Nie potrafisz kochać / Justyna Luszyńska

0
471

Miał czarne oczy. Nie, nie brązowe. Gdy się w nie patrzyło, nie dało się doszukać koloru. Były czarne. Okolone wywiniętymi rzęsami, jak u lalki. Wpatrywałam się w niego i mogłam myśleć tylko o tym, że chciałabym mieć takie oczy. 

I jeszcze, że to jedyna ciemność, jaką w nim można znaleźć. W przeciwieństwie do mnie. Moje tęczówki były tak jasne, że ludzie się dziwili. Wystarczyło jednak, że podeszli bliżej, i już wiedzieli. Pewnych ciemności nie da się ukryć. Mamy je wypisane na czole.

Dlatego nie lubiłam, gdy się zbliżali. Wolałam, jak trzymali się na dystans. Na przelotne cześć, co słychać, wszystko w porządku. Z jednej strony zakładałam włosy za ucho, zagryzałam wargę i śmiałam się perliście. Zostawiałam ślad w ich głowach. Rysę. Jedną rysę, która sprawiała, że wracali do mnie myślami. Przypominali sobie, dzwonili, chcieli się spotkać. Stawałam się więc wszystkim, co chcieli we mnie zobaczyć.

Ale na moich warunkach. Ja zaglądałam w nich, oni we mnie nie.

Tak jak on. Jego czarne oczy wpatrywały się we mnie z zachwytem, kompletnie nieświadome tego, że tutaj nie ma, czym się fascynować. Uciekałam wzrokiem, a on sądził, że jestem nieśmiała. To nie nieśmiałość. Nie chciałam, żeby podszedł zbyt blisko i zajrzał mi w duszę. Znalazłby tam tylko kurz i roztocza. 

Moja przyjaciółka nie lubi ludzi, z którymi się spotykam. Chyba nie ze względu na nich. Przedstawiałam jej już malarza, prawnika i dietetyczkę. Takiego, który wolne chwile spędzał w schroniskach i taką, która otwierała przede mną drzwi. Był i taki, który uderzył mnie pięścią w szczękę. Tylko raz. To był błąd. On, nie jego zachowanie. Szybko się pojawił i szybko się go pozbyłam. 

Przysięgam, że każde z nich mnie kochało. Mocniej lub słabiej. Dłużej lub krócej, ale mnie kochali. To była miłość. Miłość siedzi pod opuszkami palców, wciska się w wargi i błyszczy w oczach. Potrafię ją rozpoznać. To nie znowu takie trudne.

Dlatego właśnie moja przyjaciółka nie lubi tych ludzi. Wie, że mnie kochają. Mimo to powtarza, że nie są dla mnie dobrzy, bo to ja nie potrafię ich kochać.

– Gdy byłem mały… – zaczął pewnego wieczora czarnooki. Leżeliśmy na kocu w parku i wpatrywaliśmy się w lawendowe niebo. – Chciałem być kosmonautą.

Zerknęłam na niego. Które dziecko nie chciało znaleźć się kiedyś wśród gwiazd? Mimo to spytałam słodko:

– Naprawdę? 

Nie patrzył na mnie. Jego okolone wywiniętymi rzęsami oczy wpatrywały się w sklepienie. 

– Wyobrażałem sobie, że nikomu nie powiem o mojej misji. – Zniżył głos. – Dowiedzą się, dopiero gdy już znajdę się w kosmosie. I wtedy zrozumieją, że nie zdążyli się ze mną pożegnać. 

Zamknęłam uchylone usta. Zmierzyłam jego profil, jak gdybym widziała go pierwszy raz. Haczykowaty nos, kształtne usta, gęste brwi. Był przystojny, ale to nietypowa uroda. Nie spodobałby się każdemu. Ale mnie się podobał. Starałam się tylko nie myśleć o tym zbyt często.

– I co? – szepnęłam. – Zrezygnowałeś z tego marzenia?

Odwrócił powoli głowę w moją stronę. Już chciałam uciec spojrzeniem, ale się powstrzymałam. Jakby jakaś mała cząstka chciała, żeby zajrzał we mnie, dopatrzył się wszystkiego, czym nie byłam, podniósł się i odszedł.

Bo to zawsze ja odchodziłam pierwsza, a to strasznie, strasznie męczące. 

– Mam nowe. – Uśmiechnął się smutno. – Zostać na Ziemi i nie fantazjować o pożegnaniach.

Ściągnęłam brwi. To brzmiało jakby kiedyś siedziała w nim ciemność. Coś, czego nigdy się w nim nie doszukałam.

– A ja chciałam być aktorką – podjęłam, żeby zagłuszyć dudniące w piersi serce. – Wyobrażałam sobie scenę, owacje na stojąco. Chciałam, żeby ludzie mnie kochali. Obdarowywali kwiatami. Zakochiwali się w każdym moim wcieleniu. Śnili o mnie…

Zamilkłam. Tyle wystarczy. Nie było sensu otwierać przed ludźmi drzwi. Nie chciałam przecież, by nanieśli błota w moje życie. Strach pomyśleć, co by po sobie zostawili. Albo co by znaleźli wewnątrz.

– I co się stało? – spytał. – Zrezygnowałaś z tego marzenia?

Przełknęłam ślinę. Nie odrywałam spojrzenia od chmur leniwie sunących po niebie.

Leżał obok mnie i był tak spokojny, bo nie wiedział, że to jedno z naszych ostatnich spotkań. Wczoraj powiedział my, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Wypytywał i pisał do mnie częściej. Tęsknił. Nie tęskni się za czymś, czego się nie kocha. Pokochał mnie. Teraz musiałam odejść. Zanim przestanie.

Albo zanim ja pokocham jego.

– Nie – odpowiedziałam cicho. – Nigdy z niego nie zrezygnowałam.

                                        Justyna Luszyńska

 

J. Luszyńska jest pisarką, anglistką i miłośniczką herbaty. Pisze powieści (najnowsza to komedia pt. „Łączy nas nienawiść”), prowadzi swoją stronę (www.pisadlo.pl) oraz działa na Instagramie, na którym albo nakleja plasterki na dusze (@pisadlo_luszynska), albo uczy siebie i innych o tym, jak pisać dobre książki (@j.luszynska). 

Poza tym buduje kampera, którym chce jeździć po świecie, je naleśniki z masłem orzechowym i kocha wiosnę, między innymi dlatego, że wtedy kwitną bzy. A kiedyś zamieszka blisko gór, bo ciągnie ją do nich jak cholera. Wiadomo? Może w poprzednim wcieleniu była jedną?

 

Obraz wyróżniający: pexels-darius-krause-2470655-scaled.jpg