno galopujących koni? Zna się na żartach? Widzi sens w tym co robi?
Tylko ona sama zna odpowiedź. Ona i ludzie którym było dane ją poznać.
***
– To takie piękne – zamyśliła się Śmierć. – Ludzkie życie jest tak przepełnione nieświadomością. Wszyscy są tylko aktorami w spektaklu życia, jednak są tak głęboko przekonani o tym, że to oni piszą jego scenariusz i układają sceny. – Uśmiechnęła się, zasłaniając twarz obdartym kapturem i nachyliła, aby pogłaskać plątającego się pod nogami czarnego kota. – Tylko wy jesteście wyjątkowe – zwróciła się do futrzaka. – Przecież macie aż dziewięć żyć.
Podążając sobie tylko znaną ścieżką, nuciła spokojną, melancholijną melodię, pełną wysokich nut i tęsknych pojękiwań. Śmierć wracała właśnie z wizytą od światowej sławy skrzypaczki, o której wielu mówiło, że zmarła zbyt wcześnie, a wielu innych cieszyło w głębi przeżartego przez zawiść umysłu. Występy, konkursy, wywiady, a do tego kochający mąż i gromadka dzieci. To mogło wzbudzać zazdrość. Nigdy nie stała w miejscu, stawiała wszystko na osobisty rozwój i własne marzenia, jednak żyła z jednym mrocznym sekretem, z którym nie mogła podzielić się światem.
A może po prostu się wstydziła? Niewielu wie, że wielkość może być rutyną, równie monotonną, co zabójczą. W przeddzień jednego z setek swoich występów, na wielkiej scenie w samej Francji, postanowiła zaprosić gościa specjalnego. Dlaczego akurat wtedy? Śmierć tego nie wiedziała. Z chęcią jednak wzięła udział w spektaklu, w którym w końcu to skrzypaczka zadecydowała, kiedy opadnie w dół, ostra, niczym ostrze noża, kurtyna.
Czym taka dobra i utalentowana kobieta zasłużyła sobie na tak ponury los? Dlaczego ona? Dla Śmierci nie miało to znaczenia. To nie ona pisała scenariusze życia. Jedyne co robi, to stawia kropkę, na końcu ostatniego aktu.
Idąc piaszczystym brzegiem mieniącego się w świetle księżyca jeziora, Śmierć ponownie zatraciła się w myślach i wspomnieniach. Bo przecież śmierć nie zapomina. O nie. Pamiętała dokładnie każdą pojedynczą duszę, która przewinęła się przez jej dłonie.
Ale ludzie zapominają.
Skręciła w bok, polną ścieżką i stanęła przed drzwiami chylącej się ku upadkowi chałupki. Nie zapukała. Śmierć nie puka do drzwi, a wchodzi nawet nieproszona. W niewielkim pokoiku, pachnącym tysiącem zwietrzałych wspomnień, stanęła naprzeciwko staruszka. Dostrzegł ją. Dostrzegł i wpatrywał – najpierw z zaskoczeniem, a później ze smutkiem. Spojrzał na starą zardzewiałą ramkę z wizerunkiem pięknej kobiety o porcelanowej cerze.
– To moja córka – powiedział, dotykając drewno pomarszczonymi dłońmi udręczonymi pracą. Z tęsknotą w oczach spojrzał w stronę zgrzybiałych drzwi swojego mieszkania, jakby w nadziej, że zaraz ktoś do nich zapuka. Uśmiechnął się smutno. – Tak dawno jej nie widziałem… czy nie moglibyśmy… jeszcze zaczekać?
– Czekają tylko ludzie – odparła smutno. – Śmierć nie czeka, nie oczekuje, ani nie tęskni.
Mężczyzna pokiwał głową.
– Proszę córeczko – zaczął drżącym głosem – zostaw mi na grobie bukiet polnych niezapominajek, abym zawsze mógł pamiętać, że ty już niestety… o mnie zapomniałaś. – Skierował w kasztanowe oczy swojej córki własne, załzawione spojrzenie i odstawił fotografię. Następnie wstał z fotela na obolałych nogach, obejmując śmierć na przywitanie.
