O asteroidach, Bogu i kilku innych sprawach – na marginesie pewnego odkrycia / Piotr Kotlarz

0
701

Do dzisiejszych refleksji, rozważań, skłoniła mnie lektura niewielkiego, w zasadzie tylko informującego artykułu, który znalazłem wczoraj na portalu Wirtualnej Polski. Autor tegoż, opierając się na materiale zaczerpniętym z pisma Planetary Science Journal, pisze o dwóch asteroidach (o nazwach 1986 DA i 2016 ED85), które według najnowszych badań zbudowane są z  żelaza, niklu i kobaltu. Biorąc pod uwagę wielkość tych asteroid i ich skład piszący ten tekst dziennikarz, Adam Gaafar, skupia się na ich dzisiejszej wartości (nie uwzględniając faktu wpływu zmieniającego się popytu i podaży) oraz rozważa futurystyczną możliwość eksploatacji tychże asteroid w przyszłości. To tylko szukające sensacji i odwołujące się do prostego instynktu zachwytu nad „bogactwem” spojrzenie.  Wprawdzie musimy się zgodzić z tym, że ta futurystyczna wizja staje się coraz bardziej realna, mnie  informacje te skłoniły do całkowicie innych przemyśleń. Zanim jednak do nich przejdę pozwolę sobie na drobne sprostowania.  Zdaniem naukowców badane obiekty zawierają prawdopodobnie więcej wspomnianych metali niż wynoszą zasoby ziemskie. Dodajmy dziś poznane zasoby ziemskie. Te bowiem znamy dopiero w niewielkim stopniu. Niewiele np. wiemy o tym, jak wielkie są one pod dnami mórz i oceanów, lodami Arktyki i Antarktydy, Grenlandii, w innych miejscach. Dostęp do nich będzie na pewno długo jeszcze znacznie łatwiejszy, niż pozyskiwanie ich z odległego pasa asteroid. Mało tego, uważam, że nasza wiedza zmierza już dziś w takim kierunku, że w wcale nieodległej przyszłości będziemy w stanie te metale na Ziemi wytwarzać.

Tu przejdę do moich rozważań. Pisałem o tym już wcześniej wspominając kiedyś o bogatej w złoto i platynę asteroidzie 16 Psyche. W jaki sposób doszło do wytworzenia się (powstania) na tych asteroidach tych pierwiastków?

Tu musimy odwołać się do kilku znanych już dziś faktów odnoszących się do asteroid i ich pasa miedzy Marsem a Jowiszem.  W Wikipedii możemy przeczytać, że w ciągu miliardów lat nastąpiły w nich duże zmiany, między innymi wywołane przez stapianie (w pierwszych milionach lat istnienia), zderzenia, erozję powodowaną przez promieniowanie kosmiczne i bombardowanie mikrometeorytami. Aktualnie pas planetoid zawiera jedynie ułamek masy, którą zawierał pierwotnie. Symulacje komputerowe sugerują, że jego masa mogła być podobna do masy Ziemi. Z powodu zaburzeń grawitacyjnych ponad 99,9% tej masy zostało z niego wyrzuconych w ciągu pierwszego miliona lat. Od powstania rozkład wielkości planetoid pozostawał mniej więcej stały. Obecnie pas składa się głównie z planetoid trzech typów: C – węglowych, S – krzemowych i M – metalicznych. Sumaryczna masa pozostałych dziś w Pasie planetoid asteroid (nazwy te często używane są zamienne, dotąd nie uporządkowano terminologii) szacowana jest od 3,0×1021 do 3,6×1021 kilogramów, czyli około 4% masy Księżyca. Cztery największe obiekty: (1) Ceres, (4) Westa, (2) Pallas i (10) Hygiea zawierają połowę tej masy, a sama Ceres – około jednej trzeciej.

Ważną informacją jest również i ta, która wspomina o tym, że duża liczba obiektów pasa powoduje, że jest to bardzo aktywne środowisko, w którym zderzenia następują bardzo często (w skali astronomicznej). Szacuje się, że zderzenie ciał o średnicach ponad 10 km następuje średnio raz na 10 milionów lat. Zderzenie przy dużej prędkości względnej może rozbić planetoidę na wiele mniejszych fragmentów, powodując powstanie rodziny planetoid. Z drugiej strony zderzenia o małej prędkości względnej mogą doprowadzić do połączenia się dwóch planetoid. Po 4 miliardach lat takich zderzeń aktualny zbiór planetoid w pasie nie przypomina tego, który był tam pierwotnie. Dodajmy, nie przypomina nie tylko w kwestiach ilościowych, ale i jakościowych. To właśnie wspomniane zderzenia powodowały nie tylko rozpad, ale i zmiany struktury wewnętrznej asteroid. Ogromne ciśnienie, ogromne temperatury powstające w wyniku zderzeń w ramach pasa planetoid, a także zderzenia ich z tymi, które w wyniku wcześniejszych rozpadów innych krążąc po orbicie, wokół wspólnego dla naszego układu słonecznego środka ciężkości, ponownie wkraczały w pas planetoid czasami zderzając się z tymi, które w tym pasie pozostały. To w ten sposób na asteroidach tych, tak jak i na Ziemi, Księżycu, innych planetach i księżycach dochodziło do zmian pierwiastkowych.

