Katarzyna Rapacz
Gdzie ona jest?
Cały rynek pękał w szwach, mimo że zazwyczaj w miasteczku ledwie można było znaleźć żywą duszę. Maja trzymała kurczowo dłoń mamy, bojąc się, że zginie gdzieś w tłumie. Tabuny ludzi otaczały ją z każdej strony, wszyscy podążali w innych kierunkach i w innym celu. Wysocy mężczyźni parli na przód, zupełnie nie zauważając małej istotki, która sięgała im do kolan. Dziewczynka wciąż się potykała, bo szturchano ją raz po raz, a opiekunka, która narzucała zawrotne tempo, nie przystawała nawet na moment.
– Pospiesz się, jestem spóźniona do pracy – poprosiła przeciągle, ale ledwie dało się ją usłyszeć wśród głośnej muzyki.
Tyle że Mai nigdzie się nie spieszyło. Była oczarowana mnogością kolorów, jakie rozpanoszyły się dookoła. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziała, zresztą nikt tutaj nie widział, stąd ten cały harmider. Tuż przy fasadach budynków rozstawiono barwne kramy z biżuterią, przekąskami i zabawkami na sprężynach i kółkach, od których dziewczynka nie mogła oderwać oczu. Owszem, miała swoje przytulanki, ale żadna z nich nie poruszała się jakby o własnych siłach.
– Mamo, mamusiu, kupimy taką? Proszę! – krzyknęła, ale rodzicielka albo jej nie słyszała, albo bardzo dobrze udawała.
Maja była bliska płaczu, ponieważ nikt nie zwracał na nią uwagi, a chudziutką rączkę, za którą ją ciągnięto, przepełniał ból. Wtem jednak uniosła głowę w górę, a oczy zaszkliły się jej nie od łez, a z podniecenia. Mieszkańcy tutejszych kamienic otwierali okna i przerzucali między sobą długie, kolorowe zwoje materiału, następnie zaczepiając je o parapety i tworząc siatkę z różnobarwnych wstęg.
Wszędzie migotały błyszczące plakaty, ale dziewczynka nie była w stanie przeczytać ich z tak daleka. Dostrzegła jednak kasę biletową, do której ustawiały się wężykiem dziesiątki rozpromienionych ludzi. Niektórzy nawet byli z dziećmi, więc dlaczego ona musiała iść do jakiejś głupiej szkoły? Szkoła jest prawie codziennie, a to, co działo się przed jej oczami, sprawiało wrażenie, jakby już nigdy miało się nie powtórzyć.
Wtem Maja rozdziawiła usta i wyrwała się mamie. Po raz pierwszy w życiu widziała tak gigantycznego człowieka! Wyrastał kilka metrów ponad tłum, miał takie długie nogi, śmieszny makijaż i potrafił przerzucać kilkanaście piłeczek z ręki do ręki, żadnej przy tym nie gubiąc!
– Jedyny w swoim rodzaju cyrk światowej sławy! Bilety do nabycia w kasach! Śpieszcie się, liczba jest ograniczona, nie zostało już wiele! – rozległ się głos z megafonu.
– Majka, dostanę przez ciebie zawału, trzymaj się mnie i nie puszczaj. – Matka wreszcie przebiła się przez tłum i ponownie chwyciła córkę za rękę.
– Mamusiu, chodźmy do cyrku!
– Musimy oszczędzać pieniądze, przestań zawracać głowę.
– Ale mamusiu!
– Przestań – warknęła kobieta, ciągnąc jeszcze mocniej niż poprzednio.
Po twarzy dziewczynki popłynęły łzy. Szlochała dość głośno, ale nie na tyle głośno, by dało się ją usłyszeć pośród dźwięków radości. Zresztą powoli oddalały się wraz z mamą od centrum i zniknęły w wąskiej uliczce, gdzie ślad po całym uniesieniu zniknął.
Minęło kilka chwil, a Majka uniosła wzrok na mężczyznę, który siedział na stopniu przed czyimiś drzwiami. Miał siwe, nieuczesane włosy i długie paznokcie, za którymi zebrał się brud. Fakt, że wydawał się tak samo smutny jak dziewczynka, sprawił, iż ta zapałała do niego natychmiastową sympatią.
– Czy pan też nie może dostać biletów do cyrku? – zwróciła się do niego, a on spojrzał na nią, jakby wyrwała go z głębokiego zamyślenia.
