Opowiadanie-Patrycja Kuliś „Efemeryczność szczęścia” Kiedy się budzę, wiem, że to kolejny dzień, w którym nic się nie zmieni(…)

0
1557

Patrycja Kuliś

Efemeryczność szczęścia

Kiedy się budzę, wiem, że to kolejny dzień, w którym nic się nie zmieni. Nadal leżę w szpitalnym łóżku, wciąż czuję ostry zapach środków odkażających, a moja prawa noga od tygodnia tkwi w niewygodnym gipsie. Po prostu zwykły poranek…

Podciągam się na łóżku do pozycji siedzącej, a moją klatkę piersiową przenika fala ostrego bólu, która odchodzi równie szybko, co się pojawia. Plusy połamanych żeber, myślę z goryczą. Zerkam na telefon. Dopiero dochodzi szósta. Jeszcze tydzień temu o tej porze tkwiłabym w fazie REM. Przypominam sobie jak w klasie maturalnej nauczycielka podała nam znaczenie słowa efemeryczny.

– To oznacza „krótkotrwały, szybko przemijający” – powiedziała wtedy, głosem pedagoga, który nie znosi sprzeciwu.

Jedyne, co wówczas zrobiłam, to zapisałam na marginesie definicję, podkreśliłam różowym zakreślaczem, a potem zamknęłam zeszyt i wyszłam na przerwę. Nie poświęciłam choćby sekundy, żeby pomyśleć, co słowo efemeryczny znaczy dla mnie. Teraz, leżąc w tych czterech białych ścianach, z zagipsowaną nogą, podłączoną do aparatury kontrolującej moje życiowe funkcje, dochodzę do wniosku, że efemeryczność powinno stać na równi ze słowem szczęście. Dokładnie siedem dni temu byłam szczęśliwą młodą kobietą, która niedawno skończyła dwadzieścia dwa lata, miała przystojnego chłopaka, a jakby tego było mało, posiadała najlepszą przyjaciółkę pod słońcem. A potem ktoś przeciął tą moją długą nić „rzeczy udanych” i wszystko się skończyło.

Zaczynam odczuwać ból w strzaskanym kolanie. Leki dostanę dopiero o siódmej, a do tego czasu będę musiała jakoś wytrzymać. Po prawej stronie słyszę ciche pikanie urządzenia kontrolującego mój puls. Czy gdybym się zdenerwowała, zaczęłoby pikać głośniej?

Rozglądam się po sali; dwa pozostałe łóżka stoją puste. Są idealnie zasłane, a śnieżnobiała pościel nie nosi choćby najmniejszych śladów użycia. Kiedy mnie tu przywieziono, oba posłania były zajęte. Przy oknie leżała starsza pani; wprowadzono ją w stan śpiączki farmakologicznej po jakiejś skomplikowanej operacji, podłączona była do kilkunastu różnych kabelków, a kroplówki zmieniano jej, co dwie godziny. Gdy na nią patrzyłam od razu przypominała mi się pewna baśń z dzieciństwa. „Śpiąca królewna” – mama czytała mi ją, gdy miałam jakieś sześć lat. Uwielbiałam tę książkę. Jednak ta bajka, która rozegrała się na moich oczach, nie miała dobrego zakończenia. Starsza pani odeszła pierwszej nocy mojego pobytu tutaj. Podobno nastąpiły jakieś komplikacje pooperacyjne. Nie znałam jej, a i tak przepłakałam pół nocy, snując nostalgiczne przemyślenia na temat własnej egzystencji. Czy gdybym jechała szybciej, też byłabym teraz martwa? Życie również było efemeryczne; zupełnie jak szczęście.

Drugie łóżko, stojące naprzeciwko mnie należało do czterdziestoletniej kobiety, pani Anny. Dowiedziałam się od niej, że ma trójkę dzieci: Kacpra, Kasię i Olę. Jej mąż trzy lata temu pojechał na misję do Afganistanu. Nie wiem, co mu się dokładnie przydarzyło, bo pani Ania strasznie płakała, gdy o tym mówiła, ale podobno pogrzeb był piękny. Do szpitala trafiła z zapaleniem wyrostka. Cały czas opowiadała jak bardzo martwi się, że zostawiła dzieci ze swoją młodszą siostrą. Po części ją rozumiałam. Która matka by się tym nie przejmowała? Spotkała ją tragedia, a mimo to sprawiała wrażenie szczęśliwej. Kiedy zamęczała mnie opowieściami o swoim życiu, dostrzegałam w jej oczach ten charakterystyczny błysk – połączenie podekscytowania i radości. Nadal nie dotarło do mnie, czemu nie była zła, albo nieszczęśliwa. Tyle straciła, a jednak promieniała.