Tu oczywiście musimy odwołać się do naszej dzisiejszej wiedzy o powstawaniu układu słonecznego i o plazmie. To wiedza odkryta bardzo niedawno. Plazma! Wprowadzenie określenia plazmy przypisuje się amerykańskiemu fizykochemikowi, nobliście Irvingowi Langmuirowi w 1928. Szacuje się, że w stanie plazmy znajduje się ponad 99% materii tej części Wszechświata, która znajduje się w obszarze dostępnym dla ludzkiej obserwacji – mowa oczywiście o gwiazdach, składających się głównie z plazmy. Dziś przyjmuje się też za oczywiste, że po tzw. Wielkim Wybuchu i w naszym układzie cała materia była w stanie plazmy. Kiedyś obliczając czas powstania skorupy Ziemi (pierwotnie w wyniku jej zderzenia z Theą)[1] przyjmowano na około 4,5 (4,6) mld lat. Na taki okres szacowano również czas Wielkiego Wybuchu. Moim zdaniem błędnie. Jak długo bowiem trwały wcześniejsze procesy? Ile czasu potrzeba było na to, by w wyniku grawitacji doszło do powstania z tej plazmy, mniej więcej w środku naszego układu, składającego się z Helu i później również wodoru Słońca[2]? Ile czasu zajęło łączenie się naładowanych i obojętnych cząstek elementarnych oraz w pełni zjonizowanych jąder atomowych na różnych orbitach w dziś istniejące planety. Przypuszczam, że to w wyniku tego łączenia i zderzeń Ziemię pierwotnie tworzył hel, później w wyniku kolejnych kolizji również wodór, wreszcie jej skorupę i inne pierwiastki. Jak wiemy, znacznie później właśnie z pasa asteroid i za pośrednictwem komet przybyła na nią woda.

Nie wiemy, moim zdaniem, kiedy doszło do Wielkiego Wybuchu? Czas powstania skorupy Ziemi i innych planet jest nam już znany i w miarę weryfikowalny. W tym samym mniej więcej czasie powstawały i inne planety, w tym wspomniane na początku planetoidy. Procesy zachodzące w tym świecie przez następne miliardy, miliony lat są jednak dopiero rozpoznawane. Tak jak dopiero dziś (w ostatnich latach) dowiadujemy się o budowie poznawanych asteroid. Tu wciąż poruszamy się w świecie hipotez. Kiedyś jedną z takich była ta, że złoto w układzie słonecznym pojawiło się w wyniku rozpadu jakiejś Supernowej. Moim zdaniem hipoteza taka pojawiła się w umysłach pewnych uczonych w wyniku kultu dla tego dość rzadkiego i cennego metalu. Oczywiście to teoria błędna. Do jego powstania doszło w wyniku wielkich fuzji atomowych będących następstwem zderzeń między asteroidami w pasie asteroid, czy też zderzeń tych z różnymi planetami.

I tu przejdę do kolejnego etapu moich refleksji, rozważań nad wspomnianym procesem. Dla mnie, głównie humanisty, analiza tego zjawiska łączy się poznaniem tzw. boskiego planu. Analiza tych zjawisk, a także dzisiejsza już wiedza z zakresu informatyki, to, że dziś już możemy przesyłać informacje i kierować działaniami ludzi i maszyn w tak odległych zakątkach Ziemi i nawet poza nią, że już dziś w każdej chwili jesteśmy w stanie ściągnąć z tzw. chmury miliardy, biliony informacji, wszystko to skłania mnie, by wierzyć w Boga, lub jak kto woli jakąś siłę sprawczą, los.

Cały nasz Układ Słoneczny to jakaś wielka maszyneria, która czemuś służy. Poznaliśmy ją dotąd w bardzo niewielkim stopniu, ale nawet taka wiedza dowodzi jej istnienia, jakiegoś porządku.