– Majka, nie zaczepiaj pana! – Kobieta pociągnęła córkę za sobą, a gdy już się oddaliły, dodała: – To pewnie jakiś pijak albo bezdomny, nie wolno zaczepiać takich ludzi, bo zrobią ci krzywdę.
Dziewczynka jednak nie rozumiała, jak mama rozpoznała, że ten pan nigdzie nie mieszka. Po prostu wyglądał trochę brzydziej, pachniał trochę mniej ładnie, ale to wszystko pewnie przez smutek. Przecież ona sama prezentowała się dość mizernie z tym zaczerwienionym nosem i zasmarkaną sukienką.
Kiedy wreszcie dotarła do szkoły i usiadła w swojej ławce, wszystkie dzieci opowiadały, że za parę dni pójdą do cyrku.
– Tata mówił, że tam będą tygrysy!
– Serio?
– Tak, będą skakać przez ogień!
– I będzie pan, który będzie chodzić w powietrzu po linie!
– I będą rozdawać watę cukrową!
– Ja też idę do cyrku!
Dzieci przekrzykiwały się wzajemnie i każde jedno mówiło, że rodzice kupili już bilety. Tylko Majka siedziała pośrodku tego wszystkiego i nie mogła się nawet odezwać, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. W ogóle cały dzień nie zauważył jej nikt prócz pana bezdomnego, który się do niej uśmiechnął i okazał trochę ciepła. Poza nim nie spotkało jej dzisiaj nic miłego. Wszyscy tylko ją popychali, kazali pisać w zeszycie zdania bez błędów i siedzieć cicho. Okropna nuda. Nawet wskazówki zegara były przeciw niej, bo przesuwały się wokół tarczy tak wolno jak jeszcze nigdy.
– Na zadanie domowe proszę, żeby każdy z was napisał, czym jest szczęście. Możecie napisać o sobie, o innych, może być nawet jedno zdanie. Później każdy przeczyta nam swoją pracę i dowiemy się czegoś o sobie nawzajem. Ja też napiszę. Proszę o tym nie zapomnieć, zapiszcie sobie w zeszytach. Do widzenia – obwieściła nauczycielka.
Maja się naburmuszyła. Jak można pisać o szczęściu, kiedy jest się tak bardzo smutnym? Każda jej koleżanka napisze o cyrku, a ona? Czym ona może się pochwalić? Przecież nawet nie dostała tej zabawki na sprężynach, o którą prosiła!
Po powrocie do domu ledwie ruszyła swój posiłek. Rozgrzebywała jedzenie na talerzu, nakłuwając groszek widelcem i wyobrażając sobie, że zielone kulki to te same, którymi żonglował tamten niesamowicie wysoki mężczyzna w rynku.
– Dlaczego nie kupimy biletów do cyrku? – zapytała ponownie.
– Majka, nie mamy pieniędzy. Przecież wiesz, że gdybym mogła, zabrałabym cię do tego cyrku.
– To może się tam zakradniemy?
– Wątpię, żeby to było możliwe. Poza tym to nieładnie robić takie rzeczy, wiesz o tym.
– Ech, bez sensu. Czyli jak się ma pieniążki, to jest się szczęśliwym?
– No tak, poniekąd. Co to za dziwne pytanie?
– Muszę napisać do szkoły, co to znaczy szczęście.
– Och, nie pisz, że szczęście to pieniądze, nie wygląda to dobrze.
– A nie chciałabyś mieć więcej pieniędzy?
– Głupie pytanie, chyba każdy by chciał.
– Więc pieniążki to jednak szczęście.
– Nie, pieniążki to droga do szczęścia.
– Jedno i to samo – odparła naburmuszona dziewczynka, wstając od stołu.
Krążyła po domu, zastanawiając się, co jeszcze może napisać w swojej pracy. Pomyślała, że pójdzie zapytać sąsiadkę, panią Jadwigę, która zawsze usiłowała wepchnąć w Majkę więcej ciasta, niż sama ważyła. Mama nie miała nic przeciwko temu, bo kiedy jechała na szkolenie i wracała późnym wieczorem, staruszka zawsze miała oko na jej córkę.