– Dzień dobry! – wita mnie pielęgniarka, szeroko się uśmiechając.- I jak się dzisiaj spało, Karolino?

Wzruszam ramionami.

– Sama nie wiem… Po przeciwbólowych jestem strasznie śpiąca, a gdy się budzę nadal jestem zmęczona.

Podchodzi do mojego łóżka i sprawdza wenflon. Lekko pomarszczonymi dłońmi sięga po nową kroplówkę. Już po chwili czuję chłód rozchodzący się po żyłach. Pani Ela jest pielęgniarką z dużym stażem, ale mimo tego, że spędziła w szpitalu większość swojego życia, nie wygląda na zmęczoną, wręcz przeciwnie, gdy się na nią patrzy, pod delikatnymi zmarszczkami i szarymi oczami można dostrzec ten młodzieńczy wigor.

– Za pół godziny podam ci nowe leki, ale lekarz postanowił zmniejszyć dawkę.

Marszczę brwi. Pani Ela bierze moją kartę i coś na niej zapisuje.

– Dlaczego? – pytam. Moją uwagę przyciąga niewielki krwiak na wierzchu lewej dłoni. Wygląda jak plama z fioletowej farby, albo kleks na kartce papieru, gdy zbyt mocno przyciśnie się do niej pióro. Prawdopodobnie to pozostałość po poprzednim wenflonie.

– Dlaczego, co?

Odrywam wzrok od siniaka i patrzę na pielęgniarkę, która teraz spisuje coś z wielkiego monitora. Urządzenie nadal wydaje z siebie ten wkurzający dźwięk, przypominający głośne klikanie.

– Czemu zmniejszą mi dawki leków?

Patrzy na mnie, a kąciki jej wąskich ust wyginają się ku górze.

– Zdrowiejesz, kochanie – mówi czułym głosem. – Nie cieszysz się? Co prawda ponosisz trochę gips, żebra też od razu się nie zrosną, ale niedługo wrócisz do domu.

Nadal się nie uśmiecham. Nie potrafię, bo gdy wrócę do domu nic nie będzie jak kiedyś. Wszystko wywróciło się do góry nogami, a ja, mimo że leżę w szpitalnym łóżku, czuję się jak na rollercoasterze, pędzącym z zawrotną prędkością w dół.

– Coś nie tak? – pyta pani Ela, przybierając troskliwy ton rodzica.

– Nie chcę wracać do domu – wyrzucam z siebie, unikając przenikliwego spojrzenia jej szarych oczu. – Wszystko będzie nie tak, jak wrócę.

Przez chwilę patrzy na mnie, nic nie mówiąc. W końcu kładzie kartki, które wcześniej trzymała w ręku na stoliku, a sama siada na brzegu mojego niewygodnego łóżka.

– Przeżyłaś wypadek samochodowy – zaczyna mówić, wyraźnie akcentując słowa. – Każdy by się z tego cieszył.

To prawda, ale ja nie jestem KAŻDY. Chociaż teraz dałabym wszystko, żeby móc się tak określić.

– Pewnie tak… – odpowiadam i zaczynam bawić się rogiem kołdry. Ból w nodze jest mocniejszy niż pięć minut temu, a mimo to staram się go z całych sił ignorować.

– Więc, dlaczego się nie cieszysz? – Pani Ela nie daje za wygraną.

Zaczynam czuć się nieswojo. Wspomnienia tamtego feralnego wieczoru zalewają mnie falami, jakbym stała pod wodospadem.

– Wypadki nie zdarzają się ot tak. Zawsze jest jakiś powód – odzywam się przyciszonym głosem, nadal nie patrząc na twarz pielęgniarki.

– To prawda. Słyszałam, że powodem twojego był deszcz i sarna, która znienacka wyskoczyła na drogę.

Dopiero teraz podnoszę wzrok, aby spojrzeć na poważną twarz pani Eli. Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę, a oczy błyszczą, przypominając dwa głębokie jeziora.

– To też – mówię powoli. – Jednak mój wypadek zaczął się trochę wcześniej.

– Opowiesz mi o tym? – pyta pielęgniarka, przysuwając się trochę bliżej mnie.

Mój umysł krzyczy: „Nie, nie mów nic!”, ale słowa same zaczynają płynąć z moich ust.

– Tamtego dnia wcześniej wróciłam do mieszkania. Chciałam zrobić niespodziankę mojemu chłopakowi. Chodziliśmy ze sobą od czasów liceum, a ja byłam pewna, że to miłość na całe życie. On kochał mnie, ja jego, i to sprawiało, że przy nim czułam się szczęśliwa.

