Odchodzą / Justyna Luszyńska

0
692

Słyszę deszcz uderzający o parapet. Przez otwarte drzwi balkonowe wpada zimne powietrze, ale wcale nie mam ochoty się przykrywać. Siedzę w twojej białej koszuli, zapiętej na tylko jeden guzik. Siedzę odkryta, jakbym sama kusiła ten wiatr, by przyszedł i przyniósł mi zapalenie płuc. Może wtedy byś do mnie wrócił. Jak myślisz? Wróciłbyś, gdybyś usłyszał, że ciężko zachorowałam?

Wypinam nagą pierś i kontynuuję wpatrywanie się w grzyb na ścianie. Nie jest to najcieplejsze lato, jakie dane mi było oglądać. Wiatr… Ten wiatr przybył nie wiadomo skąd i przyniósł ze sobą przedsmak zimy. Machinalnie sięgam po szklankę
i odkrywam, że jest pusta. Oblizuję popękane usta – potrzebuję się napić, lecz nie mam siły wstać z łóżka.

W tym łóżku mnie zostawiłeś. Przytulam twarz do poduszki i próbuję znaleźć twój zapach, ale dawno go tam już nie ma. Być może nigdy go nie było. Zaciskam pięść na prześcieradle i szybko puszczam. Nie ma potrzeby, by się wściekać. Nie ma powodu, by robić sceny. Wtedy też nie zrobiłam ci sceny, pamiętasz?

Trudno mi wierzyć kobietom, które utrzymują, że nie wiedziały, że są zdradzane. Istnieje szansa ukrycia kochanki – może nie każda zauważy, że jej mąż sypia z inną, ale jestem absolutnie pewna, że każda zauważy, że on jej już nie kocha. Uśmierconą miłość widać gołym okiem. Zawsze ostatnie tchnienie wydaje w naszą twarz, a jej oddech śmierdzi.

Tak samo było w naszym przypadku. Nie martw się, zdążyłam przejść już przez wszystkie stadia naszego rozstania, choć nastąpiło wczoraj.

Choć teoretycznie jeszcze się nie rozstaliśmy.

Zgasiłeś światło – to mnie zaskoczyło. Nie po to ubierałam się w halkę, byś je gasił, ale zrobiłeś to. Zignorowałam ten drobiazg, lecz potem twoje ręce czegoś szukały, a gdy trafiała pod nie moja skóra, zdawało im się to nie wystarczać. Kiedy się zbliżałam, miałam wrażenie, że się oddalasz. Gdy mnie całowałeś, czułam, że całujesz kogoś innego.

Patrzyłam w sufit, gdy było już po wszystkim i nic nie czułam. Leżałeś na mnie i oddychałeś miarowo, a z mojego prawego oka popłynęła łza. Miałam wrażenie, że ktoś położył na mnie wór z mięsem; nic nie czułam i wiedziałam, że ty też nic nie czujesz.

Podchodzę do tarasu i sięgam po paczkę papierosów leżącą na parapecie. Wciągam tytoniowy dym do płuc i czuję, że powoli się uspokajam. Nie jestem na ciebie zła. Bardziej złoszczę się na siebie. Nie powinnam pozwolić samej sobie na zaangażowanie. Mam wszystko – urodę, karierę i intelekt. Znam swoją wartość, wiem, co robię i lubię to robić. Nie chciałam w tym miejscu miłości, bo ona wszystko komplikuje. Jakaś część mnie nawet cieszy się, że ty to zakończyłeś. Znając mnie, w końcu i tak bym uciekła. Zawsze to robię. Uciekam przed tym, czego się boję.

Po wypaleniu papierosa czuję już, że mam siłę wyjść z pokoju. Dom wygląda podobnie, a jednak zyskał jakąś surowość. Myślę o tym, że nie dziwię ci się, że uciekłeś, nim się obudziłam. Takie odejścia są najprostsze, robią najmniej hałasu.

Nalewam wody do szklanki, wsłuchując się w dźwięk napełnianego naczynia. Trzeźwieję, dopiero gdy woda rozlewa się na blat i dotyka moich stóp. Tak, ucieczka była dobrym pomysłem.

Zauważyłam, że ludzie lubią ode mnie odchodzić. Zaczęło się od ojca. Nie przypominał tego z książek, który płacze przy pożegnaniu. W ogóle się nie żegnał, unikając w ten sposób niezręcznych sytuacji. Zamiast tego wymknął się o świcie i nigdy nie wrócił. Podobnie jak ty.

Było jeszcze kilku przelotnych. Przychodzili i odchodzili, a ja nie próbowałam ich zatrzymać. Prześcieradło śmierdziało nimi, chociaż prałam je dziesiątki razy. Za którymś razem po prostu przestali się pojawiać. Odeszli bez słowa.

Może dlatego odzwyczaiłam się od tych słów i wolałam ich nieobecność. Milczenie mówi samo za siebie. Jeśli ktoś od ciebie odchodzi bez słowa, nie goń go. Nie szukaj kontaktu. Nie proś, by wrócił. Taki człowiek nie chce być zatrzymywany. Jeśli ktoś chce odejść, odejdzie. Niezależnie od tego, jak głośno skamlesz pod drzwiami.

Padam na purpurowy fotel i myślę o swojej sile. O tym, że nie definiuje mnie twoja obecność lub jej brak. Nie czyni mnie lepszą czy gorszą. Mimo to wspominać nas będę z sentymentem. Swój śmiech, twoje dłonie, mój strach, twoje ramiona.

Kiedy drzwi trzaskają, zrywam się na równe nogi. Prędko wychodzę na korytarz, chcąc sprawdzić, kto mnie niepokoi i staję z tobą twarzą w twarz.

– Czegoś zapomniałeś? – pytam.

Uśmiechasz się bezczelnie i mówisz:

– Bułki i jajka. – Wyjmujesz torbę zza pleców. – Nie masz w tym domu nic do jedzenia.

Odstawiasz parasol i kierujesz się do kuchni, całując mnie po drodze w głowę. Oddycham spokojnie i przymykam powieki.

To jeszcze nie ten świt.

                                                      Justyna Luszyńska