Tu moje myśli cofnęły się do moich studiów na KUL-u. Wybrałem tę uczelnię z wielu powodów. Uciekałem przed służbą wojskową, miałem wątpliwości dotyczące wyboru religii, chciałem też wyrwać się z rodzinnego gniazda… wiele innych przyczyn. Każde ludzkie działanie, wszelkie działania mają bardzo wiele przyczyn. Sformułował to kiedyś znany historyk, mediewista, Marc Bloch[3]. To jednak nie ma tu znaczenia, wszak chcę pisać o Bogu. Na moje ówczesne poszukiwania pewien wpływ wywarł pewien wykładowca, jezuita Jan Maria Szymusiak. Cieszył się on wśród nas studentów sporym autorytetem, postać to zresztą była niebanalna. Świadczy o tym choćby tych kilka informacji z Wikipedii. Szymusiak urodził się w rodzinie polskich emigrantów w Niemczech, od 1924 mieszkał we Francji. W 1937 rozpoczął naukę w seminarium duchownym w Cambrai. Po wybuchu II wojny światowej wstąpił do Wojska Polskiego we Francji, ukończył szkołę podchorążych, walczył w szeregach 2 Pułku Grenadierów Wielkopolskich. 25 czerwca 1940 dostał się do niewoli niemieckiej, z której uciekł po pięciu miesiącach. W 1941 wstąpił do zakonu jezuitów, święcenia kapłańskie przyjął 30 lipca 1950. W 1952 obronił pracę magisterską z teologii w kolegium jezuickim w Enghien, w Belgii i w tym roku został formalnie członkiem Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej (mieszkał jednak w dalszym ciągu poza Polską). W 1957 obronił na Gregorianum pracę doktorską z teologii Eléments de théologie de l’homme selon Saint Gregoire de Nazianze, w 1958 na Sorbonie drugą pracę doktorską, z filologii klasycznej, L’homme et sa destinée selon Grégoire le théologien. Od marca 1958 mieszkał w Polsce, został wykładowcą Bobolanum i Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Na tej ostatniej uczelni habilitował się w grudniu 1965 i od 1966 podjął pracę jako adiunkt. W 1967 został p.o. kierownika Katedry Patrologii. Razem z Leokadią Małunowiczówną doprowadził do powstania w 1969 międzywydziałowego Zakładu Badań nad Antykiem Chrześcijańskim. Był autorem haseł z zakresu patrologii w I i II tomie Encyklopedii Katolickiej (w I tomie odpowiadał także za ten dział). Władze państwowe odmówiły zatwierdzenia go na stanowisku docenta, w związku z czym w 1971 wyjechał do Francji. W 1974 opuścił zakon jezuicki, ożenił się z francuską psychiatrą Carmen-Marie Affholder. W 1981 adoptował wraz z nią trzy dziewczynki – uchodźców z Kambodży (jedną z nich była Molyda Szymusiak, która opublikowała tłumaczone na wiele języków wspomnienia Les Pierres Crieront (wyd. 1984)). Do końca życia utrzymywał kontakty ze środowiskiem naukowym w Polsce. Zmarł na białaczkę. Po jego śmierci poświęcono mu w 1989 numer pisma Vox Patrum.

Nas studentów fascynował jego styl życia, osobowość. Fakt, że w czasach gdy wszyscy marzyli o tym, by wyrwać się z „komunistycznego obozu” on jak to mawiał swym „eleganckim samochodem wyładowanym książkami” wrócił właśnie do Polski. Samochód ten to wprawdzie tylko citroen 2CV, ale sposób w jaki budował i tę legendę był imponujący. Imponowało nam też to, że mimo zakazów (celibatu) potrafił prawie publicznie wybrać się z jedną z sióstr zakonnych (również wykładowczynią KUL-u o niepoślednim umyśle) na narty do Zakopanego.

Wspominam tu prof. Szymusiaka jednak z innych powodów. To jego postawa spowodowała, że ostatecznie rozstałem się z katolicyzmem. W czasie jednego z wykładów, chcąc zapewne pozyskać nas studentów stwierdził on bowiem, że teizm jest religią dla maluczkich, nam studentom, przyszłym intelektualistom proponował deizm. O ileż bowiem trudniej, twierdził, stworzyć maszynę, która stworzyła człowieka, niż samego człowieka. Wielki wpływ na kształtowanie mojej osobowości, moich poglądów miał mój dziadek. Wprawdzie jak wielu z jego pokolenia półanalfabeta, ale uczestnik Legionów Piłsudskiego, później członek BUNDU wreszcie PPS-u, przekazał mi idee równości i wolności. Jedna religia dla elit inna dla maluczkich, jedna moralność na zewnątrz inna dla nas… Nie tego zaakceptować nie mogłem, jak wspomniałem odrzuciłem katolicyzm. Wkrótce pożegnałem się z KUL-em.