Kiedy dziewczynka nacisnęła dzwonek przy drzwiach, odpowiedziała jej tylko cisza. Pomyślała, że starsza pani musiała udać się na zakupy, a wiedząc, do jakiego chodzi sklepu, ruszyła w jego kierunku. Musiała przejść przez rynek, ale widok, jaki zastała, raczej ją przygnębił. Poranna wrzawa zniknęła, wszystkie bilety zostały sprzedane, a ich nabywcy wrócili do rutynowych czynności. Nie było już czego reklamować, więc ludzie w kolorowych strojach i kramarze odjechali. Na środku placu pozostały tylko pozgniatane ulotki, rozsypane jedzenie i papierowe torebki, które turlały się z jednej strony na drugą. Teraz ta centralna część miasta, nosząca znamiona takiej zabawy, wydawała się jeszcze smutniejsza niż zazwyczaj.
Maja już chciała się stamtąd wycofać, kiedy nagle usłyszała ciche skrzypnięcie ławki gdzieś po prawej stronie. Odwróciła się i dojrzała tego uprzejmego pana bez domu, do którego mama zakazała jej się zbliżać. Nie chciała łamać wyznaczonych reguł, więc po prostu stała i przypatrywała się, jak człowiek sięga do kieszonki swojej koszuli, a następnie wyciąga książeczkę niewielkich rozmiarów i zaczyna ją przeglądać. W środku znajdowały się chyba jakieś kolorowe obrazki, więc dziewczynka zrobiła kilka kroków w przód, by lepiej je dojrzeć.
– Co pan ogląda? – spytała w końcu, aż się wzdrygnął, nie spodziewając się czyjejkolwiek obecności.
– Ach, to obrazki mojej żony. Jest ilustratorką, chcesz zobaczyć? – zapytał jakby zawstydzony.
Maja skinęła głową i bez skrępowania usiadła na ławce obok pana bezdomnego. Książeczka rzeczywiście robiła wrażenie. Mieniła się tyloma kolorami co rynek o poranku, przedstawiała smoki, wróżki i tajemnicze miejsca. Była po prostu przepiękna.
– Nie ma pan domu, ale ma pan żonę? – zapytała zdziwiona.
Mężczyzna spojrzał na nią bez zrozumienia, a potem przeczesał włosy i roześmiał się pod nosem.
– No tak, może nie wyglądam najlepiej. Dawno powinienem pójść do fryzjera i zrobić pranie, ale cały czas coś mi przeszkadza. Mam dom, mieszkam w tamtej kamienicy. – Wskazał palcem.
– Przepraszam, mamusia mówiła, że pan pewnie nigdzie nie mieszka.
– Chyba jej się nie dziwię. – Roześmiał się. – Dlaczego jesteś tu sama?
– Chciałam znaleźć sąsiadkę, ale nigdzie jej nie ma.
– Więc powinnaś wrócić do domu. To niedobrze, kiedy małe dziewczynki nie słuchają mamusi.
– Mamusia się nie dowie. – Majka wzruszyła ramionami i machała nóżkami, które nie sięgały ziemi. – Nie powie jej pan, prawda? Gdyby wiedziała, że ma pan dom, na pewno tak brzydko by o panu nie powiedziała.
– Jestem przekonany, że twoja mamusia nie chciała mnie urazić. Pewnie ma dużo na głowie.
– Tak, w kółko tylko chodzi do pracy i śpi. Mało się bawimy. No i nie pójdziemy do cyrku. Wszyscy idą do cyrku, tylko nie ja. Pewnie pan też nie idzie, bo był taki smutny.
– Masz rację, ja też nie pójdę. Jestem pewien, że jeszcze będziesz miała okazję, mogę ci to obiecać. Dlaczego mama nie chce cię zabrać?
– Mówi, że mamy za mało pieniążków. A pan? Pan też ma za mało pieniążków?
– Nie, raczej nie. Po prostu wiele razy byłem w cyrku i chciałem, żeby kto inny mógł skorzystać.
– Był pan w cyrku?! – Dziewczynka aż skoczyła na równe nogi. – Opowiesz mi? Znaczy… opowie mi pan?
– No cóż… skoro chcesz.
– Proszę! – zawołała przeciągle, wpatrując się w niego wielkimi oczami.