– Mówisz o nim w czasie przeszłym, z czego wnioskuję, że nie jesteście już razem?

Kręcę głową.

– Kiedy weszłam do mieszkania, cały salon tonął w płatkach róż i zapalonych zapachowych świecach. Wanilia, mój ulubiony zapach. Ucieszyłam się, że zrobił mi niespodziankę. Drzwi do sypialni były uchylone, a ja już miałam w głowie wizję niego, leżącego na łóżku w jakiejś artystycznej pozie. Dopiero teraz dociera do mnie, jak bardzo byłam głupia. Zastałam go w łóżku z moją przyjaciółką. Kiedy mnie zobaczyli, usłyszałam ten oklepany tekst „Kochanie, to nie tak, jak myślisz…”. Od dłuższego czasu spotykali się za moimi plecami. Dwie osoby, które dawały mi szczęście, tamtego dnia mi je odebrały.

Na chwilę przerywam, żeby powstrzymać łzy, cisnące mi się do oczu. Po kilku głębszych wdechach jestem gotowa mówić dalej.

– Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, zabrałam kluczyki i wybiegłam z mieszkania. Okropnie padało. Kiedy dobiegłam do samochodu, byłam kompletnie przemoczona. Od szlochu bolało mnie gardło, a przez łzy i deszcz prawie nic nie widziałam. Chciałam pojechać do mamy. Wiedziałam, że dopiero w jej objęciach odetchnę. Przejazd przez miasto był łatwy, ale kiedy wjechałam w boczną drogę, którą po obu stronach otaczał gęsty las, moja pewność siebie całkiem się ulotniła. Nie jechałam zbyt szybko, ale też nie wolno. Ze zdenerwowania trzęsły mi się ręce, a łzy wciąż leciały po policzkach. I wtedy coś nagle wyskoczyło mi na drogę. Teraz nawet nie jestem pewna, czy to była sarna. Może natrafiłam na jelenia. Gwałtownie skręciłam kierownicą. Uderzyłam w drzewo, straciłam przytomność i obudziłam się tutaj.

Kiedy kończę mówić, mam wyschnięte gardło. Czuję dziwny ucisk w sercu. Jego powodem nie jest zdrada ludzi, których kochałam, ale strach przed tym, że już nigdy nie będę szczęśliwa.

– Naprawdę mi przykro – mówi pani Ela, a jej ciepła dłoń dotyka mojej kościstej bladej ręki. – Czy dlatego nie chcesz wracać? Boisz się spotkania z Nimi?

– Nie, Oni już dla mnie nie istnieją. Boję się, że… – Przez chwilę waham się, czy powiedzieć to na głos – … nigdy nie będę szczęśliwa.

Mina pielęgniarki świadczy, że nie wzięła mojej odpowiedzi na poważnie.

– To jest niemożliwe – odpowiada, a na jej ustach pojawia się delikatny uśmiech. – Nikt nie jest całe życie nieszczęśliwy. To… niewykonalne.

Zerkam na kroplówkę, która powoli spływa do mojej żyły. Przywodzi mi na myśl klepsydrę, odliczającą upływający czas.

– Skąd to pani wie? Za każdym razem jak jestem szczęśliwa i myślę, że to stan permanentny, dzieje się coś złego i nagle tracę całą wiarę w siebie i swoje dalsze życie.

Grata superveniet quae non sperabitur hora – mówi, a ja patrzę na nią, nic nie rozumiejąc.

Wiem, że powiedziała coś po łacinie, ale nie mam pojęcia, co.

– Przepraszam, ale nic nie zrozumiałam.

Jej usta układają się w szeroki uśmiech. Dopiero teraz dostrzegam, że ma dwa płytkie dołki w obu policzkach.

– Miła będzie godzina, która nadejdzie niespodziewanie – wyjaśnia, ale wciąż niewiele mi to mówi.

– Co ta sentencja ma do szczęścia?

– Całkiem sporo – odzywa się, patrząc mi prosto w oczy. – Dla nas ludzi wszystko jest skomplikowane. Nie umiemy się cieszyć z małych rzeczy. Wciąż czekamy na to, że wygramy milion na loterii, będziemy mieć wielki dom z ogrodem, a pracować będziemy w zawodzie, który nie tylko nas uszczęśliwia, ale daje też duże pieniądze.

