Tegoroczną Nagrodę Nobla z dziedziny fizyki otrzymali aż trzej naukowcy, przy czym dwóch pierwszych: Syukuro Manabe oraz Klaus Hasselmann współdzielą pierwszą połowę Nobla, podczas gdy Giorgio Parisi otrzymał drugą część tego prestiżowego wyróżnienia. Cała trójka została uhonorowana za opracowanie podstawy modeli, które pozwalają przewidywać obecne zmiany klimatu i zrozumieć procesy przebiegające losowo.
Naukowcy ci (bo nie badacze) opracowali takie metody obliczeniowe, które – uwzględniwszy najdrobniejsze nawet wahania ciśnienia, cząstek powietrza czy temperatur – ich zdaniem – są w stanie modelować, szacować oraz „przewidywać” ogromne trendy klimatyczne .
Jak możemy przeczytać na stronach różnych portali, ich metody stały się bowiem dla nas czymś w rodzaju wielkiego sitka. Jesteśmy w stanie przesiać przez nie całą masę wahań danych i pozostawić na powierzchni tylko te, które są kluczowe dla zrozumienia różnych zjawisk.
Dzięki temu wiemy na przykład, że jeśli będziemy nadal emitować gazy cieplarniane w takim stopniu jak teraz i wydobywać spod ziemi paliwa kopalne na taką skalę, jak obecnie, to temperatura na powierzchni Ziemi w ciągu dwóch, trzech dekad wzrośnie do katastrofalnego poziomu.
To właśnie tegoroczni nobliści z fizyki przyczynili się do działań, jakie obecnie wdrażamy, nawet na najbardziej podstawowych poziomach: od ograniczania plastikowych torebek w sklepach po przestawianie się na oszczędniejsze silniki spalinowe.
Przyznam się, że jestem werdyktem kapituły niezwykle zdumiony. Po pierwsze związek wspomnianych badań z fizyką możemy dostrzec tylko wówczas, gdy naukę tę ujmiemy bardzo, ale to bardzo szeroko. Po drugie zarówno zmiany klimatyczne, jak i wiele innych zmian zachodzących na naszej planecie nie przebiegają losowo, co najwyżej dotychczas nie potrafiliśmy odkryć podstawowych zależności przyczynowo skutkowych.
O zmianach klimatycznych i stopniowym ocieplaniu klimatu pisałem już wielokrotnie. Wspomnę tu tylko podstawowe, wcześniej wyrażane tezy. Po pierwsze w ponad 4,6 miliardowym okresie istnienia skorupy naszej planety zmiany klimatu następowały wielokrotnie (miliony razy). Ich przyczynami były erupcje wulkanów (zwłaszcza stratowulkanów) oraz uderzenia wielkich asteroid, w następstwie, których to katastrof dochodziło do zanieczyszczenia stratosfery. W wyniku tego malało nagrzanie powierzchni mórz i oceanów i prądy oceaniczne pozwalały na dalszy rozrost lodowców, powstających w wyniku zamarzania opadów w okolicach biegunów lub szczytów gór (gdzie temperatury są niższe, a przecież ochłodzenie dotyczyło całej planety). Z czasem, w zależności od wielkości poprzedniego kryzysu, stratosfera oczyszczała się, ponownie wracały wyższe temperatury, lodowce (spowalniające proces ocieplenia) topniały i klimat ponownie się ocieplał. Topnienie lodowców miało i wciąż ma jednak jeszcze jeden skutek. Mianowicie w wyniku tego topnienia wzrasta poziom wód mórz i oceanów, które naciskając na płyty tektoniczne powodują wzmożenie wulkanizmu, który ponownie powoduje ochłodzenie. W zależności od jego skali większe lub mniejsze, krótsze lub dłuższe. Oczywiście w wyniku topnienia lodowców do atmosfery dostaje się też więcej gazów cieplarnianych w tym dwutlenku węgla, ale ten (tak jak i ten wytwarzany przez ludzi) w atmosferze absorbowany jest przez roślinność, (która oddaje go ponownie tylko w części, znaczną część wiążąc na stałe).
By badać, jak piszą publicyści szacować oraz „przewidywać” ogromne trendy klimatyczne musimy więc nie tyle tworzyć jakieś metody obliczeniowe, ale dokładniej badać stratosferę (poziom jej zanieczyszczenia, panujące tam prądy powietrzne itp.), zbudować (rozbudować) wulkanologię historyczną, rozwinąć także badania nad historią zderzających się w przeszłości z Ziemią asteroid. Prowadzić pogłębione badania nad historią klimatu.
Możemy też oddziaływać na klimat, ale dziś – w mojej ocenie – raczej tylko w kierunku powstrzymywania jego ochłodzenia (np. absorbując znacznie większe ilości wody na ladach, przez co powstrzymalibyśmy wzrost poziomu mórz i oceanów, co z kolei przyczyni się do ograniczenia wulkanizmu). Przy obecnych środkach technicznych ocieplenia powstrzymać nie jesteśmy jednak, w stanie, gdyż topniejące lodowce skracają czas ochładzania prądów oceanicznych, a co za tym idzie ocieplenie. Proces ocieplenia w sposób naturalny powstrzymuje wulkanizm. W jednym z poprzednich artykułów wykazałem dobitnie, że ostatnie dwu-trzy letnie okresy ochłodzeń w XX/XXI wieku wiązały się ze wzmożonym wulkanizmem. Taki zresztą obserwujemy obecnie i ostatnie dwa lata należą do jednych z chłodniejszych.
Jak poinformowali przedstawiciele rosyjskiej misji na Antarktydzie. 30 września na terenie stacji Wostok odnotowano temperaturę -79,4°C. Jest to rekordowy mróz na przestrzeni ostatnich 30 lat. Do tej pory najniższą temperaturę zarejestrowano w 1983 roku. Wówczas wyniosła ona -89,2°C. Ogromne mrozy zanotowano również na Syberii. Okręg Czukocki w Rosji od końca września zmaga się z atakiem prawdziwej zimy. Również w Polsce ostatnie dni przyniosły spore ochłodzenie. W nocy pojawiają się już przymrozki, co mocno wskazuje na to, że zima coraz bliżej. Synoptycy przewidują, że pierwsze opady śniegu mogą wystąpić w listopadzie, choć istnieje prawdopodobieństwo, że stanie się to jeszcze z końcem października. Nie popełnię wielkiego błędu (obserwując ubiegłoroczny i tegoroczny wulkanizm) zakładając, że czeka nas długa i stosunkowo ostra zima. Mam jednak nadzieję, że nie pojawią się kolejni durnie, którzy jak w poprzednich tego typu przypadkach orzekną, że czeka nas kolejna epoka lodowcowa. Do takiej mogłoby dojść dopiero wówczas, gdyby doszło do wybuchu stratowulkanu o skali 7-8 VEI lub dwóch trzech stratowulkanów o skali 6 VEI. Durni jednak nie brakuje, a skłonność do budowania pseudo odpowiedzi i kasandrycznych wizji jest w ludziach przeogromna.
Piotr Kotlarz
Obraz wyróżniający: Obraz Myriams-Fotos z Pixabay.