Śmierć nie ocenia. Dla niej każdy jest taki sam. Nie ma wyjątków i nie ma empatii, bo współczucie jest tylko dla ludzi, chociaż nawet o tym zdawali się już zapominać. Wracając nad brzeg jeziora, zabrała ze sobą dwie zaśniedziałe monety. Przyglądała się im uważnie, obracając raz w lewą raz w prawą stronę, lecz nie dało się już na nich dostrzec nominałów.
– Ciekawe, czy są warte tyle co ludzkie życie – zastanowiła się, po czym dodała: – Gdyby tylko istniał taki pieniądz, może ludzie w końcu byliby w stanie ocenić wartość własnego istnienia?
W jej oczach życie jednak nie miało ceny. I dlatego nie dało się jej przekupić i nie dało oszukać. Chociaż byli ludzie, którzy próbowali. Jeden z nich pochodził z zamożnej rodziny, i nigdy niczego mu nigdy nie brakowało. Od dziecka dostawał wszystko na srebrnej tacy i myślał, że jest ponad wszelką moralność. Człowiek ten nigdy nie obawiał się Śmierci, bo i czy powinien, kiedy kłaniało się mu samo życie? Śmierć nie wiedziała, bo nie oceniała… lubiła za to zaskakiwać i pojawiała się w najmniej oczekiwanych momentach, tak jak i tamtym razem. Była to chłodna noc, nie taka jak ta. Mężczyzna zmęczony po całym dniu pracy udał się do baru aby oddać się przyjemnościom. Barman przyjął od niego zamówienie i zaczął mieszać drinka – równie barwnego, co drogiego,
Mężczyzna pochłonął ich tego wieczoru wiele, gdyż pieniądze nie miały dla niego znaczenia. Miał ich aż zanadto. Gdy wydał ich już wystarczająco wiele, wyszedł na zewnątrz, by z papierosem w dłoni rozmyślać nad niedawnymi namiętnościami. Nie wiedział, że jest obserwowany, dopóki nie było zbyt późno. Stanął na wprost śmierci, rozpoznając ją natychmiast, chwilę później rozpoznał też swoje własne, zakrwawione ciało.
– Proszę! – Zasłonił się dłonią, w której przed chwilą dopalał się papieros. – Oddam ci wszystko!Wszystko! – krzyczał, nie rozumiejąc, że Śmierć już mu to odebrała.
Podróż trwała dalej. Źdźbła pszenicy tańczyły na polu tańczyły w rytm tchnienia wiatru. Był już wieczór, jednak rolnicze maszyny ciągle pracowały. Ścinały źdźbło za źdźbłem ze sprawnością, która jednak nie dorastała Śmierci. W rzeczy samej – Śmierci nie dorówna nigdy żadna maszyna i żadna nie była w stanie przed nią uratować.
Śmierć odwróciła wzrok od maszyn i powiodła oczami za dziewczynką z szerokim uśmiechem. Patrzyła jak beztrosko biegała w okolicach gospodarstwa, śmiejąc się radośnie. Zupełnie niestrzeżona. Jej blond warkoczyki mieniły się w promieniach słonecznych, a różowa spódniczka była lekko ubrudzona trawą. Zabrała wszystkie swoje ulubione maskotki i posadziła je w szeregu. Rozmawiała i żartowała z nimi, tak jakby wstąpiło w nie życie. Po paru chwilach dołączyły do niej inne dzieci z sąsiedztwa – grupka była tak duża, że najstarsze z nich, mające jedenaście lat, zażądało zabawy w chowanego. Było już późno, ale maluchy przystały na tę wspaniałą propozycję i rozbiegły się na wszystkie strony szukać idealnej kryjówki. Blond włosa biegła ile sił w nogach w stronę pola pszenicy. Wiedziała, że nikt tam jej nie znajdzie i wygra, a później każdy będzie jej gratulować i będzie mogła pokazać im swoje ulubione zabawki. Dziewczynka ukryła się, zakrywając rączkami usta. Nikt nie mógł jej usłyszeć i nikt nie mógł jej zobaczyć… I faktycznie. Znaleziono ją, jako ostatnią, chociaż szukano długo.
– Wygrałam? – zapytała z uśmiechem na twarzy, gdy Śmierć stanęła obok.
Ta odwzajemniła uśmiech.