– Byłem starszy od ciebie, kiedy do miasta po raz pierwszy przyjechał cyrk. Miałem chyba siedemnaście lat. W mieście nie było zwyczaju, by ktokolwiek do nas przyjeżdżał, a już zwłaszcza taka grupa, która cieszyła się większą sławą. Bardzo ciężko pracowałem, by zdobyć bilety na występ. Nie pochodziłem z bogatej ani nawet przeciętnej rodziny, a koniecznie potrzebowałem dwóch wejściówek. Roznosiłem gazety, sprzedawałem ryby na targu, grałem na podniszczonych skrzypkach za marne grosze. Harowałem od rana do nocy, bo taki wydatek to nie byle co. Byłem jednak niesamowicie zdeterminowany, bo chciałem zabrać Helcię na pierwszą prawdziwą randkę.
– Helcia to pana żona?
– Tak. Teraz żona, a wtedy nie była nawet dziewczyną. Po prostu bardzo mi się podobała. Podobała się zresztą połowie moich kolegów, była niezwykle urodziwa. Nikt jednak nie próbował z nią porozmawiać, bo żaden nie miał odwagi. Los troszkę się do mnie uśmiechnął, miałem ku temu lepsze warunki. Helenka mieszkała dokładnie naprzeciw mnie. Często widziałem przez okno, jak czesze swoje długie włosy albo tańczy, gdy usłyszy ulicznych grajków. Poruszała się tak, jakby była łabędziem, a nie zwykłym człowiekiem.
– Może była królową łabędzi? – spytała urzeczona Majka.
– Nie, raczej nie, a przynajmniej nigdy mi się do tego nie przyznała. W każdym razie któregoś dnia zebrałem się na odwagę i napisałem do niej krótką wiadomość, którą przytwierdziłem spinaczem do sznurka na pranie. Przekręciłem korbkę, a mój list już znalazł się przy jej parapecie. Serce mi zamarło, kiedy zaczęła go czytać. Okazało się jednak, że bez potrzeby, bo odpisała i zrobiła to samo. Zdarzało się, że całą noc siedzieliśmy w oknach i pisywaliśmy do siebie długie listy, zamiast po prostu zejść na dół i choćby złapać się za ręce. Helcia chciała, ale ja obiecałem, że nasze pierwsze spotkanie będzie wyjątkowe. Kiedy więc tylko wspomniała o cyrku, wiedziałem, co muszę zrobić.
– I jak się udało? – dociekała dziewczynka.
– Cóż, było niesamowicie. Gdybym jeszcze raz mógł zobaczyć, jak błyszczą jej oczy i poczuć, jak mocniej zaciska palce na mojej dłoni, gdy na scenie pojawia się coś nowego, to harowałbym drugie tyle. Wszyscy zajadali prażoną kukurydzę, w uszach jeszcze długo potem huczało od muzyki, akrobacje dosłownie zapierały dech w piersi. Być może nie było tygrysów i lwów, ale za to pojawili się kaskaderzy na koniach. Jeden mężczyzna przejechał na monocyklu…
– Co to monocykl?
– Taki rower z jednym kołem. Przejechał na nim po cienkiej linie, kilka metrów nad ziemią. Inny zeskoczył do malutkiej beczki z wodą. Teraz wiele z tego widzi się na filmach, ale wtedy nie mieliśmy pojęcia o istnieniu takich wspaniałości. To wszystko było dla nas nowe i niesamowite; nawet muzyka i błyski świateł czy samo przebywanie w wielkim namiocie.
– I co było dalej?
– Dalej… Właściwie to niewiele. Przedstawienie trwało, ludzie się bawili, a potem rozeszli się do domu.
– Nie chodzi mi o cyrk! Co z panem i Helcią? – Zaciekawiła się dziewczynka, jakby zapominając, o czym tak naprawdę chciała słuchać.
– Cóż, układało nam się coraz lepiej. Nie widzieliśmy świata poza sobą i choć nie mieliśmy takich udogodnień jak dziś, to z niesamowitym sentymentem wspominam tamten czas. Chodziliśmy na potańcówki, mimo że ruchy miałem raczej toporne, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Wokół było tylu facetów, którzy muzykę mieli we krwi, a ona nawet nie zerkała w ich kierunku. Zawsze trzymała mnie za ręce i śmiała się serdecznie z każdej mojej potyczki.
– To chyba wcale nie szło panu tak źle.
