Kiedyś w dobie rozkwitu malarstwa bogacz mógł sobie zamówić portret ukochanej, na przykład u takiego geniusza jak Vermeer. Dzisiaj każdy przeciętny zjadacz chleba może mieć wizerunki dowolnych osób w najróżniejszych konfiguracjach na ekranie swojego telefonu. Obraz stał się dominującym komunikatem między ludźmi, a zamiast wielu słów opisujących uczucia, prawie wszyscy wysyłają do siebie gotowe emotikonki.
Od fresków w jaskini Lascaux do tysięcy filmów dostępnych na kliknięcie w każdym telewizorze przeszliśmy długą drogę. Mistrzów tworzenia obrazów jest dzisiaj więcej, niż w innych dziedzinach sztuki, bo to ich produkcja jest najbardziej dochodowa. Od amatorskich ujęć na wycieczkach, utrwalania udanej potrawy, czy szczęścia bliskich osób w zaciszu domowym, aż po milionowe produkcje prezentowane na festiwalach filmowych w wyścigu po Oscary, rozpiętość jakości obrazów jest na świecie zdumiewająca.
W malarstwie, które cudem ocalało, różnic jest także bez liku. Wciąż żywa jest sztuka portretu, czy pejzażu, ale też furorę robią wielkie płótna, po których twórcy przeciągają umazane farbą ciało modelki, albo wręcz nachlapią cokolwiek, zamazując pretensjonalnymi manifestami prawdę o braku umiejętności obrazowania. Mój kolega w szkole filmowej pokazał profesorowi etiudę, w której przeciągał kamerę przez sweter. A inny kolega zrobił wystawę fotografii swojej rudej brody pod różnymi kątami. Nie potępiam tego, bo tak jak wszystko może być muzyką, jak wrzucanie kamieni do otwartego fortepianu, czy tańcem, jak tarzanie się po podłodze bezradnego rytmicznie ciała, czy śpiewem, jak występy słynnej Florence, tak wszystko może być sztuką obrazu, jak słoiki z własną wydzieliną pewnej awangardowej celebrytki.
Jednak żadne zakusy żądnych artyzmu amatorów nie zakłócą hierarchii wartości w sztuce i odwiecznych nakazów przekazywania ludziom prawdy o własnych emocjach i przemyśleniach, które tak muszą być podane, by odbiorca chociaż w przybliżeniu rozumiał komunikat i mógł podzielać radość i ból artysty. Odbiorca zastraszony, który nie rozumie, ale ulega propagandzie, modzie, trąbieniu, że ten i ów jest wielki, kuli się pod presją i nie śmie krzyczeć: „jak to wielki, jak nie jest wielki!” Lawina pochlebnych recenzji i nagród odbierają odwagę własnego sądu. Tak jak wspomniany już Oscar, którym wielu miłośników kina gardzi od czasu, kiedy pewnego roku nominowani zostali Al Pacino za „Godfathera” i Nicholson za „ChinaTown”, a nagrodę dostał ktoś trzeci, o kim słuch zaginął. Te złote statuetki, jak nagrody Nobla, raz przyznawane są wybitnym, a drugi raz przeciętnym, którzy jednym susem chociaż na chwilę dostają się do panteonu sławy. Na szczęście ludzie wiedzą, co jest dobre, a co tylko udaje że takie jest. Mimo komercji, ogłupiania słupkami oglądalności i czytelnictwa, mimo wspierania miernot przez aparat państwa, które w gabinetach swoich władców ustala kogo popierać, a kogo tępić. Mimo tych wszystkich nacisków na biednych odbiorców, oni wiedzą, jaka jest prawda o jakości muzyki, książek i obrazów nieruchomych i ruchomych. To nic, że największą popularność zdobywają dzieła nieskomplikowane i podbijają serca proste piosenki.
Tak zwana „większość” może wygrywać wybory, ale nie wygra nigdy przyznawania miłości i szacunku artystom, którzy tworzą prawdziwą sztukę. I specjalnie nie używam określenia „wysoką”, bo sztuka nie dzieli się na wysoką i niską tylko na prawdziwą i fałszywą. Tego od lat próbuję nauczać moich studentów i współtwórców moich spektakli. W tym przekonaniu od lat próbuję utrzymać siebie samego, chociaż zalew tandetnych obrazów wszelkiej maści, książek i dźwięków powoduje, że czasem ręce mi opadają. Po chwili jednak ufność w potęgę uczuć i myśli przekazywanych sobie od początku świata powraca i znów zabieram się do pracy, żeby nie poddawać się zwątpieniu do ostatniego tchu.
Marek Weiss-Grzesiński
Tekst publikowany był pierwotnie na facebooku pana Marka Weiss-Grzesińskiego [Tu za zgodą autora ]
Obraz wyróżniający: Vermeer „Dziewczyna z perłą” (muzeum Mauritshuis)
Google Arts & Culture