– Wygrałaś.
***
Śmierć stanęła na wprost drewnianych drzwi, gdy zapadła już noc – ciepła, jak to ciągle bywa pod koniec lata. Wszędzie dookoła gasły już światła. Ostrożnie zajrzała przez witryny okien, opierając dłoń na zimnej szybie. Mały chłopiec siedział na zniszczonych panelach bawiąc się z małym kundelkiem. Śmiał się i weselił rzucając piłkę swojemu przyjacielowi który aportował ją z wielką przyjemnością. Nie zastanawiając się długo, zmora przeszła przez próg i rozglądnęła badawczo po otoczeniu. Dom ten nie przypominał domu. Wszędzie panował bałagan. Obdarte ściany, brak podstawowych urządzeń, a w oddali można było usłyszeć ciche kasłanie. Śmierć weszła do domu niezauważona, omijając chłopca i kierując się w stronę sypialni jego matki. Pociągnęła za klamkę i weszła do pokoju.
Kobieta leżała na podłodze spokojnie, jakby spała. Na jej głowie brakowało włosów, co ukrywała pod chustą w pluszowe misie. Wokół niej spoczywały rozsypane tabletki. Czy próbowała je wziąć? Czy nie zdążyła? A może po prostu nigdy nie było nadziei na to, by zadziałały? Śmierć nie oceniała. Nie po to tu przyszła.
Wyciągnęła dłoń ku kobiecie.
– Proszę zaczekać!
W drzwiach pokoju stał chłopiec. Nie zważając na nic, podbiegł do Śmierci i chwycił ją za szatę, nie zważając, że dotyka samego kosiarza. – Wiem kim jesteś! Mamusia mówiła, że dobrze cię zna!
– Doprawdy? – zdziwiła się Śmierć. – A skąd?
– Nie powiedziała – przyznał ze smutkiem. – Ale mówiła, że przyjdziesz. Twierdziła, że nie da się z tobą negocjować, ale ja chcę spróbować. Oddaj mi mamusię, a zabierz mnie!
– Och, mój drogi chłopcze, jak wiele jest sprzeczności, w tym co powiedziałeś. Ale nie dzieli nas tak wiele. Wszak sama jestem sprzecznością. Jestem końcem życia, a jednocześnie jego częścią. Mogę być bezsensowna, a nadaję życiu sens. Dobrze – powiedziała w końcu. – Dobrze, spełnię twoje życzenie, lecz poczekaj za drzwiami.
Chłopiec uśmiechnął się, lecz po chwili zmarniał. Bał się, lecz był dzielny. Zamknął za sobą drzwi i czekał, czekał… Było tak późno, ale… musiał czekać. Oparł się plecami o ścianę i przymknął oczy, lecz wtem drzwi zaskrzypiały, a zza nich wyszła jego mama. Chłopiec otworzył szeroko usta. Znów była piękna, jak kiedyś. Długie, czarne włosy opadały gęstymi puklami wokół jej uśmiechniętych oczu.
– Chodź, mój synku – powiedziała czule i wzięła go na ręce. – Pora już spać.
Kobieta wniosła chłopca do jego pokoju, nucąc melancholijną melodię i ułożyła go ostrożnie w łóżku. Przykryła kołdrą, a on chwycił ją za dłoń, jakby z niepokojem, że za chwilę odejdzie.
– A jaka jest Śmierć? – zapytał, tuląc się do jej dłoni.
– Tego nie wie nikt – zaczęła, nachylając się nad nim i składając na jego czole zimny pocałunek. – Jest niczym wiatr, który przychodzi bez zapowiedzi, a potem znika zabierając ze sobą wszystko co cenne…
Śmierć wyszła z pokoju chłopca, tuląc go i uspokajając, dopóki nie zasnął. Następnie wyszła przed dom, a gdy zawiał wiatr, już jej przed nim nie było. Dokąd poszła? Któż mógł to wiedzieć? Przecież nie zostawiała wiadomości, ani nie słała listów.
W małym miasteczku, powoli gasły światła. Noc była ciepła. Letnia. I tylko w oddali wył samotny pies, zapięty na łańcuchu i skarżył się Księżycowi na swoją niedolę.
Anna Baran