– Och, chyba jednak szło, ale przynajmniej się starałem. Kiedy potem wychodziliśmy w środku nocy z lokalu, zazwyczaj maszerowaliśmy jeszcze na obrzeża miasta i siadaliśmy nad brzegiem jeziora. Lubiliśmy wpatrywać się we wschody słońca, a jeśli akurat niebo było zachmurzone, to nieustannie wpatrywaliśmy się w siebie.
– Ja zawsze przesypiam wschód słońca. – Majka ziewnęła jakby na potwierdzenie tych słów.
– My czasami też. Bywało, że zasypialiśmy wsparci o siebie, a budził nas upał i gwar budzącego się miasta. Gorzej, jeśli wdrapywaliśmy się na dach, wtedy nie było mowy o spaniu. Pewnie dlatego nie za często się wspinaliśmy, ale warto było.
– Tak wysoko jak panowie na budowie? – Dziewczynka rozdziawiła buzię.
– Nie, nie. Nasze domki były dość niskie. W każdym razie tamten czas wspominam jako lata beztroski, mimo że nie zawsze się przelewało. Nie mieliśmy pieniędzy, a musieliśmy się kształcić, poza tym zdarzały nam się kłótnie. Nieduże, ale jednak. Założyliśmy malutki sklepik, a rodzice pomogli nam ze sfinansowaniem kawalerki. Było ciasno, ale przynajmniej mieliśmy własny kąt. Kiedy teraz to wspominam, wydaje się nie do pomyślenia, że wytrwaliśmy z dwoma blatami w kuchni, lodówką, jedną szafą i materacem położonym bezpośrednio na ziemi przez tyle czasu. Wtedy zupełnie nam to nie przeszkadzało. Co więcej; miałem poczucie, że pochwyciłem największe szczęście na świecie, leżąc obok Helci, czując jej zapach i ciepło bijące od jej ciała. Nie wyobrażam sobie, żeby istniało coś piękniejszego niż jej uśpiona twarz czy to, jak wierciła się, gdy śniła, że ucieka przed bandytami po lesie. Nie ma nic piękniejszego od poczucia, że choćbyś miał w głowie najgorszy koszmar, to po otworzeniu oczu zobaczysz właśnie tę jedną jedyną osobę, że ona będzie tam każdego ranka i nigdy nie odejdzie.
– Ja też lubiłam, jak mamusia ze mną spała, kiedy byłam chora i dawała mi lekarstwa.
– No właśnie. Budziłaś się z poczuciem bezpieczeństwa, bo wiedziałaś, że mimo gorączki i złego samopoczucia mamusia jest przy tobie i nigdy jej nie zabraknie. To lepsze niż jakiekolwiek pieniądze czy nawet cyrk, choć nie zawsze pamiętamy, by to docenić.
– Większe szczęście niż cyrk? Tak my… pan myśli?
– Nie myślę. Jestem o tym całkowicie przekonany. Żyję na świecie nieco dłużej, więc możesz mi w tej kwestii zaufać.
– Chyba już wiem, co napiszę w moim wypracowaniu.
– Jakim wypracowaniu? – Tym razem to on nie wiedział, co powiedzieć.
– Takim do szkoły, o szczęściu.
Mężczyzna uśmiechnął się na dźwięk tych słów. Najwyraźniej cieszył się, że wspomnienie, które pomogło jemu, okazało się czymś wyjątkowym także dla innego człowieka. I wtem, kiedy o tym rozmyślał, nagle coś sobie uświadomił.
– Poczekaj, skoczę na chwilę do domu i zaraz do ciebie wrócę.
– Idzie pan odwiedzić Helcię?
– Właściwie to… chciałem ci coś przynieść.
Po tych słowach wycofał się jakby nazbyt szybko. Wrócił, nim Majka doliczyła do dwustu pięćdziesięciu, myląc się po drodze kilka razy. Spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem i wyciągnął z kieszeni kurtki dwa bilety do cyrku.
– To dla ciebie. – Wręczył je dziewczynce, a ta omal nie zaczęła skakać z radości, zaraz potem jednak pochmurniejąc.
– Dlaczego pan kłamał, że nie idzie do cyrku?
– Przecież nie idę. Pójdziesz z mamusią.
– Ale wtedy pan tego nie wiedział. Skąd miał pan te bilety?
– Kupiłem je dla mnie i dla Helci.
– Przecież Helcia też lubi cyrk. To nie fair, że ja dostanę bilet.
– Skarbie, weź je. Kupiłem je, bo czasami, zwłaszcza w tak wesołe dni jak ten, zapominam, że jej nie ma.