A jednak dziś bliższy jestem deizmowi. Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że istnieje jakiś „boski plan”. Właśnie kwestia powstawania naszej planety, różnych pierwiastków, rozwój naszej wiedzy. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy również stały wzrost naszej moralności, empatii. Tego wzrostu mogą nie zauważać tylko ci, którzy znają historię tylko bardzo powierzchownie. Mało tego, również ci, którzy tylko bardzo powierzchownie obserwują życie. Mając kiedyś znacznie większe, niż dziś wątpliwości odnośnie do religii, przyjąłem założenie, że nawet próbując ją odrzucić zawsze będę próbować wybierać dobro. Później też poznałem dość dokładnie historię. Czy to tak trudno zauważyć, że najwięksi zbrodniarze zostali ukarani za swe zbrodnie już tu, za życia. Nie ma innego życia i nie istnieje potrzeba innej kary. Proszę się przyjrzeć losom (długości życia, rodzaju śmierci, samemu życiu i losom potomków) wielkich zbrodniarzy (Aleksandra Macedońskiego, Hitlera, Napoleona, Stalina wielu innych). Proszę spojrzeć na losy swych bliskich. Mówimy o tzw. karmie. Zło powraca.

W jednym ze swych dramatów, którego celem było przeciwstawienie się idei imperializmu, jego bohater w jednej ze swych ostatnich kwestii stwierdza: Jest Bóg i jest jeden. Myślę, że ma rację. Dziwne jednak są drogi ludzkich myśli. Od zawierających rzekome bogactwa asteroid do Boga.

                                               Piotr Kotlarz

[1] Dodałem ten zapis, gdyż moim zdaniem w kolejnych miliardach lat skorupa ta rozrastała się w wyniku kolejnych kolizji właśnie z asteroidami.

[2] Dziś ok. 1,7% masy Słońca stanowią i inne pierwiastki, do których powstania doszło tam również w wyniku uderzeń wielkich asteroid lub co równie prawdopodobne stopniowej zmiany struktury atomowej wewnątrz Słońca w wyniku panującej tam temperatury i ciśnienia i wielkich fuzji atomowych.

[3]  Z kolei piszący o „fetyszu genezy” Marc Bloch (2009, 51-56) zajął się cechującą wielu historyków obsesją poszukiwania początków bądź pochodzenia (takie nieuniknienie dwojakie znaczenie ma dla nas francuskie słowo les origines). Byłby to fetysz plemienia historyków w takim sensie, jak swoje własne fetysze mają wszelkie inne plemiona. Przemożna zasada myślenia. Początek bądź pochodzenie jakiegokolwiek zjawiska zawsze będą niemożliwe do „obiektywnego” uchwycenia i wypowiedzenia; jako takie istnieją przede wszystkim w umysłach historyków i o ich kształcie, obliczu, przesądza organizująca je myśl; przecież „każde badanie historyczne zakłada, że poczynając już od pierwszych kroków, poszukiwania muszą mieć wytknięty kierunek. Na początku jest myśl. Nigdy, w żadnej nauce, bierna obserwacja – nawet gdybyśmy przyjęli, że taka jest możliwa – nie wydała owoców”. A myśl taka poddana jest groźbie zbytniego wpływu aktualności. Dla francuskiego mediewisty oczywiste było również, że nie można ufać monotonicznym, jednokierunkowym lineażom, że każde takie przedstawienie prostej „genealogii” jakiegoś zjawiska jest jedynie skonwencjonalizowaną fikcją. Nie dowierzał więc pozornej oczywistości przedkładanych faktów. Według niego współczesna nauka historii, co miał na uwadze, „[z] trudem stara się dotrzeć głębiej pod powierzchnię faktów; odrzuciwszy uroki legendy lub retoryki, usiłuje uwolnić się od niebezpiecznej, szczególnie dzisiaj, trucizny – uczonej rutyny i empiryzmu przebranych za zdrowy rozsądek”. Cała właściwie Pochwała historii poświęcona jest problemowi odczytywania źródeł, ich porządkowania, selekcjonowania i logicznego układania celem przedstawienia, czyli tego wszystkiego, co z czystym sumieniem uznać możemy za etapy „materialistycznej” konstrukcji. Bądźmy też świadomi, że „fetysz genezy” wyraża zaledwie jedną z wielu możliwych w pracy historiograficznej metafor, choć akurat tę jak dotychczas zdecydowanie dominującą w myśleniu historiograficznym. Właśnie Latourowski koncept faktyszu okaże się pomocny w osłabieniu uroku metafory genezy i w zadaniu pluralizacji ontologii historii [Tomasz Wiśniewski, Rzeczywiste, ponieważ wytworzone. Pojęcie „faktyszu” Bruno Latoura i jego przydatność w refleksji nad historią. http://www.kulturaihistoria.umcs.lublin.pl/pl/archives/5235].

Obraz wyróżniający:  Obraz Free-Photos z Pixabay