Przez chwilę patrzy gdzieś za okno, ale po upływie kilku sekund znowu kontynuuje:

– Kiedy byłam mała myślałam, że albo jest się szczęśliwym, albo nie. Nie przyjmowałam do wiadomości, że może być coś pomiędzy, niczym mediana w matematyce.

– Ale już tak pani nie myśli – przerywam jej. – Dlaczego?

– Poznałam smak prawdziwego życia. Wierz mi lub nie, ale wiele w życiu widziałam i wiele przeżyłam. Praca tutaj też pomogła mi zrozumieć pewne rzeczy. Nie chcę teraz się nad tym rozwodzić, jednak powinnaś coś wiedzieć o definicji szczęścia. Tej prawdziwej definicji, nie wyszukanej na szybko w Internecie. Tak, wiem czym jest Internet – śmieje się, a ja mimowolnie obdarowuję ją szczerym uśmiechem.

– Co to za definicja? – pytam.

– Chodzi o to, że szczęście to nie stan trwały, jak niektórzy myślą. To spontaniczne momenty, krótkie chwile życia. Jeśli się postarasz będą trwać, może nawet wiecznie. Miałaś jakieś krótkie momenty, które sprawiają, że czujesz radość, a twoje serce przyśpiesza, gdy tylko sobie o nich przypomnisz?

Przez chwilę się zastanawiam i od razu przychodzi mi na myśl kilka takich wydarzeń.

– Pamiętam jak w dzień moich siódmych urodzin od kilku godzin wypłakiwałam oczy w rękaw mamy. Jakiś chłopak z przedszkola kopnął mnie na placu zabaw, a potem uciekł z moją ulubioną zabawką. Myślałam, że to będą najgorsze urodziny mojego życia. W końcu tata wrócił z pracy, a w ręku trzymał nieduży karton. To był mały szczeniaczek. Miał jasnobrązowa sierść, a ja od razu znalazłam mu idealne imię. Karmelek.

– Uśmiechasz się – odzywa się pani Ela, a jej twarz aż promienieje. – O tym mówiłam. To był moment, niespodziewana chwila szczęścia, która szybko minęła, a jednak samo wspomnienie o niej sprawia, że czujesz się szczęśliwa. A może się mylę? – posyła mi prowokacyjne spojrzenie.

Śmieję się, ale wiem, że muszę jej przytaknąć.

– Ma pani rację. Po prostu ostatnio spotykają mnie same złe rzeczy, a ja zaczynam we wszystko wątpić. Odkąd wstałam, ciągle powtarzałam sobie, że szczęście to uczucie efemeryczne… Wie pani, ulotne…

Pielęgniarka wstaje i wygładza swój biały fartuch.

– Ulotna jest ta kroplówka – pokazuje ręką na do połowy opróżnione plastikowe opakowanie z przezroczystym roztworem. – Ulotna jest pogoda, życie, uroda, ale nigdy szczęście. Nawet jeśli to tylko chwila, pamiętaj że możesz do niej wrócić. To zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Nie zapominaj o tym.

Kiwam głową. Wewnątrz jednak jest mi wstyd, że patrzyłam na to tak powierzchownie. Chociaż teraz rozumiem, czemu nie zauważyłam, co za moimi plecami wyprawia chłopak z przyjaciółką. Wmawiałam sobie, jak bardzo mnie kocha, jaka jestem dla niego ważna, a wszystko inne skrywałam za ciemną kurtyną.

Pani Ela podaje mi w końcu leki, a ja czuję, jak ból w uszkodzonej nodze powoli słabnie.

– Powinnaś jeszcze trochę pospać – mówi pielęgniarka i wychodzi z sali.

Kładę głowę na poduszce. Powieki same zaczynają mi opadać, a ja nie mam siły z nimi walczyć. Czuję się zmęczona i śpiąca, ale po głowie wciąż pałętają mi się dwa zdania: Szczęście nie może być ulotne. Jeśli chcę, mogę sprawić, że będzie wieczne.

Kilka słów od autora: Patrycji Kuliś

Przygodę z pisaniem zaczęłam już w czwartej klasie szkoły podstawowej. Byłam wtedy zagorzałą fanką polskich seriali, więc oglądałam je z wypiekami na twarzy. Kiedy któryś z odcinków mi się nie podobał, układałam do niego własny scenariusz, co z czasem dawało całkiem nową historię.

Wszystko, co pisałam, lądowało w szufladzie. Dopiero niedawno wpadłam na pomysł, żeby założyć bloga, gdzie umieszczam swoje prace:

http://bezczytanianiemamarzen.blox.pl/html

W wolnym czasie oprócz pisania, dużo czytam. Przeważnie są to książki fantasy, bo takie kocham najbardziej.”