– Helci? A gdzie ona jest?
– Proszę?
– Skoro tu jej nie ma, to gdzie jest? Mojego tatusia też z nami nie ma, ale mamusia mówi, że jest gdzie indziej i ma się dobrze. Już go prawie nie pamiętam, tyle się nie widzieliśmy.
– Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą – wyrecytował mężczyzna.
– Jest pan poetą?
– Nie, to nie moja słowa, tylko księdza Twardowskiego.
– Nie znam tego księdza. Nasz w szkole ma na imię Marek.
– Idź już, dziecinko. – Uśmiechnął się. – Powiedz mamusi o biletach i odrób zadanie. Jestem pewien, że będzie najlepsze ze wszystkich.
– Przeczytam panu, jak już dostanę ocenę! – powiedziała radośnie.
– Dobrze, ja się nigdzie nie wybieram. Wiesz, gdzie mnie znaleźć. No już, zmykaj.
– Dziękuję panu bardzo! – I pobiegła.
Mężczyzna został w miejscu, wpatrując się w niebo. Może to jednak nie przypadek, że kupił te bilety. Miał wrażenie, że teraz wszystko się do niego śmieje i choć wciąż nie do końca potrafił odwzajemnić ten uśmiech, to po raz pierwszy od wielu dni czuł się naprawdę dobrze.
Niedługo potem dziewczynka przyszła i pokazała mu wielką, okrągłą szóstkę w zeszycie. Nie zamykała jej się buzia, bo wciąż mówiła o cyrku, ale mężczyźnie to nie przeszkadzało.
– Mam dla pana prezent! Razem z mamusią kupiłyśmy dla pana ładny grzebień, żeby podziękować.
Dawno nic nie wzruszyło go tak bardzo, jak ten zwykły grzebień, sam nie wiedział czemu. Chyba wzruszała go cała ta malutka istotka, która znalazła w nim przyjaciela. Nigdy nie pytała go o Helcię, choć bardzo chciała ją poznać. Zastanawiał się, dlaczego Majka milczy na ten temat, a kiedy w końcu zdecydował się ją o to zapytać, wzruszyła tylko ramionami.
– Sam pan powiedział, że jej nie ma. Ale proszę się nie smucić. Ona kiedyś wróci.
– Drogie dziecko, to chyba ja prędzej pójdę do niej.
– Naprawdę? To dlaczego jeszcze pan tego nie zrobił?
– Pytam o to Boga każdego dnia, ale wiesz, chyba mam jeszcze za dużo do zrobienia tu, gdzie jestem.
– Ja też! Mama cały czas każe mi sprzątnąć pokój, a mnie tak się nie chce! – narzekała, niewiele rozumiejąc, ale to dobrze.
Przyjdzie czas, że jeszcze zrozumie. A na razie? Na razie niech po prostu będzie szczęśliwa.
Kilka słów od autora: Katarzyna Rapacz
„W ubiegłym roku zdobyłam wyróżnienia w dwóch konkursach literackich obejmujących zasięgiem całą Polskę; „Pigmalion fantastyki” oraz „Piórem malowane”, a także drugie miejsce w konkursie wojewódzkim: „Literacki Fenix”. Największym jednak sukcesem jest to, że jestem tutaj i wciąż wznoszę się ponad wyznaczone poprzeczki.
Zaczęłam pisać za sprawą miłości do książek. W wielu z nich odnajdowałam jakąś cząstkę wpływającą na moje życie i to był impuls, przy którym pomyślałam: „Rany, to jest właśnie to, co chcę robić – uwrażliwiać. Nie mogę operować ludzi, bo zbyt boję się krwi, ale mogę odciągnąć ich od własnych problemów, pozwolić na chwilę oddechu!”
Czerpię pomysły z wszystkiego, co mnie otacza. Podchwytuję urywki rozmów, co czasem przeraża moich bliskich, a mimo tego, jeśli należysz do osób odważnych, możesz napisać do mnie tutaj: katrap.wobec@gmail.com – w sprawie tekstów czy zapytań. Tylko uważaj, bo w końcu i Ty możesz znaleźć się w opowiadaniu! 🙂
Zapraszam także na moją autorską stronę z opowiadaniami:
https://katarzynarapacz.wordpress.com/
https://www.facebook.com/katrap.opowiadania/ ‘’